Jeden z najbardziej chciwych latynoskich dyktatorów poprzedniego wieku właśnie powraca do życia. Dla niepoznaki pod postacią człowieka, który obalił go prawie cztery dekady temu.

clashTen moment, gdy okładka ulubionej płyty jest już naprawdę nie na czasie (Fot. The Clash)

Daniel Ortega bez większych problemów zapewnił sobie reelekcję, zgarniając w sumie 72 proc. głosów. Na taką popularność zapracował świetnymi wynikami: średni wzrost gospodarczy z ostatnich pięciu lat przewyższa 5 proc., czyli dwa razy więcej niż w całej Ameryce Łacińskiej, a PKB na głowę jest o połowę wyższy niż gdy Ortega zaczynał prezydenturę. Obywatele szczególnie cenią tego polityka za poczucie bezpieczeństwa – podczas gdy sąsiednie kraje lokują się na szczycie światowych rankingów morderstw, w Nikaragui liczba zabójstw jest ponad dziesięciokrotnie niższa niż np. w Salwadorze.

Mimo to, przed niedzielnym głosowaniem Ortega wolał dmuchać na zimne. Sprzyjający mu sędziowie Trybunału Konstytucyjnego nie dopuścili do wyborów jedynego liczącego się opozycjonistę Eduardo Montealegre, a potem wydali taki sam wyrok w sprawie jego następcy Luisa Callejasa, pozostawiając w grze jedynie pięciu innych, zupełnie nieistotnych kontrkandydatów. Rząd nie zgodził się też, by w wyborach uczestniczyli niezależni obserwatorzy z zagranicy. W zeszłym tygodniu kilka tysięcy osób protestowało przeciw tym decyzjom w Pantasmie. Położone w górach północnej Nikaragui miasteczko zostało na tę okazję wybrane nieprzypadkowo – w 1983 r. prawicowi partyzanci bestialsko zamordowali 47 jego mieszkańców, obrabowali miejscowy bank i spalili wszystkie budynki użyteczności publicznej, włącznie ze szkołą, dzięki czemu Pantasma stała się symbolem przestępstw, do których gotowi byli posunąć się przeciwnicy rządów… Daniela Ortegi.

Syn szewca z górniczego ośrodka La Libertad pewnie nie zaszedłby tak wysoko w polityce, gdyby nie bardzo zachłanna rodzina. W 1936 r. Anastasio Somoza García wygrał wybory prezydenckie i już po dwóch latach ogłosił, że zamierza pozostać na stołku dłużej, niż pozwala na to konstytucja – w tym celu po prostu zmienił zapisy ustawy zasadniczej, co po latach powtarzali jego potomkowie. Zastraszył opozycję przy pomocy lojalnej sobie armii, a następnie zaczął zarządzać krajem jak prywatną własnością. Podczas II Wojny Światowej jego krewni przejęli gospodarstwa rolne wszystkich niemieckich rodzin w Nikaragui, a potem ustawili się w kolejce po hojne państwowe dopłaty do eksportu żywności i kawy. Somozowie zmonopolizowali produkcję mleka, byli de facto właścicielami państwowej linii lotniczej i kolei, wykorzystywali machinę administracyjną do wycinania konkurencji w branżach odzieżowych i spożywczych. Za pomocą wiernych sobie wojskowych kontrolowali radio, pocztę oraz sieć telegraficzną. W latach 60. jeden z synów Somozy zaczął w ministerstwach tworzyć wielokrotnie dublujące się departamenty, tylko po to żeby zatrudnieni w nich ludzie mogli oficjalnie pobierać kilku krotność pensji za wykonywanie tej samej pracy (finansowanej na ogół z hojnej pomocy finansowej Waszyngtonu, wspierającego prawicowe latynoskie reżimy). Na najważniejsze stanowiska w tej strukturze awansowali jedynie ludzie skoligaceni z Somozami poprzez małżeństwa lub kontrakty biznesowe. Rodzina czuła się tak bezkarna, że zdefraudowała całą pomoc międzynarodową płynącą do kraju po katastrofalnym trzęsieniu ziemi z 1972 r., które pochłonęło życie ponad 10 tys. mieszkańców stolicy, a pięć razy tyle pozostawiło bez dachu nad głową.

Ten ostatni akt chciwości przelał szalę goryczy, dzięki czemu znaczna część mieszkańców Nikaragui zaczęła wspierać mało wcześniej znaczącą lewicową partyzantkę, której członkowie sami nazwali się sandinistami – na cześć Augusto Sandino, dawnego przywódcy ruchu oporu przeciw amerykańskiej okupacji kraju, zamordowanego właśnie na rozkaz Somozy. Nastoletni Daniel Ortega z powodu działalności w tej właśnie grupie siedział już wówczas za kratami, ale dwa lata później wyszedł na wolność w ramach wymiany więźniów – po szybkim przeszkoleniu przez Kubańczyków wrócił do walki zbrojnej i wyrósł na jednego z przywódców partyzantki. Gdy ta w końcu obaliła Somozów w 1979 r. został de facto przywódcą kraju, a po wygraniu wyborów w 1984 r. już oficjalnie prezydentem Nikaragui. Sandiniści przeprowadzili ogromną kampanię alfabetyzacji (liczba analfabetów spadła z 50 proc. do 12), dzięki tysiącom lekarzy przybyłych z Kuby stworzyli powszechną służbę zdrowia, zmniejszyli śmiertelność wśród noworodków i skutecznie zwalczali polio. Jak żaden inny rząd w regionie, promowali aktywność zawodową kobiet oraz ich uczestnictwo w życiu politycznym – piastowały co trzecie stanowisko w administracji rządowej. Ale Ortega, hołubiący sojusz z komunistyczną Kubą oraz publicznie głoszący, że nikaraguańska rewolucja „jest głęboko anty-imperialistyczna, anty-jankeska oraz marksistowsko-leninowska” trafił na twardego przeciwnika w postaci Ronalda Reagana. Amerykanie nałożyli embargo na Managuę i silnie wsparli prawicowe partyzantki siejące kampanię terroru na wsi. Uwiązani konfliktem sandiniści musieli przeznaczyć niemal połowę budżetu na wydatki zbrojne, drastycznie ograniczając finansowanie programów społecznych. Jeszcze w 1982 r. ogłosili stan wyjątkowy, zaczęli bezterminowo i bez procesu więzić podejrzanych o sprzyjanie rebeliantom. Zabronili urządzania demonstracji i strajków. W mediach zapanowała cenzura.

W 1990 r., po zakończeniu Zimnej Wojny, na mocy porozumień pokojowych Nikaragua zorganizowała nowe wybory, w których sandiniści stracili władzę. Ortega przezimował w opozycji półtorej dekady, aż w 2006 r. wrócił zwycięsko na fotel prezydenta. Tyle, że z dawnym sobą wspólne miał już tylko wąsy.

ortega„O, potąd mam tej lewicowości” (Fot. Cancillería del Ecuador/Flickr)

Ortega wciąż sam nazywa się sandinistą. Za życia Hugo Cháveza chętnie przystał do jego porozumienia gospodarczego ALBA, w ramach którego przyjmował pół miliarda dolarów pomocy finansowej rocznie. I co jakiś czas powtarza hasła o „tyranii międzynarodowego kapitalizmu”. Ale na tle jego działań, brzmi to jak autoparodia.

Prezydent zbratał się z kardynałem Miguelem Obando y Bravo, w czasach sandinistów jednym z ich największych przeciwników. Pod wpływem ultrakonserwatywnego duchownego, rząd byłego feministy w 2009 r. wsparł całkowity zakaz aborcji (również w przypadku gwałtu lub nieodwracalnego uszkodzenia płodu). Na wiecach politycznych Ortegi, które jego żona nazywa „rewolucyjnymi mszami”, odwołania do Jezusa i chrześcijańskiej tożsamości stały się standardem, a on sam publicznie przyjmuje komunię, choć w latach 80. ani razu nie udało się go sfotografować w kościele.

Marksista, który trzy dekady temu nacjonalizował wszystkie przedsiębiorstwa w kraju, dziś jest najlepszym przyjacielem wielkiego biznesu. Promuje Specjalne Strefy Ekonomiczne, w których międzynarodowe przedsiębiorstwa są zwolnione z niemal wszelkich podatków, dzięki czemu w Nikaragui chętnie inwestują firmy, które za rządów sandinistów nawet nie zwróciłyby na nią uwagi – w zeszłym roku swoje pierwsze centrum handlowe w stolicy otworzył Walmart. Rząd odmawia obniżenia VAT-u, który ciąży przede wszystkim najuboższym mieszkańcom kraju (za prezydentury Ortegi zwiększyły się nierówności społeczne), a równocześnie pozwolił sprowadzać helikoptery i luksusowe jachty bez konieczności płacenia od nich podatków.

Ortega koleguje się dziś z biznesmenami i sam też takim został. Żeby zacząć działać w strefach ekonomicznych, korporacja musi uzyskać zgodę bezpośrednio od prezydenta – po kraju krążą opowieści, że w zamian roboty budowlane i administracyjne zlecane są firmom jego bliskiej rodziny. Jego dzieci kontrolują najważniejsze media w kraju, a prezydent wywindował nepotyzm do poziomu nieznanego od czasu Somozów: podczas zagranicznych podróży zwykł od ręki mianować dwie córki i syna „specjalnymi doradcami”, żeby ich koszty także pokrywać z państwowych środków. Jego pierworodny nadzoruje kosmiczny projekt przekopania kraju i stworzenia konkurencji dla Kanału Panamskiego. Największymi łaskami obdarza jednak żonę – za rządów sandinistów Rosario Murillo zyskała sławę jako feministyczna poetka, dziś woli w swoim programie telewizyjnym przedstawiać się jako zagorzała chrześcijanka, a przed laty wzięła męża publicznie w obronę, gdy jej własna córka z poprzedniego małżeństwa publicznie oskarżyła ojczyma o molestowanie seksualne. W nagrodę, po zdobyciu władzy przez Ortegę, Murillo zaczęła piastować kolejne stanowiska państwowe (w pewnym momencie osobiście decydując o tym, komu wolno importować oraz eksportować żywność), a po wczorajszym głosowaniu została oficjalnie… wiceprezydentem.

Były rewolucjonista urząd sprawuje już więc czwarty raz, chociaż teoretycznie nie powinien. Pierwszy okres, jeszcze w czasach przed uzyskaniem pełnej demokracji, z prawnego punktu widzenia się nie liczy. Ale już po pierwszej kadencji od zakończenia wojny domowej, Ortega powinien pauzować przynajmniej pięć lat, bo takie wymaganie było zapisane w konstytucji – polityk jednak się tym nie przejął i za pomocą lojalnych wobec niego sędziów Trybunału Konstytucyjnego, po prostu wykreślił zakaz z ustawy zasadniczej. A dwa lata temu zdominowany przez jego zwolenników parlament wyrzucił też do kosza limit kadencji, dzięki czemu wczoraj Ortega mógł wygrać wybory już po raz trzeci (a w rzeczywistości czwarty). W tym roku przywódca Nikaragui kończy 71 lat, a w jego środowisku coraz częściej pojawia się myśl o stworzeniu politycznej dynastii – w razie, gdyby nie mógł dłużej sprawować urzędu, w pracy zastąpi go więc żona, a po niej być może najstarszy syn pary.

Przynajmniej w najbliższej przyszłości Nikaragua zaoszczędzi na podręcznikach do historii: wystarczy, że w rozdziałach dotyczących dziejów XXI wieku skopiuje poprzednią część, zmieniając jedynie daty i nazwisko „Somoza” na „Ortega”.

No. Ale polskiego czytelnika to nie interesuje.

4 odpowiedzi

  1. Przygniotły mnie inne rzeczy. Ale już wracam do regularnego pisania!

    Pzdr

Możliwość komentowania została wyłączona.