Amado ma wszystko czego trzeba, żeby zostać najfajniejszym chłopakiem w klasie. Gra na gitarze i śpiewa w kapeli. Zgodnie z najlepszymi rakienrolowymi wzorcami, na scenie występuje w bokserkach. Robi stage diving. Spotyka się z superatrakcyjną rudą dziewczyną. Imprezuje z U2! I ma nawet własną grę flashową.
Ale, co najważniejsze, jest prawilnym ziomkiem i nie waha się finansowo wspomagać kolegów, kiedy tego potrzebują.
Sęk w tym, że Amado nie jest przebojowym maturzystą, tylko wiceprezydentem Argentyny. A swoim szerokim gestem doprowadził do nalotu policji na własne mieszkanie i największego kryzysu politycznego od lat.
Poproszę o oklaski, bo za chwilę schodzę ze sceny (Fot. Administración Nacional de la Seguridad Social)
Gdy w styczniu zeszłego roku, prezydent Cristina Fernández de Kirchner ogłaszała, że w nadchodzących wyborach jej kandydatem na wiceprezydenta będzie Amado Boudou, było jasne, że głównym powodem takiej decyzji jest, żeby rockman-amator nie sprawiał takich kłopotów, jak jego poprzednik na tym stanowisku.
Julio Cobos miał być jej niewzruszonym sojusznikiem, a szybko okazał się jednym z największych przeciwników. W 2008 r., rząd zapowiedział znaczne podwyższenie podatków eksportowych na produkty rolne. Argentyńscy chłopi postanowili nie poddawać się bez walki – zablokowali drogi krajowe w ponad 300 miejscach równocześnie, wstrzymali dostawy jedzenia do miast, w wielu supermarketach zaczęło brakować mleka, oliwy czy mięsa na półkach, fabryki musiały ograniczyć produkcję, a wiele hoteli zanotowało straty, bo turyści nie mieli jak się do nich dostać. Wreszcie, w lipcu ustawa trafiła do Senatu. Po 16 godzinach obrad, był pat: 36 głosów za, 36 przeciw. O losie podatków miał zadecydować marszałek izby, którym zgodnie z konstytucją jest wiceprezydent. A Julio Cobos, zaskakując wszystkich (ze swoją szefową na czele), zagłosował przeciw.
Kirchneriści okrzyknęli go zdrajcą i domagali się jego dymisji. Cobos jednak odmówił, a Cristina Fernández bała się go odwołać, bo jej notowania spadały na łeb na szyję, a wiceprezydent rósł w sondażach jak na drożdżach. Cobos stał się persona non grata w Pałacu Prezydenckim, a w publicznych wypowiedziach nie szczędził krytyki rządowi, którego formalnie sam był członkiem.
Wybór Boudou na wiceprezydenta w kolejnej kadencji, dawał Cristinie pewność, że takie kłopoty się nie powtórzą.
Amado nigdy wcześniej nie wygrał samodzielnie żadnych wyborów, a poza kierowaniem Ministerstwem Ekonomii nie miał żadnego innego doświadczenia. W dodatku, poglądowo był jak chorągiewka na wietrze – jeszcze w latach 90. był zatwardziałym neoliberałem i zwolennikiem jak najszerszej prywatyzacji, a już w rządzie Cristiny wyznawał dokładnie odwrotne idee.
Ale wszystko to przykrywała jedna, najważniejsza cecha: od kiedy związał się z Kirchnerami, był im wierny bez względu na okoliczności. Sekundował populistycznej retoryce Pierwszej Pary, bez zająknienia wspierał lojalne im związki zawodowe, a nieprzychylne im dzienniki „Clarín” i „La Nación” piętnował przy każdej możliwej okazji, pokazując się publicznie w koszulce z napisem „Clarín kłamie”. Po wygranych wyborach, odmówił nawet, by – zgodnie z konstytucją – zaprzysięgał go odchodzący wiceprezydent, czyli właśnie Cobos.
Cristina Fernández nie mogła się wtedy spodziewać, że już za kilka miesięcy, nowy zastępca sprowadzi na nią większe kłopoty, niż jego poprzednik.
Amado wziął sobie do serca, że dobry rock’n’roll bez skandalu nie istnieje (Fot. Tecnópolis Argentina)
Ciccone Calcográfica to jedna z dwóch argentyńskich firm poligraficznych, które przez lata drukowały materiały specjalnego przeznaczenia – banknoty, czeki, paszporty, losy na loterię itp. Ale najwyraźniej finanse przedsiębiorstwa miały się gorzej, niż jej możliwości produkcyjne, bo AFIP – działająca przy Ministerstwie Finansów komórka zajmująca się podatkami – złożyła w sądzie wniosek o bankructwo firmy w lipcu 2010 r. Ale już we wrześniu, ta sama agencja sprawę wycofała.
Co takiego zaszło przez dwa miesiące, że zmusiło argentyńską skarbówkę do zmiany zdania?
Pieniądze na stół wyłożył fundusz inwestycyjny The Old Fund. Ciccone dostała zastrzyk finansowy w wysokości prawie 2,5 mln pesos, a AFIP zgodziło się na nowe, bardzo korzystne warunki spłaty długów (w tym bardzo niskie stopy procentowe). W marcu tego roku, firma zdobyła lukratywny państwowy kontrakt na druk 400 mln nowych banknotów. I cała sprawa skończyłaby się happy endem, gdyby na jaw nie wyszły informacje o tym, co działo się za kulisami sprawy.
Okazuje się, że kiedy skarbówka dopiero opracowywała warunki spłacenia długu, dostała list od… Amado Boudou. Minister Ekonomii instruował w nim urzędników, żeby potraktowali Ciccone wyjątkowo i zgodzili się na proponowane przez nowe kierownictwo warunki. Polityk argumentował, że po pierwsze jest to firma o wyjątkowym znaczeniu strategicznym (po wstępnym ogłoszeniu bankructwa, sąd zezwolił na wynajęcie jej maszyn konkurentowi – Boldt SA – co de facto tworzyło potężny monopol), a po drugie, pozwoli to uratować tysiące miejsc pracy.
Sposób, w jaki minister zajął się sprawą, wydaje się trochę zbyt gorliwy. Można by tłumaczyć, że albo faktycznie leżał mu na sercu los robotników, którym zajrzało bezrobocie w oczy, albo nie chciał żeby Boldt zdobyło zbyt silną pozycję – firma powiązana jest z byłym prezydentem, a obecnie ważną postacią opozycji Eduardo Duhalde. Ale wiele wskazuje na to, że Boudou po prostu poszedł na rękę dobrym znajomym.
Prezesem The Old Fund (a po wpłaceniu pieniędzy, także nowym dyrektorem Ciccone) jest Alejandro Vandenbroele. To człowiek z bliskich kręgów wiceprezydenta, a jak ostatnio ujawniły media – mający z nim bardzo niejasne powiązania finansowe. Boudou posiada bowiem luksusowe mieszkanie w drogiej dzielnicy Puerto Madero, które formalnie wynajmuje pewnemu adwokatowi. Sęk w tym, że prawnik na stałe mieszka w Hiszpanii, a czynsz i rachunki (np. za kablówkę) opłaca… właśnie Alejandro Vandenbroele.
Dwa tygodnie temu, policja przeszukała apartament w poszukiwaniu dowodów na korupcję. Wiceprezydent zwołał w budynku senatu konferencję prasową, na której oskarżył Boldt, media i wymiar sprawiedliwości o tworzenie mafijnego układu, który spiskuje przeciw niemu i robi z niego „bohatera opery mydlanej”.
Później zrobiło się jeszcze bardziej kuriozalnie.
Boudou ogłosił, że Adelmo Gabbi – szef giełdy – próbował wymusić na nim łapówkę. Ten zaprzecza i grozi pozwem o zniesławienie. Do dymisji podał się prokurator generalny Esteban Righi, oznajmiając, że jego honor nie pozwala mu pozostać na stanowisku, po atakach wiceprezydenta na wymiar sprawiedliwości. Boudou najwyraźniej jednak wie, co mówi, kiedy krytykuje śledczych, bo w zeszłym tygodniu media ujawniły nagrania, na których prowadzący sprawę sędzia Daniel Rafecas (ten sam, który nakazał przeszukanie apartamentu) udziela porad prawnych i PRowych… adwokatom wiceprezydenta. Żeby było śmieszniej – taśmy przesłali dziennikarzom ci sami prawnicy.
Część rządu wzięła Boudou w obronę, ale równocześnie wielu jego kolegów broni prokuratora i sędziego. Tymczasem prezydent Cristina Fernández stara się nie angażować w sprawę osobiście, bez wątpienia bojąc się, że afera uderzy także w jej notowania. Julio Cobos „zdradził” ją pół roku po zaprzysiężeniu. Boudou, na wywołanie największego kryzysu politycznego od czasu słynnej dezycji swojego poprzednika, potrzebował zaledwie 4 miesięcy. Dobrze, że w argentyńska konstytucja zabrania trzeciej kadencji, bo strach pomyśleć, kogo Cristina Fernández dobrałaby sobie następnym razem.
No. Ale polskiego czytelnika to nie interesuje.
Kiedys pojawila sie w Dziale Zagranicznym szokujaca notka o Argentynie. Ale afera opisana powyzej znacznie wyzej stawia Argentyne nad Polska – u nas rzecznik rzadu od lat mieszka w dotowanym palacu, sad stwierdzil tez jakies podrobione podpisy i nic sie nie dzieje. Nawet nie ma za bardzo afery.
A tam dymisje i wojna, a w sumie po prostu zapobiegnieto bezrobociu 1000 osob i powstaniu monopolu w strategicznym obszarze.
Zazdroszcze im.
Nie do końca. Afera nie jest o to, że uratowano Ciccone, tylko że minister zaplątał się w bardzo niejasne układy z biznesmenami, w sprawie których później interweniował. I co więcej, nie przerwał ich po zostaniu wiceprezydentem. Plus oczywiście odpryski, typu sprawa sędziego, który doradza prawnikom podejrzanego.
Zarzuty nie są super mocne i Boudou prawdopodobnie się wywinie. Może zresztą faktycznie więcej w tym jego głupoty, niż złej woli. Ale każdy szanujący się polityk powinen się w takiej sytuacji podać do dymisji. Niestety, pod tym względem Argentyna za bardzo się od Polski nie różni.
Tak na marginesie – a „Clarin” i „La Nación” krytykują Christinę zasadnie, czy po prostu walą jak w bęben? Nie wiem, straciłem Argentynę z kompasu parę lat temu.
Różnie. „Clarin”, a przede wszystkim jego właściciele, też mają swoje za uszami, a w przypadku Kirchnerów, to już wojna na całego i wyniszczenie, więc często walą w Cristinę dla zasady. Inna sprawa, że pani prezydent ma sporo co najmniej kontrowersyjnych posunięć na koncie, więc trzeba ją kontrolować i wyciągać różne rzeczy na wierzch.
Najlepiej jednak nie ufać w pełni żadnej ze stron, sprawdzać co mówią obie i wyciągać własne wnioski. Jak w życiu.