Ilustracja: Anna Rudak

Dlaczego w Hiszpanii porzuca się tysiące chartów

W mediach od kilku lat krąży informacja, że w Hiszpanii porzuca się 50 tysięcy chartów rocznie. Ale czy ta liczba jest prawdziwa? I dlaczego problem jest tak wielki właśnie w tym kraju?
Autor
Maciej Okraszewski

Reportaż jest dostępny także w wersji wideo:

Oraz w wersji audio:

Większość trafia do nas chorych, ze złamaniami łap, mieliśmy przypadki postrzelonych, z kulami jeszcze w ciele. Wygłodzenie jest powszechne, odwodnienie też – opowiada Aza Barrios.

Chociaż rozmowa odbywa się w zamkniętym pokoju, to czasami jej słowa zagłusza głośne szczekanie. Nic dziwnego: tuż za ścianą jest przecież kilkaset psów.

W tej chwili mamy w schronisku około 600 zwierząt, z czego pewnie 90 proc. to charty. Reszta to z reguły szpice, teriery, spaniele, czasem jakiś mastif albo kundel, którym też pomożemy, ale przede wszystkim specjalizujemy się w pomocy chartom – wyjaśnia Aza.

Fundacja Benjamín Mehnert, dla której pracuje, nieprzypadkowo skupia się na tej właśnie rasie.

Prowadzone przez nią przytulisko znajduje się kilkanaście kilometrów od Sewilli, stolicy hiszpańskiej Andaluzji – według statystyk podawanych przez organizacje praw zwierząt, powtarzanych szeroko w mediach oraz Internecie, co roku porzuca się w tym kraju 50 tysięcy chartów, najwięcej w całej Europie.

Epicentrum tego procederu mają być andaluzyjskie pola rozciągające się od Sewilli do Kordoby, a najbardziej krytycznym momentem zakończenie sezonu polowań na zające.

Które, tak się akurat składa, przypada 1 lutego – czyli w Światowy Dzień Charta.

 

* * *

 

Miejscowe stowarzyszenie myśliwych ma od 400 do 500 członków, z czego od 120 do 150 poluje właśnie z chartami – zauważa Helena Gamuz, antropolożka z Uniwersytetu Pablo de Olavide w Sewilli.

Zajmuje się badaniem relacji między ludźmi a zwierzętami, dużą część pracy poświęciła andaluzyjskim galgueros, w wolnym tłumaczeniu „charciarzom”, czyli ludziom hodującym tę rasę i używającą jej do polowań na zające.

Mieszka we Fuentes de Andalucía, 50 kilometrów na wschód od stolicy regionu. To typowa dla tej części Hiszpanii kilkutysięczna miejscowość, otoczona tysiącami hektarów pól uprawnych i gajów oliwnych, gdzie większość mieszkańców żyje z rolnictwa. W barze Manolo, pierwszym lokalu, do którego trafia się w miasteczku po zjechaniu z autostrady, ściany są obwieszone oprawionymi w ramki zdjęciami chartów.

To zwierzę jest produktem flagowym zootechniki, bardzo wyrafinowanym na poziomie genetycznym, specjalnie wyselekcjonowanym, żeby miało instynkt łowczy, mogło dogonić zająca, pochwycić go – tłumaczy Helena.

Ten ostatni to gatunek synantropijny, czyli taki, który przystosował się do życia w środowisku przekształconym przez człowieka. Andaluzja, najbardziej rolnicza część Hiszpanii, gdzie znajduje się 20 proc. wszystkich ziem uprawnych w kraju, a zwłaszcza rozciągająca się między Sewillą a Kordobą dolina Gwadalkiwiru, najdłuższej rzeki w regionie, stwarza temu zwierzęciu idealne warunki do rozwoju: to otwarta przestrzeń o dobrej widoczności, ale poprzecinana krzewami, albo gajami oliwnymi, w których może chronić się przed orłami lub sokołami.

Historycznie Andaluzja to wielkie latyfundia należące do małej grupy posiadaczy ziemskich. Większość ludności pracowała na dniówkach i była biedna, więc podczas uprawiania roli polowała, żeby mieć co włożyć do garnka – opowiada antropolożka.

I dodaje: – Ale od kiedy warunki życia się poprawiły, zmieniły się aspiracje. Łowy nie służyły już do pozyskiwania żywności, tylko współzawodniczenia. I to doprowadziło do usportowienia polowań.

DZ Hiszpania Andaluzja
Autorka ilustracji: Małgorzata Suwała

Od upadku swojego imperium kolonialnego w XIX wieku, Hiszpania była jednym z najbiedniejszych krajów Europy. Ale w latach 60., dzięki zagranicznym pożyczkom i otwarciu się na masową turystykę, zaczęła się szybko rozwijać, a po wstąpieniu do Europejskiej Wspólnoty Gospodarczej w 1986 r., została największym biorcą unijnej pomocy (aż do momentu, gdy po własnej akcesji w 2004 r. zastąpiła ją w tej roli Polska). Dziś ma pięciokrotnie wyższe PKB na głowę niż wtedy.

Od początku tego wieku, a może nawet wcześniej, bo lat 80., czy 90., zając traci wartość kulinarną. Nikt już go nie zabiera do domu, żeby gotować – potwierdza Amador Rodríguez, rzecznik prasowy Hiszpańskiego Związku Chartów. I dodaje: – Jest więc mniej osób w myślistwie, ale więcej w sporcie.

Mieszka w Olivares, miasteczku położonym na wzgórzu opasanym gajami oliwnymi i polami, którego obszary po zachodniej stronie są prawnie chronionym krajobrazem. Na patio w domu Amadora ciągle słychać śpiewające ptaki – można się poczuć jak na wsi i zapomnieć, że do biura na Stadionie Olimpijskim w Sewilli ma stąd zaledwie 15 kilometrów.

Nieprzypadkowo pracuje właśnie tam. Jego organizacja jest formalnie związkiem sportowym, podlegającym między innymi pod Hiszpański Komitet Olimpijski, chociaż wywodzi się bezpośrednio z łowiectwa: – Nasza dyscyplina to pogoń za zającem na otwartym polu, to najbardziej podoba się publiczności – tłumaczy rzecznik – Ale nie możemy praktykować tej formy przez cały rok, sezon trwa od października do stycznia, więc w pozostałe miesiące wystawiamy psy na hipodromach, albo specjalnych torach, gdzie gonią za przynętą.

W całej Hiszpanii zrzeszonych w związku jest ponad 12 tysięcy osób, co trzecia licencja wydawana jest właśnie w Andaluzji.

Zawody w otwartym polu są bardzo ustrukturyzowane. Wytypowana osoba prowadzi dwa konkurujące charty na specjalnej smyczy, dzięki której może je puścić luzem w dokładnie tym samym momencie, a pogoń za zającem oceniają towarzyszący im konno sędziowie.

To, co na początku było spotkaniem towarzyskim z przekomarzaniem się, kto wygrał, a kto nie, zaczęło mieć bardzo sztywne normy. A tym samym ograniczyło długość użytkową chartów na polowaniach – tłumaczy Helena.

Zdaniem organizacji praw zwierząt, to właśnie powód, dla którego porzuca się ich w tym kraju tak wiele.

 

* * *

 

W Hiszpanii nie ma jednego, centralnego rejestru, w którym dokumentuje się ilość porzuconych psów, a tym bardziej konkretnych ras. Przywoływana często liczba 50 tysięcy wyrzucanych rocznie chartów jest szacunkowa i rozpowszechniła ją grupa sprzeciwiająca się polowaniom. Na ile jest jednak bliska rzeczywistości?

To całkowite kłamstwo, bo w Hiszpanii nie ma 50 tysięcy chartów, my w związku mamy między 20 a 25 tysięcy – przekonuje Amador.

I opowiada o systemie, który jego organizacja wprowadziła w 2010 roku. Każdy hodowca musi ją powiadomić już na etapie gdy dojdzie do krycia, po urodzeniu się miotu przysłać dane wszystkich szczeniaków, z których każdy dostanie chip w wieku 3 miesięcy, a po osiągnięciu roku psu zostanie pobrana krew i przekazana do laboratorium Uniwersytetu Compultense w Madrycie, żeby zwierzę zostało odnotowane w rejestrze DNA.

Gdyby ktoś porzucił charta, to sami jako związek byśmy go zdenuncjowali – oświadcza rzecznik.

Ale zaraz dodaje: – Czy są porzucenia? Oczywiście, że tak! Ale psów spoza naszego systemu. Więc jeżeli w Hiszpanii jest 40 tysięcy chartów, a nie wiem, czy jest, bo znam tylko dane związkowe, ale jeżeli tak, to tam trzeba by było pracować, żeby inne grupy skopiowały nasz model i wtedy jestem pewien, że porzucenia spadłyby do zera, jak u nas.

Aza ze schroniska widzi to zupełnie inaczej.

Oni powtarzają, że Służba Ochrony Przyrody ma listę porzuceń i według niej w ciągu roku spotyka to 8 chartów. Ale do nas trafiło ich wczoraj 18, dziś rano jeszcze 3 kolejne. A to tylko jeden dzień, jak chcesz sprawdzić cały sezon polowań, to mamy zarejestrowane przyjęcie każdego zwierzęcia – przekonuje.

Skąd więc te rozbieżności?

Służba Ochrony Przyrody może podać tylko liczbę psów, które sama zebrała. Ale przecież nie jest jedyną służbą, która zajmuje się porzuconymi zwierzętami. Robią to też policja lokalna i policja narodowa, tak samo urząd miasta w każdej prowincji. No i wszystkie schroniska, gdzie psy mogły trafić bezpośrednio, a nie przez policję, czy urzędników – tłumaczy – Jest bardzo trudno podać rzeczywistą liczbę, bo trzeba by najpierw zaangażować obie strony, żeby móc przygotować oficjalną ankietę. Ale jeżeli mam wybierać pomiędzy tym, co mówią myśliwi, a tym co mówią schroniska, to jako pracowniczka schroniska, która widzi to na co dzień, nie uwierzę ich w wersję.

Aza pracuje w fundacji od 6 lat. Zaczynała jako wolontariuszka i chciała pomagać, bo o problemie sama dowiedziała się mając charta – kolega z jej poprzedniej pracy był myśliwym, hodował psy tej rasy i rozdawał młode innym charciarzom lub znajomym. Któregoś dnia jej też dał więc w prezencie szczeniaka.

Zdaniem antropolożki Heleny, właśnie niekontrolowane hodowle są jednym z głównych powodów porzuceń: – Mają za dużo szczeniaków, których nie są w stanie utrzymać, nie wszystkie psy im się potem przydadzą. Więc jest wysoki procent chartów, które pochodzą od myśliwych. I, co ciekawe, tak zbudowano most pomiędzy nimi, a fundacjami, do których oddają swoje zwierzęta.

Potwierdza to Rocío Arrabal, dyrektorka schroniska, w którym pracuje Aza. Choć dodaje cierpko: – W rzeczywistości robią to, bo nie chcą, żeby dostał je inny charciarz. Bo nie raz przyjeżdżał jakiś, wiedząc, że dzień wcześniej inny zostawił tu swojego psa i on chciałby go adoptować. Choć oczywiście mu go nie wydamy. Widziałam charciarza, który płakał oddając swoje zwierzę. Czuje smutek, ale w domu go nie zostawi.

No i są też kradzieże – dorzuca Helena – Jeżeli masz charta, w którego żyłach jest krew, dającą potencjał na dobrego reproduktora lub czempiona, to ktoś ci go ukradnie. Więc część tych psów to mogą być te, które zostały uprowadzone, użyte, a potem porzucone.

Potwierdza to Amador: – Kradzieże chartów są naszą zmorą w zasadzie od zawsze, ale wzrosły od kiedy upowszechniły się zawody, bo biorący w nich udział pies jest dużo wart. Trzeba być niezwykle ostrożnym, bo mogą go uprowadzić w każdym momencie, były przypadki, że podczas treningu na polu brali kogoś na celownik pistoletu.

I dodaje: – Więc kiedy się napotyka na porzucone charty, bo przecież istnieją, nie będziemy tego negować, mogą pochodzić właśnie z kradzieży. To są bardzo nieuchwytne zwierzęta. Może być tak, że ktoś uprowadza psa, wychodzi z nim na polowanie i spuszcza za zającem, to on już do niego nie wróci, bo nie rozpozna w nim swojego pana. I gdzie pójdzie ten chart? Będzie się wałęsał po ulicach, zajdzie do wioski. Widzi się te porzucone charty, które mogą pochodzić właśnie z kradzieży.

 

* * *

 

Schronisko, które prowadzi fundacja Benjamín Mehnert, leży – jak to w Andaluzji – w otoczeniu gajów oliwnych i pól uprawnych. Jedyne sąsiedztwo to przemysłowy zakład recyklingu, który produkuje może nawet więcej hałasu, niż szczekanie kilkuset chartów.

Gdy 14 lat temu Rocío trafiła do organizacji po studiach weterynaryjnych, ratowane psy były umieszczane w kilku różnych pensjonatach dla zwierząt, co mocno drenowało fundusze. Pracownicy postanowili poszukać miejsca, gdzie sami mogliby trzymać wszystkich podopiecznych i tak trafili na dawną kurzą fermę nieopodal miasteczka Alcalá de Guadaíra, kilkanaście kilometrów na południe od Sewilli – na miejscu stała tylko jedna hala, w której nie było nawet podłogi.

DZ Andaluzja
Autorka ilustracji: Małgorzata Suwała

Dziś teren jest podzielony na kilka części. Większość chartów przebywa w dawnym kurniku, oraz postawionych obok boksach, skąd pracownicy po kolei wyprowadzają kolejne grupy na ogrodzony wybieg. Nieco dalej jest specjalna przestrzeń dla psów lękowych, które źle czują się w stadzie – dobiera im się spokojnych towarzyszy, żeby oswajały się z bliską obecnością innych zwierząt. W osobnym miejscu trzyma się suki tuż przed rozwiązaniem, oraz szczeniaki, dopóki nie dostaną kompletu szczepień.

Na środku gospodarstwa stoją dwa małe budynki. Jeden to hotel dla psów, w drugim mieści się między innymi sklepik z karmą, smyczami, czy koszulkami, oraz klinika weterynaryjna, gdzie można przyjechać ze swoim pupilem – wszystkie te inicjatywy, obok dotacji, mają zarabiać na działalność schroniska. Mimo, że miejsce jest na odludziu, to podczas wizyty co chwila ktoś nowy faktycznie przyjeżdża skorzystać z którejś z tych opcji.

Najcięższa praca odbywa się na zapleczu. W jednym z pomieszczeń dochodzą do siebie psy w najcięższym stanie: potrącone przez samochody, z przetrąconymi kręgosłupami, po niedawnych amputacjach, z niewydolnością niektórych organów. W sali operacyjnej za ścianą trwa właśnie ratowanie starszego samca – został znaleziony z ciężkimi pogryzieniami akurat w Światowy Dzień Charta.

Ale Aza rozwiewa wątpliwości: – Rany fizyczne dzięki lekom i opiece da się zaleczyć. Ale urazy psychiczne są najcięższe. To zwierzęta, które były używane jak narzędzia, trafiają tu ogromnie wystraszone. Niektóre odczuwają taką panikę, że nie są w stanie patrzeć na ludzi, oddają mocz na same siebie.

Mimo tych wszystkich trudności, fundacja wyadoptowuje skutecznie około tysiąca psów rocznie.

Dwie osoby, które właśnie w ten sposób przygarnęły charty, to siostry Julia i Angélica. Są sąsiadkami w tym samym nowoczesnym budynku na typowym hiszpańskim blokowisku, niedaleko lokalnego lotniska.

Julia jest nauczycielką angielskiego w szkole, której uczniowie biorą udział w spacerach z psami ze schroniska. Pięć lat temu poznała w ten sposób suczkę, którą z miejsca adoptowała, a rok temu to samo zrobiła jej siostra.

W jakim stanie do nich trafiły?

Do mojej nie mogli się zbliżać mężczyźni, mój ojciec, czy chłopak wzbudzali w niej wiele strachu, nie dawała się pieścić obcym na ulicy. I bała się, gdy ktoś podchodził z miotłą, wydaje mi się, że być może ją bili. Do dziś zresztą jej się to nie podoba, ale akurat strach przed mężczyznami już jej przeszedł – wspomina Julia.

Suczkę Angélici do schroniska oddał sam charciarz, miała nawet chip i szczepienia: – Jest nieco strachliwa, zwłaszcza gdy jest hałas, np. fajerwerków, więc być może chodziło o wystrzały. Generalnie jest bardzo wrażliwa, gdy jest dużo innych psów to się stresuje, a charty żyją w grupach, więc do tego środowiska pewnie się nie nadawała.

Mimo to, obie wciąż spotykają się z propozycjami odkupienia ich psów.

Mój chłopak jest ze wsi i za każdym razem, gdy do niego jeździmy, zawsze jakiś miejscowy mężczyzna oferuje mi pieniądze, żeby móc z nią polować – opowiada Julia. A Angélica dodaje: – Ale nawet i tutaj, jeżeli spacerujesz z chartem, to spotykasz się z dwoma sytuacjami. Albo osobami, które wiedzą o porzuceniach i pytają, czy jest adoptowana, jak się ma. Albo osobami, którym bliżej do świata polowań i komentują, że „O! Ta to pójdzie za zającem!”.

 

* * *

 

Od września zeszłego roku w Hiszpanii obowiązuje ustawa o dobrostanie zwierząt, która między innymi zabrania stosowania obroży elektrycznych, przywiązywania psa pod sklepem, zostawiania go w zamkniętym samochodzie itd. Porzucenie zwierzęcia jest teraz wykroczeniem zagrożonym grzywną od 10 tysięcy do nawet 50 tysięcy euro.

Ale z ustawy umyślnie wykreślono psy myśliwskie. I tak, np. chart, który jest towarzyszem, nie może pozostawać bez opieki człowieka dłużej niż 24 godziny, ale już charta, który jest łowczym, to ograniczenie nie obowiązuje.

Do nowych przepisów zarzuty ma więc każdy.

To dobrze, że powstało takie prawo, zwierzęta go potrzebują. Ale pełnego, nie może obejmować jednych, a wykluczać innych, ochrona to ochrona. To nielogiczne, że w zapisach nie ma psów, które są najbardziej skrzywdzone i najczęściej porzucane – podkreśla Aza.

W sprawie tych porzuceń jesteśmy otwarci na współpracę z władzami, żeby reforma tej ustawy wdrożyła nasz system, bo dowiedliśmy, że działa. Jest bardzo kosztowny, więc nie wiem, kto by za to płacił, właściciele czy administracja, ale my wyłożyliśmy pieniądze sami i jesteśmy z tego bardzo dumni – przekonuje z kolei Amador.

Julia dorzuca jednak: – Wymagają od mojego zwierzęcia, żeby miało czip, było odrobaczone i wykastrowane, po podczas adopcji zobowiązujesz się do sterylizacji właśnie po to, żeby zapobiec nadmiernej reprodukcji psów, które są potem porzucane. Więc to, co jest wymagane ode mnie i co ja spełniam bez problemu, nie jest wymagane od nich, którzy być może powinni bardziej spełniać te wymogi. Ale myślę, że na razie nie uda się tego osiągnąć.

Helena rzuca też światło na rozbieżne wizje tego, czym jest dobrostan zwierząt: – Charciarze uważają, że maltretowany pies, to ten w mieście, zamknięty w 60–metrowym mieszkaniu, któremu nie dają się wolno wybiegać. Albo kiedy charty są grube. Weterynarze mówią, że dziś najczęstsze schorzenia u psów to otyłość, katarakty, cukrzyca, osteoporoza, a to wszystko jest związane z siedzącym trybem życia w miastach, czyli projektujemy nasze choroby na naszych pupili i charciarze uważają to za formę zaniedbania.

Amador, gdy mówi o chartach, nazywa je „sportowcami”: – Całą karierę przechodzą jak piłkarze, czy tyczkarze. Odżywianie, opieka weterynaryjna, codzienny trening, dobrany tak, żeby pies nie przybrał na wadze, ale i nie stracił.

Już kilka razy słyszałam, że charciarze uważają, że maltretowanie psa to odbieranie mu tego życia na wsi. Ale to wszystko zależy, jak go traktujesz. Bo oczywiście może być tam bardzo szczęśliwe, ale jeżeli widzisz, szczególnie na drogach lokalnych, samochody z malutkimi przyczepami, w których jest stłoczonych nie wiadomo ile chartów zabieranych na polowanie, dla mnie to jest dużo gorsze maltretowanie – mówi jednak Angélica – Moja może zjeść w spokoju, chodzimy do parku, gdzie bawi się z innymi psami, zabieram ją nawet do behawiorystki, żeby pomagała jej radzić sobie z emocjami. Więc nie przekonuje mnie, że to coś złego.

 

* * *

 

Choć potrzeba nie więcej jak 15 minut jazdy samochodem, żeby z samego centrum wielkiej, kosmopolitycznej Sewilli dostać się na wieś, gdzie cykl życia wciąż wyznacza rolnictwo, oba światy wydają się rozdzielone prawdziwą mentalną granicą.

Antropolożka Helena, która jest de facto częścią obu, uważa, że brakuje krytycznego spojrzenia jednej i drugiej strony.

Myślę, że dziś bardzo łatwo działać na rzecz praw zwierząt, jeśli jest się osobą żyjącą w mieście. Ma się wszystkie swoje potrzeby zabezpieczone, ma się gdzie mieszkać, można się odżywiać wegańsko, wszystko to ułatwia zajęcie stanowiska i działanie na rzecz zwierząt – mówi.

Po czym od razu dodaje: – A z drugiej strony brakuje otwartości na myślenie, że „Hej, może hodowla wymknęła nam się spod kontroli”. Albo że nie warto tak koncentrować się na współzawodnictwie. Albo chociaż, że można stworzyć nowe kategorie, inną dla chartów mających do 3 lat, inną od 3 do 6, dzięki czemu może presja na posiadanie ciągle nowych psów i pozbywanie się tych, które już się nie przydają, będzie mniejsza.

Fundacja Benjamín Mehnert przeprowadziła zajęcia edukacyjne w 50 wiejskich szkołach. Szefująca jej Rocío jest po nich bardzo zaniepokojona: – Reakcja była ciężka, nie tylko ze strony rodziców, ale i dzieci – wspomina – Dla nich poniewieranie psów było czymś normalnym. Tak jak pozbywanie się ich, bo „już się nie przydadzą”. Okrutnie rozróżniały charty od innych psów, które trzymają w domach.

Ja pracuję w mieście, jadam śniadania z miastowymi i jestem zdumiony, bo nie mają pojęcia o wsi. Można w niedzielę chodzić tu na spacer, ale to nie daje wyobrażenia o tutejszym życiu – twierdzi z kolei Amador – Wiele dzieci w mieście idzie do Burger Kinga i myśli, że mięso wzięło się z supermarketu, a nie zabitego zwierzęcia. Świat „Bambi” to fantazja, nie rzeczywistość. A to przecież życie i śmierć. I zawsze tak będzie.

Mam negatywne zdanie o świecie myśliwych. W moich oczach to poniewieranie i porzucanie. Chociaż nie twierdzę, że wszyscy tak robią, bo przecież moją suczkę porzucili przy drodze, ale tę mojej siostry, która była zadbana, samo zawieźli do schroniska, żeby tam ktoś znalazł jej rodzinę – mówi Julia z blokowiska.

Helena nadaje temu zachowaniu kontekst: – Sami charciarze nie postrzegają tego jako porzucenie. Uważają to za dobry czyn, tym bardziej, że w takim przypadku psy są w dobrym stanie i odżywione. To dla nich nowy pomysł, że skoro chart jest już nieprzydatny do polowania, to zamiast go porzucić lub zabić, można oddać osobom, które będą go traktować w inny sposób, jako pupila. To jest prawie kosmologiczna zmiana w ich myśleniu o zwierzętach.

Czy te specyficzne kontakty pomiędzy myśliwymi, a mogłyby doprowadzić do szerszego dialogu?

Chcieliśmy się zbliżyć do jakiś stowarzyszeń, ja pracowałem z jednym, ale zdałem sobie sprawę, że są mentalnie zamknięci – twierdzi Amador – Jak otworzyć umysły fundacji, schronisk i innych, żeby zbliżyli się z nami i żebyśmy mogli wytłumaczyć im jak wygląda świat charciarzy?

Po naszej stronie czujemy już znużenie, bo próbowaliśmy wiele razy, ale czujemy odrzucenie z ich strony i że nie chcą słuchać – przekonuje z kolei pracująca w schronisku Aza – To prawda, że są pokolenia młodszych myśliwych, którzy tu przyjeżdżają, rozmawiasz z nimi i być może faktycznie widzisz, że są gotowi słuchać i współpracować. Ale to niełatwe, bo to zakorzenione tradycje.

Potwierdzeniem tych słów jest jej kolega, ten sam, od którego przed laty dostała w prezencie szczeniaka. Choć już jako pracowniczka fundacji rozmawiała z nim o problemie, to dalej hoduje psy i z nimi poluje.

 

* * *

 

Nawet, jeżeli liczba 50 tysięcy porzuceń rocznie jest nieprawdziwa, to problem jak najbardziej istnieje i od kilku lat mówi się o nim publicznie coraz więcej. Czy to oznacza, że może powoli zmierzać do rozwiązania?

Czy myślę, że może się zmniejszyć, lub zniknąć? Tak. Ale nie dzięki pracy, którą wykonujemy. Rok w rok przyjmujemy tysiąc zwierząt i przez 14 lat pracy nie widziałam żadnego postępu – zauważa ze smutkiem Rocío – Jeżeli zniknie, to z powodów finansowych, albo zewnętrznych.

Niewykluczone, że taka zmiana właśnie zachodzi. W 2018 r. Hiszpanię pustoszyła myksomatoza – groźna choroba zakaźna, która z reguły dotyka króliki, ale w tym przypadku przeskoczyła na zające i w ciągu kilku tygodni rozprzestrzeniła się od Andaluzji aż po Madryt. Amador wspomina, że gdyby nie wysiłki samych myśliwych, którzy sami ratowali wtedy te zwierzęta, dziś już w ogóle by ich nie było.

Ale, jak wyjaśnia Helena, sytuacja wcale nie jest dobra: – Charciarze należą do pierwszych, którzy doświadczają tego, co dzieje się na wsi. Zmiany, które zaszły w pracy na roli, takie jak industrializacja albo znikające miedze, wpływają na ilość dzikiej zwierzyny. Jaki to ma efekt? Jeżeli w sezonie łowieckim wychodzi się na pole na przykład 10 dni, a przez 8 albo 7 z nich nie ma żadnych zajęcy, to młodzi ludzie, którzy przygotowują psy i są zmotywowani do polowania, nie mają żadnej okazji do gonitwy.

Być może więc problem, którego nie potrafi rozwiązać człowiek, załatwi za niego sama natura.

Choć na razie to wizja wciąż bardzo odległa.

Reportaż powstał dzięki wsparciu odbiorców w serwisie Patronite. Możesz do nich dołączyć tu: https://patronite.pl/dzialzagraniczny

Dziękuję!

Maciej Okraszewski

Założyciel Działu Zagranicznego. Specjalizuje się w tematach iberoamerykańskich, ze szczególnym naciskiem na Hiszpanię. Choć chętnie podejmuje się też opowiedzenia niedoraportowanych wydarzeń z innych kręgów kulturowych.