Ilustracja: Marcin Wolski

Królowa Mokradeł

Park Narodowy Doñana to największy rezerwat przyrody w Europie. A zarazem jeden z najbardziej zagrożonych na całym kontynencie.
Autorka
Michalina Kowol

TEN MATERIAŁ JEST DOSTĘPNY TAKŻE JAKO AUDIOREPORTAŻ:

Kiedy Plácido i Maribel wyjeżdżają – a nie zdarza się to często – od ciszy musi piszczeć im w uszach. Przyzwyczajeni są do klekotania, skrzeczenia, gęgania i świergotania. W ich kuchni lęgną się jaskółki a po patio biegają łyski i szczudłaki na długich, cienkich nóżkach.

Para biologów zdecydowała się na zakup terenu po starej żwirowni pod koniec lat 80. Ludzie dziwili się: po co im śmietnisko ze stawami gnijącej wody? A Plácido i Maribel oczyścili teren ze śmieci, wyplewili eukaliptusy, i napełnione wodą doły po wydobyciu żwiru same zaczęły przyciągać migrujące ptactwo.

Stara żwirownia przekształciła się w Cañada de los pájaros – Dolinkę ptaków. Sztuczne mokradło już na początku lat 90. zyskało status pierwszego w Hiszpanii prywatnego rezerwatu.

A dla Maribel Adrián i Plácido Rodrigueza stało się jasne, że już całą resztę swojego życia poświęcą ptakom.

Na stałe mieszka tu około 2 tys. osobników. W czasie migracji nawet dwa razy tyle. W sumie – ok. 180 gatunków.

Ale dla Plácido – wplatającego w swoje dredy obrączki pozostawione przez ptaki, które nie mogły już polecieć dalej – absolutnymi ulubieńcami są gęsi. W tym, jak łączą się w pary i nawiązują społeczne więzi, najbardziej przypominają mu ludzi.

To nie przypadek, że Cañada de los pájaros powstała właśnie tutaj, w pobliżu Parku Narodowego Doñana w hiszpańskiej Andaluzji. Plácido dorastał wśród jego mokradeł i wydm, jego bracia pracowali tam jako strażnicy.

Ale jego rodziny już nie ma. Nie ma też już takiej Doñany, jaką zapamiętał.

Doñana to dla mnie tylko przykre wspomnienie. Myślę o niej i jest mi źle. Chciałbym, żeby ktoś, kiedyś, w jakiś sposób, mógł mieć takie wspomnienia, jak ja, ale ten człowiek umarłby, bo rzeczywistość nie ma nic wspólnego z Doñaną, w której ja dorastałem – wspomina.

Ptaki, które w swojej podróży na południe znajdują schronienie w rezerwacie, tak naprawdę powinny je znaleźć wśród mokradeł Doñany. Ta jednak od lat zmaga się z suszą, potęgowaną zmianami klimatycznymi i ludzką działalnością.

Jest coraz gorzej i pozwoliły na to wszystkie rządy. Nie tylko ten obecny, prawicowy, również lewica pozwalała na to, kiedy rządziła – przekonuje Plácido.

Środowisko nigdy nie obchodziło żadnego hiszpańskiego polityka – zgadza się z nim Maribel – Teraz tak, wydaje mi się, że jest taka moda, albo dlatego, że zaangażowana jest reszta Europy. Ale z mojego punktu widzenia Doñana od wielu lat jest martwa. Zabijali ją powolutku, wspólnymi siłami. A ona umarła w samotności – kwituje posępnie biolożka.

 

* * *

 

Rozciągająca się na ponad 50 tys. hektarów Doñana to największy rezerwat przyrody w Europie.

Położony na granicy dwóch kontynentów – Europy i Afryki – nieopodal łączącej Ocean Atlantycki z Morzem Śródziemnym Cieśniny Gibraltarskiej, chełpi się aż pięcioma ekosystemami. A co za tym idzie – bogactwem fauny.

To właśnie przedstawiciele żyjących tu na wolności rodzimych gatunków koni i bydła, przyzwyczajonych do trudnych warunków, podróżowali na statkach Krzysztofa Kolumba do Ameryki.

Różnorodność ptactwa ściąga do parku pasjonatów ornitologii. To zresztą ornitolodzy w latach 50. ubiegłego wieku zwrócili uwagę na walory tego miejsca, które do tamtej pory funkcjonowało przede wszystkim jako teren łowiecki hiszpańskich bogaczy. Park Narodowy utworzono dopiero w 1969 r. Dziś niektórzy szczęśliwcy mogą nawet spotkać żyjące tu na wolności, w swoim naturalnym środowisku, zagrożone gatunki – orła iberyjskiego i rysia.

DZ Hiszpania ver2
Autorka ilustracji: Małgorzata Suwała

Ale ten, wydawać by się mogło raj, nigdy nie był bezpieczny.

„Park Narodowy Doñana, jeden z najważniejszych rezerwatów świata, jest zagrożony!” – alarmował w 1977 r., zaledwie kilka lat po jego utworzeniu, Félix Rodríguez de la Fuente, hiszpański przyrodnik i osobowość medialna, dzięki któremu całe pokolenia Hiszpanów zainteresowały się ochroną środowiska. Serię odcinków swojego programu radiowego „La aventura de la vida” – „Przygoda życia” – poświęcił właśnie Doñanie.

Już w latach 70. ostrzegał, że na wydmach jej wybrzeża rozrasta się kompleks turystyczny Matalascañas. Letnicy nie tylko czerpali z wód podziemnych; niebezpieczeństwo dla zwierząt stanowiła też np. sieć elektryczna. Prze lata planowano również budowę trasy, która wzdłuż wybrzeża połączyłaby Matalascañas z prowincją Kadyksu.

„Doñana zawsze jest na nagłówkach” mówił Rodríguez de la Fuente.

W 1998 r. pękła tama zbiornika odpadów poflotacyjnych kopalni cynku i ołowiu Los Frailes, należącej do szwedzkiej spółki górniczej Boliden. Ponad pięć milionów metrów sześciennych toksycznych ścieków przelało się do rzeki Guadiamar, głównego źródła wody w Doñanie.

Sam szlam na szczęście nie przedostał się do parku, na czas udało się zbudować mury oporowe. Ale Doñana – i rezydujące w niej ptaki – i tak poniosły konsekwencje wypadku: lęgły zdeformowane jaja, z niewykształconą skorupką. Oczyszczenie szlamu, zawierającego ciężkie metale, kosztowało 240 milionów euro a sam wypadek dalej uważany jest za jedną z najgorszych katastrof ekologicznych w historii Hiszpanii.

W 2010 r. ponownie rozważano możliwość wybudowania trasy przebiegającej wzdłuż wybrzeża Doñany. WWF biło na alarm, że budowa ta zniszczyłaby ostatnie 32 km dziewiczych wydm, które uchowały się jeszcze przed wpływem człowieka na południu Europy.

Siedem lat później, w składzie węgla w Moguer, oddalonym o ok. 35 km od siedziby Parku Narodowego w El Acebuche, z powodu zaniedbania doszło do pożaru. Wysoka temperatura, susza i silny wiatr doprowadziły do szybkiego rozprzestrzenienia się ognia, musiano ewakuować około 2 tys. osób.

Ewakuowano również znajdujące się w El Acebuche centrum badań nad rysiami iberyjskimi. Akcji tej nie przeżyło jedno z zagrożonych zwierząt.

Mijają lata, a Doñana ma następny problem. Wysycha. Powodem jest ocieplenie klimatu, brak opadów… I korzystający z jej naturalnych zasobów człowiek.

 

* * *

 

Rosa Bañuls od ponad 30 lat jest przewodniczką po parku narodowym. Jej rodzina pochodzi z okolic Walencji, przeprowadzili się tutaj, gdy Rosa była nastolatką. Energiczna i charakterna, z dumą pokazuje turystom Doñanę, którą uważa za swój dom. Nawet, gdy bierze urlop, najchętniej pozostaje właśnie tutaj.

Jednak coraz częściej zmuszona jest oglądać – i pokazywać innym – obrazy takie jak ten. Łania, która w poszukiwaniu świeżej wody pije z szamba za toaletami dla turystów.

Zwierzętom coraz ciężej jest znaleźć wodopoje. Muszą się coraz dalej przemieszczać, więc korzystają, gdzie mogą. Widuję to coraz częściej – przyznaje Rosa – To nie nasza wina, że nie pada. Gdyby padało, nie mielibyśmy problemów z suszą. Ale możemy być bardziej odpowiedzialni w zużyciu wody – dodaje.

Turyści odwiedzający Doñanę najczęściej zatrzymują się w Matalascañas. To tak naprawdę dodatkowa dzielnica oddalonego o ponad 30 km Almonte, która swoich aktualnych kształtów zaczęła nabierać w latach 70., za dyktatury Francisco Franco. Dziś resort kusi bliskością parku narodowego, ale przede wszystkim ciągnącą się kilometrami, piaszczystą – i najbliższą Sewilli – plażą.

Na stałe mieszka tu ok. 2 tys. osób. Latem populacja Matalascañas przerasta 100 tys., a wg niektórych źródeł – nawet 150 tys.

Latem to dom wariatów. A zimą miasto-widmo – żartuje Rosa.

Choć znawców ornitologii Doñana przyciąga właśnie zimą, gdy przebywa tu najwięcej skrzydlatych gości, masowa turystyka nie pozwala na czas zregenerować się warstwie wodonośnej.

Te światy ścierają się ze sobą – tłumaczy przewodniczka – Turystyka potrzebuje wody właśnie wtedy, gdy ekosystem jest najbardziej kruchy, najbardziej delikatny.

Do nielicznych, stałych mieszkańców Matalascañas zalicza się rodzina Roblesów. Ale ich prawdziwym domem jest rezerwat: to leśnicy i tropiciele, którzy Doñanę mają we krwi. Dawniej rodziny mieszkały zresztą w centrum rezerwatu, synowie uczyli się fachu od swoich ojców – i od samej Doñany. Ekipy konnych strzegły najpierw terenów łowieckich, teraz – parku narodowego.

Álvaro jest czwartym już pokoleniem Roblesów. On i jego ojciec Jaime są jednymi z ostatnich, którzy poznali taką Doñanę. Teraz strażnicy pracują na zmiany i dojeżdżają do parku, jak pozostali jego pracownicy.

Pracowaliśmy całą dobę, nocą, za dnia, nie mieliśmy grafiku. Sami decydowaliśmy, czym się będziemy zajmować, bo to ziemia musi ci powiedzieć, kiedy masz coś zrobić. Więc zawsze ją obserwowaliśmy. Wszystko było przez nas monitorowane, wszystko było tak, jak należy – Jaime tłumaczy, jak dawniej wyglądała praca leśników.

Tego już nie ma – przytakuje jego syn.

Na ganku ich domu w Matalascañas, parne popołudnie upływa pomału. U stóp Jaime cichutko pochrapuje mały, kudłaty piesek – Alegría. I tu pełno jest Doñany – na ścianach wiszą stare fotografie, rycina dębu korkowego, który w swych gałęziach skrywa zagrożone gatunki zwierząt, lance, których kiedyś używano do szczepienia dzikiego bydła przeciwko gruźlicy, czy znalezione w polu poroża zwierząt. A nad drzwiami prowadzącymi do domu, pamiątkowa tabliczka: Coto de Doña Ana.

Robles senior w Doñanie widział chyba wszystko. Ale takich upałów nie pamięta: – Nie było takich fal gorąca, a przecież całe życie spędziłem na wolnym powietrzu – mówi emeryt – Upał, jasne, latem jest gorąco, ale nie aż tak. Kończy się wrzesień i jest ponad 30 stopni. Nie wiem, dokąd to doprowadzi. Przyjdzie oberwanie chmury, zaleje nas na raz metr wody.

Według prognoz Światowego Instytutu Zasobów, do 2040 r. Hiszpania zostanie jednym z najbardziej cierpiących na stres wodny krajów Europy. W 2022 r. hiszpańskie ministerstwo środowiska poinformowało, że aż 74 % terytorium państwa może ulec pustynnieniu. Najbardziej zagrożonymi regionami są Katalonia i właśnie Andaluzja.

Według danych zebranych przez Stację Biologiczną Doñana (EBD), instytut badawczy należący do hiszpańskiej Wyższej Rady Badań Naukowych, w 2022 r. Doñana pobiła trzy rekordy: najwyższej osiągniętej temperatury (46,3C), najwyższej średniej rocznej temperatury (18,5C) i najniższych od dziesięciu lat opadów atmosferycznych – w stacji pomiarów Palacio de Doñana zebrano 282,5l wody.

Wszystko się zmienia. Nawet to, jak rozmnażają się zwierzęta – mówi Álvaro – Ptaki nie składają jaj, bo brakuje wody. Jelenie są w stanie przedłużyć ciążę, w zależności od warunków, jakie panują. W tym roku krowy urodziły bardzo mało cieląt. Myślę, że zwierzęta wiedzą, że to nie będzie dobry rok, i się nie rozmnażają.

Naukowcy i ekolodzy biją na alarm: w Doñanie między 1985 a 2018 r. zniknęło 59% tymczasowych lagun. W 2023 r., po raz pierwszy w historii Parku, drugi rok z rzędu wyschła jego największa stała laguna, Santa Olalla. Degradują się gleby, co wpływa na ich zdolność magazynowania węgla i przepływ składników odżywczych, a co za tym idzie – również na roślinność bagienną.

Doñanę wybiera coraz mniej ptaków migrujących z Europy centralnej i północnej. Niektóre, jak rybitwa czarna czy podgorzałka zwyczajna nie rozmnażają się tu od 2018 r., a miejscowa fauna zagrożona jest inwazją egzotycznych gatunków.

 

* * *

 

Jesteśmy jak bank nasion, tylko że żywych – mówi naukowiec Antonio Rivas. Pracuje w El Acebuche, w centrum rysi iberyjskich. W 2002 roku żyło już tylko 94 przedstawicieli tego gatunku, w dwóch odizolowanych od siebie populacjach: właśnie tutaj, w Doñanie, i w oddalonym o ponad 270 km w linii prostej łańcuchu górskim Sierra Morena.

Historia rysia iberyjskiego to historia sukcesu.

Dzięki pracy przyrodników, genetyków i weterynarzy, w ciągu zaledwie 20 lat udało się wyprowadzić go z listy zwierząt krytycznie zagrożonych wymarciem w stanie dzikim. W 2022 roku rysi było ponad 1660 – i żyjących już w 15 populacjach. Gatunek ten wrócił również do Portugalii i jest teraz uważany za “jedynie” zagrożony. Teraz celem Antonia i jego zespołu jest doprowadzić do tego, by ryś iberyjski został gatunkiem narażonym.

Naukowiec opowiada o swojej pracy z wielkim uśmiechem na twarzy. Sukces ten ma dla niego specjalne znaczenie: – Mój syn zaczął właśnie podstawówkę. Przeglądałem jego elementarz, jednym z tematów jest właśnie ryś, na dwie strony, ze zdjęciami. Przeszliśmy daleką drogę, mojemu dziadkowi płacono za to, żeby zabijał rysie. Były uważane za szkodniki. Więc w ciągu kilku pokoleń dokonała się zmiana o 180 stopni, od: zapłacę ci, żebyś zabił rysia do: zapłacę ci, żebyś go ocalił.

Rysie żyjące w centrum obserwowane są przez całą dobę. W ich wybiegach ustawione są kamery i mikrofony, materiał z nich zapisywany jest, by lepiej zrozumieć ten wyjątkowy gatunek.

Większość rysi z El Acebuche nigdy nie będzie miała tu bezpośredniego kontaktu z człowiekiem. Są usypiane przed ewentualną kontrolą weterynaryjną, a by nauczyć je polowania, do ich wybiegów wpuszczane są przez specjalną śluzę żywe króliki – podstawowy posiłek iberyjskiego rysia. Wszystko po to, by przygotować je do życia na wolności.

Inne pozostaną w zamknięciu całe swoje życie. Mają być “kopią bezpieczeństwa”, na wypadek, gdyby człowiekowi po raz drugi udało się zagrozić temu gatunkowi wyginięciem. Bo to wcale nie jest nieprawdopodobny scenariusz. Innym gatunkiem zagrożonym w Hiszpanii jest… właśnie królik.

Żeby istniała populacja rysi zdolnych do rozmnażania, potrzebna jest zdrowa populacja królików – tłumaczy Antonio – A na Półwyspie Iberyjskim królikom się nie powodzi, mimo, że to stąd pochodzą. To nasze codzienne zmartwienie, strach przed zmianami klimatycznymi, z którymi się zmagamy.

Naukowiec dodaje: – Doñana to wielkie laboratorium. To też wskaźnik tego, w jaką stronę zmierzają zmiany klimatyczne. Celem naszym, osób pracujących nad konserwacją różnorodności biologicznej, jest z egoistycznego punktu widzenia zbudowanie świata lepszego dla nas samych. Jeśli na planecie zachowana jest równowaga, to możemy być spokojni. Więc ten strach czujemy w kościach.

 

* * *

 

Zapomnieliśmy, jak w szkole uczyli nas o obiegu wody – sarka Juanjo Carmona, koordynator WWF w Doñanie. Rzadko bywa w biurze, ciągle jest w ruchu. Dziś wreszcie może na chwilę przysiąść, żeby napić się kawy w barze. Choć przecież i tak po to, by rozmawiać o pracy.

Właśnie wrócił z Rijadu. Podczas swojej 45 sesji, która odbyła się w stolicy Arabii Saudyjskiej, UNESCO zagroziło Hiszpanii dopisaniem Doñany do listy obiektów zagrożonych na liście światowego dziedzictwa.

Zazwyczaj dochodzi do tego w miejscach konfliktów zbrojnych, może gdzie panuje skrajna bieda, dochodzi do piractwa zasobów naturalnych – mówi Juanjo.

Unesco grozi Hiszpanii wpisaniem na listę, bo Doñana wysycha, a państwo nie robi wystarczająco dużo, by temu zapobiec. Jeśli rząd nie podejmie odpowiednich kroków do grudnia 2024 r,, Doñana dołączy do zabytków takich, jak starówka w syryjskim Damaszku czy Park Narodowy Everglades w USA.

Już w 2021 r. Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej ukarał Hiszpanię za brak kontroli nad nadmierną eksploatacją wód gruntowych.

W kwietniu 2023 roku przeciwko temu państwu toczyły się 24 otwarte postępowania Komisji Europejskiej w sprawie naruszeń wobec środowiska (Polska znalazła się na trzecim miejscu zestawienia, za Grecją, z 20 sprawami).

Ale walki o wodę w Doñanie toczą się zarówno na ziemi, jak i pod nią.

Pod parkiem narodowym, na powierzchni ok. 2400 km2 (to ponad 4,5 raza więcej, niż Warszawa) rozciąga się rezerwuar znany jako Almonte–Marismas. To on zaopatruje w wodę laguny, czy otaczające ją domostwa. I pola uprawne.

Poziomy warstwy wodonośnej pod pariem są najniższe w historii. A (prawie) wszystkiemu winne są truskawki.

Prowincja Huelva, do której w dużej części należy Doñana, produkuje w sumie 98% owoców leśnych w Hiszpanii – to aż 30% w skali Unii Europejskiej. Sektor zatrudnia ponad 100 tys. osób, a zyski z ubiegłorocznej kampanii wyniosły prawie 1,4 miliarda euro. Większość z zebranych tu owoców jest eksportowana i trafia na półki supermarketów w innych europejskich krajach, byśmy również zimą mogli cieszyć się smakami lata.

Boom na truskawkę zaczął się tu w latach 80; wcześniej uprawiano tu przede wszystkim rośliny, które naturalnie dobrze radzą sobie na suchych terenach. Według WWF, obecnie rolnictwo i hodowla zwierząt zużywa aż 80% zasobów wodnych w Hiszpanii.

 

* * *

 

Julio Diaz nie jest rolnikiem. Jest politykiem z krwi i kości: na spotkanie umawia się w Sewilli, w niewielkim parku zdobiącym wejście do andaluzyjskiego parlamentu. Lubi tu wracać, pełnił w nim rolę wiceprezydenta jako polityk liberalnej partii Ciudadanos. Od nieco ponad roku udziela się jako rzecznik Plataforma en defensa de los regadios del Condado – platformy na rzecz irygacji w El Condado, zrzeszającej producentów truskawek w okolicach Doñany, od jakiegoś czasu zwanych “nielegalnymi”.

Nazywali ich piratami czy złodziejami Ale oni nie są „ilegal”, tylko „alegal”. Nieuregulowani. Zostali poza prawem – złości się Julio.

Chodzi mu o producentów owoców, których tereny uprawne w 2014 r. nie zostały zakwalifikowane do tzw. “Specjalnego planu zarządzania dla Korony Leśnej Doñana”. Plan ten zakłada osiągnięcie równowagi między gospodarką rolną w okolicach Doñany, a ponoszonymi przez nią w zamian kosztami (szczególnie jeśli chodzi o zasoby wodne) i miał ograniczyć powierzchnię irygacji o nawet 1,5 tys. ha.

Niektórzy rolnicy mieli stracić znacznie więcej, niż inni.

Julio wskazuje palcem na kostkę brukową, by użyć jej jako modelu truskawkowych parceli. – Wyobraź sobie, że właśnie skończyły się zbiory, i zdjęłaś już plastiki z połowy swoich cieplarni – tłumaczy – Które ziemie wejdą w plan Korony Leśnej Doñany, a które nie, zdecydowano na podstawie powietrznych zdjęć upraw, zrobionych w lipcu 2004 r., gdy część plastików już zdjęto. A prawo wchodzi w życie 10 lat później. Czyli winnymi tutaj są zdjęcie i retroaktywność.

Julio nie szczędzi słów krytyki swoim kolegom po fachu: – W tym samym czasie, między 2004 a 2014, oni zachęcali za pomocą funduszy europejskich do zajęcia się rolnictwem. Przecież to skandal. Będziemy prosić Brukselę, żeby zbadała, kto podpisywał subwencję dla tych ludzi. Przecież niektórzy z nich nawet nie zajmowali się rolnictwem, a powiedziano im: Dawaj, dostaniesz od nas pieniądze na wyrównanie terenu, na system irygacyjny. A teraz ci sami politycy nazywają ich przyrodniczymi terrorystami.

Niektórzy uprawcy zdecydowali się porzucić swoje pola. Część parceli straszy pajęczynami cieplarnianych żeber, smutno rozpościerającymi się nad rozkładającymi się trupkami truskawkowych sadzonek.

Inni postanowili kontynuować uprawy, czasami jednocześnie robią to zarówno w sposób „legalny” jak i „nielegalny”, np. wiercąc nowe studnie w szczerym polu, lub używając do irygacji wody z legalnych źródeł – ale do podlewania pola, na którym oficjalnie nie powinno się już niczego uprawiać.

W 2018 r. socjaldemokratyczny rząd Pedro Sancheza zaaprobował ustawę, która zakłada roczny transfer prawie 20 hektometrów sześciennych wody z dorzeczy Tinto, Odiel i Piedras do obszaru Doñany. Celem tego transferu jest odciążenie warstwy wodonośnej – aż 15 hektometrów sześciennych ma docelowo być przeznaczonych właśnie dla irygacji pól. Jednak w dalszym ciągu brakuje do tego odpowiedniej infrastruktury i dla rolników dostępna jest zaledwie połowa.

W styczniu 2022 r. w andaluzyjskim parlamencie, partie PP, Ciudadanos i Vox po raz pierwszy proponują projekt ustawy dot. poszerzenia powierzchni pól pod irygację. Propozycja spotyka się z krytyką Komisji Europejskiej i Unesco, a rząd Hiszpanii zastrzega, że skieruje wniosek do Trybunału Konstytucyjnego. W Andaluzji dochodzi do rozwiązania Parlamentu i nowych wyborów.

Wiosną 2023 r. andaluzyjska prawica ponownie przedstawia projekt ustawy. Tym razem lokalny parlament akceptuje propozycję.

Dla rolników, których reprezentuje Julio, ma to oznaczać dwie rzeczy: ich ziemie z „nieuregulowanych” stałyby się legalne, a co za tym idzie, zyskałyby dostęp do wody z transferu.

Bo tym, czego chcą rolnicy, to możliwość podlewania pól wodą powierzchniową – kwituje polityk.

 

* * *

 

To jednak nie podoba się rolnikom z drugiej strony miedzy – w Almonte.

Wygląda to tak: zdajesz prawo jazdy, kupujesz auto, co roku opłacasz ubezpieczenie, podatki, naprawy. A twój sąsiad jeździ rzęchem bez dokumentów, nie płaci składek ani mandatów. I nagle przychodzi jakiś polityk i mówi: ja temu sąsiadowi zniosę wszystkie przekroczenia. No to w porządku. A tu nagle się okazuje, że to tobie odbierają teraz i prawo jazdy, i twój samochód, i oddają je temu sąsiadowi – tłumaczy jeden z rolników zrzeszonych w Stowarzyszeniu „Brama Doñany” w Almonte. Nie chce ujawniać swojego imienia, podobno zdarzały się już nieprzyjemności.

To miało być spotkanie z rzecznikiem stowarzyszenia, menedżerem Manuelem Delgado, ale także obecnemu rolnikowi ciężko się powstrzymać od komentarzy. Ten temat bardzo go porusza. Żeby się czymś zająć, zaczyna plewić grządki truskawek. – W Hiszpanii na chwasty mówi się mala hierba, „złe zioło”. A one też są dobre. Moje kury je uwielbiają – przekonuje.

Manuelem Delgado tłumaczy: – Uważamy się za część Doñany, nie wyobrażamy sobie uprawiania ziemi bez niej. To właśnie Almonte oddało najwięcej na rzecz jej konserwacji. W latach 90. podlewano tu 15 tys. hektarów, teraz 4 300. Dlaczego? Bo zdaliśmy sobie sprawę, że więcej nie znaczy lepiej. Że utrzymanie irygacji nie było kompatybilne z utrzymaniem Doñany. A skoro nasze produkty są pierwszej klasy, to właśnie ze względu na miejsce, w jakim się znajdujemy. Wolne od zanieczysczzeń, z dala od wielkich miast. Więc musimy dbać o to miejsce, i jest to dla nas jasne od wielu lat.

To właśnie Almonte jest gminą, w której istnieje najwięcej ekologicznych upraw w całej Europie, chwali się Manuel. Tutejsi rolnicy chętnie stosują się do rad ekologów, mówi. Zresztą, co ich to kosztuje? Wystarczy obłożyć kanały kamieniami, wtedy będą się tam lęgnąć ptaki. Zostawić nieco miejsca pod ogrodzeniem, żeby drobne zwierzęta mogły pod nim przechodzić.

Teraz nie dzieje się tu wiele. Truskawka jest rośliną jednoroczną, trzeba ją sadzić co sezon. Niedawno przygotowano teren pod nowe sadzonki, które zaczną dawać owoce w grudniu. I będą zaopatrywać resztę Europy do czasu, gdy nie zaczną obradzać rodzime plantacje.

Tutejsi rolnicy dużo inwestują w nowe technologie, chcą jak najlepiej wykorzystywać teren przy jak najmniejszym zużyciu wody, tłumaczy Manuel. Bo woda ta pochodzi z rezerwuaru Doñany. Z ich punktu widzenia, rolnicy, którzy przez ostatnich kilkanaście lat uprawiali ziemię w sposób nieuregulowany, zostaną teraz nagrodzeni: – Osoby, które przestrzegają prawa, poniosą konsekwencje. To niesprawiedliwe, ani z prawnego ani z moralnego punktu widzenia. Ale niestety, zdrowy rozsądek nie funkcjonuje tak samo u wszystkich.

 

* * *

 

W Doñanie sucho, a truskawki podlane. Co za wstyd – zrzyma się Juan Romero z organizacji Ecologistas en Acción, Ekolodzy w akcji. Chce pokazać, jak wyglądają nielegalne studnie, z których rolnicy czerpią wodę w okolicy Lucena del Puerto. Jest już przyzwyczajony do tej trasy, pokazywał ją dziennikarzom z Francji czy z Wielkiej Brytanii. Z Polski? Chyba jeszcze nie. Pamięta za to, jak Polki przyjeżdżały tu zbierać truskawki.

Od 2019 r. Confederación Hidrografica de Guadalquivir, regionalny urząd ds. gospodarki wodnej, wydał nakaz zamknięcia ponad 1000 studni pobierających wodę w okolicach Doñany. Do końca 2023 r. planowano zamknięcie w sumie 407 z nich. A mają one przeróżne formy: od wielkich betonowych pierścieni, przez bajorka z systemem rurek, po nierzucające się w oczy słupki.

Ale okazuje się, że nielegalne odwierty to niejedyna miejscowa tajemnica poliszynela.

Wśród rzadkiego lasu otaczającego uprawne pola zbudowane są obozy z europalet obleczonych plastikową folią. Wyglądem trochę przypominają cieplarnie, pod płachatmi plastiku nie kryją się jednak owoce, lecz ludzkie życia. Mieszkają tu migranci, którym udało się dotrzeć do Hiszpanii, prawdopodobnie przez Gibraltar. Przemieszczają się od uprawy do uprawy, tłumaczy Juan, zatrudniają się to przy zbiorach oliwek, to – owoców leśnych.

Uciekają przed wojnami, które my rozpoczęliśmy, by wykorzystać ich zasoby naturalne – mówi.

 

* * *

 

Podczas powstawania tego reportażu, w kolejnych rozmowach kilkukrotnie wracało zdanie: „Najważniejszym owocem Doñany nie jest truskawka – tylko wyborczy głos”.

3 października 2023 r. prezydent Andaluzji Juan Manuel Moreno i hiszpańska ministra Środowiska Teresa Ribera ogłaszają, że projekt autonomicznej andaluzyjskiej regulacji zostaje zawieszony.

A po kilku tygodniach świętują osiągnięcie kompromisu: oba rządy, Hiszpanii i Andaluzji, zaoferują rolnikom wykluczonym w Planie Doñana do 100 tys. euro za hektar ziemi, jeśli ci zgodzą się porzucić nieuregulowane uprawy i ponownie zalesić teren. W zamian za niższą dotację będą mogli w dalszym ciągu uprawiać ziemię, jeśli zdecydują się zmienić plony na ekologiczne lub takie, które poradzą sobie bez intensywnej irygacji. W sumie pomoc osiągnąć ma nawet 1.4 miliarda euro.

Czy to już koniec truskawkowej wojny?

Nic się nie zmieni. Żyje z tego mnóstwo ludzi. Jeśli dojdzie co do czego, nie będą siedzieć bezczynnie. Najpierw spłonęłaby Doñana – smutno zaprzecza Álvaro.

 

* * *

 

Nad sanktuarium w El Rocío powoli wschodzi słońce.

Kilkanaście minut pieszo od centrum jest most Ajolí, jedno z wejść do Parku Narodowego Doñana. Podobno można spotkać tu wracające z porannego polowania rysie. Tego dnia akurat żadnego nie widać, pojawiają się za to dwa króliki, które prawdopodobnie zostaną czyimś śniadaniem. Po rykowisku słychać, że park budzi się do życia, tak jak poblickie centrum wsi.

Przypomina trochę obrazki z westernów, ale może to Dziki Zachód wyglądał jak Doñana? Ulice nie są tu wybrukowane ani wylane cementem, brodzi się w sypkim, żółtym piasku. El Rocío ma być dla koni, a dopiero na drugim miejscu dla ludzi.

Podobnie jak Matalascañas, El Rocío przynależy administracyjnie do Almonte. Późną wiosną przybywają tu pielgrzymi do Virgen del Rocío, Dziewicy z Rocío, zwanej też Królową Mokradeł. Ubrana w złoto, ozdobiona świeżymi kwiatami, u jej stóp leży srebrny półksiężyć – rogi bydła z Doñany.

Podczas procesji wśród ochotników noszących Maryję na swoich barkach jest też Álvaro: – Doñana to dla mnie mój dom, mój ojciec, moja matka. Przyjaciółka, której wszystko opowiedziałem. Bo kiedy jesteś w terenie, to jesteś sam, ze swoimi myślami. I wspomnienia, jak za dziecka jeździliśmy konno po wydmach. Przejeżdżam koło jakiegoś miejsca i myślę, jak bardzo się zmieniło. Już nie ma sosny, na którą się wspinaliśmy. Dąb korkowy, na którym ptaki urządzały lęgowiska, już usechł.

Álvaro może być ostatnim strażnikiem parku w rodzie Roblesów. Bardzo chciałby, by jego dzieci poszły jego śladami. Póki co 16–letnia Alba wolałaby zostać weterynarką, najchętniej końską. A marzeniem 5–letniego Juana jest praca policjanta–paleontologa. I tak ciągnie ich ku przyrodzie, więc może pozostaną na miejscu, jeśli nie wypędzą ich stąd zmiany klimatyczne?

Doñana potrzebuje obecności człowieka. Zawsze go potrzebowała. Nie tylko w kwestii konserwacji gatunków, lecz również kłusownictwa czy przemytu narkotyków. To często wybierana trasa – komentuje leśnik – Martwię się, oczywiście. Ale coś musi tu pozostać, prawda? Chociażby jedna mrówka, którą trzeba będzie upilnować.

Według legendy w 1653 r. Virgen del Rocío dokonała cudu. Odpowiedziała na modlitwy mieszkańca, któremu usychały wszystkie uprawy i przyniosła deszcz.

Skoro Królowa Mokradeł już raz uratowała Doñanę od suszy, to może uda jej się to jeszcze raz?

Reportaż powstał dzięki wsparciu odbiorców w serwisie Patronite. Możesz do nich dołączyć tu: https://patronite.pl/dzialzagraniczny

Dziękuję!

Michalina Kowol

Dziennikarka multimedialna, absolwentka Polskiej Szkoły Reportażu, poliglotka. Współpracuje z Deutsche Welle, publikowała m.in. w Dużym Formacie i mediach międzynarodowych. Zawsze w szpagacie między Europą Środkowo-Wschodnią a Ameryką Łacińską.