W Australii od pół roku kolejni politycy są sądownie usuwani z parlamentu, bo mają podwójne obywatelstwo. Choć w kraju o największej liczbie imigrantów na świecie, większość z nich nie zdawała sobie z tego wcześniej sprawy.
Niejeden Australijczyk chowa drugi paszport w rękawie. Często nie zdając sobie z tego nawet sprawy (Fot. Australian Postal Corporation)
Jeżeli w sobotę 16 grudnia John Alexander nie wygra wyborów w Bennelong na północy Sydney, koalicja rządowa straci większość w parlamencie, a Australię być może będzie czekać kolejne głosowanie – tym razem już powszechne, na wszystkich posłów. Alexander, w latach 70. jeden z najlepszych tenisistów świata, startuje bowiem w specjalnych wyborach uzupełniających, w których stara się o… fotel zwakowany przez siebie samego zaledwie w zeszłym miesiącu.
To tylko jeden z tuzina kuriozalnych przypadków afery paszportowej, która od kilku tygodni paraliżuje australijską politykę.
Skandal zaczął się niepozornie. Senator Scott Ludlam, wiceprzewodniczący partii Zielonych, 14 lipca ogłosił, że rezygnuje ze swojego miejsca w parlamencie: tydzień wcześniej został bowiem poinformowany przez dociekliwego prawnika, że jest Nowozelandczykiem. Polityk urodził się w sąsiednim kraju, ale jego rodzina wyemigrowała do Australii, gdy miał zaledwie trzy lata, a jeszcze przed osiągnięciem pełnoletności został naturalizowany. Ludlam zakładał, że tym samym automatycznie stracił obywatelstwo Nowej Zelandii. W rzeczywistości, bez wyraźnego zrzeczenia się go z własnej strony, mógł się już od tej chwili legitymować dwoma paszportami.
Tymczasem art. 44 australijskiej konstytucji wyraźnie zabrania zasiadania w parlamencie osobie posiadającej obywatelstwo jakiegokolwiek innego państwa.
Ludlam, od dawna zmagający się z depresją (jej leczenie zmusiło go w tej kadencji do wzięcia trzymiesięcznego urlopu) wolał uniknąć dalszych problemów i sam złożył rezygnację. Która uruchomiła jednak prawdziwą lawinę.
Przetrzebiony parlament
Zaledwie kilka dni po dymisji Ludlama, własną ze łzami w oczach ogłosiła druga wiceprzewodnicząca Zielonych, Larissa Waters. Choć jej rodzice są Australijczykami, to kobieta przyszła na świat akurat podczas ich pobytu na stypendium w Kanadzie – zgodnie z obowiązującym tam prawem, dzieci urodzone na terenie kraju automatycznie dostają jego obywatelstwo, nawet jeżeli matka przebywa na jego terenie nielegalnie. W dodatku, zaledwie tydzień przed narodzinami Waters, Kanada zmieniła przepisy, pozwalając zachowywać jej paszport również w przypadku nabycia kolejnego obywatelstwa. Nieświadoma tego kobieta (rodzina wróciła do ojczyzny nim jeszcze skończyła pierwszy rok życia), o tym że wciąż jest formalnie Kanadyjką, dowiedziała się dopiero po sprawdzeniu papierów w związku z dymisją kolegi.
Od tamtej chwili już dziewięcioro parlamentarzystów straciło swoje fotele, o losie dwóch kolejnych ma w najbliższym czasie zadecydować sąd, a prawie tuzin kolejnych musiało się tłumaczyć z własnej przeszłości – między innymi urodzony w Londynie Tony Abbott, wieloletni lider rządzącej Partii Liberalnej i były premier, który zamieszczał na Twitterze dokumenty potwierdzające, że jeszcze w 1993 r. zrzekł się swojego brytyjskiego obywatelstwa.
Kryzys parlamentarny jest prawdziwą bolączką głowy dla jego następcy Malcolma Turnbulla. Z jego powodu przez niemal miesiąc stał na czele gabinetu mniejszościowego: poza byłym tenisistą (paszport brytyjski), stanowiska stracili też inni członkowie jego koalicji rządowej, np. wicepremier Barnaby Joyce (obywatelstwo Nowej Zelandii), który dopiero w tę sobotę wygrał wybory uzupełniające i ponownie zajął zwolnione przez siebie samego miejsce. Alexander musi za tydzień powtórzyć sukces kolegi, bo w innym wypadku koalicja nie będzie miała większości i Turnbull nie będzie w stanie efektywnie sprawować roli premiera (choć publicznie odrzuca możliwość przyśpieszonych wyborów).
Paszport od mamy
Afera paszportowa dostarcza sporo rozrywki. Na przykład, gdy senator Katy Gallagher tłumaczy się, że już rok temu zrezygnowała z brytyjskiego obywatelstwa, tylko że „nie może znaleźć” potwierdzających tego dokumentów. Albo minister Matt Canavan składa dymisję po telefonie od mamy – bo pochodząca spod Wenecji kobieta nagle oznajmia mu, że dekadę wcześniej złożyła wniosek o włoski paszport dla siebie i swoich dzieci (ostatecznie okazało się jednak, że minister jest jedynie Australijczykiem).
Ale przede wszystkim jest najbardziej jaskrawym przykładem tego, jak wygląda dzisiejsza Australia.
Choć Canberra robi co może, żeby nie wpuszczać do siebie przybyszów spoza anglojęzycznego kręgu kulturowego (uchodźców przechwytując jeszcze na morzu i odsyłając do założonych w innych krajach obozów, urągających wszelkim międzynarodowym standardom), to przed odpowiadającymi jej gośćmi otwiera szeroko ramiona. Według danych państwowego Biura Statystycznego, już co czwarty mieszkaniec tego państwa urodził się poza jego granicami, co jest światowym rekordem. A niemal co drugi ma chociaż jednego rodzica, który jest imigrantem. Wbrew stereotypom, więcej obcokrajowców żyje dziś w Sydney, niż w Nowym Jorku czy Londynie (odpowiednio 39 proc. do 37 w obu pozostałych metropoliach).
W kraju opierającym się dziś na imigracji, zapis sprzed 117 lat drastycznie traci na aktualności – kilkoro spośród parlamentarzystów zamieszanych w aferę, całkowicie nie zdawało sobie sprawy z możliwości posiadania podwójnego obywatelstwa ze względu na pochodzenie rodziców. Żeby jednak przeprowadzić reformę konstytucyjną, nowe przepisy musiałyby zostać zatwierdzone w ogólnonarodowym referendum, a te mają w Australii raczej historię porażek: na 44 zorganizowane w historii kraju plebiscyty, jedynie 8 zakończyło się przegłosowaniem opcji na „tak”.
Przyszli australijscy politycy muszą się więc uczyć na błędach tych utrąconych w tegorocznym skandalu. Na przykład Malcolma Robertsa. Senator z nacjonalistycznej partii Jeden Naród, znany głównie z niewiary w globalne ocieplenie, a okazjonalnie także rasizmu, musiał się w październiku pożegnać z fotelem, gdy media ujawniły, że posiada również brytyjskie obywatelstwo (choć polityk tłumaczył się „wiarą, że jednak nie jest Brytyjczykiem”). Dwa tygodnie temu próbował odzyskać mandat w wyborach lokalnych w Queensland. Przegrał.
No. Ale polskiego czytelnika to nie interesuje.
miły akcent na końcu, pozdrawiam 🙂
Narodowość może zapewne wskazać dowolna, ale wymóg posiadania ob. australijskiego i jednoczesny zakaz posiadania obywatelstwa innego kraju przez przedstawicieli WŁADZY USTAWODAWCZEJ eliminuje konflikt interesów w niektórych głosowaniach. Domyślam się, że taki był cel, gdy przepis powstawał.
Łukasz:
Jak najbardziej, taki był właśnie cel i z logicznego punktu widzenia słuszny. Sęk w tym, że artykuł 44 został napisany w 1900 r., bo cztery lata wcześniej na spotkaniu w Adelaidzie, autorzy ustawy zasadniczej postanowili wyeliminować możliwość zasiadania w parlamencie obcych obywateli, którzy zostali poddanymi brytyjskiej korony dopiero w późniejszym okresie życia. Dzisiejsza praktyka pokazuje, że ten fragment wymaga zredagowania.
Weźmy przykład Barnaby Joyce’a.
Jego dziadek, Anglik, przybył do Nowej Zelandii gdy ta była jeszcze brytyjskim dominium i tam urodził się ojciec Joyce’a: w czasach, gdy mieszkańcy czy to Walii, czy Australii, czy Nowej Zelandii byli jeszcze po prostu poddanymi królowej brytyjskiej. Nowa Zelandia ratyfikowała Statut Westminsterski (de facto dający jej niepodległość) dopiero w 1947 r., czyli właśnie wtedy, gdy Joyce-ojciec wyemigrował do Australii (ta ratyfikowała statut pięć lat wcześniej). Fast forward do 2017 i Joyce-syn dowiaduje się, że ma nowozelandzkie obywatelstwo ze względu na prawo krwi, wylatuje z parlamentu.
Jaki w jego przypadku zachodzi stosunek „allegiance, obedience, or adherence to a foreign power” (nie będę własnym tłumaczeniem zaciemniał sensu tego ustępu), skoro można z całą mocną domniemywać, że on sam ma z sąsiednim państwem zero emocjonalnego związku i prawodpodobnie można by to odnieść także do jego ojca?
Inny przykład to wspomniana w tekście Larissa Waters, która kanadyjskie obywatelstwo nabyła w zasadzie przypadkiem, ale faktycznie przed australijskim. Ludlam, który autentycznie nie wiedział, że ma prawo do nowozelandzkiego paszportu. Itd.
Oczywiście żadnego z polityków dotkniętych w tej aferze nie stawia w dobrym świetle, że zawczasu sami skrupulatnie nie sprawdzili co i jak (Tony Abbott może i był fatalnym premierem, ale kwestię obywatelstwa rozwiązał po cichu, zanim stało się to głośnym problemem), mało to pochlebne świadectwo dla ustawodawców. Ale w dzisiejszej Australii potencjalne podwójne obywatelstwo może dotyczyć co drugiego mieszkańca kraju, być może warto więc zaktualizować ustawę zasadniczą do współczesnych czasów? To już jednak oczywiście debata, w której rozwiązanie powinni znaleźć sami Australijczycy.
Pzdr
Co rozhuśtało emocje, że traktowane to jest jak wielka afera?
Głosowania nad jakimiś ustawami dot. sposobów opodatkowania cudzoziemców??? (taki głosujący wielopaszportowiec mógł być w konflikcie interesów).
Skrajny przykład konfliktu interesów byłby, gdyby np. Australia zaatakowana przez USA przeprowadzała głosowanie nad wypowiedzeniem wojny. Parlamentarzysta australijski z amerykańskim obywatelstwem (tym drugim) głosując ZA wypowiedzeniem wojny Stanom Zjednoczonym dokonuje „zdrady stanu”, bo będąc obywatelem USA zacznie brać udział w wojnie przeciw USA, za co w Stanach jest KŚ. Taki poseł „3 razy się zastanowi, zanim czegoś nie zrobi”.
Emocje podbiło to, jak wielu parlamentarzystów jest potencjalnie niezdolnych do pełnienia funkcji. Przypominam, że znaczna część z nich nawet nie zdawała sobie sprawy ze swojego podwójnego obywatelstwa, a w kraju z tak wysokim odsetkiem osób, które również mogą być w podobnej sytuacji (z drugim paszportem, nie sądowym odbieraniem mandatu, oczywiście) uderzyło to w czułą nutę.
Z powyższego powodu, Twój przykład jest faktycznie skrajny i w tym przypadku nietrafiony: cała rzecz rozbija się bowiem nie o konflikt interesów itd. (konstytucja zabrania przecież w ogóle kandydowania osobom z podwójnym obywatelstwem, właśnie dla uniknięcia takiej sytuacji), tylko całkowitą nieświadomość posiadania drugiego paszportu + skalę problemu, bo z wątpliwości musiało się publicznie tłumaczyć wiecej osób, niż tylko (albo aż) te kilkanaście pozbawionych stanowiska.
Pzdr
Czy mogą wystąpic inne perturbacje, np. ustawa przegłosowana 1 głosem – posła, który zasiada w parlamencie wbrew konstutucji -> ustawa nieważna?
PS.
Dzięki za prowadzenie tego bloga 🙂
Mogę jedynie domniemywać, że ustawa przegłosowana 1 głosem przez posła pierwotnie wybranego niezgodnie z prawem byłaby z automatu unieważniona – ale to już tak naprawdę rozważania dla konstytucjonalistów.
Pzdr!