„W Cínovcu zebrali się artyści i eksperci, by omówić możliwości wydobycia litu. To właśnie w tej miejscowości znajdują się największe złoża strategicznego surowca w Europie” informuje prezenter Czeskiej Telewizji i łączy się z redaktorem, który jest na miejscu: w malutkiej wsi na czesko–niemieckim pograniczu.
Trzy miesiące przed tym spotkaniem, w maju 2023 roku, region odwiedził premier Czech Petr Fiala. Spotkał się z firmami, które planują wydobywać lit – metal kluczowy dla transformacji energetycznej, nazywany też białym złotem ze względu na srebrzysty kolor i wartość rynkową. „Wydobycie litu w Cínovcu to strategiczny projekt dla całej Europy”, podkreślał Fiala w przemówieniu transmitowanym przez Czeską Telewizję.
Obecnie lit jest używany głównie do produkcji baterii do laptopów, telefonów komórkowych, magazynów energii słonecznej i samochodów elektrycznych.
W Europie nie ma jeszcze jego żadnej kopalni (nie licząc portugalskiej, która wydobywa lit tylko dla przemysłu ceramicznego) – Unia jest całkowicie zależna od dostaw z Chin, a Pekin już wcześniej wykorzystywał surowce jako broń geopolityczną. Tymczasem rosyjska inwazja na Ukrainę pokazała jak uzależnienie od jednego dostawcy może zakłócić cały rynek energetyczny.
„Litowa rewolucja” to też szansa dla czeskiej gospodarki, zwłaszcza przemysłu samochodowego, dodaje Fiala – Czechy są jednym z największych producentów samochodów w Europie. Jeżeli chcą też przodować w produkcji elektryków, będą potrzebowały litu.
Mieszkańcy Uścia nad Łabą nie podzielają jednak entuzjazmu firm wydobywczych i rządu. Nie chcą kolejnej kopalni. Już wystarczająco wycierpieli dla „dobra” republiki. – My, jako Północne Czechy, w zasadzie się poświęciliśmy, oni nas wykorzystali – mówi lokalna aktywistka Jitka Pavlisová.
Razem z mężem Lukášem Pavlisem wspominają lata 80. ubiegłego wieku, kiedy niebo na północnym–wschodzie Czechosłowacji rzadko bywało czyste. Szarówka utrzymywała się właściwie przez cały rok, jesienią i zimą mieszkańcy poruszali się w ciemnożółtej mgle. Kierowcy gubili się na drogach, bo smog zasłaniał drogowskazy.
Winę za zanieczyszczenie powietrza ponosiły elektrownie węglowe, systemy grzewcze i piece w domach. Do tego panował nieznośny smród – wiatr przywiewał go z okolicznych kopalni węgla oraz zakładów gazowniczych i chemicznych.
Wysokie stężenie zanieczyszczeń w powietrzu zbierało żniwo: śmiertelność noworodków była wielokrotnie wyższa niż w reszcie Czechosłowacji a mieszkańcy żyli od ośmiu do dziesięciu lat krócej.
W listopadzie 1989 roku sytuacja stała się nie do zniesienia. – Wszyscy się tu dusili. I komuniści się dusili – wspomina Pavlisová.
* * *
„Dzwonią do nas Państwo z Teplic, piszą Państwo do nas z Děčína. Treść jest taka sama. Na zewnątrz już prawie tydzień na ma czym oddychać. A nic się z tym nie robi” – donosi redaktor Televizních Novin. Stoi z mikrofonem na ulicy miasta Uście nad Łabą, okolicę spowija gęsty smog. Jest 28 października 1989 roku.
Dwa tygodnie później mieszkańcy uzdrowiska Teplice powiedzą dość. Wyjdą na ulicę. W pierwszym ekologicznym proteście w historii Czechosłowacji weźmie też udział siedemnastoletni Lukáš Pavlis. Dołączy do demonstrantów, którzy w sobotnie popołudnie ruszą na plac Benešák, wówczas plac im. Zdenka Nejedlého.
Po latach Pavlisová wskazuje na skromną tablicę pamiątkową przymocowaną do żółtej ściany fontanny, wyłączonej na zimę. Czyta napis: „Między jedenastym a szesnastym listopada 1989 roku odbyły się tu demonstracje ekologiczne, które były pierwszym sygnałem upadku reżimu komunistycznego”.
– Tutaj to wystartowało – mówi Pavlisová.
Ulicami Teplic przeszło co najmniej 800 osób. Żądali „czystego powietrza”, „tlenu” i „zdrowych dzieci”. W pierwszy dzień policja nie interweniowała. Za to drugiego i trzeciego dnia, kiedy na placu pojawiło się więcej protestujących, policjanci zareagowali siłą.
– To było jeszcze za komunistycznego ciężkiego reżimu – wspomina Lukáš Pavlis. – Brutalnie stłumili demonstracje, byli policjanci z pałkami, psy, armatki wodne.
– Wszyscy się bali – dodaje Pavlisová. – Na szczęście w jednym z domów mieszkała nasza pani profesorka, która wskoczyła w tłum i zaczęła wszystko ogarniać. Mówiła: nie wygłupiajcie się, to są dzieci, to są moi studenci, to są przecież nasi ludzie, dogadajcie się jakoś. W zasadzie zapobiegła masakrze. Sprawiła, że policjanci się uspokoili. Stała się twarzą tych ekologicznych demonstracji.
Lukáš Pavlis protestował przez wszystkie trzy dni. Czternastego listopada komunistyczne władze się ugięły. Rządzący opracowali plan poprawy jakości powietrza w regionie. Mimo to konsekwencje zdrowotne są odczuwalne do dziś: mężczyźni w Uściu nad Łabą wciąż żyją średnio o pięć lat krócej niż w pozostałej części Czech.
W regionie nadal działają cztery kopalnie węgla i pięć elektrowni węglowych. W nadchodzących latach będą stopniowo zamykane. Pavlisová ma nadzieję, że Uście nad Łabą przejdzie wtedy sprawiedliwą transformację energetyczną. Chciałaby, aby rząd inwestował w turystykę górską, kulturę i lokalny biznes.
* * *
Tomáš Sváda, burmistrz miasteczka Košťany, też ma pomysły na to, jak zainteresować turystów. – Mamy tu ciekawe miejsca, ludzie przyjeżdżają tu w końcu na wakacje. Na Szumawie grasują korniki, nie wygląda to tam zbyt ładnie. Czeska Szwajcaria jest zrównana z ziemią, to też się zbyt dobrze nie prezentuje. A Rudawy stały się atrakcyjne. Jest wielkie centrum łyżwiarskie, wiele innych atrakcji.
Sváda nie ma przy tym złudzeń. Wie, że Rudawy nie staną się drugimi Karkonoszami. Zresztą wcale by tego nie chciał.
– Kto tutaj polezie na Pramenáč, to nie jest w ogóle wysokie wzgórze, nikogo to wzgórze za bardzo nie interesuje. Więc jest trochę zapomniane, ale za to spokojne i przez to fajniejsze. Nie ma tu zbyt wielu hoteli, knajp, więc ludzie nie przyjeżdżają tu za często, bo nie mają gdzie się zatrzymać i gdzie zjeść. Tutaj można uprawiać taką turystykę na dziko. Mam nadzieję, że to będzie wyglądało tak, że ktoś tu przyjedzie, nacieszy się ciekawą, spokojną, zapomnianą przyrodą i znowu wyjedzie. I dobrze, niech się tu ludzie zbytnio nie kręcą. Nie chcemy tego.
Przyroda w Rudawach dopiero niedawno odżyła. Pavlisová pamięta jeszcze ogołocone z drzew wzgórza. Kwaśne deszcze i opary z elektrowni zniszczyły prastare lasy w latach 70. i 80. Deszcze nie ustały nawet po odsiarczeniu elektrowni węglowych, zakładów chemicznych i innych przedsiębiorstw po upadku komunizmu.
Pavlisová wspomina jak w 1988 roku brała udział w pionierskiej akcji. – Komuniści dali nam wtedy drzewka i my je sadziliśmy, tuż przy drodze Siedmiu Gór, gdzie ma być kopalnia. Dali nam możliwość przywrócenia natury i cieszyliśmy się, że ją przywróciliśmy. A dzisiaj mamy to wszystko zniszczyć?
Rudawy to jedyne pasmo górskie w Czechach, które nie jest objęte kompleksową ochroną. „Biorąc pod uwagę stopień zniszczeń, absolutnym priorytetem powinna być regeneracja, która potrwa co najmniej kilka najbliższych dekad”, pisze architekt krajobrazu Władimir Arnošt w artykule dla internetowego dziennika Alarm.
Pavlisová obawia się, że otwarcie kopalni litu w lasach wokół Cínovca negatywnie wpłynie na środowisko: – Sytuacja ekologiczna bardzo się polepszyła i nie chcemy wracać do stanu, w którym byliśmy 35 lat temu, gdy ktoś po prostu za nas decydował.
* * *
Simona Edwardsa, dyrektora wykonawczego australijskiej firmy European Metals (jednej z tych, które planują wydobywać lit w Czechach), nie dziwi sprzeciw mieszkańców. Mówi o nimbyismie, postawie not in my backyard, czyli „nie na moim podwórku”.
– Ludzie nie chcą przemysłu wydobywczego, ale bez górnictwa nie miałbyś smartfona. Bez górnictwa nastąpi upadek populacji i wszyscy wrócimy do życia w jaskiniach. Chodzi o zaangażowanie i edukację. Żeby ludzie zrozumieli, że powinniśmy inwestować w odpowiedzialne wydobycie jeżeli będzie miało ono pozytywny wpływ na obniżenie śladu węglowego.
Julia Poliscanova, dyrektorka organizacji pozarządowej Transport and Environment, również uważa, że powinniśmy spojrzeć na wydobywanie metali potrzebnych do transformacji energetycznej z innej perspektywy.
– To trochę frustrujące jak szybko zapomnieliśmy o ilości paliw kopalnych, które wydobywamy każdego roku. Przejście z systemu opartego na węglu, ropie i gazie na system odnawialny, który opiera się na bateriach z litu i niklu znacznie zmniejszy ilość wydobywanych surowców. Mówimy o miliardach ton węgla, gazu i ropy naftowej w stosunku do milionów ton metali typu lit i nikiel.
Obecnie wydobywamy 15 miliardów ton węgla, ropy i gazu i – zaledwie – 7 milionów ton metali potrzebnych do transformacji energetycznej. Międzynarodowa Agencja Energetyczna przewiduje, że do 2040 roku będziemy potrzebować mniej niż 30 milionów ton takich surowców rocznie. To wciąż znacznie mniej niż ilość paliw kopalnych, które obecnie wydobywamy.
– W rezultacie będziemy wydobywać mniej, co jest dobrą rzeczą. Poza tym w przypadku samochodu na benzynę lub diesel wydobywamy olej ze wszystkimi ogromnymi, negatywnymi skutkami dla środowiska i społeczeństwa. Spalamy to i wydobywamy ponownie i ciągle spalamy, spalamy, spalamy, przypomina Poliscanova.
A baterie litowe można recyklingować.
Poliscanova uważa, że „Europa powinna być pierwszym kontynentem, który skomercjalizuje technologie recyklingu: – Wystarczy, że zdobędziemy baterie i poddamy je recyklingowi. W ten sposób nie będziemy zależni od wydobycia.
Czy to naprawdę takie proste? Analiza Międzynarodowej Agencji Energii wykazała, że „recykling nie jest rozwiązaniem pozwalającym znacząco zmniejszyć podstawowe zapotrzebowanie na lit, ponieważ liczba używanych baterii szybko wzrośnie w nadchodzących latach. „Jeśli akumulator pojazdu wytrzyma dziesięć lat, liczba wyrzuconych akumulatorów, których żywotność dobiegnie końca, będzie opóźniona w stosunku do popytu o dziesięć lat”.
* * *
Według Międzynarodowej Agencji Energetycznej popyt na lit rośnie najszybciej ze wszystkich metali. Do 2040 roku będziemy potrzebować 42 razy więcej litu.
Zwolennicy degrowthu uważają, że powinniśmy po prostu ograniczyć nasze zapotrzebowanie na lit zamiast „zamieniać jeden ekstraktywizm na inny”. Pavlisová się z tym zgadza: – Nie chodzi o to, żeby ciągle zmieniać telefon na nowszy model i kupować nowe baterie. Ludzie powinni to zrozumieć.
Peter Tom Jones, dyrektor Instytutu Metali i Minerałów Zrównoważonego Rozwoju przy Uniwersytecie Katolickim w Lowanium też nawołuje do tego, by „konsumować mniej i mądrzej”. – Obliczenia wykazały, że możemy zmniejszyć zapotrzebowanie na lit i nikiel, kobalt i metale ziem rzadkich o 60%. Ale w dalszym ciągu pozostaje 40 procent rosnącego zapotrzebowania.
Jitka Pavlisová nie do końca w to wierzy. – Będą inne baterie niż litowe. I dlaczego trzeba pozbywać się naszego bogactwa skoro są inne rozwiązania?
Julia Poliscanova przypomina, że lit to najlżejszy, najbardziej reaktywny pierwiastek i bardzo trudno go zastąpić. – W ciągu najbliższych 10–15 lat baterie mogą nie zawierać kobaltu. Mogą nie mieć niklu, ale wszystkie będą miały lit.
Poliscanova ma inny pomysł na zmniejszenie zapotrzebowania na lit. – To bez sensu, by zastępować każdy benzynowy SUV elektrycznym SUV–em, prawda? Nie chcemy, żeby ludzie jeździli czołgami. Musimy postarać się o to, by samochody stały się mniejsze.
Badanie opublikowane w 2016 roku przez Instytut Technologiczny Massachusetts wykazało, że Amerykanie zużywają na co dzień jedynie 10–15 procent mocy akumulatora. Duże baterie z większą ilością litu i niklu nie są im zatem potrzebne.
Dla porównania: bateria Tesli Y, obecnie najpopularniejszego samochodu elektrycznego na świecie, zawiera około 51 kilogramów węglanu litu, dwa razy mniej niż bateria dużego Mercedesa EQS. Natomiast do produkcji baterii do mniejszego Volkswagena ID2 potrzeba nieco ponad 32 kilogramów litu.
Elektryfikacja transportu jest kluczowa dla osiągnięcia klimatycznych celów, podkreśla Poliscanova. – Obecnie transport jest problemem klimatycznym numer jeden w większości krajów europejskich. Właśnie opublikowaliśmy analizę, z której wynika, że do 2030 r. nadal połowa wszystkich emisji gazów cieplarnianych w Unii Europejskiej będzie pochodzić z transportu.
* * *
Mimo to mieszkańcy Uścia nad Łabą nie są przekonani do projektu w Cínovcu. Pavlisová nie wierzy w zapewnienia firm wydobywczych o „nowoczesnym, podziemnym wydobycia litu, przy minimalnym wpływie na środowisko”. Dwadzieścia lat temu próbowała zapobiec budowie fabryki ociepleń Knauf, która też miała „spełniać wszystkie normy”.
– Protestowaliśmy, chodziliśmy na spotkania, ale nic nie wskóraliśmy. Więc przeprowadziliśmy się do innej części Teplic, bo to nas wyniszczało. Nie chciałam codziennie patrzeć na tę fabrykę. Poza tym ekologiczna organizacja Arnica oszacowała, że to największy truciciel i emitent substancji toksycznych, dlatego należy trzymać się od tego jak najdalej. A oni to zbudowali na początku osiedla. To naprawdę niezrozumiałe.
Firmy wydobywcze zarzekają się, że mieszkańcy nie mają powodów do obaw.
– Czechy są niezwykle rygorystyczne w kwestii pozwoleń i wymogów środowiskowych – zapewnia Simon Edwards. – Pracuję w branży wydobywczej od 25 lat i jest to najbardziej restrykcyjne środowisko, w jakim pracowałem. Jestem absolutnie pewny, że zbankrutujemy jeżeli nie dostosujemy się do wymogów. Będziemy musieli zawiesić działalność jeżeli przekroczymy limity środowiskowe a będziemy poddawani testom w każdym tygodniu w roku.
Lukáš Pavlis przyznaje, że Czechy mają dobre prawo. – Ale problemem jest egzekwowanie tego prawa. Brakuje kontroli.
I to nie tylko w Czechach. Elena Solis, hiszpańska prawniczka i działaczka w Ecologistas en Acción, opowiadała w wywiadzie dla belgijskiego magazynu MO*, że „lobby górniczemu najwyraźniej udało się przekonać Unię Europejską, że branża jest „mistrzem” w przestrzeganiu przepisów”.
Pavlisová, podobnie jak burmistrzowie okolicznych miasteczek, ma wątpliwości m.in. co do transportu urobku do zakładu przetwórstwa, który ma powstać osiem kilometrów od kopalni, w strefie przemysłowej przy wsi Újezdeček. Transport miałby odbywać się kolejką linową.
– Będzie wisiała nad koronami drzew i buczała jak odkurzacz. Nie wierzę, żeby to miało spełnić wszystkie standardy.
Pavlisovą niepokoi też kwestia zaopatrzenia w wodę: – Miejscowi już teraz nie mają wody. W Cínovcu brakuje wody. Nawet teraz, kiedy firma przeprowadza próbne odwierty, trafia na suche obszary. A co z chronionymi ptakami, chronioną przyrodą, co zrobią, gdy woda tam wyschnie?
Geolog Tomáš Vrbický wyjaśnia, że Geomet nie ma zamiaru czerpać wody z jezior.
– Planujemy pobierać jak najwięcej wody z podziemi i zbudować oczyszczalnię i wykorzystywać wodę wielokrotnie, w miarę możliwości poddawać recyklingowi.
Według Vrbickiego mieszkańcy nie muszą się o nic martwić, hałas ani kurz nie będą uciążliwe. – Nie ma takiej opcji, ponieważ musimy przejść przez proces oceny oddziaływania na środowisko.
Firma Geomet złożyła już raport na ten temat w roku 2021. Na podstawie informacji uzyskanych od różnych agencji rządowych, organizacji pozarządowych i mieszkańców regionu, Ministerstwo Klimatu i Środowiska stwierdziło, że potrzebne są dodatkowe badania. Należy również uwzględnić wpływ zakładu przetwórstwa na środowisko.
Geomet pracuje też nad studium wykonalności projektu. Dla Pavlisovej to podejrzane, że wciąż nie ma ostatecznej wersji dokumentacji. – Do dziś nie wiemy, jak to się dalej potoczy. Na początku grudnia 2023 roku powiedzieli nam, że tłumaczą studium wykonalności. I tłumaczą to już dwa miesiące. Co oni jeszcze mogą tłumaczyć z tego angielskiego? To nonsens!
Lukáš Pavlis podejrzewa, że „mają jakiś problem i pewnie jakoś to rozwiązują”. – W przeciwnym wypadku już dawno by to opublikowali.
– Ale dlaczego mieliby to opublikować? – wtrąca Pavlisová. – Publikowanie czegoś takiego nie jest w ich interesie.
Nie tylko Pavlisová nie ufa firmom wydobywczym. Burmistrz Košťan Tomáš Sváda też nie ma o nich dobrego zdania.
– Kłamią, nie mówią całej prawdy, nie wierzymy im. To dla nich biznes. Jakieś Rudawy w ogóle nie interesują jakiegoś gościa z Perth. Ale dziwię się, że nawet Czesi figurują na liście płac European Metal Holding. Jeśli tam Pani spojrzy na ich stronę to dyrektorem wykonawczym jest Richard Pavlik z Geometu i on chodzi na te spotkania i opowiada nam, jakie to wspaniałe, a ja mówię: ale pan pracuje dla Australijczyków, pan już nie jest Czechem – stwierdza burmistrz.
– Myślą, że jesteśmy gumowcarzami i chodzimy po błocie. A my tu mamy chodniki, autobusy, nawet jeździmy volkswagenami i mamy też mercedesy. Bardzo spokojnie się nam tu żyje. Przede wszystkim chcemy, żeby – przepraszam za wyrażenie – nam tu nikt do tego nie srał. To nasz region, tu dorastaliśmy. Wychowałem tu czwórkę dzieci. Od 27 lat zachęcam dzieci do uprawiania sportu i biegania po górach, a teraz otworzę im tutaj kopalnię. Mój syn, który ma 12 lat, mnie prosi: Tato, ty załatwisz, żeby nie było tu tego litu? No to ja odpowiadam: Kuba, załatwię to. No co miałem powiedzieć temu małemu synkowi? On na to: Ja tu tego nie chcę tato, to będzie straszny burdel. Tak, będzie burdel.
Sváda wybucha śmiechem.
* * *
W lesie, w pobliżu miejsca, gdzie ma powstać kopalnia litu, panuje niemal zupełna cisza. Tylko śnieg skrzypi pod nogami, od czasu do czasu słychać samolot. Jest początek lutego, śniegu powinno być tu po kolana a spadło zaledwie kilka centymetrów. W miasteczku Dubí, 400 metrów niżej, ulice są całkowicie suche.
Okolicę spowija gęsta mgła. Wynurzają się z niej przyprószone śniegiem świerki, dęby i wąskie szlaki na których nie widać żywej duszy. Wieś Cínovec też sprawia wrażenie opuszczonej. Do 1991 roku wydobywano tu cynę i wolfram. Dziś mieszka tam niespełna setka osób.
Geolog Vrbický jest dumny z wydobywczej historii regionu. Chciałby, aby dziedzictwo i kultura związana z górnictwem były pielęgnowane tak jak po niemieckiej stronie Rudaw. Rozważa nawet przeprowadzkę do Niemiec. Ale to plany na przyszłość. Na razie całkowicie pochłania go remont domu w Jáchymovie, miasteczka 100 km od Cínovca. Wykończył już trzy mieszkania, dwa zamierza wynajmować. Sąsiad zapewnił go, że to dobry biznes.
Przyjaciele i znajomi Vrbickiego, którzy mieszkają w innych częściach Czech, mu się dziwią.
– Zawsze pytają dlaczego kupiłem dom w Jáchymovie. Mówią, że to okropne miejsce. Dekady temu zostało całkowicie zniszczone. Przebudowali tę drogę i wszystko pośrodku może z osiem lat temu.
Krajobraz górniczy Jáchymova figuruje na liście światowego dziedzictwa UNESCO, ale miejscowości wciąż daleko do turystycznej atrakcji. Vrbický uważa, że Jáchymov i jego okolica nie są wystarczająco wypromowane.
– Nie ma wystarczającej infrastruktury dla turystów. Jest kilka pensjonatów ale nie są zbyt ładne. Podejrzewam, że nie ma żadnej restauracji. Ale na przykład z tego wzgórza rozciąga się ładny widok. Zimą można czasami uprawiać ski touring.
Można też odwiedzić sztolnię, jedną z wielu wydrążonych przez zwykłych mieszkańców, którzy próbowali wydobywać srebro na własną rękę. Jedna z nich znajduje się pod kawiarnią 1516 – to w tym roku założono Jáchymov. W wąskim tunelu jest zupełnie ciemno. Vrbický oświetla drogę telefonem, stąpa ostrożnie po drewnianych deskach, uważa na głowę. Nie zachodzi daleko, tunel się zwęża.
– Ludzie wykonywali jakąś stałą pracę. A po pracy robili własną kopalnię pod domem ale zarzekali się, że nie zajmują się górnictwem. Próbowali znaleźć srebro, żyły srebra. Podejrzewam, że byli w stanie wydrążyć około jednego, może dwóch centymetrów dziennie. Więc kilka metrów rocznie w średniowieczu. Mogli tam spędzać więcej dni i szukać surowców. Jest to więc swego rodzaju poszukiwanie skarbów. Ale to bardzo niebezpieczne. To niedozwolone, ale ludzie wciąż to robią.
W XVI wieku Jáchymov był drugim najludniejszym miastem w Królestwie Czech. W 1716 roku powstała tam pierwsza szkoła górnicza na świecie. Wydobywano wówczas głównie kobalt, od końca XVIII roku również uran. Pod koniec XIX wieku, kiedy Maria Skłodowska–Curie odkryła polon i rad, okolicą owładnęła gorączka radu.
– Wyrabiali szminki i inne rzeczy z radu. To było szalone – opowiada Vrbický.
Powstały również pierwsze radonowe uzdrowiska na świecie. Łaźnie w radonowym pałacu, ogromnym białym budynku na zalesionym wzgórzu, są otwarte do dziś.
Na placu wokół kościoła w centrum dwu i półtysięcznego Jáchymova stoi czternaście białych płyt. Upamiętniają ofiary przymusowej pracy w kopalniach uranu. Każdy kamień symbolizuje inny obóz pracy.
Obozy, które przeszły do historii jako „czeski gułag” lub „czeskie piekło”, powstały w czasie drugiej wojny światowej na ziemiach zaanektowanych przez hitlerowskie Niemcy w 1938 roku. Przebywali w nich radzieccy jeńcy wojenni, którzy zostali zmuszeni do wydobywania uranu na potrzeby wojskowe Niemiec.
Po zakończeniu wojny rząd Czechosłowacji zachował obozy. Jeszcze w 1945 roku podpisał tajne porozumienie z ZSRR. Przewidywało one między innymi rozbudowę kopalń. Cały urobek trafiał do ZSRR. Trwał wyścig zbrojeń, uran był niezbędny do produkcji broni atomowej.
Kiedy w 1948 r. władzę w kraju przejęli komuniści, na terenie wokół kopalni utworzono „strefę zakazaną”. Tylko najwyżsi urzędnicy Komunistycznej Partii Czechosłowacji mieli dostęp do poufnych informacji na temat przemysłu uranowego.
– Mariánská była tam na wzgórzu, Bratrství też tam – tłumaczy Vrbický. – Można znaleźć wiele podcastów, a także dyskusje z więźniami politycznymi, którzy wciąż pamiętają tę epokę. Ale nie mamy prawie nic na temat 500 lat historii wydobycia srebra i innej historii. Nazwa dolara pochodzi od tolara. Znaleźli tu rad, a my nie mamy posągu Curie ani żadnego atomu.
* * *
Vrbický ma 33 lata. Urodził się 20 km od Jáchymova, w Karlowych Warach. Jego dziadkowie od strony mamy zostali tu przesiedleni, ponieważ dziadek sprzeciwiał się komunistycznej władzy. Opustoszałe po wysiedleniu Niemców sudeckich Rudawy miały być miejscem zsyłki dla przeciwników reżimu.
–Dlatego nie zachowały się żadne tradycje. Pierwotna tradycja zniknęła wraz z ludnością niemiecką. Potem osiedlili się tu ludzie z różnych regionów z Czech, ale też z reszty Europy. I tak różne tradycje się przemieszały.
Nowi mieszkańcy nie identyfikowali się z regionem, pisze urodzony w Teplicach historyk Miroslav Vaněk w książce „Nie dało się tutaj oddychać”. „Na opuszczonych przez Niemców terenach zamieszkali głównie ludzie z niższych warstw społecznych”. Wskaźnik przestępstw był znacznie wyższy niż w reszcie kraju. Rósł odsetek osób uzależnionych od alkoholu i substancji. To życie w wyniszczonym przez przemysł środowisku wywoływało w mieszkańcach stres i powodowało, że nie byli w stanie wytworzyć więzi z otoczeniem, podejrzewa Vaněk.
Przemysłowy kraj Uście nad Łabą do dziś nie cieszy się dobrą sławą. Między 2008 a 2016 rokiem odnotowano tam najwięcej przestępstw (na równi z Pragą i krajem wokół Ostrawy).
– Przemysłowe regiony: morawsko–śląski, ustecki, karlowarski, borykają się z problemem wykluczonych społecznie miejsc, gdzie występuje wyższa koncentracja społecznych zjawisk patologicznych, większa przestępczość, niższy stopień wykształcenia – opowiada Jiří Kašpar, burmistrz miasta Dubí –Mieszkają tam nieprzysposobieni obywatele, głównie pochodzenia romskiego. My wiemy, jak wygląda sytuacja, ale ludzie z reszty republiki, którzy są w rządzie, nie do końca w to wierzą. W ogóle nie starają się nam pomóc, nie widzą żadnego problemu. Twierdzą, że jakoś to wszystko działa. A my potrzebujemy pomocy, na przykład więcej policji. Trzeba wprowadzać odpowiednie przepisy, żeby zmuszać ludzi do chodzenia do pracy a dzieci do chodzenia do szkół. Podejmujemy różne działania, ale byłoby lepiej, gdyby odgórnie wprowadzono jakieś prawo a nie żeby tutaj każdy sobie w swojej piaskownicy rozwiązywał problemy.
* * *
Geolog Vrbický zdaje sobie sprawę z wyzwań dla regionu, ale widzi też potencjał. Wierzy, że wydobycie litu to duża szansa.
Kopalnia w Cínovcu mogłaby być jedną z pierwszych w Europie. Protesty w Serbii i północnej Portugalii (tymczasowo) wstrzymały plany międzynarodowych firm wydobywczych. Ale w czerwcu 2024 roku prezydent Serbii Aleksandar Vučić ogłosił, że Serbia mogłaby wydobywać lit już w 2028 r. Tysiące osób ponownie wyszły na ulice. Na transparentach widniały napisy: „Prawo do zdrowego środowiska” i „Przeciw Rio Tinto”, anglo–australijskiej firmie wydobywczej.
Pierwsze kopalnie litu w Europie powstaną prawdopodobnie w Finlandii. Zdaniem rzecznika międzynarodowego koncernu Sibanye–Stillwater wydobycie ma ruszyć w 2026 roku.
Teoretycznie 10% krytycznych minerałów, w tym litu, powinno zostać wydobywanych w Europie już przed 2030. Tak zakłada Europejski Akt o Surowcach Krytycznych.
Gdybyśmy wyeksploatowali wszystkie złoża w Europie (7% światowych zasobów litu), pokrylibyśmy 80% europejskiego zapotrzebowania. Ale pozyskanie surowca to dopiero początek. Lit wymaga obróbki, później trzeba jeszcze zrecyklingować baterie. Bez zakładów przetwórczych i recyklingowych pozostaniemy zależni od Chin.
Badanie czeskiego Instytutu Polityki Europejskiej EUROPEUM wykazało, że projekt wydobywczy w Cínovcu miałby dla Czech sens, gdyby lit został przetworzony i zrecyklingowany w kraju. „W tym celu konieczne jest wybudowanie fabryk zajmujących się recyklingiem i ponownym wykorzystaniem baterii oraz gigafabryk. Politycy powinni zrozumieć, że to wyjątkowa szansa dla Republiki Czeskiej, powinni zadbać o to, żeby utworzone w ten sposób miejsca pracy przypadły Czechom” – mówił autor badania, Jonathan Lyons, w wywiadzie dla Czeskiego Radia.
* * *
Lyons szacuje, że do 2030 roku branża związana z bateriami litowymi utworzy około miliona miejsc pracy. Część z nich mogłaby powstać w Czechach.
Dla Pavlisovej i burmistrzów okolicznych miast to żaden argument: większość górników i tak niedługo przejdzie na emeryturę. Pavlisová i jej mąż obawiają się, że w okolicy pojawią się ludzie, którzy, jak mówią, „nie mają nic wspólnego z regionem”.
– Narobią bałaganu, tak to jest z ludźmi, którzy przyjeżdżają do miejsca, w którym nic ich nie trzyma, po pracy będą się gdzieś szli zabawić – podejrzewa mąż Pavlisovej.
– I będą to ludzie, którzy będą z Mongolii, w najlepszym przypadku z Ukrainy – myśli Pavlisová.
Kiedy burmistrz Sváda spytał ministra przemysłu skąd ten zamierza wziąć pracowników, Jozef Síkela stwierdził, że z urzędu pracy.
– Premier i pan Síkela to są błazny. Myślą, że z tych przekwalifikujących szkoleń od razu wyskoczą górnicy głębinowi. Ale kiedy my, burmistrzowie, idziemy do urzędu pracy i zatrudniamy ludzi to oni nawet kosiarką nie potrafią jeździć.
Sváda zastanawia się też, gdzie pracownicy i ich rodziny mieliby zamieszkać. – Będziemy ich zwozić autobusami jak to robi Amazon, tak mówią. Ale skąd? Twierdzą, że to się jeszcze zobaczy. Oni chcą za dwa lata otwierać fabrykę! Jaja sobie robią!
– Nie mamy gdzie umieścić tych ludzi. Nikt ich nie zakwateruje, bo nie ma gdzie. Będą mieszkać w namiotach lub w Roudnice pod Pragą na dawnych terenach wojskowych i będą dojeżdżać 70, 80 kilometrów do pracy. Kto się na to pisze? Mamy tutaj taki problem, że ludziom już się nie chce pracować. Jesteśmy już w tej Europie Zachodniej i nie mamy Rosjan, Ukraińców, Mołdawian, ludzi z Azerbejdżanu i Mongolii. Mówiłem Geometowi: Potrzebujecie ludzi, którzy są na miejscu i mają tutaj swoje interesy, rodziny. To mi mówią: no tak, ale ci też gdzieś muszą mieszkać a my jeszcze nie wiemy jeszcze co i jak. Po prostu błędne koło!
Sváda często się unosi. Widać, że jest wzburzony, ale zapewnia, że – jak to Czech – za bardzo się tym wszystkim nie przejmuje. – Jak jest jakiś problem to na Słowacji skoczą sobie do oczu, Polacy skoczą sobie do oczu, Węgrzy skoczą sobie do oczu. A Czesi pójdą do gospody i będą narzekać i na tym się skończy. Jesteśmy bardzo ostrożni, jak to Szwejcy.
Sváda ma nadzieję, że jakaś siła wyższa w końcu rozwiąże cały ten problem i nie trzeba będzie protestować.