Ilustracja: Paweł Smardzewski

Taj śpi głęboko

Tajlandia, choć właśnie powraca do prohibicji, przez chwilę była jedynym państwem w Azji, gdzie każdy mógł legalnie kupić marihuanę. To, że w ogóle doszło do legalizacji, zawdzięczała grupce aktywistów i głębokim wierzeniom ludowym.
Autor
Roman Husarski

REPORTAŻ JEST DOSTĘPNY TAKŻE W WERSJI AUDIO (CZYTA KAMILA KALIŃCZAK):

Olejki eteryczne na bazie trawy cytrynowej, ostra pasta curry i mieszanka spalin to tylko wycinek wonnego pejzażu Bangkoku. Od ponad roku w stolicy Tajlandii wyczuwa się nowy element. Słodki, konopny dym wskazuje zazwyczaj jedną z „poradni”.

Sklepów specjalizujących się w sprzedaży produktów z marihuany jest dziś w Tajlandii ponad sześć tysięcy.

To był chaos – wspomina pierwsze dni legalizacji właściciel sklepu „Nice to weed you”, który przedstawia się jako Louis. W kolorowej koszuli i z nietypowymi dla Tajów długimi włosami oraz brodą wygląda jak skrzyżowanie taoistycznego mędrca z azjatyckim hipisem.

Zza okien dochodzi gwar ruchliwej i głośnej ulicy Phet Kasem, jednak wypełniony egzotycznymi roślinami punkt jest oazą spokoju. Można tu kupić produkty na bazie konopi: susz, olejki, gumy do żucia lub ciastka. Można też zajrzeć do poświęconej roślinie literatury – kolekcji albumów i książek właściciela.

Tajlandia skreśliła konopie indyjskie z listy środków odurzających 9 czerwca 2022 r. Uprawa, sprzedaż i konsumpcja kanji, jak nazywają roślinę Tajowie, stały się legalne.

Ograniczeniem pozostawały limity na zawartość substancji psychoaktywnej THC w produktach z konopi (np. w żywności czy nalewkach), wiek (rośliny można używać od 20. roku życia) i całkowity zakaz konsumpcji w miejscach publicznych – za złamanie go grożą trzy miesiące aresztu. Nielegalna jest również sprzedaż konopi kobietom w ciąży i karmiącym dzieci.

Głównym autorem ustawy był Anutin Charnvirakul, ówczesny minister zdrowia. Jego partia nie kojarzy się z lewicowymi postulatami społecznymi: Bhumjaithai (dosł. Dumny z bycia Tajem) stawia na nacjonalizm i populizm, a poparcie czepie z ubogiego, wiejskiego regionu Isan.

Ale po tym, jak w 2018 r. Tajlandia zezwoliła na stosowanie medycznej marihuany, Charnvirakul zauważył rosnącą popularność konopi w medycynie ludowej i nadzieje rolników związane z pobudzeniem ich biznesu. To wtedy partia Bhumjaithai ogłosiła, że zamierza zrewolucjonizować tajskie rolnictwo.

DZ Tajlandia
Autorka ilustracji: Małgorzata Suwała

Charnvirakul zaczął spotykać się z chorymi, którym pomogła terapia konopiami i z przychylnymi zmianie profesorami oraz lekarzami. Przekonywał, że legalizacja to dla Tajów win–win. W dniu historycznego zwycięstwa ministerstwo ogłosiło, że roześle chętnym milion darmowych sadzonek konopi indyjskich.

Jednocześnie Charnvirakul twierdził, że w Tajlandii nie ma miejsca na rekreacyjną marihuanę, a jej stosowanie powinno służyć jedynie chorym. Jednak już następnego dnia na popularnych ulicach Bangkoku pojawili się komercyjni sprzedawcy.

To wiele mówi o skuteczności prohibicji – śmieje się Louis, po czym tłumaczy: – Mnóstwo ludzi wiązało nadzieje z tym biznesem. Poradnie otwierały się i zamykały. Jakość sprzedawanych produktów, zwłaszcza u ulicznych sprzedawców, do dziś jest bardzo niska.

Inaczej niż w przypadku Kanady, Urugwaju czy europejskiego rynku medycznej marihuany, sprzedawany w Tajlandii susz konopny i jego produkcja podlegają bardzo ograniczonej kontroli. Brak regulacji i narkoturystyka zaczęły wywoływać głosy sprzeciwu.

Nie minął nawet rok od zmian prawnych, a nowy premier Tajlandii zapowiedział ostry zwrot w tył.

Louis nie obawia się jednak o swoją działalność. Podkreśla, że rynek zanadto się rozrósł, by rząd mógł po prostu wrócić do twardej prohibicji: w ciągu zaledwie roku sprzedaż marihuany przyniosła 800 mln. dolarów zysku.

Za próbą zaostrzenia prawa, zdaniem Louisa, mogą stać naciski państw o konserwatywnej polityce narkotykowej. Ciekawość doznań ściąga do Tajlandii szczególnie obywateli z krajów, gdzie dominują drakońskie kary za stosowanie substancji psychoaktywnych.

Boom jest szczególnie widoczny w przygranicznych miastach na południu, gdzie marihuaną raczą się podczas weekendowych wypadów turyści z Malezji. Singapur i Chiny już zapowiedziały losowe testy dla powracających z tajskich wakacji.

Louis z dumą pokazuje rządowy certyfikat potwierdzający legalność jego biznesu. Obok znajduje się plakat z napisem „Zakaz nielegalnego importu”. Właściciel „Nice to weed you” przekonuje, że jego zioło ma pochodzenie wyłącznie tajskie. Na tej samej ścianie wisi półka z posążkiem Buddy, obłożona talizmanami.

Bo marihuana w Tajlandii to nie tylko czysta kalkulacja finansowa.

 

* * *

 

Nigdy nie palę jointów, to nie jest kultura Tajów – zastrzega Natawoot Iamin, doktor filozofii i właściciel średniej wielkości plantacji konopi pod Bangkokiem.

W białej koszulce i z czarną torbą nie wyróżnia się specjalnie wśród setek innych Tajów. Na miejsce spotkania wybiera strefę gastronomiczną w ogromnym domu handlowym na obrzeżach stolicy. Dalej są już tylko pola ryżowe.

Zainteresował się marihuaną jeszcze w czasach prohibicji. Szukał pomocy dla chorującego na raka ojca i to wtedy po raz pierwszy usłyszał o uśmierzającym ból działaniu oleju konopnego, a nawet o spektakularnych uzdrowieniach.

Olejku używano nieoficjalnie w klinikach związanych z tajską medycyną naturalną i w niektórych buddyjskich świątyniach. Podobnie jak chrześcijańskie klasztory, buddyjskie waty od pokoleń stanowiły centrum wiedzy na temat ziołolecznictwa.

Zamiast palenia, Iamin proponuje więc właśnie olejki, a także napary na bazie konopnego suszu. Przyznaje, że to śmierć rodzica zdeterminowała go do tego, by lobbować za możliwością używania leczniczych konopi.

Ojciec nie chciał łamać prawa i nie zdecydował się na moją propozycję. Miał negatywne wyobrażenia na temat marihuany. Uznałem, że system jest niesprawiedliwy. Ludzie powinni mieć możliwość stosowania różnych modeli terapii, także tych związanych z medycyną ludową.

Iamin chodził więc na spotkania poświęcone tajskiej medycynie, festiwale i konferencje. Brał udział w pikietach i warsztatach kulinarnych – konopie znajdowały się czasem w składzie tradycyjnych tajskich dań takich jak kway teeow rua. Składał wizyty samemu ministrowi zdrowia.

Wreszcie założył farmę konopi I–Siam. Na jej stronie prezentuje się z żoną i dziećmi: trzymają wspólnie wycięty z kartonu ogromny, ikoniczny listek.

Iamin proponuje bardzo konkretny protokół w suplementacji olejków konopnych: zaleca stosować je przed snem. Opowiada, że Tajowie znali usypiające właściwości konopi od wieków. Mówi o toniku zwanym suksaiyat (dosł. szczęśliwy sen), w którego skład poza marihuaną wchodzą m.in. gałka muszkatołowa, imbir i liście drzewa kamforowego. Receptura pochodzi ponoć z XVII wieku, z okresu panowania króla Narai Wielkiego, jednego z najważniejszych władców królestwa Ayutthaya.

Konopie (Cannabis Sativa L.) dotarły do Tajlandii z Indii. Badania etnograficzne wskazują na szerokie zastosowanie rośliny w medycynie ludowej. Autorzy monografii „Traditional Herbal Medicine in Northern Thailand” wymieniają ją jako jeden z podstawowych składników leczniczych.

Z kolei Thaksin Institute of Educational Studies podczas badań na południu kraju zebrał 217 tradycyjnych przepisów na bazie konopi. Roślina nigdy nie występuje w nich sama, ale w mieszankach z wieloma innymi surowcami zielarskimi, takimi jak galangal, kurkuma czy bulwy dziwidła Riviera. Jak to w medycynie ludowej, ciężko tu o systematykę, a zakres leczonych dolegliwości jest szeroki: od hemoroidów po bóle menstruacyjne i przeziębienie.

To nie jest tak, że ta roślina leczy – zaznacza Iamin – Ona pomaga w regeneracji ciała poprzez głęboki sen. Jeżeli chce się zrozumieć, na czym dokładnie to polega, najlepiej porozmawiać z tym, od którego się to wszystko zaczęło. Z Ojcem Medycznej Marihuany.

 

* * *

 

Siedziba Fundacji Khao Kwan leży między polami ryżowymi, w małej wiosce w prowincji Suphan Buri, mniej więcej 100 km na północ od Bangkoku.

Trudno odnaleźć ten dom bez dokładnych wskazówek, mimo że wyróżnia się od pozostałych. Z kolumnami i balkonem przypomina kolonialną willę, zwieńczony jednak zakrzywionym dachem w tradycyjnym tajskim stylu. Odwiedzających wita złoty posąg Buddy układający prawą dłoń w geście ochronnego błogosławieństwa.

Przed budynek wychodzi szczupły, uśmiechnięty 75-latek. To Decha Siripat, legenda tajskiego ruchu legalizacyjnego.

Z wykształcenia jest rolnikiem i przez większą część życia zajmował się uprawą ryżu. Na początku lat dwutysięcznych zaczęły mu dokuczać poważne problemy zdrowotne: zaburzenia pamięci i koordynacji ruchu. Był przerażony, kiedy zorientował się , że traci kontrolę nad własnym ciałem.

Czy to był alzheimer? Parkinson? – zastanawia się głośno. Jak utrzymuje, konsultacje lekarskie nie przynosiły pomocy, a jego stan się pogarszał. Nie widząc dla siebie nadziei, zwrócił się ku religii.

Udałem się do mnicha słynącego z umiejętności czytania w myślach. Nie wierzyłem oczywiście w takie rzeczy, ale pomyślałem: „Co szkodzi spróbować?”.

Mnich o imieniu Phra Lad Yom rozbroił go, udzielając odpowiedzi na pytania, zanim Decha je zadał. – To był cud – Siripat kiwa głową z przekonaniem.

Jeszcze dziwniejsza była jednak odpowiedź. Duchowny zalecił mu stosowanie olejku na bazie oleju kokosowego i żeńskich kwiatów konopi oraz głęboki sen pod wpływem tej kuracji. – Pomyślałem, że to szaleństwo. Marihuana kojarzyła mi się z groźnym narkotykiem, ale co mi szkodziło? Na poszukiwanie nasion udałem się do Laosu.

Decha Siripat sądzi, że w przeciwieństwie do Tajlandii, komunistyczny rząd laotański ma niewielką kontrolę nad tym, co dzieje się w kraju. Właśnie dzięki temu bez problemu nawiązał kontakt z rolnikami hodującymi konopie indyjskie.

Jak twierdzi, regularne stosowanie oleju całkiem go uzdrowiło: – Nie trzęsą się – pokazuje na dowód swoje dłonie – Wróciła też pamięć! Jest tak dobra jak za moich najlepszych lat!

Według Siripata jego ciało naprawiło się samo podczas głębokiego snu wywołanego olejkiem. Z dumą prezentuje wykresy jednej z aplikacji badającej jakość snu, które wskazują na znaczną poprawę na przestrzeni lat. Podkreśla, że dalej codziennie stosuje olejek oraz aplikacje i nie zauważył nawrotów choroby.

Tajlandia jest starzejącym się społeczeństwem, problemów związanych z zaawansowanym wiekiem przybywa. Ta medycyna jest niezwykle pomocna. Ja sam jestem buddystą, nie wierzę nikomu na słowo. Budda nauczał, żeby wszystko sprawdzić samemu, weryfikować własnym doświadczeniem – akcentuje.

Zafascynowany możliwościami olejku rozpoczął jego produkcję na dużą skalę. Rozdawał ogromne ilości za darmo i podkreśla, że do dziś jego fundacja dostarczyła go ponad 80 tysiącom osób.

Jeszcze do niedawna było to jednak spore ryzyko.

 

* * *

 

Tajlandia przez lata prowadziła bezwzględną wojnę z narkotykami.

Jej najbardziej brutalne oblicze objawiło się w 2003 roku, kiedy premier Thaksin Shinawatra nakazał oczyścić kraj z narkomanów: w ciągu trzech miesięcy w ulicznych strzelaninach życie straciło 2800 osób. W późniejszych latach okazało się jednak, że nawet połowa zabitych nie miała żadnego związku z narkotykami.

O wiele więcej osób umieszczono w tajskich więzieniach i skierowano na brutalne, przymusowe odwyki.

Choć polityka antynarkotykowa nigdy już nie powróciła do tak krwawych metod, prohibicję kontynuowano. Z raportu za rok 2022 wynika, że spośród wszystkich więźniów w Tajlandii, 82 proc. odsiaduje karę właśnie za narkotyki. Wrogiem numer jeden tajskich kampanii narkotykowych była i jest ya ba, czyli miejscowa metamfetamina, jednak niemało osób więziono za przestępstwa związane z uprawą oraz przemytem konopi.

W dniu legalizacji z więzień zwolniono ponad cztery tysiące osób.

Siripat o mało nie podzielił losu wielu skazywanych na wieloletnie wyroki. Przedstawiciele wydziału antynarkotykowego wtargnęli na teren jego plantacji w kwietniu 2019 roku i zabezpieczyli znaczne ilości olejku.

Zostałem ostrzeżony i wyjechałem wcześniej do Laosu. Nie bałem się, bo mój mnich powiedział mi, że będę bezpieczny.

Lata pracy na rzecz ubogich chorych z prowincji poskutkowały publicznym skandalem. Przez chwilę #safedecha (uwolnić Decha), stało się najczęstszym tagiem na tajskim Twitterze. Pisano petycje, a lokalne media wrzały. Rząd się ugiął. Siripatowi nie tylko zwrócono zarekwirowane rośliny, ale też przyznano mu specjalne pozwolenie na legalną produkcję olejku.

Decha wykorzystał powszechne poruszenie w jego sprawie, ogłaszając marsz wyzwolenia konopi. Argumentował w mediach, że choć ma pozwolenie na produkcję olejku, to nie jest w stanie odpowiedzieć na zapotrzebowanie coraz bardziej starzejącego się społeczeństwa.

Marsz wystartował w maju. Przedstawiciele jedenastu organizacji pozarządowych, mnisi i chorzy w 21 dni pokonali w sumie 268 km. Skandowali hasła prolegalizacyjne, rozdawali ulotki i organizowali prelekcje dotyczące medycznych zalet konopi indyjskich.

Prawdopodobnie żadne inne wydarzenie nie miało aż tak dużego wpływu na postrzeganie społeczne marihuany w tym kraju.

 

* * *

 

Marihuana jest w Tajlandii legalna od półtora roku. Nie wszyscy są jednak zadowoleni z popularności „wiejskiego lekarza”.

Tajskie Stowarzyszenie Badania Bólu – w kontrze do zaleceń Departamentu Tajskiej Medycyny Tradycyjnej – wręcz trąbi na alarm. Podkreśla brak naukowych dowodów na większość leczniczych właściwości marihuany, przypomina o efektach ubocznych, występujących zwłaszcza przy długotrwałym stosowaniu, a terapię zaleca jedynie w przypadku kilku rodzajów bólów, gdy konwencjonalne metody zawiodą.

Zakład Toksykologii w Ramathibodi od 2019 roku odnotowuje wzrost zgłoszeń efektów ubocznych takiej terapii, w tym nawet kilka przypadków śpiączki. Rośnie liczba krytyków obecnego modelu dekryminalizacji.

Jednak Siripat żarliwie broni swojego lekarstwa, argumentując, że zatrucia i psychozy wiążą się z niestosowaniem do jego zaleceń. Olejki, które produkuje, mają zazwyczaj niski procent psychoaktywnej substancji THC, od 1 do 5 proc. na buteleczkę. Propagowana procedura zaleca stosowanie początkowo kilku kropel i zwiększanie dawki do „optymalnego” stanu. Siripat zgadza się, że dla każdego jest on inny, jednak zastrzega: – Krople pomagają wprowadzić ciało w głęboki stan regeneracji. Jeżeli odczuwa się upojenie i brak kontroli, to znaczy, że dawka była za duża.

Zapytany o to, co robić, gdy jednak doświadczy się złego tripa, odpowiada: – Nie ufać swoim myślom, uważać na iluzje umysłu. Trzeba przeczekać, skupić się na oddechu i spróbować zasnąć. Mamy też tajską medycynę, która pomaga skrócić stan odurzenia. To jednak bardzo, bardzo rzadkie przypadki.

Z kolei Natawoot Iamin uważa, że kluczem do redukcji szkód jest odpowiednia regulacja.

To dobrze, że za używanie nie karze się już więzieniem. Jednak nie widzę powodów, dla których marihuana nie miałaby być obłożona takimi obostrzeniami jak alkohol. Sklepy powinny być umieszczone z dala od szkół i otwarte jedynie do pewnej godziny. Dla mnie konopie mogłyby być sprzedawane tylko w aptekach, na receptę, z ulotką zawierającą wszystkie potencjalne efekty uboczne.

 

* * *

 

Społeczna debata na temat wprowadzonych zmian prawnych jest w Tajlandii burzliwa. Podobnie jak w przypadku kontrowersji związanych z ajurwedą w Indiach czy medycyną chińską, łączy się z poczuciem narodowej dumy i kwestią nierówności społecznych – olejek na bazie konopi to produkt tani i uważany za część tajskiej medycyny.

Jest jeszcze buddyzm.

Decha Siripat zapytany o motywacje rozdawania olejku potrzebującym odpowiada wprost: działalność non profit na rzecz potrzebujących, a zwłaszcza mnichów (znaczna część jego olejków była rozdysponowywana przez buddyjskie świątynie), to gromadzenie ogromnej ilości zasług – dobrych uczynków wpływających na poprawę własnego bytu w sansarze, kręgu życia i śmierci.

Dzięki temu odrodzę się w jednym z wysokich buddyjskich rajów – uśmiecha się szeroko. W gruncie rzeczy cały jego światopogląd wiąże się silnie z buddyjską ezoteryką.

Kiedy się przeanalizuje istniejące tradycyjne receptury z wykorzystaniem konopi, widać, jak wiele z nich ma charakter magiczny. Niektóre przeznaczone były dla samotnych mnichów, inne wiązały się praktykami wymagającymi zaklęć, amuletów, zwierzęcej krwi a zdarzało się, że konopie spotykały się w nich z opium.

Intrygujące związki buddyzmu z praktykami ludowej, konopnej medycyny, tłumaczy dr Anna Maćkowiak, wykładowczyni College of Religious Studies, największej instytucji badającej religie w Tajlandii na Uniwersytecie Mahidol.

Buddyzm jest tu wszechobecny i stanowi istotny element życia ogromnej większości mieszkańców. Ruch legalizacyjny nie był wyjątkiem, niektórzy jego członkowie odwoływali się do symboliki buddyjskiej. Uzdrawianie, także z użyciem marihuany, jest przecież korzystnym karmicznie uczynkiem. Nie można jednak stwierdzić, że buddyzm tajski jest pozytywnie nastawiony do marihuany i jej legalizacji. Najwyższa Rada Sanghi zabrania spożywania tej używki, jednak w wyjątkowych sytuacjach dopuszcza jej medyczne zastosowanie.

Natawoot Iamin podkreśla, że buddyzm zabrania stosowania narkotyków jedynie w celu odurzenia, a nie w celach medycznych, a kojące właściwości marihuany wiąże wręcz z silnie waloryzowanym w buddyzmie zmniejszaniem cierpienia w świecie.

Granica pomiędzy narkotyzowaniem się a leczeniem wydaje się jednak podlegać kolejnym negocjacjom kulturowym, a debata na temat miejsca marihuany w Tajlandii trwa.

 

* * *

 

Ze wszystkimi swoimi problemami, kraj pozostaje liberalną oazą na mapie Dalekiego Wschodu.

Singapur jeszcze w tym roku powiesił dwie osoby za złamanie prawa narkotykowego, jedną wyłącznie za przemyt marihuany. Prowadzona w ostatnich latach przez Rodrigo Duterte wojna narkotykowa pozostawiła po sobie tysiące trupów na Filipinach, a Indonezja przez pewien czas rozważała nawet budowę specjalnego więzienia dla przemytników narkotykowych na wyspie otoczonej przez krokodyle ludojady.

Paradoks polega na tym, że ugrupowanie, które doprowadziła do legalizacji marihuany w Tajlandii, Bhumjaithai, to partia–dziecko zakazanej dziś partii Shinawatry. Tej samej, która przeprowadziła najbardziej krwawą rozprawę z narkomanami w historii kraju.

Nie wszystkie polityczne dzieci byłego premiera są zadowolone z takiego obrotu sprawy. Paetongtarn Shinawatra, córka wspomnianego polityka i liderka partii Pheu Thai (dosł. Partia dla Tajów) ostro krytykuje legalizację. – Jako matka nie chcę by moje dzieci dorastały w kraju, gdzie narkotyki są łatwo dostępne – powtarza w publicznych wywiadach.

Inni krytykują negatywny wizerunek kraju, jaki ma kreować legalizacja, lub doszukują się w działaniach Charnvirakula cynizmu: minister zdrowia miał się według nich dorobić milionów na konopnym biznesie.

 

* * *

 

10 stycznia, już po ukończeniu pierwszej wersji tego tekstu, tajski rząd ostatecznie potwierdził powrót do polityki prohibicji.

Projekt nowej ustawy wprowadza zakaz sprzedaży jakichkolwiek produktów (łącznie z suszem), które posiadałyby więcej niż 0,2% psychoaktywnej substancji THC pod karą wysokiej grzywny lub nawet więzienia.

Nowe prawo przyjmie ostateczny kształt w najbliższych miesiącach, ale ustawa nie zakłada ponownego wpisana marihuany na oficjalną listę substancji zakazanych. Produkty tego typu prawdopodobnie staną się dostępne wyłącznie dla osób posiadających certyfikat od lekarza. Część tajskich producentów powitała zapowiedź regulacji z optymizmem, mając nadzieję na eliminacje z rynku konkurencyjnych, tanich produktów niskiej jakości i zagranicznego pochodzenia.

Oficjalnie marihuana pozostanie w Tajlandii lekiem, a jej zastosowanie rekreacyjne ponownie zejdzie do podziemia.

Podziękowania dla Tassapa Umavijani za rozwiązanie wszystkich wątpliwości w tłumaczeniach z tajskiego.

Reportaż powstał dzięki wsparciu odbiorców w serwisie Patronite. Możesz do nich dołączyć tu: https://patronite.pl/dzialzagraniczny

Dziękuję!

Roman Husarski

Doktor w Instytucie Religioznawstwa Uniwersytetu Jagiellońskiego. Autor książki „Kraj niespokojnego poranka. Pamięć i bunt w Korei Południowej”. Jego obszar pracy naukowej obejmuje politologię religii, mitotwórczy charakter kina, oraz koreanistykę. W ramach stypendium UJ uczestniczył w rocznych wymianach z Hankuk University i Chonbuk University w Korei Południowej. Pasjonat języków obcych. Prowadzi blog wloczykij.org.