Jedna z największych japońskich korporacji rozpadła się właśnie na dwie otwarcie sobie wrogie grupy. Co wzbudza niepokój biznesmenów, dziennikarzy, a przede wszystkim policji – nie chodzi bowiem o zwykłą firmę, tylko najpotężniejsze dotąd ugrupowanie yakuzy. A ostatni raz, gdy doszło w nim do podziału, przez Kraj Kwitnącej Wiśni przetoczyła się najkrwawsza wojna gangów w jej historii.
Niektórzy gangsterzy uważają, że dotychczasowy szef odwrócił się do nich tyłem (Fot. Jeff Laitila/Flickr)
Jeszcze do sierpnia Yamaguchi-gumi było niekwestionowanym gigantem japońskiej przestępczości zorganizowanej. Liczba formalnie „zaprzysiężonych” członków przekraczała 10 tys., a wraz z jedynie stowarzyszonymi przestępcami była ponad dwukrotnie wyższa: według policyjnych statystyk aż 43 proc. wszystkich japońskich gangsterów znajdowało się pod parasolem Yamaguchi-gumi. To już przeszłość. Z organizacji właśnie odeszło kilku najważniejszych szefów, którzy pociągnęli za sobą co trzeciego bandytę z grupy. Na specjalnym posiedzeniu pozostałej wierchuszki, przywódcy rozłamowców zostali „ekskomunikowani”. Specjaliści od przestępczości zorganizowanej przewidują, że wojna gangów jest więc nieunikniona.
Wszystko to dokładnie w setną rocznicę założenia organizacji. W 1915 r. Harukichi Yamaguchi, rybak z biednej rodziny w Kobe, podporządkował sobie grupę pracowników portowych z tego miasta. Ekipie, przezwanej nazwiskiem szefa, szybko przestały wystarczać pieniądze z przemytu, zaczęła więc wymuszać opłaty „za ochronę” na drobnych sklepikarzach. W latach 20. stery w gangu przejął syn Harukichiego, a jednym z jego podwładnych został osierocony 14-latek Kazuo Taoka, którego niedługo później ze względu na muskulaturę zaczęto przezywać Niedźwiedziem. Chłopak piął się do góry w hierarchii dzięki niezwykłej brutalności: podczas jednej z potyczek z konkurencją gołymi rękoma wydłubał oczy przeciwnika, a w trakcie innej bójki zabił drugiego przestępcę widowiskowo tnąc go samurajskimi mieczem. Za to ostatnie morderstwo dostał wyrok ośmiu lat więzienia – gdy wyszedł na wolność w 1943 r. Yamaguchi-gumi było pozbawione szefa (który zmarł od ran odniesionych w ulicznej burdzie) i zdziesiątkowane masowym poborem do wojska. Niedźwiedź, wybrany na nowego przywódcę, miał pod sobą zaledwie dwa tuziny ludzi. Brutalnie atakował więc słabsze gangi, mordował ich przywódców, a szeregowych żołnierzy przyciągał na swoją stronę. Z silniejszymi grupami zawierał sojusze, które po czasie zrywał i podstępnie wyniszczał dawnych sojuszników. Na swoim terenie kazał sobie odpalać procent od prostytucji i hazardu – dzięki tak zarobionym pieniądzom zakładał coraz więcej legalnie działających firm, głównie transportowych, ale też np. grupę artystyczną, którą wysyłał z występami po całej Japonii. Zapewniał tanią siłę roboczą do projektów budowlanych w zniszczonym wojną kraju, brutalnie zwalczając przy tym socjalistów i działaczy związkowych, dzięki czemu zyskał parasol ochronny ze strony rządzących konserwatystów (do tego stopnia, że prawicowy premier Nobusuke Kishi wpłacił nawet kaucję za osadzonego w areszcie ważnego podkomendnego Niedźwiedzia). Dzięki temu do końca lat 60. Yamaguchi-gumi kontrolowało już Osakę, zrzeszało ponad 350 różnych gangów i miało ponad 10 tys. aktywnych członków.
Te złote czasy to już tylko wspomnienie. Dziś związki z yakuzą są już całkowicie kompromitujące, w ostatnich kilku latach po ujawnieniu takich kontaktów z życiem publicznym musieli się pożegnać między innymi minister spraw zagranicznych, minister sprawiedliwości, minister finansów, szef jednego z wielkich banków, a nawet Shinsuke Shimada, popularny prezenter telewizyjny. Z pierwszego filmu, w którym pojawia się Tora-san (bohater aż 48 niezwykle popularnych komedii), wycięto scenę, w której odwiedza biuro yakuzy, żeby okazać szacunek gangsterom. W 2011 r. weszło w życie prawo, które za przestępstwo uznaje nie tylko przekazywanie ale też przyjmowanie pieniędzy od gangów – dzięki temu świadczenia im usług konsekwentnie odmawiają kolejne biznesy, od warsztatów samochodowych i drukarni, aż po… mnichów z jednej ze świątyń w Kioto, gdzie wytatuowani przestępcy często publicznie brali udział w ceremoniach.
Wszystkie te działania zbiegły się w czasie z kryzysem japońskiej gospodarki, przez co nagle wielu bandytów niższego szczebla znalazło się w finansowych tarapatach. W Yamaguchi-gumi obowiązuje miesięczna składka w wysokości 1 mln jenów (czyli około 30 tys. złotych), nie wszyscy potrafią na czas uzbierać wymaganą sumę, liczba członków organizacji stale się zmniejsza, a lokalne media już jakiś czas temu informowały, że po zasiłek zgłaszają się wytatuowani mężczyźni. Tymczasem Shinobu Tsukasa, od 2005 r. najwyższy szef grupy, pozostawał niewzruszony rosnącym niezadowoleniem w szeregach, na najwyższe stanowiska konsekwentnie promował ludzi z Kodo-kai, swojego rodzimego gangu wewnątrz struktur Yamaguchi-gumi, a ostatnio zapowiedział nawet, że główna siedziba tego zbrodniczego syndykatu zostanie przeniesiona z Kobe do Nagoi, czyli właśnie miasta Kodo-kai. Dla części jego współpracowników tego było już za dużo i stąd obecny rozłam.
Kłopoty organizacji źle wróżą japońskiej gospodarce, bo Yamaguchi-gumi jest jej nieodłączną częścią. Złośliwi nazywają nawet grupę „mafijnym supermarketem”, ze względu na szeroką biznesową ofertę: do gangsterów należą między innymi firmy pogrzebowe, kwiaciarnie, piekarnie, firmy audytowe, informatyczne, budowlane, transportowe, sieć agencji detektywistycznych, największa spółka produkcyjna w japońskim show-biznesie itd. Ogólnie, według magazynu „Fortune” przychody Yamaguchi-gumi za zeszły rok wyniosły ponad 80 mld dolarów. Wiele przedsiębiorstw z Kraju Kwitnącej Wiśni robi interesy z yakuzą, nawet nie zdając sobie z tego sprawy, a teraz mogą finansowo ucierpieć na wewnętrznych porachunkach przestępców.
Lokalna policja będzie się starała nie dopuścić, by cierpienia nie były też fizyczne. Gdy w 1984 r. już raz doszło do rozpadu Yamaguchi-gumi, wojna pomiędzy dwoma frakcjami trwała niemal pięć lat, w jej wyniku życie straciło 25 osób, a prawie setka trafiła z poważnymi obrażeniami do szpitali. Te statystyki mogą się wydawać niskie, ale to dlatego, że Japonia posiada jeden z najsurowszych systemów kontroli broni na świecie. Liczba ofiar byłaby więc pewnie wyższa, gdyby nie to, że członkowie obu stron byli regularnie aresztowani podczas prób przemytu broni (np. w 1985 r., kiedy wpadli razem z ładunkiem 100 pistoletów, 5 karabinów maszynowych oraz granatnika). Dlatego w tę środę ponad setka funkcjonariuszy wkroczyła do siedziby separatystów – oficjalnie w związku ze śledztwem w sprawie oszustw telefonicznych, a nieoficjalnie by zdobyć informacje, które pozwolą zawczasu zapobiec krwawym porachunkom.
Kto by nie miał z tej walki wyjść zwycięsko, pewne jest tylko jedno: żeby podnieść się z obecnego kryzysu, Yamaguchi-gumi potrzebowało by nowego Niedźwiedzia. Takiego, na szczęście, póki co nie widać.
No. Ale polskiego czytelnika to nie interesuje.