Ilustracja: Maria Regucka

Bezsenność w Seulu

Drzemki w specjalnych kawiarniach, jadeitowe materace i appki od mnichów z Twittera. To tylko kilka ze sposobów, którymi Koreańczycy próbują sobie radzić z byciem najbardziej niewyspanym narodem świata.
Autor
Roman Husarski

REPORTAŻ JEST DOSTĘPNY TAKŻE W WERSJI AUDIO (CZYTA KAMILA KALIŃCZAK):

Jesteś pewien, że pięć godzin snu ci wystarcza? – dopytuję przyjaciela.

Z Kim So-jeong [w artykule imię i nazwisko zmienione na jego prośbę – przyp. red.] poznaliśmy się podczas studiów w Jeonju, mieście w zachodniej części Korei Południowej. Dziś pracuje w jednej z logistycznych firm transportowych realizujących rządowe zlecenia w Seulu.

Kim codziennie wraca do domu późno w nocy, je kolację, a kolejne kilka godzin spędza przed komputerem, mimo że swoją zmianę zaczyna zawsze o ósmej rano. Twierdzi, że noc to jedyny moment, kiedy może zrobić coś dla siebie, bo wtedy nikt do niego nie dzwoni. Przynajmniej na razie, bo jego przedsiębiorstwo wymaga dostępności przez siedem dni w tygodniu, a pytania o projekty podczas weekendów są normą.

Teoretycznie mógłby z czystym sumieniem zajmować się swoimi sprawami po nieco ponad 10 godzinach w firmie – to i tak postęp, bo Korea Południowa zmniejszyła pięciodniowy tydzień pracy z 68 godzin do 52 dopiero w 2018 r., a rządzący wówczas lewicowy prezydent Moon Jae-in nakazał krajowym przedsiębiorstwom instalowanie specjalnych programów komputerowych, które wyłączają maszyny po ustalonym limicie czasu. Na wzmiankę o tym ograniczeniu, Kim tylko się śmieje: – Wystarczy jeden prosty trick i możesz włączyć komputer ponownie – odpowiada sarkastycznie. Dlatego w niektóre dni, siedzi w pracy aż do północy.

Jego zdaniem, zwracanie uwagi szefostwu na darmowe nadgodziny nie ma sensu, dlatego nigdy się nie uskarża. Tak, jak inni w firmie. – Gdyby nie moi współpracownicy, to nie wiem, co bym zrobił. To jedyny plus mojej pracy. Mamy poczucie, że tkwimy w tym gównie razem – mówi Kim.

Swoją sytuację porównuje do zwierzęcia w klatce. Wymówienie i powrót do rodzinnego domu w Jeonju nie wchodzą w grę: nie po to przez tyle lat rodzice inwestowali w jego naukę, by teraz miał odpuścić. Zarobki ma przyzwoite, a jego praca uznawana jest za prestiżową. Kim osiągnął sukces, o którym wielu tylko marzy. To „sukces”, o którym krzyczą slogany licznych, prywatnych szkół z korepetycjami tzw. hagwonów, do których uczęszczają niemalże wszyscy uczniowie. „Dobrzy synowie i dobre córki, mają dobre oceny i osiągają sukces na rynku pracy!”, jak głosi rozwieszona w metrze reklama jednej z tych instytucji. Poczucie porażki, nawet nie swojej, ale bliskich, byłoby nie do zniesienia.

Dlatego od kiedy zdał niezwykle wymagające egzaminy państwowe, które pomogły mu zdobyć etat w wysoko cenionym przedsiębiorstwie, Kim regularnie pisze mi, że nienawidzi swojej pracy i Korei – ale dalej tkwi w tym układzie, co przypłaca regularnym niedosypianiem.

Nie on jeden. Badania opublikowane w 2020 roku przez Koreański Instytut Polityki ds. Młodzieży, przeprowadzone na grupie ponad 8000 młodych osób, wykazały, że średnia snu dla licealisty wynosiła zaledwie sześć godzin i trzy minuty, czyli była o ponad dwie godziny krótsza od średniej dla wszystkich państw członkowskich Organizacji Współpracy Gospodarczej i Rozwoju. Aż 55 proc. respondentów stwierdziło również, że doświadcza okresowo zaburzeń snu.

Nic dziwnego, że rośnie ilość osób leczących się z tego powodu. Według danych Otwartego Systemu Ubezpieczeń Zdrowotnych (podlegającego pod południowokoreański odpowiednik Ministerstwa Zdrowia), jest ich obecnie niemal 100 tysięcy. Ale już Yonhap News, jedna z największych platform medialnych w kraju, szacuje prawdziwą liczbę nawet na 4 miliony.

Organizacja Współpracy Gospodarczej i Rozwoju podaje też, że wśród wszystkich badanych przez nią narodów, to właśnie Koreańczycy są od lat tym najmniej śpiącym.

 

* * *

 

Choć zbliża się wieczór, to w centrum Seulu trudno o ciemność: w 25-milionowej metropolii, każdy blok razi okolicę blaskiem świetlówek. Gdy ludzie są nim stale pobudzani, to mózg nie produkuje wystarczającej ilości melatoniny, potrzebnej do upragnionej chwili odpoczynku – dlatego badacze często wskazują właśnie silne, białe oświetlenie, jako jedno ze źródeł problemów ze snem.

To więc nieco ironiczne, że centra zdrowia specjalizujące się w leczeniu bezsenności, mieszczą się głównie w Gangnam, najbogatszej dzielnicy Seulu, błyszczącej neonami nawet w środku nocy.

DZ Korea Poludniowa
Autorka ilustracji: Małgorzata Suwała

Jedna z nich to Klinika Oddechu i Snu, która zajmuje cały wielopiętrowy budynek. Znajduje się w samym centrum Gangnam, w pobliżu Seonjeongneung, grobowca władców Królestwa Joseon. Z ulotki wręczanej przez schludną recepcjonistkę można się dowiedzieć, że pacjentom pomaga się tu z każdym schorzeniem. Leczy się więc, między innymi, bezdech senny, narkolepsje, somnambulizm, koszmary i uzależnienie od leków nasennych. Ilość zabiegów, jakim można się tu podać, przysparza o zawrót głowy: Od terapii poznawczo-behawioralnej po szereg operacji, np. mających poprawić plastykę podniebienia miękkiego.

Zanim jednak postawiona zostanie diagnoza, pacjentów czeka noc w klinice i badanie polisomnograficzne: podczas snu, specjalna aparatura medyczna, podłączona między innymi do dziurek od nosa, pobierze wszystkie dane niezbędne do analizy, włącznie z poziomem tlenu we krwi i skalą dźwiękową chrapania. Jeżeli pacjent będzie się wiercił i niechcący odczepi czujniki, to cała procedura będzie powtarzana do skutku.

W ostatnich latach higiena snu stała się w Korei bardzo medialna. Częstym gościem dziennikarzy jest profesor Choe Yun-ho ze Szpitala św. Marii w Incheon, który wyjaśnia, że w spokojnym śnie przeszkadza nie tylko nadmierna ilość światła, ale też nieumiarkowane korzystanie z telefonu i komputera tuż przed położeniem się spać. Dochodzi do tego alkohol czy podjadanie w nocy.

Te diagnozy są bardzo uniwersalne i dotyczyć mogą każdego mieszkańca uprzemysłowionej części świata. Wciąż niewiele jest jednak narodów, bijących Koreańczyków pod względem spędzania czasu online. Według tegorocznego raportu Korea Creative Content Agency, średni czas konsumpcji cyfrowych treści dla osób w przedziale 15-59 lat, wynosił cztery godziny dziennie.

Jest również wiele innych powodów, dla których Seul nazywany jest „miastem, które nigdy nie śpi”. Silne oświetlenie to jedno, prężna scena imprezowa to drugie. Nie trzeba jednak znajdować się w dzielnicy klubowej: w całej stolicy, niemalże na każdym rogu znajdziemy 24-godzinne sklepiki, oferujące tanie jedzenie i butelkę soju, 17-proc. alkoholu ryżowego za równowartość 6 zł.

Równie popularna w mediach dr Lee Ji-hyun, na co dzień pracująca w jednej z klinik snu właśnie w Gangnam, twierdzi, że winna jest także typowa dla tego kraju kultura pośpiechu – Koreańczycy nadużywają leków nasennych, bo chcą mieć efekt od ręki. Słynne powiedzenie ppalli, ppalli, czyli „szybko, szybko”, mantra południowokoreańskiego kapitalizmu, działa nawet w tej sferze życia.

Tymczasem ci, których nie stać na pomoc w prywatnych klinikach, lub nie widzą powodu, żeby iść do lekarza, mogą skorzystać z tańszych alternatyw, nawet w takich dzielnicach, jak luksusowe Gangnam.

Biorę z nich przykład i przez godzinę wypoczywam na wygodnej sofie, z zatyczkami w uszach i czarną opaską na oczach. Gdy mój czas dobiega końca, składam koc i dopijam herbatę z rumianku, słuchając grającej w tle muzyki ambient, typowej dla salonów masażu, czy spa. Ściany mojego małego pokoiku, podobnie jak wszystkich na korytarzu, nie dochodzą do sufitu: dzięki temu umieszczona na górze kamera z obiektywem rybie oko daje podgląd na to, co się w nich dzieje.

I jak? – pyta mnie uśmiechnięty właściciel w gustownym kapelusiku. Jeong Un-mo na pomysł wypoczynkowej kawiarni wpadł jeszcze, gdy pracował w jednej z dużych, koreańskich firm. – To była kwestia doświadczenia. Czasami po spotkaniu biznesowym czułem, że potrzebuję drzemki, ale nie chciałem wynajmować pokoju w hotelu tylko po to, aby opuścić go za pół godziny – śmieje się. W sąsiedniej Japonii takie lokale pojawiły się już wcześniej, ale Jeong zapewnia, że na pomysł wpadł samodzielnie.

Gdy w 2016 r. otworzył w Gangnam kawiarnię Opowieść O Odpoczynku, była pierwszą tego typu w Seulu – dziś, w całym kraju takich przybytków jest już kilkanaście. Reklamują się w duchu wellness, jako miejsca, w których można odpocząć od zgiełku zatłoczonego miasta, czy zregenerować się do dalszej pracy. Niektóre oferują wiszące hamaki, w innych można się zamknąć w wyglądających jak z filmu science-fiction kapsułach. Opowieść O Odpoczynku jest podzielona na pokoiki z sofami, łóżkami, oraz fotelami do masażu – godzina kosztuje równowartość 20 złotych. I to z wliczonym napojem, do wyboru: ziołową herbatą na sen, lub espresso na wybudzenie. Jak na Gangnam, gdzie kubek zwykłej kawy potrafi kosztować nawet dwukrotnie więcej, to bardzo tanio.

Ze względu na ceny, wydawało mi się, że główna klientela to studenci. Ale Jeong temu zaprzecza: – Uczniowie przychodzą raczej rzadko. Obawiam się, że nie mają czasu i szkoda im pieniędzy. Drzemkę można przecież sobie uciąć na szkolnej ławce. Odwiedza nas jednak wiele osób o najróżniejszych profesjach. Nie tylko biznesmeni! Często są to ludzie z pewnym doświadczeniem życiowym, którzy rozumieją już, jak ważny dla samopoczucia jest odpoczynek. Jest też całkiem sporo osób, które mają problem z zasypianiem w nocy i zamiast tego, robią to właśnie u nas – tłumaczy.

I dodaje: – Firmy i szkoły mogłyby przecież uwzględniać potrzebę drzemki w swoich harmonogramach, a nawet oferować odpowiednią przestrzeń. Do tego jednak długa droga.

 

* * *

 

Kokkiri, czyli po polsku „Słoń”, to najpopularniejsza koreańska aplikacja pomagająca na stres – w szczytowym momencie korzystało z niej pół miliona osób. Za równowartość niecałych 20 złotych miesięcznie, jej użytkownicy mogli korzystać z różnych programów do medytacji, w tym budzącego największe zainteresowanie, o nazwie „medytacja na sen”.

To połączenie nowoczesności z tradycją nie powinno dziwić, bo współautorem appki był Haemin, buddyjski duchowny nazywany „mnichem z Twittera”, bo tak chętnie wykorzystuje technologię do promocji nauk swojej religii.

Kokkiri wywołało polemikę ze strony innych mnichów – w końcu medytacja powstała jako metoda niszczenia iluzji ego, a nie rodzaj „tabletki na sen”. Wielu innym osobom przeszkadzała ogólna trywializacja i komercjalizacja buddyzmu proponowana przez duchownego z Twittera. Miarka przebrała się, gdy Haemin wziął udział w telewizyjnym show, w którym okazało się, że prowadzi rozrzutny tryb życia. Program m.in. ujawnił, że mnich zamiast w świątyni, żyje w dwupiętrowej, luksusowej willi w Samcheong, jednej z najdroższych dzielnic Seulu. Widzowie zarzucili mu hipokryzję oraz zwykłą chęć wzbogacenia się. Koreańczycy masowo zaczęli usuwać jego aplikację z telefonów. Krytyka była tak silna, że mnich całkowicie wycofał się w mediów społecznościowych i obecnie wiedzie życie ascety w odosobnieniu.

Wizerunkowa porażka medytacyjnej aplikacji Kokkiri nie zmienia faktu, że Koreańczycy zasadniczo lubią produkty nawiązujące do tradycji.

W medycynie chińskiej i koreańskiej, jadeit jest postrzegany jako kamień o szczególnie prozdrowotnych właściwościach: ma wzmacniać organizm i działać przeciwbólowo. Ponoć wyciąga też z organizmu nadmierne ciepło zgromadzone w ciągu dnia, co w efekcie przyczynić ma się do lepszego snu. Tych teorii nie potwierdzają co prawda wyniki badań koreańskich naukowców: wielokrotnie poddawali oni jadeit testom, nie wykazującym jednak żadnych leczniczych atrybutów tego skądinąd pięknego, zielonego minerału. Mimo to, w sklepach można dostać materace ze zrobionymi z niego płytkami – koszt nie jest mały, waha się od równowartości 1500, do nawet 4000 złotych. Alternatywa, czyli materac wypełniony sproszkowanymi skałami metamorficznymi (rzekomo wytwarzającymi fale magnetyczne o kojącym dla człowieka działaniu), to już, bagatela, 5000 zł.

Kto nie dysponuje takimi środkami, może sięgnąć do klasycznych ziół, korzeni i grzybów. W tym celu najlepiej udać się do centrum orientalnej medycyny w Seulu: targ Yangnyeong, gdzie panuje intensywny apteczno-ziołowy zapach, oraz gwar wykłócających się staruszków, to największe tego typu miejsce w Korei i jedno z największych w Azji. Podpytuję handlarzy, co mają do zaoferowania na sen? Najczęściej polecane są kłącza chińskiej złotnicy i grzyb poria, z chińskiego nazywany też grzybem fu-ling. Ale wiekowa sprzedawczyni poucza mnie jednak, że tradycyjna medycyna dobiera odpowiednie zioła i grzyby pod indywidualne potrzeby, określone przez specjalistę. Generalizowanie nie ma sensu.

 

* * *

 

Jeszcze na początku XX wieku Koreańczycy, w opinii sąsiednich nacji i misjonarzy, uchodzili za leniwych. Przednowoczesna Korea była żywo zainteresowana światem snu, który jawiło się jako miejsce spotkań z bóstwami. Nawet uczeni konfucjańscy, dumni ze swojego racjonalizmu, traktowali sny jako wyraz emocjonalnego życia człowieka i porządkowali je według sześciu kategorii. Uczony O Hui-mun, żyjący w latach 1539-1613, pozostawił po sobie nawet bogaty sennik, uznawany dziś za skarb literatury koreańskiej. W dodatku, na wszelkie dolegliwości tradycyjna medycyna koreańska zaleca zacząć kurację od porządnego wyspania się.

Czy więc niedowartościowywanie snu to problem współczesny? Czy jego początków należy szukać w nacjonalistycznej etyce pracy wpojonej Koreańczykom przez rządy wojskowe i współpracujące z nimi czebole, czyli wielkie koncerny przemysłowe? Generałowie rządzili Koreą do 1961 r. aż do 1993. Ich pierwszy przywódca, generał Park Chung-hee, chciał państwa spod znaku żelaza i stali, silnego i budzącego respekt, więc przez trzy dekady propaganda próbowała formować społeczeństwo na wzór garnizonu: Koreańczycy w fabrykach i stoczniach mieli być niezmordowani, niczym żołnierze na wojnie. Nie było czasu na sen, bo czekały kolejne spektakularne projekty. Nie należało spać, bo wszędzie mogli się czaić północnokoreańscy szpiedzy.

Dziś coraz więcej Koreańczyków zdaje się mówić „Pędziliśmy bez zatrzymania od lat 60., należy nam się przerwa”. Właśnie na te potrzeby próbują odpowiedzieć producenci dóbr wszelakich, od specjalnych poduszek, przez suplementy, po napoje „na sen”, które można znaleźć we wszystkich miejscowych supermarketach i małych sklepikach.

Na półkach króluje drink w niebieskiej puszce, wyprodukowany przez konglomerat Lotte, firmy znanej Polakom jako właściciel czekolady Wedel. „Sweet Sleep” kosztuje niecałe 4 zł. To napój słodzony ksylitolem zamiast cukrem, o którego szkodliwości mówi się w Korei coraz więcej. W jego skład wchodzą ekstrakty ze znanych z kojących właściwości ziół (m.in. dzikiej róży i rumianku). Dodatkowo napój został wzbogacony L-teaniną, aminokwasem obecnym naturalnie m.in. w zielonej herbacie. Choć jej nasenne efekty nie zostały jak dotąd potwierdzone naukowo, to Lotte sprzedaje też wypełnione nią cukierki i gumy do żucia.

Innym popularnym produktem jest… mleko nasenne. „Sleepizzz” to po prostu odchudzone mleko w proszku.

W porównaniu z gigantycznym przemysłem wszelkiego rodzaju kofeinowych dopalaczy, rynek związany ze snem jest niewielki. Ale jednak nowego trendu trudno nie zauważyć, W Korei mówi się wręcz o biznesie „sleeponomics”, „snu-konomiki”, przez dziennik ekonomiczny Maeil Gyeongje oszacowanej już na 2,5 mliarda dolarów.

W przesiąkniętym kapitalizmem społeczeństwie koreańskim to być może nie dziwota, że problem w dużej mierze stworzony przez rynek (który nigdy nie zasypia), ten sam rynek próbuje teraz regulować.

Reportaż powstał dzięki wsparciu odbiorców w serwisie Patronite. Możesz do nich dołączyć tu: https://patronite.pl/dzialzagraniczny

Dziękuję!

Roman Husarski

Absolwent filmoznawstwa i studiów dalekowschodnich Uniwersytetu Jagiellońskiego, doktorant w Instytucie Religioznawstwa UJ. Autor książki „Kraj niespokojnego poranka. Pamięć i bunt w Korei Południowej”. Jego obszar pracy naukowej obejmuje politologię religii, mitotwórczy charakter kina, oraz koreanistykę. W ramach stypendium UJ uczestniczył w rocznych wymianach z Hankuk University i Chonbuk University w Korei Południowej. Pasjonat języków obcych. Prowadzi blog wloczykij.org.