– Chiny mają cenzurę i swoje wersje wyszukiwarek i portali społecznościowych. Jednak część użytkowników omija państwową kontrolę, używając wirtualnych sieci prywatnych, tzw. VPN. Korea Północna poszła o krok dalej. Stworzyła własną sieć, niezależną od tej globalnej – tłumaczy Nam Bada, sekretarz generalny People for Successful Corean Reunification (PSCORE), pozarządowej organizacji z Seulu zajmującej się m.in. pomocą uchodźcom z Korei Północnej.
W nazwie organizacji Korea została zapisana przez literę „C”. To archaiczny sposób, ale przypominający czasy sprzed podziału półwyspu: PSCORE przyświeca bowiem idea jego powtórnego zjednoczenia.
W zeszłym roku, bazując m.in. na ankiecie przeprowadzonej wśród 158 uciekinierów, PSCORE opublikowało raport na temat użytkowników Internetu w Korei Północnej. Dla przytłaczającej większości respondentów, podczas mieszkania w ojczyźnie było to coś kompletnie nieznanego.
Ale 15 proc. zadeklarowało regularne używanie tzw. Intranetu, czyli północnokoreańskiej sieci, całkowicie odciętej od świata zewnętrznego.
Jej wielki rozwój w ciągu ostatniej dekady to jeden z najlepszych przykładów, jak tradycyjna dyktatura może do swoich celów wykorzystać narzędzia XXI wieku.
* * *
Gdy w 2000 r. amerykańska sekretarz stanu Madeleine Albright składała oficjalną wizytę w Korei Północnej, na kończącym ją spotkaniu powiedziała rządzącemu wtedy krajem Kim Dzong Ilowi (ojcu obecnego przywódcy), że jest gotowa do odbierania od niego telefonu o dowolnej godzinie. Lider KRLD z rozbrajającym uśmiechem odparł wtedy, że wolałby kontakt drogą mailową.
Amerykańska delegacja była zaskoczona. Korea Północna miała wówczas tylko jedną stronę internetową, poświęconą państwowej polityce. Nawet przebywających za granicą północnokoreańskich dyplomatów obowiązywał surowy zakaz dostępu do globalnej sieci.
Kim Dzong Il na początku lat dwutysięcznych rozpoczął jednak technologiczną transformację swojego kraju. Przekonany, że komunikacja cyfrowa będzie idealnym sposobem na przekazywanie nauk Wielkiego Wodza masom pracującym, zezwolił na rozwój telekomunikacji i lokalnej infrastruktury informatycznej, a nawet publicznie ogłosił się „ekspertem od Internetu”.
Eksperyment trwał jednak tylko kilka lat i został wstrzymany.
Sytuację miał zmienić kolejny lider KRLD, Kim Dzong Un, który objął władzę w 2011 roku, po śmierci ojca. Nowy Najwyższy Przywódca, mający zaledwie 27 lat wyedukowany w Szwajcarii fan gier komputerowych, często pokazywał się publicznie z produktami Apple.
Po ponad dekadzie u władzy, nie udało mu się jeszcze nawet zbliżyć do sąsiada.
W Korei Południowej średnia prędkość połączenia internetowego jest jedną z najszybszych na świecie, a dostęp do technologii tak powszechny, że można żartować o dzieciach rodzących się z telefonem Samsunga w dłoni.
Tymczasem KRLD pozostaje krajem o najmniejszym ruchu internetowym na świecie. Według raportu przygotowanego przez singapurską firmę Kepios w kwietniu 2024 na niechlubnym podium znalazły się również Republika Środkowoafrykańska i Burundi. W tych afrykańskich państwach jedynie co dziesiąty obywatel może wirtualnie łączyć się ze światem – to jednak i tak znacznie więcej niż w Korei Północnej, gdzie 99,9 proc. społeczeństwa nie ma w ogóle dostępu do Internetu.
Mimo to, za Kim Dzong Una kraj przeszedł jednak znaczące zmiany.
Szacuje się, że ponad połowa mieszkańców KRLD korzysta z urządzeń elektronicznych, takich jak smartfony, komputery osobiste czy tablety. Grupa badawcza z portalu 38 North, na bazie zdjęć satelitarnych i północnokoreańskiej prasy, oszacowała, że nawet 80 proc. populacji może mieć już dostęp do sieci telefonicznej.
Mieszkańcy Korei Północnej, zwłaszcza ci z dużych miast, niekoniecznie odczuwają więc braki w dostępie do nowych technologii. Tyle że korzystają z nich na zupełnie innych niż gdzie indziej zasadach.
* * *
Turyści w Pjongjangu mogą poczuć dysonans poznawczy. Choć przyjeżdżają do kraju rzekomo odciętego od świata, to w trakcie wizyty mogą zamieszczać posty na Facebooku czy Instagramie, czego nie uda im się zrobić już w sąsiednich Chinach, blokujących te media społecznościowe.
W Korei Północnej obcokrajowcy mogą połączyć się z globalną siecią na dwa sposoby, choć oba nie są wolne od problemów. W niektórych hotelach dostępne jest Wi-Fi, ale z reguły przeciążone. Dużo lepszym wyborem jest karta SIM, tyle że kosztuje równowartość tysiąca złotych, a każde doładowanie to około 100 złotych za zaledwie 50 MB. Dodatkowo poza stolicą szybkość połączenia drastycznie spada.
Turyści i tak są w uprzywilejowanej pozycji. Nieograniczony dostęp do Internetu przysługuje w KRLD tylko Kimom i bliskim im rodzinom zajmującym najwyższe stanowiska w kraju. Poza nimi, nawet elity partyjne związane z państwowymi instytucjami mają tylko chwilowy i kontrolowany dostęp do światowej sieci.
Zwykli Koreańczycy nie mogą liczyć nawet na tyle. Chociaż w niektórych miejscach stolicy są darmowe hotspoty Wi-Fi, a wiele osób ma smartfony i w metrze łatwo spotkać zapatrzone w nie osoby, to urządzenia nie mają możliwości wyszukania innej sieci niż państwowa mirae (dosł. „przyszłość”).
– Obcokrajowcy nie zdają sobie sprawy, że ekrany północnokoreańskich telefonów nie różnią się od propagandy widocznej na ulicach – podkreśla Nam Bada.
W miejscowym Intranecie można jednak znaleźć nie tylko agitacyjne gazety w wersji online, ale również internetowy „Sklep Dziesięciu-tysięcy rzeczy” (Manmulsang) czyli północnokoreańską platformę zakupową, „Życiowy Towarzysz” (Saenghwal-ui Beot) czyli stronę do streamingu filmów wideo oraz aplikacje do nawigacji czy nauki języków obcych. Informacje można wyszukiwać w przeglądarce stworzonej na wzór Firefox 31.0 o typowo północnokoreańskiej nazwie Naenara, czyli „mój kraj”.
Z badania PSCORE wynika, że użytkownicy korzystają z Intranetu głównie w celach rozrywkowych.
Estetyka kolorowych północnokoreańskich gier przywodzi na myśl przełom lat 90. i 2000. Można zagrać w „Krwawą bitwę” – to odpowiedź na League of Legend. „Latająca dziewczyna” to północnokoreańska Lara Croft. „Młody generał” walczy z siłami zła w koreańskim średniowieczu, a „Wiewiórka i Jeż” to para bohaterskich zwierząt-żołnierzy znana z popularnej serii filmów animowanych. Są też proste strzelanki.
Ci, których nie stać na korzystanie z Intranetu, mogą w specjalnych sklepach elektronicznych po prostu wgrać te produkcje na laptopa lub tablet.
– Rozwój tej branży to próba nadrobienia straconego czasu. Ale niechętnie będziesz grać w strzelającą wiewiórkę, gdy pod ręką masz Counter-Strike, DOTA czy Age of Empires. Te zagraniczne gry, przemycone z Cin na płytkach CD i pendrive’ach, lata temu skradły serca północnokoreańskiej młodzieży – komentuje Nam Bada.
* * *
W latach dwutysięcznych sen o rewolucji technologicznej Kim Dzong Ila nie był wyłącznie polityczną nowomową.
Intranet zadebiutował w Korei Północnej już w 2001 roku siecią Kwangmyong (dosł. „Jasne światło”). Koreańskie Centrum Komputerowe rozwijało własne oprogramowania i domeny internetowe „kp” – w tamtym czasie mieszczące się na niemieckich serwerach. Z kolei Sili Bank, firma powstała we współpracy północnokoreańsko-chińskiej z siedzibą w Shenyang, udostępniła KRLD serwery pod pocztę elektroniczną. Tajska spółka Loxley Pacific uruchomiła pierwszą w Korei Północnej sieć telefonii komórkowej, Sunnet.
Był to również okres ożywionej współpracy pomiędzy obiema Koreami. W północne technologie inwestował południowy Samsung, a firma Hoonet doprowadziła w 2004 roku do otwarcia pierwszej kafejki internetowej w Pjongjangu. Choć cena użytkowania była zaporowa nawet dla mieszkańców stolicy, to zapowiadano rychłe zmiany – głównie za sprawą rozrastającego się łącza światłowodowego budowanego we współpracy z chińską firmą Netcom.
W 2004 roku rozwój nowych technologii w KRLD został jednak zahamowany.
Przyczyna nie jest jasna, ale badacze wiążą ją z potężną eksplozją do której doszło na stacji kolejowej przygranicznego miasteczka Ryongchon. Według przedstawicieli Czerwonego Krzyża, którzy otrzymali wtedy pozwolenie na zbadanie miejsca katastrofy, wybuch pozbawił życia co najmniej 160 osób, ranił 1300 i całkowicie zniszczył znajdujące się w pobliżu stacji domy mieszkalne.
Kilka godzin przed wybuchem, przez Ryongchon przejeżdżał pancernym pociągiem Kim Dzong Il, wracający z wizyty w Chinach. Choć badacze katastrofy wątpią, by wybuch był celowy, najwyraźniej dyktatora przeraziła możliwość zamachu.
W KRLD stery ponownie przejęli konserwatywni i przeciwni głębokim reformom politycy.
Sunnet zakończył wtedy karierę w Korei Północnej – przecież bombę można zdetonować na odległość telefonem. Dopiero cztery lata później Koreańczycy dogadali się z nową firmą, egipskim Orascom. Jest to dominująca dziś sieć, która oferuje trzy rodzaje subskrypcji: podstawową, z dostępem do Intranetu, i z dostępem do Internetu – ostatnia zazwyczaj zarezerwowana jest dla obcokrajowców.
Na celownik rządu trafiły też zyskujące wtedy popularność w Pjongjangu kafejki. Działały na tych samych zasadach, co kilka lat wcześniej podobne lokale w Polsce – na połączonych kablami komputerach grano w pirackie zachodnie gry. Władze uznały fenomen za antysocjalistyczny, kafejki zostały zamknięte.
Kolejnym krokiem wstecz było wyłączenie intranetowych chatów, które były dostępne za pośrednictwem przeglądarki Naenara. Choć zdaniem władz mogły być platformą buntowniczych komentarzy, to zaprzecza temu uciekinierka z Korei Północnej o pseudonimie Rose, która dorastała w późnych latach rządu Kim Dzong Ila:
– To chyba coś, co nie przyszłoby nikomu do głowy. Nikt w Korei Północnej nie krytykuje Kimów. Słyszałam, że ktoś kiedyś zaczął pisać o polityce, jakieś banalne rzeczy, nic wywrotowego. Od razu wszyscy opuścili grupę. Ludzie po prostu boją się kary.
Rose uważa, że rząd bardziej niż komentarzy politycznych przestraszył się tych o charakterze ekonomicznym.
– Oficjalnie cała gospodarka podlega u nas państwowej kontroli. Oczywiście istnieje prywatny rynek, ale jeśli chcesz pracować na czarno, musisz się liczyć z wysokimi łapówkami dla urzędników. Czaty dawały możliwość budowania ekonomicznych więzi, które wymykały się oczom biurokratów. Gdy zorientowali się, że ich kieszenie są zagrożone, dni czatów były policzone – wspomina kobieta.
* * *
Rose należy do zaledwie 2,5 proc. uciekinierów mieszkających w Korei Południowej, którzy pochodzą z Pjongjangu. Większość mieszkańców kraju nigdy go nawet nie odwiedzi stolicy, bo potrzeba na to specjalnego pozwolenia, na które ich nie stać.
Pjongjang to ogromne monumenty i czyste, choć pustawe ulice. To nie jest miasto kipiącego biznesu, ale niektórych części obstawionych kolorowymi wieżowcami nie powstydziłby się i Seul. Kontrastuje z biedą reszty kraju i oddziałuje też na wyobraźnię, więc buduje wyższe niż w innych miejscach poczucie lojalności wobec reżimu. Mieszkańcy Pjongjangu czują, że wygrali los na loterii.
Przepaść pomiędzy stolica a resztą kraju, zwłaszcza wsią, jest widoczna zwłaszcza w dostępie do technologii. Średnie zarobki nie przekraczają 100 dolarów na miesiąc, więc jedynie wybrani mogą sobie pozwolić na korzystanie z mobilnego Intranetu, za który trzeba płacić ok. 50 dolarów miesięcznie. Ograniczeniem są też notoryczne przerwy w dostawach prądu.
– W naszej szkole mieliśmy podstawowe zajęcia z pracy na komputerze. Pewnie wzbudziłyby śmiech u mieszkańców Korei Południowej, jednak poza stolicą w ogóle nie ma komputerów. A nawet jak są, to stoją wyłączone, bo prądu brak – wspomina dzieciństwo Rose.
Podkreśla jednak, że próba zablokowania kultury graczy, przynajmniej w Pjongjangu, spaliła na panewce. Gamerzy przenieśli się do prywatnych domów, a ich lepsze pochodzenie pozwalało w razie czego opłacać służbistów, którzy zaczęli przymykać oko na tak „niesocjalistyczne” zachowanie.
– Gdy jeszcze mieszkałam w KRLD, matki zaczynały mieć problem z dziećmi przylepionymi do telefonów. Dziś w Pjongjangu to powszechne. Pojawiły się nawet plakaty i filmy typu „Wyeliminujmy te zachowania!” pokazujące uzależnionych od gier na telefonie facetów, którzy zaniedbują przez to pracę w fabryce.
Przyznaje jednak, że zetknięcie z prawdziwym Internetem w Korei Południowej było dla niej szokiem. Nieograniczona cyfrowa wolność to nie tylko szanse ekonomiczne, ale i hejt, patostreming, deepfejki, porno, oszustwa czy meokbang – popularne w Korei transmisje pokazujące spożywanie jedzenia, często w ogromnych ilościach.
Choć niektórzy uciekinierzy stają się dziś w Korei Południowej osobami publicznymi, a nawet politykami, ich aktywność może mieć negatywny wpływ na bliskich, którzy pozostali w KRLD. Rose pozwala więc zamieścić jeszcze tylko jedną informację o sobie: w ojczyźnie uzyskała wyższe wykształcenie, w uniwersyteckiej bibliotece miała więc dostęp do prawdziwego Internetu, gdzie przeglądała artykuły naukowe potrzebne do napisania pracy.
– Musiałam uzyskać specjalne pozwolenie. Samo to zajęło miesiąc, a przydział jest tylko na godzinę. Co możesz zrobić przez godzinę? W dodatku ktoś cały czas patrzy na to, co robisz i w każdej chwili może powiedzieć „stop” – wspomina – „Dane” zgromadziłam więc, przeglądając tytuły i abstrakty prac naukowych. Jeśli chciałabym któryś przeczytać, musiałabym złożyć nowy wniosek.
Podobne historie można znaleźć w raporcie PSCORE. Jeden z badanych relacjonował, że podczas kontrolowanego przeglądania Internetu, ekran komputera blokował się co pięć minut. Tylko bibliotekarz mógł przywrócić działanie stron za pomocą weryfikacji linii papilarnych.
– W Korei Północnej prowadzenie badań to fikcja – podsumowuje Rose.
* * *
W KRLD istnieje spora komunikacyjna szara strefa, funkcjonująca dzięki chińskim produktom, łącznie z kartami SIM. Chińczycy nie bez powodu wybudowali wzdłuż granicy z Koreą Północną sieć masztów telefonicznych. Dzięki temu w niektórych miejscach można spokojnie porozmawiać przez telefon ze światem zewnętrznym.
Według Rose, obecny rozwój elektronicznej rozrywki za Kim Dzong Una ma więc ukryty cel: – W okresie wielkiego głodu lat 90. rząd stracił kontrolę nad tym, co dzieje się w kraju. Dziś państwo oferuje komputery i telefony, ileż zabawy! Jednak za tym wszystkim stoi potężny system szpiegowski. Dzięki temu znowu mają nas w garści.
Nam Bada, przeglądając screeny z północnokoreańskich laptopów, komentuje: – Ta mała ikonka czerwonej gwiazdy to Singi, program antywirusowy. Jest obowiązkowy dla wszystkich użytkowników. W rzeczywistości co pewien czas robi zdjęcia ekranu. Na smartfonach podobną funkcję pełni program Red Flag. Jego pierwsza wersja była tak nieudolna, że użytkownicy mogli namierzyć i usunąć skolekcjonowane zdjęcia. Dziś nie jest to już możliwe.
Według Rose rząd celowo nie ulepsza oprogramowań szpiegujących. Świadomość, że jest się stale obserwowanym, wzmacnia autocenzurę.
– Niektórzy wolą przez to korzystać nielegalnie z chińskich laptopów. Smutna prawda jest taka, że społeczeństwo północnokoreańskie tak przywykło do stałej kontroli, że nie robi to już na nich wrażenia.
Brak legalnej alternatywy w doborze technologii daje ogromną przewagę państwu. Każdy system operacyjny w KRLD przechodzi szereg modyfikacji. Ten telefoniczny jest oparty na starszej wersji Androida i działa tylko w smartfonach produkcji państwowej, takich jak Pyongyang 2425. Każdy północnokoreański telefon, komputer czy laptop jest po zakupie rejestrowany wraz z właścicielem w Ministerstwie Poczty i Telekomunikacji.
Podobny proces weryfikacji i rejestracji przechodzi każda osoba, która chce korzystać z Intranetu. Po pozytywnym rozpatrzeniu wniosku użytkownik otrzymuje unikalny klucz-certyfikat.
Wtedy czeka go już tylko obowiązkowa instalacja oprogramowania uwierzytelniającego PyongyangSong. To kolejna wtyczka szpiegowska dająca Ministerstwu Bezpieczeństwa możliwość kontroli nad historią aktywności i zawartością urządzenia.
– To najlepszy system inwigilacji, jaki Korea Północna stworzyła do tej pory. Każdy, kto w to wchodzi, jest na talerzu państwa. A coraz trudniej obyć się bez telefonu czy tabletu, prawda? Nawet w Korei Północnej – mówi z przekąsem Rose.
Dziękuję Nam Bada i organizacji PSCORE za poświęcony czas i kontakt do Rose.
Uwaga redakcyjna: zdecydowaliśmy się zapisywać Internet i Intranet wielką literą, aby podkreślić, że chodzi o globalną sieć i o sieć północnokoreańską.