Po wyschniętym dnie Morza Aralskiego zimny wiatr niesie się aż z Syberii. Mimo mrozu, na ławce pod Pomnikiem Morza siedzi Gulzada Mukanowa i spogląda w dal. Ten wzniesiony w dawnym porcie w Mujnaku obelisk upamiętnia istnienie Morza Aralskiego, albo raczej – jego zagładę.
W 1960 roku, kiedy Gulzada miała piętnaście lat, Aral był czwartym co do wielkości jeziorem świata. Z liczącego prawie 70 tys. kilometrów kwadratowych zbiornika dziś została jedna dziesiąta pierwotnej powierzchni.
Gulzada już tu nie mieszka, przyjeżdża jednak powspominać dawne czasy. – Mój tato był kapitanem. Pływał nawet do Astrachania, morze było całym jego życiem – mówi, poprawiając palto z karakułów.
Wyschło morze – i w ojcu Gulzady jakby życie wyschło. Po zejściu ze statku, zaoferowano mu pracę na kurzej fermie. Kapitan, który stawiał czoła morskim falom, ma macać kury? Tego znieść nie mógł. Nigdy nie przestał tęsknić za morzem. Zmarł w wieku 62 lat, zdecydowanie za młodo
– My, Aralcy, mamy traumę – mówi Gulzada, wycierając rękawiczką łzę – Czy ktoś się zastanawia, jakie są psychologiczne ślady zniknięcia morza?
* * *
Mujnak znajduje się w Karakałpakstanie. Ta autonomiczna republika zajmuje około 40 procent powierzchni Uzbekistanu, całą zachodnią część kraju. Nazwę bierze od jednego z turkojęzycznych narodów Azji Środkowej. W Uzbekistanie Karakałpaków mieszka łącznie 1,2 miliona, w Kazachstanie jest ich około 300 tysięcy.
Mimo, że ich narodową odrębność uznano na początku istnienia ZSRR, nigdy nie doczekali się własnego państwa. W 1936 roku, po kilku wcześniejszych roszadach administracyjnych, Karakałpakstan włączono do Uzbeckiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej i tak już zostało.
W 1990 roku Karakałpacy, jak wiele narodów żyjących w ZSRR, ogłosili niepodległość. W ich przypadku była ona jednak krótkotrwała. Pod naciskiem Taszkentu rząd republiki zgodził się wrócić do Uzbekistanu, zachowując jednak prawo do ewentualnej secesji – podpisany w 1993 roku traktat zakładał, że dwadzieścia lat później mieszkańcy Karakałpakstanu będą mogli wybrać w referendum między dalszym związkiem z Uzbekistanem a niepodległością. Zapis o prawie Karakałpakstanu do secesji znalazł się też w konstytucji Uzbekistanu.
Referendum nigdy się nie odbyło.
Według oficjalnych danych, Karakałpacy stanowią dziś jedną trzecią ludności republiki, etnicznych Uzbeków jest nieznacznie więcej.
W karakałpackich miastach powiewają niebiesko-żółto-zielone flagi. Oprócz konstytucji republika ma też hymn i godło. W jej 300-tysięcznej stolicy, Nukusie, zbiera się karakałpacki parlament. Własnych partii republika nie ma. W wyborach potrafi głosować inaczej niż reszta kraju, ale rządzący prezydent zwykle wygrywa i tu.
* * *
Płynąca pośród potężnych pustyń Amu-daria, w Karakałpakstanie rozlewała się kiedyś w szeroką deltę, tworząc enklawę życia pośród upalnych równin. Na rozległych łąkach pasły się krowy, chłopi uprawiali ziemię, hodowano piżmaki dla radzieckiego przemysłu futrzarskiego. Gęste sitowia były siedliskiem wielu gatunków zwierząt. Podobno żyły tu nawet tygrysy.
Dawniej Mujnak był jednym z dwóch głównych miast portowych nad Morzem Aralskim po uzbeckiej stronie granicy. W północnej części morza, w Kazachstanie, jego odpowiednikiem był Aralsk.
– To było miasteczko jak z obrazka – mówi rozmarzonym głosem Gulzada – Bielone domki, każdy za płotem z trzciny. Na dachach suszyły się łodzie, w ogrodach wisiały sieci.
O tym, że morze wysycha, w domu u Gulzady nie mówiło się wiele, choć ojciec jako kapitan wiedzieć przecież musiał. Pierwszy raz o kryzysie Morza Aralskiego usłyszała w 1965 roku: – Moi koledzy wrócili po studiach z Leningradu, to oni przywieźli te wieści. Wierzyć się nie chciało, przecież Aral już miewał lepsze i gorsze czasy.
Morze Aralskie zasilała woda z dwóch potężnych rzek Azji Środkowej: płynącej z chińskich gór Tienszan Amu-darii i Syr-darii, że źródłem w Pamirze. Czasem wody w morzu było więcej, czasem mniej – w zależności od klimatu i tego, ile wody spłynęło z lodowców.
Rybołówstwo na dużą skalę kwitło tu od czasów podboju rosyjskiego w drugiej połowie XIX wieku, jeszcze za caratu zbudowano kolej do Orenburga. Za czasów radzieckich, kombinat rybny w Mujnaku bił rekordy: w 1940 roku produkowano tu 10 tysięcy konserw, w 1958 roku – 21 milionów. Okonia, sandacza i innych ryb łowiono w Aralu do 50 tysięcy ton rocznie.
Upadek zaczął się wraz z budową Kanału Karakumskiego w 1954 roku. Ten megaprojekt radzieckiej hydrotechniki kierował wodę z Amu-darii do setek tysięcy hektarów pól bawełny w Turkmenistanie. Kanał był jednak felerny – połowa wody wysychała albo wyciekała po drodze.
Im więcej wody dostawali Turkmeni, tym mniej płynęło jej do Karakałpakstanu. Od połowy lat 70-tych poziom wody w Morzu Aralskim spadał już o ponad pół metra rocznie. By kutry mogły wypływać na połów, rybacy kopali kanały przez coraz płytsze brzegi.
Z czasem straciło to sens – w coraz bardziej słonej wodzie żyło coraz mniej ryb. Łódki poszły na opał, rybackie sieci przepadły bez śladu.
Na początku lat 80-tych woda z Amu-darii przestała dopływać do morza. Zaczęła się susza.
* * *
Opuszczony przez morze Mujnak, w latach 80-tych zaczęli opuszczać też ludzie. Wielu z nich rząd zapewnił pracę w innych regionach, pozostali przenosili się na własną rękę. W 40-tysięcznym mieście została jedna ósma mieszkańców.
Żeby utrzymać kombinat, Ryby dowożono w chłodniach – nawet znad Pacyfiku. Krótko to jednak trwało, po rozpadzie ZSRR takie operacje nikomu się już nie opłacały.
Według państwowych statystyk, po katastrofie Morza Aralskiego republikę opuściło ponad 100 tysięcy ludzi, chociaż faktyczna liczba musi być większa. Zostali najwytrwalsi, raczej Karakałpacy niż osoby innych narodowości. W końcu to ich ziemia, dokąd mieliby jechać?
Wielu mogło zostać tylko dlatego, że ktoś z rodziny wyemigrował na zarobek do Rosji, Turcji lub Kazachstanu. Do dziś jedna piąta miejscowej ludności żyje z pieniędzy przysyłanych z zagranicy.
Gulzada Mukanowa jest Kazaszką. – Pewnie dlatego wyjechałam – mówi. Na decyzję potrzebowała czasu. Najpierw do Kazachstanu pojechał jej syn, potem córka. Sama zaczęła pakować walizki w 1994 roku, po śmierci ojca-kapitana. Dom rodzinny rozebrano, co się dało – sprzedano.
Dziś Mukanowa mieszka w Ałmaty. W porównaniu do Mujnaka, to przyjemna do życia metropolia. – Kazachski to mój język, więc Kazachstan to niby mój kraj – mówi. Przyznaje jednak, że wiadomości chętniej ogląda z Uzbekistanu – Moja rodzina jest z Mujnaka, całe nasze życie toczyło się wokół morza. Na nas, ludzi stąd, mówiło się „Aralcy”. Nie miało znaczenia, kto jakiej był nacji.
Aralska tożsamość odzywa się w niej regularnie. Raz na miesiąc Gulzada gotuje środkowoazjatyckie danie płow, ale robi je „po aralsku”, czyli z rybą zamiast typowej w tej potrawie baraniny. Co roku jedzie też nad morze. A raczej tam, gdzie kiedyś było. – Moje dzieci uważają to za dziwactwo. Mają trochę racji. W końcu z Ałmaty do Mujnaka jest ponad dwa tysiące kilometrów.
Gdy jeszcze mieszkała w Karakałpakstanie, Gulzada jeździła po wsiach jako pielęgniarka. Lata 80-te i 90-te wspomina jako horror. Pola schły błyskawicznie, zwierzęta nie miały paszy, ludzie też nie mieli co jeść. Brakowało wody, gazu, pracy. Karakałpakstan do dziś ma wyższy poziom bezrobocia niż reszta Uzbekistanu – według państwowych danych, poniżej granicy ubóstwa żyje tu ponad 16 procent ludności.
Po wyschnięciu morza zmienił się klimat. Lato stało się bardziej upalne, a zima mroźniejsza – na pustyni po Morzu Aralskim syberyjskie wiatry nabierają prędkości, potrafią nawet zerwać dach.
Kiedyś paliło się w piecu trzciną, ale ta zniknęła razem z kurczącą się deltą Amu-darii. – Ludzie marzli i chorowali – wspomina Mukanowa – W całym Uzbekistanie nie ma tylu przypadków gruźlicy, co u nas. Gruźlica to choroba biednych ludzi, rząd nie lubi się do niej przyznawać. Pomoc nieśli głównie Lekarze bez Granic i inne organizacje humanitarne.
Mukanowa ma żal do władz ZSRR, że dopuściły do katastrofy. Prywatny rachunek krzywd to nie tylko jej przedwcześnie zmarły ojciec, który poświęcił życie aralskiej flocie. Sama też wolałaby mieszkać tu, na starych śmieciach, zamiast wyjeżdżać zagranicę.
– Za co nas to spotkało? – pyta Mukanowa – Za to, żeśmy przez lata Rosję rybami karmili? Kiedy mówię, że Kreml powinien płacić nam odszkodowanie, syn mówi, żebym lepiej milczała.
Syn morza nie pamięta, nie wie, co stracił. Dla niego – i dla wielu młodych ludzi – Mujnak to port, ale na pustyni.
* * *
W restauracji Aral w Mujnaku na ścianach wiszą morskie landszafty. Statek unosi się na falach. Rybacy wyciągają z wody ciężkie od ryb sieci. Lazurowe niebo, ciemne fale morza. Za oknem restauracji widać jednak tylko piasek i wyschniętą, pokrytą solą ziemię.
– Polecam rybę – mówi Tenizbaj Nasyrow, właściciel restauracji. Ryba? Skąd ta ryba? – Z hodowli. No przecież nie z naszego morza. Karakałpacka ryba smakuje najlepiej w całym kraju. Może przez tę słoną wodę. Jak pojadę do Taszkentu, każda ryba jest dla mnie bez smaku.
Tenizbaj szczególnie zachwala karpia. W menu są też pierogi, makaron, zupa. Wszyscy jednak zamawiają rybę. Nad morze, nawet gdy go już nie ma, jedzie się po to, żeby zjeść właśnie ją.
Żyłkę do gotowania Nasyrow ma po matce, która kucharką była jeszcze za ZSRR. Odkrył ją w sobie jednak późno. Najpierw, w latach 90-tych, wyjechał: do pracy w Kazachstanie.
Czuł się tam prawie jak w domu – język karakałpacki jest podobny do kazachskiego, dogadać można się bez problemu. Wielu Karakałpakom bliżej jest do Kazachów niż do Uzbeków, podobnie jak Kazachowie, Karakałpacy byli narodem koczowniczym. Dawniej łączyło ich też Morze Aralskie.
Jako elektromonter, Nasyrow zarabiał w Kazachstanie przyzwoicie. Wysyłał pieniądze rodzinie, odkładał na przyszłość, gdyby chciał, mógłby nawet zostać na stałe. Ciągnęło go jednak do domu.
– Brakowało mi morza – mówi. To absurd, dodaje, bo przecież morza nie ma w Mujnaku od dawna. – Lubię jednak pójść na brzeg, pomyśleć, posłuchać fal. Tych, które szumią w mojej głowie.
W starym Morzu Aralskim pływał po raz ostatni w 1971 roku. Miał wtedy osiem lat.
– Żeby popływać, trzeba było wyjść głęboko w morze. Woda sięgała mi do pasa, a przecież byłem dzieckiem. Szedłem i szedłem. W końcu rybacy wzięli mnie na łódź i wywieźli na głębszą wodę. Brzegu stamtąd nie było widać wcale. Za ten wypad dostałem w domu burę. Zrozumiałem jednak, że nasze morze było jak kałuża, która kurczy się na słońcu.
Z tej kałuży w Uzbekistanie zostało jakieś 6 tysięcy metrów kwadratowych. To Aral Południowy, jeden z kilku szczątkowych zbiorników, które się uchowały. Największe szanse na przetrwanie ma pas wody wzdłuż dawnego zachodniego brzegu. Nie wysechł głównie ze względu na znaczną głębokość.
Nasyrow pojechał tam tylko raz. Z Mujnaka to 150 kilometrów przez pustkowia pokryte skorupą soli. Trzeba mieć jeepa i dobrze znać drogę. – Jak ktoś się zgubi, to już na zawsze – ostrzega.
U celu na wytrwałych czeka baza turystyczna: kilka jurt, prysznice. Kąpiel nie jest łatwa. Ruchome piaski chwytają za nogi. Pływać też się nie da – słona woda wypiera ciało na powierzchnię: w tej resztce Morza Aralskiego zasolenie jest czterokrotnie wyższe niż w oceanie.
– Wyjechałem stamtąd szybko – mówi Nasyrow. Choć nie pije, tamtego dnia otworzył pół litra. – Chciałem zapomnieć. Wolę morze z mojej pamięci.
* * *
Mujnak był obrazem nędzy i rozpaczy przez niemal trzy dekady rządów pierwszego prezydenta niepodległego Uzbekistanu, Isloma Karimowa. Dopiero jego następca, Szawkat Mirzijojew, w 2017 roku ogłosił program rozwoju Karakałpakstanu. Utworzono specjalną strefę ekonomiczną i wprowadzono ulgi podatkowe dla biznesu. W Mujnaku położono sieć kanalizacyjną, otwarto lotnisko, zbudowano stadion. Coś się ruszyło.
Dziś naprzeciwko restauracji Aral rosną nowe bloki mieszkalne. – Myślałem: znowu absurd – mówi Nasyrow – Budują, jakby tu riwiera była.
Choć liczba ludności podniosła się w Mujnaku do 13 tysięcy, restaurator wątpi, by miejscowych stać było na nowe mieszkania. To ludzie ze stolicy zaczęli kupować nieruchomości. – Wierzą, że będą wynajmować turystom – stwierdza.
Co turyści mają oglądać w Mujnaku, tego Nasyrow nie wie. Rząd w Taszkencie jasno określił jednak kierunek rozwoju: przyszłość republiki to ekoturystyka. Rząd dostrzegł niszę – wprawdzie morza nie ma, ale jego brak też może być kapitałem.
Z portu w Mujnaku ostatnich resztek Morza Aralskiego nie widać nawet przez lornetkę. W mieście pełno jest jednak pozostałości dawnej chwały. Pod klifem, niedaleko Pomnika Morza, stoją na piasku przeżarte przez sól rdzawe szkielety kutrów. To one mają przyciągać gości.
Sygnałem, że Karakałpakstan robi się popularny, był festiwal Stihia. Fani zjeżdżali tysiącami na święto muzyki elektronicznej celebrowane w apokaliptycznej scenerii wyschniętego morza. Organizatorzy deklarowali, że ich celem jest pobudzenie gospodarcze republiki. Festiwal przeniesiono jednak do uzbeckiej części kraju. Nasyrow zniża głos: – To po protestach z zeszłego roku.
Zazwyczaj pogodzeni z losem Karakałpacy, w lipcu 2022 roku wyszli na ulice. Rząd w Taszkencie ogłosił właśnie projekt zmian konstytucji Uzbekistanu: zniknąć miał z niej zapis o prawie Karakałpaków do secesji. – Ludziom nie podobało się, że rząd chce zabrać nam autonomię, którą mamy od zawsze – mówi restaurator. W demonstracjach udział brali też Kazachowie, a nawet miejscowi Uzbecy. – Wszyscy, którzy są lokalnymi patriotami – podkreśla Nasyrow.
Władza użyła broni. Według oficjalnych danych zginęło 21 osób, ale w republice szepcze się o kilkuset. Festiwal w Mujnaku odwołano. Jedni mówią, że to z szacunku dla ofiar, inni że to rząd kazał – masowe zgromadzenia są groźne.
W mieście plotkuje się, że za rok impreza ma wrócić na dawne miejsce.
* * *
Tam, gdzie kiedyś szumiały fale, dziś rozciąga się morze piasku. To Aral-kum, najmłodsza pustynia świata, a do tego stworzona przez człowieka. Aral-kum jest wyjątkowa – jej piaski są słone.
Nie jest jedyną taką pustynią na świecie, ale zasoleniem przebija te najsłynniejsze – Dasht-e Kavīr w Iranie i Wielką Pustynię Słoną w Stanach Zjednoczonych. Tam słone piaski stanowią zaledwie jedną piątą powierzchni większych obszarów. Na Aral-kum to aż 70 procent, czyli ponad 40 tysięcy kilometrów kwadratowych.
Jest w tym piasku chlorek sodu – zwykła sól kuchenna – ale i inne związki chemiczne. Wszystko, co spływało z mocno nawożonych i opryskiwanych pól Uzbekistanu, wpływało do morza. Dlatego piaski Aral-kum to kopalnia wiedzy o nawozach sztucznych, pestycydach i innej chemii z czasów ZSRR.
Słony pył z dna morza lubi się przemieszczać. Drobiny piasku wraz z solą i innymi chemikaliami podróżują z wiatrem setki kilometrów, a następnie spadają na ulice, domy, ogrody i pola. Także w bardziej oddalonych miastach, a nawet w sąsiednich krajach.
– Pamiętam, jak pierwszy raz nas zasypało – wspomina dziennikarz lokalnej gazety Mambet Dospanow [nazwisko zmienione na prośbę rozmówcy – przyp. red.] – Pogoda była bezwietrzna, pył runął prosto z nieba.
Mieszkający na przedmieściach Nukusa – 160 km od Mujnaka – Dospanow wyszedł przed dom: wszystko białe, każdy listek na ziemniaku w ogrodzie. W pierwszym odruchu chwycił za konewkę. Wszystkie rośliny, które wymył, umarły. Wtedy zadał sobie pytanie: co jest w powietrzu, którym oddycham?
Co dokładnie spada wraz z pyłowym buranem, o tym w Karakałpakstanie mówi się mało. Dospanow twierdzi, że w pyle podobno jest nawet DDT, dichlorodifenylotrichloroetan, niezwykle szkodliwy środek owadobójczy, którego używania w ZSRR teoretycznie zaprzestano w latach w latach 70-tych.
Według Lekarzy bez granic, z którymi pracował Dospanow, rak krtani występuje w republice 25 razy częściej niż gdzie indziej na świecie. Plagą jest gruźlica, często typu MDR-TB, czyli wywoływana przez prątki, które uodporniły się na podstawowe leki. Wysoka jest umieralność niemowląt i częstotliwość poronień, anemia jest niemal endemiczna.
– Wszyscy jesteśmy przeżarci tym pyłem – mówi Dospanow. Nad Aralem sól unosi się jednak nie tylko z wiatrem. Wskutek intensywnego nawożenia podniósł się poziom wód gruntowych i wzrosło zasolenie gleby. – U nas nawet woda ze studni głębinowych potrafi być słona – dodaje Dospanow – Wszyscy jesteśmy jak tutejszy karp, którego solić nie trzeba.
* * *
Mambet Dospanow urodził się w 1986 roku, w czasach pierestrojki. O tragedii Morza Aralskiego można już wtedy było mówić głośno. W szkole jednak wciąż uczył się ze starego podręcznika. W klasie wisiała mapa z portem w Mujnaku znajdującym się nad wodą, a nie na pustyni.
– Za Sajuza Karakałpakstan żył w rzeczywistości równoległej. Na oczach ludzi działo się coś, czego oficjalnie nie było. Morze znikało, ale ludziom kazano milczeć – wspomina.
Dopiero w latach 80-tych coś się zmieniło. Dospanow chciał zrozumieć tragedię morza. W archiwach, w kraju i zagranicą, szukał śladów reakcji społecznych na kryzys Aralu. Ulżyło mu, kiedy przekonał się, że ludzie nie byli obojętni, protestowali. Władze były jednak głuche.
– Nasi naukowcy, pisarze i dziennikarze słali listy do Moskwy, do urzędników, do gazet. Apelowali o pomoc, i to w czasach, kiedy morze dałoby się jeszcze uratować – mówi Dospanow. Listy ignorowano, nadawców zastraszano. W najlepszym razie odpisywano, że tekst nie odpowiada profilowi ideologicznemu gazety.
Na Kremlu wiedziano, że Aral wyschnie. Nie spodziewano się tylko, że stanie się to tak szybko. I nie przewidziano skutków.
Postawiono na monokulturę bawełny, która miała uczynić Związek Radziecki samowystarczalną bawełnianą potęgą. Niektórzy radzieccy politycy wierzyli, że morze w tym miejscu jest niepotrzebne, a woda na słońcu tylko się marnuje.
– Nasze zdanie nie liczyło się tu wcale – mówi Dospanow z gorzkim uśmiechem – Byliśmy dla Moskwy kolonią. Dostarczaliśmy bawełny i innych surowców naturalnych. Wszystko inne, włącznie z żywnością, musieliśmy importować.
Trudno się dziwić, że po uzyskaniu niepodległości dawne środkowoazjatyckie republiki miały kłopot z gospodarczą samodzielnością: przez dekady uzależnione były od dostaw produktów z metropolii.
Po upadku ZSRR, w całej Azji Środkowej nastały trudne czasy. Brak miejsc pracy i inwestycji państwowych, rozpad infrastruktury. W Karakałpakstanie nałożyła się na to jedna z największych katastrof ekologicznych XX wieku.
– Zostaliśmy bez bazy gospodarczej, którą było morze, i bez wsparcia z zewnątrz – mówi Dospanow – Wiadomo, Moskwa przestała być za nas odpowiedzialna, ale rząd Uzbekistanu też niezbyt się nami przejmował. Taszkent pewnie bardziej by się o nas troszczył, gdyby Samarkanda lub Buchara leżała w naszej republice.
* * *
Aral-kum to pustynia sztuczna, stworzona przez człowieka i to w tempie ekspresowym, w zaledwie kilka dekad. Mimo to podlega ona prawom natury – gatunki pionierskie kolonizują niezasiedlony dotąd obszar. Dla naukowców z całego świata Aral-kum to więc żywe laboratorium.
Na słone pustkowia życie wraca powoli, małymi krokami, pojawiają się pierwsze rośliny, a nawet zwierzęta. Wielką nadzieją jest saksauł. To twarde, powoli rosnące drzewo jest w stanie przeżyć nawet na mocno zasolonej ziemi.
Również rząd Uzbekistanu w zalesianiu dawnego morskiego dna widzi ratunek przed trującymi burzami pyłowymi w regionie. Dzięki wsparciu ONZ, czy Unii Europejskiej, Taszkent co chwilę podaje do wiadomości, że obsadzono kolejne hektary pustyni.
– To wyrzucanie pieniędzy w piasek – twierdzi Jusup Kamałow, najbardziej znany na świecie karakałpacki aktywista – Te pieniądze powinno się wydać na usprawnienie polityki wodnej w regionie.
Kamałow, z wykształcenia specjalista energetyki przemysłowej, w szczególności energii odnawialnej, założył w 1989 roku Związek Obrony Morza Aralskiego i Amu-darii. To jedna z pierwszych organizacji pozarządowych w Uzbekistanie. Wyrosła, jak podkreśla Kamałow, z ruchu oddolnego. Działają w niej ludzie, którzy protestowali przeciw radzieckiej polityce dewastacji Aralu i którzy nadal patrzą na ręce rządom państw Azji Środkowej, nie tylko Uzbekistanu.
– Tragedia Aralu nie jest wynikiem naszej polityki, tak samo jak pustynia Aral-kum nie jest dziełem Karakałpaków. Mimo to cały czas odczuwamy jej oddech – mówi mieszkający w Nukusie Kamałow. Mimo zimowych mrozów, miasto wygląda na spalone słońcem. Po ulicach jeżdżą wyłącznie białe auta. – To ze względu na upały, w lecie jest tu jak w piekarniku – wyjaśnia aktywista.
Nie tylko Karakałpakstan odczuwa oddech pustyni. Aszchabad, stolica Turkmenistanu, też narzeka na burze pyłowe idące znad Aralu. Kamałow podkreśla, że nie byłoby ich, gdyby Turkmeni nie przechwytywali tak dużo wody. Otwartym korytem Kanału Karakumskiego woda wciąż płynie na turkmeńskie pola bawełny.
– Ile z tej wody paruje w palącym słońcu albo wycieka po drodze? – pyta aktywista – Czy w czasie kryzysu klimatycznego stać nas na taką rozrzutność?
I Uzbekistan, i Turkmenistan wciąż w znacznym stopniu opierają swoją gospodarkę na bawełnie. W światowych statystykach oba kraje są w pierwszej piętnastce producentów tego surowca: Uzbekistan pozostaje czwartym co do wielkości eksporterem bawełny, w Turkmenistanie to, obok gazu, główny produkt sprzedawany za granicę. Obydwa kraje potrzebują wody z Amu-darii, by nawadniać uprawy, ale mimo upływu lat sąsiedzi nadal nie porozumieli się w tej sprawie.
– W Związku Radzieckim wymyślili, że Azja Środkowa będzie bawełnianym zagłębiem, choć jej uprawa w innych częściach ZSRR powodowałaby mniejsze szkody. Tam, gdzie jest więcej wody i mniej ekstremalny klimat, nie musiałoby to prowadzić do katastrofy – twierdzi Kamałow.
Karakałpakstan nadal walczy z brakiem dostępu do wody pitnej – dostępu do niej nie ma połowa gospodarstw domowych. W budowę studni głębinowych i poprawę infrastruktury inwestują instytucje międzynarodowe. Kamałow podkreśla jednak, że zaopatrywanie obywateli w wodę to obowiązek Uzbekistanu.
– To, co leci u nas z kranu, to smutne zlewki z Amu-darii, rzeki, która należy do nas tak samo, jak do wszystkich innych narodów, które mieszkają w jej górnym biegu – przekonuje.
Nie twierdzi przy tym, ze Karakałpacy są ofiarami dyskryminacji ze względu na narodowość. – Wiadomo, jest dyskryminacja ze względu na płeć, etniczność, orientację seksualną. My jesteśmy dyskryminowani ze względu na miejsce zamieszkania. Wiele narodów, które mieszkają w dolnym biegu rzeki, wie, na czym to polega.
Kamałow nie boi się represji, otwarcie mówi, że Uzbekistan jest mentalnym spadkobiercą ZSRR. Władze ciągały go już za to po sądach, oskarżając o malwersacje podatkowe. – To typowy zabieg wobec niewygodnych organizacji pozarządowych – twierdzi.
W czasie zeszłorocznych protestów był zagranicą. Kiedy żona przez telefon opowiadała mu o policyjnych represjach, pomyślał: – Może to i lepiej, że mnie tam nie ma. Inaczej mogliby mnie oskarżyć o ich organizację.
* * *
Siedemdziesięciodwuletni Kamałow pozwala sobie na marzenia: – A gdybyśmy umówili się, że w tym roku nie nawadniamy pól bawełny, nie puszczamy wody do Turkmenistanu? Gdyby tak raz jeszcze napuścić wody do morza?
Z mostu przerzuconego nad szerokim korytem dawniej potężnej Amu-darii widać resztki rzeki. W wyschniętym na wiór zmarzniętym łożysku woda ni to stoi, ni płynie. Brzegi pokrywa cienka warstwa przypominającej śnieg soli, która pokrywa puste pola.
Nieco dalej, tam, gdzie Amu-daria łączyła się kiedyś z morzem, stoi wał ziemny. Nawet gdyby rzeka miała siłę płynąć dalej, tu musi się cofnąć. – Wpuszczenie tej odrobiny wody do dawnego morza nic nie da. Wszystko wsiąknie w piasek – mówi Kamałow.
Jaka będzie przyszłość? Kamałow odpowiada krótko: sucha.