Komisje mają dwa lata na to, żeby odnaleźć prześladowców i zmusić ich do przeproszenia ofiar oraz wypłacenia im odszkodowań. Fanfary są jednak przedwczesne, bo z powodów politycznych kary zostaną prawdopodobnie darowane większości sprawców: władze uważają bowiem, że na amnestię nie zasługują jedynie gwałciciele, za to ci, którzy porywali, torturowali i zabijali – jak najbardziej. A wszystko to w kraju, gdzie premier z partii konserwatywnej ma na własność tylko trzy telefony, podczas gdy lider maoistów nosi złote roleksy i mieszka w kilkunastopokojowej willi.
Jak widać, braki tlenu na pewnych wysokościach potrafią wzbogacić życie publiczne w Nepalu.
W Nepalu wiedzą jak rozświetlić noc, ale zbrodnie z przeszłości już niekoniecznie (Fot. Ingmar Zahorsky/Flickr)
Stereotyp głosi, że czas płynie wolniej w tropikach. Nepal jest przykładem, że także w Himalajach. Kiedy w 2008 r. wprowadzono w kraju republikę, konstytuanta dostała dwa lata na to, żeby napisać ustawę zasadniczą. Okazało się jednak, że hasła „termin” nie ma w miejscowym słowniku, więc konstytucja nie powstała do dziś. Zasiadający w tymczasowym parlamencie politycy przez długie tygodnie decydowali który ptak i kwiat zasługują, żeby nazywać je narodowymi. Wybranie flagi zajęło im trzy miesiące. A wybór jednego z premierów wymagał aż pół roku i siedemnastu głosowań. Nic dziwnego, że chociaż według wstępnych ustaleń parlamentarne komisje prawdy i pojednania miały zostać powołane w ciągu sześciu miesięcy, to ostatecznie potrzeba było na to ośmiu lat – ustawy dotyczące obu ciał parlamentarnych zostały wreszcie klepnięte w zeszłym miesiącu.
Powstanie komisji było jednym z warunków rozejmu, jaki kończył trwającą dekadę wojnę domową. W 1996 r. wywołali ją tutejsi maoiści, żądający obalenia monarchii. Chociaż szybko opanowali dużą część kraju, to nie byli wystarczająco silni, żeby zadać ostateczny cios. W sukurs niespodziewanie przyszło im życie ciekawsze niż fikcja: po pałacowej masakrze w stylu Tarantino, na tronie zasiadł brat dotychczasowego króla, który lekcje rządzenie pomylił z odgrywaniem przereklamowanego serialu i swoim brutalnym, autorytarnym stylem zraził do siebie nawet dotychczasowych przeciwników maoistów. Partie ze stolicy sprzymierzyły się z rebeliantami z prowincji i wspólnie obaliły monarchię, kończąc tym samym wojnę.
Jej żniwo jest jednak tragiczne: 16 tys. zamordowanych, ponad tysiąc zaginionych, oraz 70 tys. wewnętrznych uchodźców, którzy musieli porzucić rodzinne domy. Zbrodni dopuszczały się obie strony konfliktu, dlatego po jego zakończeniu wspólnie podjęto decyzję o powołaniu specjalnych komisji, które nie tylko wskażą winnych, ale przede wszystkim doprowadzą do narodowego pojednania. Politykom szybko jednak przeszła ochota na rozliczenia, a teraz w ogóle postawili je pod znakiem zapytania, rzutem na taśmę wymazując z ustawy zapis, że do zwolnienia zbrodniarzy z kary będzie wymagana zgoda ofiar. Komisje mają więc prawo samodzielnie uniewinniać wszystkich poza gwałcicielami.
Największe partie nie palą się do rozliczeń, bo stawiają na ochronę swojego żelaznego elektoratu. W zeszłorocznych wyborach do nowej konstytuanty brało udział 120 ugrupowań. To szok dla elit z Katmandu, które przyzwyczaiły się, że władza od zawsze skupia się tylko w rękach ich wąskiej grupy – najnowszy premier Sushil Koirala (już szósty z kolei, od kiedy Nepal stał się republiką, jak dotąd żaden jego poprzednik nie sprawował mandatu przez pełną kadencję) pochodzi na przykład z rodziny, której trzech innych członków piastowało już stanowisko szefa rządu. Tymczasem wojna domowa rozbudziła ambicje i żądania tradycyjnie izolowanych grup. Na przykład ludności Madhesi, która choć całkowicie dominuje na południowych równianach kraju i stanowi prawie trzecią część całej populacji Nepalu, to była zawsze zarządzana przez urzędników przysyłanych z Katmandu, a ich przedstawicielom blokowano drogi awansu zawodowego – dziś mają już prezydenta, a ich ruch społeczny wyraźnie rośnie w siłę.
Z nowego rozdania paradoksalnie nie mogą też być zadowoleni maoiści, którzy swoją rebelią rozbudzili przecież ambicje dyskryminowanych. Jeszcze w wyborach z 2008 r. zdobyli największą ilość głosów, ale już w tych z zeszłego roku zajęli dopiero trzecią pozycję, a wewnątrz ich ugrupowania doszło do rozłamu. Dysydenci zarzucają dawnym towarzyszom, że ci zdradzili ideały, a najlepszym przykładem ma być ich historyczny przywódca Pushpa Kamal Dahal, znany lepiej jako Prachanda, „Groźny”: surowy partyzant rozsmakował się w luksusach władzy, zmierzwione niegdyś włosy gładko przyczesuje na żel, chętnie zmienia złote zegarki Rolexa, w Katmandu wynajął willę z kilkunastoma sypialniami, a pija już tylko drogie importowane alkohole najlepszych marek. Złośliwi wytykają też, że jak na maoistę, słabo wychowuje syna, który regularnie zmienia smartfony na najnowsze modele. Wszystko to mocno kłuje w oczy zwłaszcza w porównaniu z premierem Koiralą, który nie tylko nie posiada żadnego prywatnego majątku, ale jeszcze ostentacyjnie zwraca do budżetu pieniądze, jakie rząd wypłaca mu na „prywatne wydatki” podczas zagranicznych podróży.
Żeby pokazać, że wcale nie stracili kontaktu ze swoim żelaznym elektoratem, w zeszłym miesiącu maoiści zablokowali obrady parlamentu, dopóki nie wycofano oskarżeń wobec kilkunastu ich partyzantów w związku z zamordowaniem ucznia liceum w 2004 r. Być może jego rodzinie jakąś ulgę przyniosłaby w końcu działalność nowo powołanych komisji, ale nikt nie żywi już wątpliwości, że ich członkowie mianowani przez obecny parlament nie będą się palić do rozliczania własnych kolegów. Dla zwykłych Nepalczyków sprawiedliwość wciąż pozostaje równie niedostępna, jak szczyt Everestu.
No. Ale polskiego czytelnika to nie interesuje.
Smutne, ale czy tak naprawdę ich sytuacja czymkolwiek różni się od prześladowanych w innych krajach (Chile, Argentyna, czy Polska). Kolejny kraj w którym wychodząc do sklepu po bułki mijasz człowieka, który jeszcze niedawno zrywał ci paznokcie u rąk. Jest w ogóle jakiś kraj, który poradził sobie z taką sytuacją sprawnie, sprawiedliwie i unikając nagonki jednych na drugich?
Do Marcina:
Bardzo prosze o podaniu adresu sklepu z bulkami w Polsce gdzie pracuja tacy ktorzy zajmowali sie zrywaniem paznokci z rak.
Bez jaj.
Do TA:
Osoby represjonowane nie spotkają ich w sklepie z bułkami, bo żaden szanujący się i ogarnięty esbek po 1989 roku nie zajmuje się tak przyziemnymi rzeczami. Jedyną szansą było więc spotkanie ich na ulicy, co jest o tyle łatwe, że duża część z nich nigdy nie poniosła kary za to czym się zajmowała na służbie. Teraz oczywiście jest o to trudniej, bo szczyt bestialstwa przypadał na lata 40-te i 50-te, więc większość tych ludzi jest już bardzo leciwa, ale słyszałem o tego typu sytuacjach w późnych latach 80-ty i 90-tych.
Przykro widzieć, że w Nepalu nie zmienia sie nic. Pamietam ten kraj w 2011 roku, kiedy gazety krzyczały o niedotrzymaniu terminu uchwalenia konstytucji. Po 3 latach niewiele się chyba zmieniło. Doszliśmy wtedy do wniosku, że w tym kraju wszystko stoii w miejscu, tak jakby energia i zapał do dzialania stanęły nagle w miejscu. Okreslenie „czas się zatrzymał” jest jednak najbardziej lapidarnym stwierdzeniem jakiego można użyć w stosunku do tego kraju.
Dziekuję przy okazji za przypomnienie na co idą pieniądze, jakie płacimy za bilety do parków narodowych i pozwolenia na wejście na szczyt!
Dział Zagraniczny miał kiedyś kolegę z Nepalu, który na studiach w Londynie twardo chodził w irokezie i kolczyku w nosie, ale przed powrotem do domu wyciągał biżuterię i golił głowę, bo twierdził, że „tam czas się zatrzymał przed Anglikami”. Ale mówił to jeszcze przed końcem wojny domowej.
Mam też kolegę z Łodzi, który przez jakiś czas pracował w Katmandu jako chirurg, może da się przy następnej okazji namówić na wewnętrzne insajty.
Pzdr
Świetny wpis! Gratsy!