Ilustracja: Weronika Zaręba

Czarna karta

Biali Holendrzy zapewniają, że kolor skóry nie jest dla nich istotny. Czarni Holendrzy mają na ten temat inne zdanie.
Autorka
Ula Idzikowska

REPORTAŻ JEST DOSTĘPNY TAKŻE W WERSJI AUDIO (CZYTA KAMILA KALIŃCZAK):

Niektórzy biali Holendrzy mówią: „Po co tak rozpamiętywać? Przecież to stare dzieje!”. Ale co to za tłumaczenie? Moje prababcie urodziły się jako osoby zniewolone! To nie jest „dawno temu”!

Dla Ambii Dalloesingh-Wijnhard kolonialna przeszłość Holandii to część rodzinnej historii. Jej prababki pracowały przymusowo na plantacjach założonych w dzisiejszym Surinamie, kraju w północno-wschodniej części Ameryki Południowej, od 1667 roku grabionego przez holenderskich kolonistów. Trafiło tam co najmniej trzysta pięćdziesiąt tysięcy Afrykanów.

Prababcia Ambii pracowała na plantacji jako służąca, babcia – jako praczka.

Ale nie wiadomo, kim byli ojcowie moich dziadków. W archiwach nie znajduję ich nazwisk, gwałty były powszechne. Kto wie, może mam w rodzinie właściciela zniewolonych osób?

Szukanie informacji o przodkach to mozolna praca. Ambia przegląda zakurzone rejestry i buszuje w Internecie. Próbuje dowiedzieć się więcej o swoim ojcu – to on nauczył ją, że trzeba być dumnym ze swojego pochodzenia, walczyć z niesprawiedliwością społeczną i dyskryminacją czarnej społeczności w Holandii.

 

* * *

 

Kiedy ojciec Ambii, August Eduard Wijnhard, dla znajomych Eddy, w 1957 roku przyjechał do Holandii na studia, widok czarnej osoby na ulicy wzbudzał sensację.

Jakaś kobieta na ulicy chciała dotknąć jego włosów, bo nigdy wcześniej nie widziała afro. Nie zdążył zareagować. Stwierdził więc, że w takim razie on też może sobie pozwolić na podobny gest. Popsuł jej fryzurę. Oczywiście rozpętało się piekło.

Surinamska społeczność była wówczas niewielka. Odważni, którzy chcieli studiować lub pracować po drugiej strony Atlantyku, nie byli witani z otwartymi ramionami, mimo że Holandia potrzebowała rąk do pracy. Jednocześnie w prasie i w wypowiedziach polityków przedstawiano Surinamczyków jako bezrobotnych kryminalistów.

Eddy skończył studia i ożenił się z białą Holenderką (mieszane małżeństwa były wtedy rzadkością). 58-letnia dziś Ambia urodziła się we wschodniej dzielnicy Amsterdamu, ale część dzieciństwa, łącznie trzy i pół roku, spędziła w Surinamie.

Zostałaby tam dłużej, ale w 1970 roku rodzina Wijnhard musiała nagle wracać do Holandii. Ambia podejrzewa, że to przez działalność polityczną ojca. Eddy sprzeciwiał się dyskryminacji, zarówno w Holandii jak w Surinamie. Krytykował oba rządy. Był też zaangażowany w działalność Rewolucyjnego Ruchu Robotniczego w Paramaribo. Ambia dowiedziała się o tym już po jego śmierci, kiedy przeglądała stare gazety. Żałuje, że nie dowiedziała się więcej o działalności ojca; że nie wypytywała o nią, kiedy jeszcze żył.

Emigracja nie zmieniła nastawienia Eddiego. Jego córka mówi dzisiaj, że szedł przez życie z podniesioną głową. I nie zamierzał milczeć.

Ja jestem taka sama! I uczę tego swoje dzieci.

DZ Holandia Surinam
Autorka ilustracji: Małgorzata Suwała

Na początku lat siedemdziesiątych, kiedy Ambia miała sześć, holenderski rząd rozpatrywał możliwości ograniczenia imigracji Holendrów z surinamskimi korzeniami. Wcześniej nikomu nie przyszłoby to do głowy – Surinamczycy byli przecież obywatelami Zjednoczonego Królestwa Niderlandów, mieli prawo do wjazdu do Holandii, ograniczenie go byłoby aktem dyskryminacji. W 1995 roku ujawniono, że powstał projekt takiej ustawy – choć nigdy nie weszła w życie.

Surinam zyskał niepodległość w 1975 roku, ale pogarszająca się sytuacja gospodarcza i wzrost bezrobocia szybko wywołały napięcia. Surinamczycy nie byli zadowoleni z nowego rządu, zarzucali mu korupcję i fałszerstwa wyborcze. Kiedy w 1980 roku władza zabroniła utworzenia związku zawodowego w siłach zbrojnych, szesnastu podoficerów i sierżant Desiré Delano Bouterse dokonali zamachu stanu. Surinam na 7 lat zamienił się w represyjny reżim, a dyktator Bouterse stał się najbardziej znienawidzoną osobą w kraju.

Do tego czasu z Surinamu do Holandii zdążyło jednak wyjechać 300 tys. osób.

 

* * *

 

Niewolnictwo w Surinamie i Antylach Holenderskich zniesiono 1 lipca 1863 roku.

Tego dnia wystrzały z armat niosły się po Paramaribo od szóstej rano. Na budynkach i statkach powiewały flagi, w ukwieconych kościołach gromadzili się wierni. „Nadszedł dzień reformy, nadeszła nowa epoka, rozpoczęło się nowe życie” – obiecywał dziennik „Surinaamsche Courant”. Ulicami przeszedł barwny tłum. Elegancko ubrani uczestnicy parady pierwszy raz w życiu podziwiali swoje odbicie w sklepowych witrynach. Byli wolni.

W Holandii nikt nie świętował upadku systemu opartego na wyzysku i przemocy – bo jego istnienie wypierano. Przez następne stulecia Holendrzy będą wspominać „Złoty Wiek” jako okres świetności i odwagi; czas, kiedy malutkie Królestwo Niderlandów rozciągało się od Indonezji po Ameryki. O niewolnictwie zapomniano. Ta „czarna karta historii” nie pasowała do idei tolerancji i wolności – wartości na których ten kupiecki naród zbudował swoją tożsamość.

Tabu wokół okrucieństw kolonializmu przełamała dopiero dyskusja o pierwszym w Holandii pomniku upamiętniającym zniesienie niewolnictwa, która rozgorzała w latach dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku. O monument upomniała się czarna społeczność, sfrustrowana wymazaniem epoki niewolnictwa ze zbiorowej świadomości Holendrów.

W 1993 roku grupa Afro-Surinamczyków założyła Komitet 30 czerwca/1 lipca i ogłosiła 30 czerwca dniem refleksji, a 1 lipca świętem Keti Koti, co w surinamskim języku sranan tongo znaczy „Zerwanie Łańcuchów”. Afro-Surinamczycy spotykają się tego dnia na Placu Surinamskim w Amsterdamie, a nazajutrz idą w świątecznej paradzie w Rotterdamie – od 2009 roku marsz odbywa się też w stolicy.

Pięć lat później pisarz Frank Martinus Arion z Curaçao zaapelował do holenderskiego rządu o wzniesienie monumentu upamiętniającego koniec niewolnictwa, który byłby „gestem dobrej woli wobec potomków zniewolonych osób”. Równocześnie reprezentantki Afroeuropejskiego Ruchu Kobiet złożyły do holenderskiego parlamentu petycję, w której domagały się uznania przeszłości niewolnictwa i włączenia się w działania na rzecz jej upamiętnienia.

Oddolne wysiłki przyniosły efekty: jesienią 1998 roku holenderski parlament w końcu poparł plan wzniesienia pomnika, a w czerwcu 1999 roku minister integracji po raz pierwszy publicznie uznał odpowiedzialność Holandii za niewolniczą przeszłość. To był przełom.

Ale szybko nastąpiło rozczarowanie – pomnik stanął w amsterdamskim Oosterparku, nieco na uboczu, trzy kilometry od Damu, głównego placu w Amsterdamie, gdzie co roku odbywają się obchody zakończenia II wojny światowej. Wybór miejsca spotykał się z ostrą krytyką. „5 lat (nazistowskiej) okupacji: pomnik na Damie!!! 400 lat niewolnictwa: pomnik w Oosterparku???!!!” – krzyczał transparent 1 lipca 2002 roku, w dniu odsłonięcia rzeźby.

 

* * *

 

Dziś w Holandii mieszka około 350 tysięcy osób z pochodzeniem surinamskim i 135 tysięcy osób z korzeniami w Curaçao, innej dawnej karaibskiej kolonii Holandii (a dziś jednego z terytoriów zależnych wchodzących w skład Królestwa Niderlandów). To z tej wyspy położonej na północ od Wenezueli pochodzi matka Ruthmily Martiny. Do Holandii przyjechała w wieku 15 lat. Była wtedy w ciąży.

34-letnia dziś Ruthmila urodziła się w Rotterdamie. Szybko trafiła do rodziny zastępczej, bo pokój, który wynajmowała jej matka, był za mały na dwie osoby.

Wiele wycierpiała, ale zaciskała zęby, nigdy nie skrytykowała sposobu, w jaki została przyjęta, chociaż czuła się bardzo niepewnie. Teraz mówi bez śladu akcentu, mieszka w dobrej dzielnicy w Rotterdamie. Udało jej się. Ale nie było lekko.

Ruthmila od dwóch lat filmuje przypadki codziennego rasizmu. Ekran telefonu służy jej jako tarcza. – Gdy nagrywam, szansa, że ktoś zastosuje przemoc fizyczną, jest znacznie mniejsza, bo taka osoba czuje się obserwowana – tłumaczy.

Na jednym z niedawno nagranych filmików biała kobieta krzyczy w jej kierunku: „Nie umiecie mówić po niderlandzku? Nielegale!”. Rozmawiały wtedy z siostrą w papiamentu, kreolskim języku powstałym z przemieszania portugalskiego, hiszpańskiego, francuskiego, niderlandzkiego, angielskiego i języków zachodnioafrykańskich. Ruthmila podeszła do kobiety, powiedziała, że urodziła się w Holandii i ma takie same prawa jak ona – i nazwała ją rasistką. Po długim, emocjonalnym wywodzie Ruthmili o tym, jak białe osoby wciąż się wywyższają, kobieta przyznała, że nie powinna się tak zachowywać. Przyklękła i wytłumaczyła czteroletniemu synkowi Ruthmili, że go lubi i wcale nie jest na niego zła.

Codzienność w Goudzie! – komentuje Ruthmila, energicznie machając telefonem – To miasto jest totalnie białe!

Chciałaby wrócić do Rotterdamu, ale tam wcale nie jest lepiej. Przecież to w trakcie ostatniego Sylwestra, punktualnie o północy, holenderscy i niemieccy radykałowie z ruchu White Lives Matter wyświetlili na moście Erasmusa rasistowskie hasła, między innymi slogan „Szczęśliwego Białego 2023” oraz „czternaście słów” Davida Lane’a, nieżyjącego już amerykańskiego neonazisty, swoiste credo wiary zwolenników białej supremacji: „Musimy zabezpieczyć egzystencję naszego ludu i przyszłość białych dzieci”.

Mimo ogromnej pracy wciąż pozostajemy daleko w tyle za białymi Holendrami, to skutki niewolnictwa. Wyobraź sobie: najpierw cię uprowadzają, wywożą na drugi koniec świata, okradają, gwałcą, w końcu puszczają wolno. Jesteś „wolny”, ale w cudzysłowie, bo przecież w Surinamie „wolne” osoby musiały pracować jeszcze dziesięć lat za marną zapłatę, żeby cały system się nie zawalił – tłumaczy Ruthmila – Więc tak: w końcu możesz zacząć żyć jak wolny człowiek, ale zaczynasz od zera. Tymczasem białe osoby poszły dalej, korzystając ze zgromadzonego kapitału, pomnażając go. A my? Ciągle przegrywamy. Musimy walczyć, nie mamy wyboru.

Gdy po zniesieniu niewolnictwa kolonialne władze wpisywały byłych zniewolonych do ewidencji ludności, właściciele plantacji lub urzędnicy często wymyślali im nazwiska na poczekaniu. Niektórzy Holendrzy je zmieniają, bo przypominają im o cierpieniach epoki zniewolenia. Część wybiera imiona i nazwiska, które bardziej odzwierciedlają ich afrykańskie pochodzenie.

Koszt takiej procedury to 835 euro plus kolejnych 15 za wydanie nowego aktu urodzenia i przeprowadzenie testu psychologicznego, który przekona urząd, że nosząc nazwisko z czasów kolonialnych, petent faktycznie cierpi. Dopiero w 2024 roku wejdzie w życie nowe prawo: potomkowie zniewolonych osób nie będą już musieli niczego udowadniać, a nazwisko zmienią za darmo.

Ruthmila nie zamierza ubiegać się o nowe nazwisko. To „białe”, po właścicielu plantacji, na której przymusowo pracowała jej praprababcia, to jej „bilet”.

Otwiera mi wszystkie drzwi w Holandii. Teraz zapraszają mnie na rozmowy o pracę. Ja, niska czarna kobieta z szeroką wiedzą, zjawiam się na spotkaniu i muszą ze mną rozmawiać! A co będzie, jak je zmienię?

Obawy Ruthmily są uzasadnione. Według danych Głównego Urzędu Statystycznego, w 2022 roku dyskryminacji w miejscu pracy doświadczył prawie co dziesiąty urodzony w Holandii pracownik z pozaeuropejskim pochodzeniem. Z rasizmem najczęściej spotykają się osoby z korzeniami w Surinamie i na Antylach. W 2021 roku dotyczyło to jednej czwartej ankietowanych.

Największe dotąd badania nad dyskryminacją na holenderskim rynku pracy przeprowadził socjolog Bram Lancee z Uniwersytetu Amsterdamskiego. Między 2016 a 2018 rokiem wysłał 4211 fikcyjnych listów aplikacyjnych, podpisując się za każdym razem jako przedstawiciel jednej z 35 grup etnicznych. Okazało się, że kandydaci z holenderskim nazwiskiem mają 30 procent większe szanse na otrzymanie odpowiedzi.

 

* * *

 

Ambia też doświadczyła dyskryminacji podczas rekrutacji. Opowiada, że kiedy wysyła CV z nazwiskiem Dalloesingh, dostaje dziesięć odmów z rzędu – ale kiedy wyśle listy podpisane nazwiskiem Wijnhard, otrzymuje zaproszenia na spotkania. Czasami słyszy od osób przeprowadzających te rozmowy, że inaczej ją sobie wyobrażały.

Mój ojciec zawsze powtarzał: „Musisz pracować znacznie ciężej niż reszta”. „Musisz się bardziej starać, bo nawet jeżeli będziesz umiała i wiedziała tyle, co holenderskie dziecko, to zawsze wybiorą je”. Oczywiście miał na myśli białe dziecko. – wspomina.

Nadyem, jej 17-letnia córka, usłyszała pod koniec ubiegłego roku szkolnego, że będzie musiała powtarzać rok. – A trójka jej białych kolegów z klasy, którzy mieli podobne oceny, zdała. Może to przypadek, nie wykluczam tego. Ale co mam z tym zrobić? Mówię jej: pracuj więcej, staraj się bardziej – Ambia powtarza dzieciom to samo, co trzy dekady wcześniej słyszała od własnego ojca.

Przypadek czy nie – nierówne szanse w holenderskich szkołach to fakt.

Badanie przeprowadzone w 2018 roku przez Inspektorat Oświaty wykazało, że czarne dzieci rzadziej dostają się do szkół podstawowych z wysokim poziomem nauczania. Ponadto uczniowie z doświadczeniem migracji w rodzinie regularnie otrzymują zaniżoną ocenę na koniec podstawówki – szkoły sugerują rodzicom, by posłali dzieci do szkoły zawodowej nawet gdy test końcowy wykazuje, że doskonale poradziłyby sobie w liceum ogólnokształcącym.

W szkołach ponadpodstawowych dochodzi z kolei do dyskryminacji w miejscach praktyk: jak donosi broniąca praw dzieci organizacja Defense for Children, uczniowie są odrzucani ze względu na kolor skóry, nazwisko, pochodzenie i religię.

Głęboko zakorzeniony rasizm znajduje odbicie też w etnicznym profilowaniu. Policja, Królewska Żandarmeria Holandii, Urząd Celny i inne organy częściej poddają kontroli przedstawicieli mniejszości etnicznych – stwierdził Rzecznik Praw Obywatelskich w 2021 roku.

Szczególnie głośno było o aferze świadczeniowej. W latach 2004-2019 Urząd Skarbowy oskarżył około 26 tysięcy rodziców o oszustwo – mieli bezprawnie pobierać dodatek na dziecko. Dotyczyło to głównie osób z podwójnym obywatelstwem. Urząd wstrzymał dalsze wypłaty, a rodzice musieli zwrócić „bezprawnie” otrzymany dodatek: w większości przypadków chodziło o kwoty między 85 tysięcy a 135 tysięcy euro. Wiele osób straciło przez to dach nad głową. Były też przypadki, kiedy rodzicom odbierano dzieci, które umieszczano w placówkach opiekuńczych.

Skandal doprowadził do upadku trzeciego rządu Marka Ruttego i Partii Ludowej na rzecz Wolności i Demokracji. Poszkodowani wciąż walczą o odszkodowania. Część rodzin nadal jest rozdzielona.

W 2019 roku holenderski Urząd Ochrony Danych Osobowych potwierdził, że afera świadczeniowa była aktem dyskryminacji. W tym samym roku ruszyło badanie na temat profilowania etnicznego przez amsterdamską policję. Okazało się, że tej praktyki doświadczyła ponad połowa przepytanych amsterdamczyków.

Liczba skarg w 2020 roku wzrosła wprawdzie dwukrotnie w porównaniu z 2019 rokiem – z 64 do 127 przypadków – ale to wciąż kropla w morzu. Rzecznik Praw Obywatelskich ocenia, że pięć na sześć przypadków nie jest zgłaszana. Poszkodowani nie widzą w tym sensu.

 

* * *

 

W grudniu 2022 roku Mark Rutte, wówczas ponownie na stanowisku premiera, w imieniu holenderskiego rządu oficjalnie przeprosił za okrucieństwa epoki niewolnictwa. 1 lipca 2023 roku przeprosił też król.

Ambia obserwowała jego przemówienie na telebimie w Oosterparku, podczas obchodów Keti Koti. Uczestniczyła w nich pierwszy raz. – Wcześniej jakoś nigdy się nie złożyło: życie, dzieci, praca. Co innego, gdyby to było święto narodowe. Wtedy chodziłabym co roku.

Wiele osób, w tym Ruthmila, po prostu bierze tego dnia wolne. To dla niej szczególny dzień, moment na refleksję. Kilka dni przed Keti Koti lub świętowanym na wyspach Aruba, Bonaire i Curaçao Dia di Abolishon, Dniem Emancypacji, umieszcza na zdjęciu profilowym nakładkę z napisem „Biorę wolne, żebyśmy wszyscy byli wolni”.

To hasło kampanii, która ruszyła w 2021 roku. Zainicjowały ją wspólnie publiczna stacja radiowa FunX, The Black Archive, organizacja dokumentująca historię czarnego ruchu oporu w Holandii, jeszcze dwie organizacje pozarządowe De Goede Zaak i Nederland Wordt Beter, a także producent kosmetyków Lush i wytwórca czekolady Tony’s Chocolonely. W ciągu kilku dni zebrali 62 tysiące podpisów pod petycją nawołującą rząd do ustanowienia 1 lipca narodowym dniem pamięci.

– Inicjatorzy kampanii wciąż namawiają Holendrów do wysyłania listów do polityków z frakcji chrześcijańskiej demokracji – to ich głosów brakuje, by ogłosić 1 lipca świętem narodowym

Kilka dni przed obchodami Keti Koti w 2023 roku aktywiści z The Black Archive nawoływali do wzięcia udziału w pokojowym proteście pod hasłem „Bez naprawy nie ma uzdrowienia”. Domagali się, by rząd zwrócił zawłaszczone ziemie i dziedzictwo, wypłacił odszkodowania za krzywdy wyrządzone czarnej społeczności i sfinansował inicjatywy, które podniosłyby poziom świadomości Holendrów na temat kolonialnej przeszłości.

Dwieście milionów euro zaoferowane na ten ostatni cel przez Marka Ruttego aktywiści i część Holendrów uznają za żart – kwoty, które kolonialne władze po zniesieniu niewolnictwa wypłaciły właścicielom plantacji, by „zrekompensować” im straty związane ze zniesieniem niewolnictwa były znacznie wyższe. Najwięcej otrzymał wówczas Brytyjczyk Hugh Wright: dzisiaj jego odszkodowanie miałoby wartość 6 milionów euro.

Holendrzy różnie widzą kwestię reparacji: jedni wolą, by te środki zostały przeznaczone na przykład na edukację, inni – że pieniądze powinny trafiać bezpośrednio do potomków zniewolonych. – Bez indywidualnych reparacji nie możemy iść dalej. Holandia powinna wynagrodzić nam okrucieństwa, których dopuściła się w przeszłości – uważa Ruthmila.

Oficjalne przeprosiny ze strony króla i premiera to według niej zaledwie początek wyrównywania niesprawiedliwości. Krytykuje Ruttego za brak konkretów – że wspominał o „postawieniu przecinka zamiast kropki”, ale nie wyjaśnił, jakie rząd zamierza podjąć działania.

Po tym przecinku powinny zostać napisane rozdziały i książki o tym, co powinniśmy zmienić, by wykorzenić rasizm i zniwelować nierówności społeczne – mówi Ruthmila – Zacznijmy od szkół. Strukturalny rasizm uniemożliwia dzieciakom rozwój!

 

* * *

 

Tak jest nie tylko w Holandii, ale też w byłych koloniach. W Curaçao wciąż obowiązuje holenderski system nauczania – z holenderskimi treściami.

Stereotypowy obraz Afrykańczyka powielają książki i czasopisma, na przykład „SamSam”, dodatek do holenderskiego tygodnika dla dzieci „Kidsweek”, z obrazkami prawie nagich, brudnych i głodnych afrykańskich dzieci z wzdętymi brzuchami.

„Nie chcieliśmy się z tym identyfikować. Przedstawiono nam fałszywy obraz tego, czym jest bycie Afrykaninem” – wspomina pisarka Nifa Ansano w wywiadzie opublikowanym przez Caribisch Netwerk, portal informujący o wydarzeniach w terytoriach zależnych Holandii: Arubie, Curaçao, Sint Maarten, Bonaire, oraz Sint Eustatius. Karaibska diaspora uważa go za istotne miejsce wymiany opinii.

Ansano opowiada też o tym, jak rodzice tłumaczyli jej, że wszyscy są równi, a ona ma prawo do wyrażania własnych opinii. Taka postawa to rzadkość w społeczeństwie, które wciąż nosi w sobie kompleks niższości – rodzice często wywierają na dzieci presje, by znalazły sobie białego partnera lub partnerkę. Uważają, że w ten sposób ich wnuki będą miały w życiu więcej możliwości.

„Ludzie muszą zrozumieć, że takie wzorce myślenia to psychiczne skutki zniewolenia i kolonializmu. Taki sposób myślenia i działania został nam narzucony Musimy sobie to uświadomić. To pierwszy krok do zmiany” – mówi Ansano w wywiadzie.

Dlatego postanowiła nakręcić serial dokumentalny pod tytułem Tula su Kosecha, czyli Żniwo Tuli. Odwiedza w nim miejsca związane z powstaniem zniewolonych osób z 17 sierpnia 1795 roku. Pyta, kim dla mieszkańców Curaçao jest Tula, przywódca tego zrywu.

 

* * *

 

„Wiem dzięki Tuli” – taki napis widniał na kawałku kartonu, który Ambia trzymała 1 lipca podczas pochodu w Amsterdamie. Dostała ten transparent od aktywistów The Black Archive. Nie jest jednak w stanie powiedzieć, czego dokładnie nauczył ją bojownik o wolność z Curaçao.

Jej rodzina wspomina innego bohatera: Antona de Koma, przywódcę antykolonialnego ruchu oporu z Surinamu. W Holandii działał w organizacjach lewicowych i nacjonalistycznych zrzeszeniach indonezyjskich studentów. Po powrocie do Surinamu w 1932 roku doradzał robotnikom w kwestii ich praw, ale już po trzech tygodniach trafił przez to do aresztu z zarzutem prób wzniecenia rewolucji. Policja otworzyła ogień do żądającego jego uwolnienia tłumu: 7 lutego 1933 roku, w Czarny Wtorek, zginęły dwie osoby, a trzydzieści zostało rannych. Kiedy trzy miesiące później de Kom wyszedł z więzienia, został od razu zmuszony do opuszczenia Surinamu.

Na wygnaniu ukończył książkę o ucisku zniewolonych osób przez holenderskich kolonistów. „My, niewolnicy z Surinamu” dopiero dwa lata temu trafiła na listę lektur omawianych w holenderskich szkołach.

W czasie drugiej wojny światowej de Kom działał w ruchu oporu. Został aresztowany i zesłany do nazistowskiego obozu koncentracyjnego na terenie Holandii. Zmarł na gruźlicę.

Dziadek Ambii, ten z „białej strony”, też walczył w ruchu oporu. Zmarł w 1972 roku, na skutek uszczerbków na zdrowiu – podczas wojny trafił do obozu koncentracyjnego w Buchenwaldzie.

Kiedyś powiedziałam kobiecie w autobusie: „Możesz mnie teraz dyskryminować, bo mój dziadek walczył o wolność Holandii!” – wspomina Ambia, która imię dostała po jednej z bohaterek książki de Koma.

 

* * *

Ruthmila wie, że holenderskie społeczeństwo czeka jeszcze długa droga, ale się nie poddaje. – Gdybyśmy siedzieli cicho, nie byłoby żadnych przeprosin!

Jej aktywizm zaczął się od demonstracji przeciwko Czarnemu Piotrusiowi – folklorystycznej postaci czarnego chłopca, uratowanego z niewoli przez świętego Mikołaja. „W akcie wdzięczności” Zwarte Piet zostaje sługą „swojego wybawcy”. Podobnie jak wiele osób w Holandii, w tym aktywiści organizacji Kick Out Zwarte Piet, czyli Wykopać Czarnego Piotrusia, Ruthmila uważa go za trywializujący historię zniewolenia symbol strukturalnego rasizmu i relikt kolonializmu.

W 2021 roku autobus, którym razem z grupą aktywistów jechała na demonstrację, został staranowany przez białe osoby z twarzami umalowanymi na czarno. Policja, która miała eskortować aktywistów, przyjechała za późno, a władze gminy Staphorst, gdzie miał się odbyć protest przeciwko czarnemu „pomocnikowi” Świętego Mikołaja, stwierdziły, że nie są w stanie zapewnić im bezpieczeństwa. Demonstrację odwołano, ale Ruthmili to nie przeszkadzało. Miała poczucie, że dopięli swego – pokazali, że rasizm w Holandii żyje i ma się dobrze.

Oczywiście boję się, bo biali agresorzy używają coraz więcej przemocy podczas demonstracji. Ale ktoś musi walczyć. Mam syna, Robię to też dla niego – przekonuje Ruthmila.

Czyta mu książeczki o czarnych bohaterach i bohaterkach. Próbuje w ten sposób wzmocnić jego pewność siebie, przygotować go na przeciwności, które go czekają.

Czterolatek już wie, co to rasizm. W przedszkolu słyszy regularnie, że śmierdzi jak kupa albo że jest brudny. Ruthmila powtarza mu, że jest pięknym, czarnym mężczyzną i że ma prawo tu być.

Reportaż powstał dzięki wsparciu odbiorców w serwisie Patronite. Możesz do nich dołączyć tu: https://patronite.pl/dzialzagraniczny

Dziękuję!

Ula Idzikowska

Reporterka i dokumentalistka. Absolwentka filologii niderlandzkiej i literatury porównawczej Pisze dla mediów niderlandzkojęzycznych i polskich, głównie o niesprawiedliwości społecznej, kryzysie klimatycznym i mniejszościach. Próbuje wyjaśnić globalne, wielowarstwowe problemy przez pryzmat ludzkich historii.