– To jest zupełnie inna wieś. Na tyle inna, że nawet samo słowo „wieś” przestaje tu pasować – mówi Filos. 29–latek wychował się w Leonidio, na wschodnim wybrzeżu greckiego Peloponezu. Jego rodzina, jak większość sąsiadów, do dzisiaj zajmuje się rolnictwem: codzienność nadal wypełniają tu oliwki, pomidory, mandarynki, pomarańcze i słynne w tym regionie bakłażany. Ale Leonidio wyraźnie różni się od innych miejscowości na półwyspie.
– Mogę ci wyliczyć restauracje i lokale, których jeszcze 10 lat temu tu nie było. Na przykład lokalnego targu co poniedziałek. Kiedyś nie był potrzebny, bo każdy albo miał swoje, albo szedł do sąsiada – ciągnie Filos. – Wyobraź sobie tradycyjną grecką wieś, gdzie jedyne wydarzenia to Dzień Niepodległości, Boże Narodzenie i Wielkanoc. Owszem, latem na Peloponez przyjeżdżają turyści, ale oni przecież większość czasu zawsze spędzali nad morzem w Place, a nie tutaj. Więc wyobraź sobie, że nagle w takiej wsi zaczynają się pojawiać dziwnie ubrani, umięśnieni, wysportowani ludzie. Niektórzy sąsiedzi nie rozumieli co się dzieje, a nawet się bali.
Ci ludzie to wspinacze, którzy całkowicie zmienili Leonidio i to w błyskawicznym tempie. Dyscyplina, która w innych częściach Europy rozwijała się jako niszowa, a czasami nawet kontrkulturowa, do greckiej wioski dotarła od razu jako sport masowy.
Dla porównania. W Jurze Krakowsko–Częstochowskiej jest dziś 13 tys. dróg wspinaczkowych. Tyle, że ten sport rozwijał się tam przez co najmniej 70 lat, a największe „klasyki” zostały wytyczone nawet pół wieku temu.
W Leonidio i sąsiednim Kyparissi jest dziś prawie trzy tysiące dróg, a niemal wszystkie powstały w ciągu zaledwie dekady.
* * *
Historia wspinania zaczęła się tutaj dopiero w 1987 roku i długo wydawało się, że na 1987 roku się zakończy.
Grupa greckich pionierów wytyczyła wtedy kilka dróg na Kokkinovrachos, czyli 200–metrowej ścianie bezpośrednio nad Leonidio. Ale gdy wyjechali, nikt w wiosce nie słyszał ponownie o wspinaniu przez następne 20 lat.
W 2008 r. przejeżdżał tu przypadkiem Ateńczyk, który zachwycił się miejscową świątynią. Tyle, że nie religijną, czyli klasztorem Elona wciskającym się w wapienną skałę na wysokości 650 metrów, a właśnie wspinaczkową – sąsiadującą z monastyrem przewieszoną ścianę z powstającymi przez miliony lat naciekami o fantazyjnych kształtach. Mężczyzna skrzyknął kilku przyjaciół, którzy wytyczyli kilka kolejnych dróg, ale potem znowu zapadła cisza.
Aż nagle, w 2013 r., wszystko ruszyło z kopyta i nad nowymi drogami zaczęły równolegle pracować trzy niezależne grupy: pierwsza z Ateńskiego Klubu Górskiego, kolejna bardziej międzynarodowa i skupiona w kooperatywie Panjika, oraz ostatnia, w której spiritus movens został Aris Theodoropoulos.
To postać szczególna, w środowisku od razu kojarzona z Kalimnos, grecką wyspą na Morzu Egejskim.
Głównym zajęciem na tych 100 kilometrach kwadratowych było poławianie i przetwarzanie gąbek – ale w 1986 roku wybuchła wśród nich epidemia, która zdziesiątkowała zwierzęta. Kolejna fala choroby nadeszła pod koniec XX wieku i ostatecznie zabrała mieszkańcom źródło utrzymania.
Wtedy na wyspie zjawił się Aris Theodoropoulos z gotowym planem ratunkowym. „W 1999 roku zobaczyliśmy dziwnych gości obładowanych sprzętem, a potem ich sylwetki wiszące na skałach” – wspominał w wywiadzie dla „National Geographic” George Hatzismalis, szef departamentu turystyki na Kalimnos.
W 2000 roku na Kalimnos odbył się pierwszy festiwal wspinaczkowy, dziś jest tu ponad 5 tysięcy dróg. Powstały nowe hotele obsługujące miłośników tej dyscypliny, a przy głównej ulicy w miasteczku Mirties wyrosły nie tylko knajpy, ale też butiki największych na świecie marek outdoorowych.
Kilkanaście lat później podobny scenariusz wymarzyły sobie również władze gminy Notia Kinuria, której centrum jest Leonidio.
* * *
– Na początku rejon wspinaczkowy zawsze rozwija się spontanicznie, dzięki pracy pasjonatów – opowiada dr Miłosz Jodłowski, wiceprezes Polskiego Związku Alpinizmu i wykładowca w Instytucie Turystyki Akademii Wychowania Fizycznego w Krakowie. – To, co stanie się dalej zależy od sytuacji: przede wszystkim wsparcia władz i układów z właścicielami gruntów.
O to pierwsze Leonidio nie musiało się martwić. Samorząd wspierał rozwój nowej turystyki do tego stopnia, że niektóre sektory skalne osobiście otwierał wójt ubrany w uprząż i profesjonalne buty. Lokalne władze silnie współpracują z Arisem Theodoropoulosem, który do wytyczania dróg zaprasza znane na całym świecie gwiazdy, np. ze Szwajcarii.
W ten sposób z rolniczej wioski bez żadnej turystyki, Leonidio w zaledwie dekadę zmieniło się w miejsce, gdzie na wczasy przyjeżdżają całe rodziny z dziećmi. To wręcz idealna miejscówka na taki wypoczynek: świetne skały i dobra logistyka, smaczne jedzenie, a na najbliższą plażę zaledwie 4 kilometry.
Dr Jodłowski nazywa to „makdonaldyzacją wspinania”, w czym sprzyja tak zwana „łatwa cyfra” – drogę o formalnie takiej samej wycenie trudności, w rzeczywistości o wiele łatwiej zrobić tu, niż np. w polskich Rzędkowicach. Według bazy portal 8a.nu (czyli rodzaju cyfrowego kajecika, w którym wspinacze – oczywiście tylko ci, mający tu konto – zapisują zrobione drogi) w Leonidio sukcesem zakończyło się prawie 125 tysięcy przejść. To więcej niż w wielu starszych rejonach i niewiele mniej niż w kolebce wspinania sportowego, włoskim Arco.
– To praktycznie jedyne dane na temat skali, bo turystyki wspinaczkowej prawie nikt w Europie nie bada jako osobnego nurtu. W Alpach, czy Tatrach jest ona „sklejona” z całą plejadą górskich aktywności – tłumaczy dr Jodłowski.
Liczbę turystów można też spróbować oszacować na podstawie nielicznych pensjonatów czy hoteli i dominujących tutaj apartamentów na wynajem krótkoterminowy. Nawet najbardziej ostrożne wyliczenia dają 1000–1500 gości we wsi, w której na co dzień mieszka mniej niż 4000 osób. A to i tak spostrzeżenia z wiosny: w listopadzie, gdy w północnej Europie często jest za zimno i mokro na wspinanie, zrobi się tu jeszcze tłumniej.
Dzięki temu wielu miejscowych odbiło się po kryzysie finansowym, który sponiewierał grecką gospodarkę w 2009 roku. Brat byłego burmistrza otworzył na głównej ulicy sklep ze sprzętem wspinaczkowym, obok kiosk z papierosami ma kelner z jednej z miejscowych restauracji. Takasowi, do tej pory po prostu rolnikowi, wspinaczkowy boom pozwolił na otwarcie knajpy z jedzeniem w tradycyjnych pitach.
Jak w wielu miejscach w Europie, zaczyna tu działać sektor usług „okołowspinaczkowych”: – To jest bardzo specyficzna układanka, ale często są to miejsca pracy dostępne dla zwykłych ludzi, niewymagające gigantycznych inwestycji. Lokalny przewodnik, fotograf wspinaczkowy, instruktorka jogi, fizjoterapeutka, wypożyczalnia rowerów. To wszystko są drobne i opłacalne biznesy, które tworzą dziś mieszkańcy Leonidio. To dużo zdrowsze niż wieżowce pięciogwiazdkowych hoteli należących do międzynarodowych korporacji – zaznacza dr Jodłowski.
– Wiesz, jaka zmiana była najbardziej widoczna? Wcale nie elegancki bruk, czy kilka nowych knajp, tylko pustostany. Dzisiaj nadal znajdziesz tu kilka opuszczonych budynków, ale dekadę temu było ich pełno. Dzięki wspinaczom wiele z nich opłacało się wyremontować pod wynajem – Filos wskazuje na okna, które pamięta bez szyb.
Ale dla niektórych to niestety problem.
– Gdy przyjeżdżałem tu pierwszy raz, wynajęcie mieszkania na miesiąc kosztowało 100 euro. Dzisiaj jest to kilkukrotnie więcej, nawet 400 albo 500 – mówi Ruben Quiros, Hiszpan, który mieszka w Leonidio na stałe już od 7 lat.
Długoletnich lokatorów przestaje być stać na opłacenie wyższych czynszów i rachunków. Choć wiosce daleko do Barcelony, to słowo „gentryfikacja” znają tu już wszyscy, a Leonidio ma już za sobą pierwsze niechciane przeprowadzki.
– Brutalna prawda jest taka, że żadna forma turystyki nie pozwala zarabiać bez kapitału, środków na inwestycje. Natomiast z rozmaitych badań widać, że turystyka miękka, a do takiej należy wspinanie, przynosi mniejsze dochody, ale są one równiej rozłożone i więcej z tych pieniędzy zostaje na miejscu – mówi dr Jodłowski.
„Miękka”, czyli taka, w której nie potrzeba drogiej i skomplikowanej infrastruktury. Dla przykładu, kooperatywa Panjika na przygotowanie ponad 600 dróg wspinaczkowych wydała jak dotąd trochę ponad 53 tys. euro, czyli każda trasa kosztowała średnio poniżej przysłowiowej stówy. Jeżeli porównać to do np. kosztów uruchomienia wyciągu narciarskiego, to dyscyplina, na którą postawiło Leonidio, jest niemal darmowa.
– W dodatku wspinacz to specyficzny rodzaj turysty – dodaje Filos. – Większość nie jest zainteresowana luksusowymi hotelami i drogimi restauracjami, tylko właśnie zwykłymi mieszkaniami i lokalnym targiem z warzywami.
* * *
Wspinacze faktycznie często przypominają (a jeszcze bardziej lubią tak o sobie myśleć) wysportowanych hipisów kochających przyrodę, niż turnus wycieczki all–inclusive z biura podróży.
Nie będą szukać odgrodzonych od świata wielopiętrowych hoteli. Co więcej, w wolny od wspinania dzień chętnie pójdą zbierać mandarynki u zaprzyjaźnionego rolnika w zamian za obiad ugotowany przez jego mamę i kosz cytrusów – sad wspomnianego wcześniej Takasa od knajpy z pitami, jest w listopadzie pełen wspinaczy. Babcia Filosa prawdopodobnie nigdy nie zjadłaby hiszpańskiej paelli przyrządzonej przez wspinacza z Półwyspu Iberyjskiego, gdyby nie to, że wywiesiła na płocie kartki A4 z wydrukowanym ogłoszeniem „sprzedam świeże jajka”.
Ale z taką turystyką wiążą się inne wyzwania. Obecnie największym są kampery.
Podczas pandemii w całej Europie ruszył festiwal przerabiania aut na domy, którymi można podróżować. Firmy instalujące podnoszone dachy w starych Volkswagenach albo dopasowujące meble do różnej maści dostawczaków miały zamówień na rok do przodu, a media społecznościowe były pełne zdjęć rajskiego wydania pracy zdalnej – z laptopem i dobrą kawą przed swoim domem na kółkach.
Wielu rzeczy jednak na tych zdjęciach nie widać: zastawionych autami parkingów, rozrzuconych po poboczach śmieci i czających się w różnych miejscach (także pod skałami) zużytych świstkach papieru toaletowego. Oraz znaków „zakaz postoju kamperów”, które dzisiaj zobaczymy w większości alpejskich dolin. W Leonidio jeszcze ich nie ma, ale Filos mówi o tym jako o największym wyzwaniu: – Potrzebujemy wyznaczonego miejsca dla kamperów, jasnych reguł, które pozwolą nam uniknąć konfliktów.
Ale te już się zaczęły.
W zeszłym sezonie kilka aut zostało porysowanych, wielu mieszkańców jest sfrustrowanych tym, że kampery zastawiają każdy skrawek wolnej przestrzeni. W dodatku potrzebują dostępu do wody, co doprowadza do kuriozalnych sytuacji przy leonidijskim cmentarzu. – Wyobraź sobie, co czuje wdowa idąca na cmentarz, by pomodlić się za męża, gdy przy bramie cmentarza i pompie z wodą musi minąć kąpiącego się nago wspinacza – zauważa Filos.
Kolejną niezadowoloną grupą są pasterze. Pytani o nowych przybyszy, zaciskają usta (a nierzadko pięści) i powtarzają: „to my byliśmy tu pierwsi”. Przez lata dzielący doliny i górskie ścieżki tylko ze swoimi zwierzętami, nie musieli dbać o szkolenie, czy nawet pilnowanie swoich psów. Dlatego zdarzają się takie sytuacje, jak pogryzienie jednej turystki przez aż trzy owczarki.
W przewodniku wspinaczkowym informacje o danym sektorze zaczynają się od tabeli z podstawowymi danymi – liczbą dróg, wystawą, czasem podejścia. Ale w Leonidio jest jeszcze jedna kolumna, która informuje czy w danym rejonie istnieje ryzyko, że ze szczytu skały poleci na nas kamień strącony kozią racicą. Wtedy warto założyć kask.
Kolejnym problemem tak szybkiego rozwoju rejonu wspinaczkowego jest to, że nie nadąża za nim system ochrony zdrowia i służby ratownicze. Leonidio dysponuje tylko jedną małą przychodnią, na którą mieszkańcy narzekali jeszcze zanim zaczęły przyjeżdżać tu tysiące turystów. Wspinaczkę sportową ciężko dzisiaj nazwać sportem ekstremalnym, ale jest tu ryzyko kontuzji, urazów, a nawet poważnych wypadków. W takim wypadku wspinacze muszą mieć świadomość, że są mniej lub bardziej zdani na siebie.
Na zwiększonym ruchu wspinaczkowym na pewno cierpi też przyroda.
Skały to specyficzne ekosystemy: są naturalnym miejscem na ptasie gniazda, ale też siedliskiem dla wielu rzadkich roślin. Nie wiadomo jaka jest skala zagrożeń w Leonidio, bo do tej pory tych terenów nie za bardzo było przed kim chronić, więc nie były w żaden sposób badane. „Usportowienie” tutejszego wapienia odbyło się więc bez dyskusji przyrodniczej, która zaczyna się dopiero teraz – gdy pod popularniejszymi skałami potrafi zebrać się mały tłumek. Leonidio będzie musiało zapewne stworzyć system ograniczeń, choćby na sezon lęgowy ptaków.
* * *
No i wreszcie, wśród problemów są też po prostu zwykłe kłótnie wśród wspinaczy.
Środowisko skupia się wokół kolektywu Panjika i kawiarni o tej samej nazwie. To pierwszy adres, pod który w razie problemów zgłaszają się mieszkańcy, ale też sportowcy – właśnie tu można zameldować wymagającą wymiany asekurację na drogach. To szczególnie istotne w nadmorskich rejonach, międzynarodowa federacja wspinaczkowa UIAA ma nawet osobne normy, jakie muszą spełniać wbijane w skałę punkty asekuracyjne, jeśli znajdują się mniej niż 10 kilomterów od wybrzeża. Ludzie związani z Panjiką biorą w ten sposób odpowiedzialność za los całego regionu, ale robią to niechętnie.
Ta awersja wynika po części z trwającego już kilka lat konfliktu między Panjiką, a naczelnym doradcą urzędników z Leonidio w sprawach wspinaczkowych – Arisem Theodoropoulosem.
Drobne niesnaski i podszczypywania trwały od lat, ale poważna kłótnia wybuchła pod koniec 2020 roku, kiedy obok istniejącego już i wydanego przez Panijkę przewodnika wpinaczkowego, Aris opublikował własny – przygotowany na zlecenie władz i firmowany jako „oficjalny”.
Zaczęły się oskarżenia o komercjalizację, nieuczciwą konkurencję, czy kradzież praw autorskich – to szara strefa, w przewodniku Arisa są nowe zdjęcia, a informacja o istnieniu tej, czy innej drogi nie jest prawnie chroniona.
Panjika w oświadczeniu pisała: „W 2016 roku władze gminy zaproponowały nam współpracę przy tworzeniu oficjalnego przewodnika. Mieliśmy być tylko podwykonawcami do książki, która miała powstać w całości według zamysłu Arisa T. Celem była wyłącznie promocja. Zaproponowaliśmy wspólną pracę nad przewodnikiem i współautorstwo: Panjiki, Arisa T. i władz gminy. Te ostatnie odrzuciły naszą propozycję”.
Z drugiej strony padały argumenty o tym, kto jest, a kto nie jest Grekiem (trzon Panjiki to wspinacze z Niemiec i Austrii, którzy od lat mieszkają w Leonidio), oskarżenia o hejt, zniesławienie i (to z kolei cytat z oświadczenia Arisa) „bezwstydne mordowanie cudzej reputacji”.
Panjika do dziś zarzuca Arisowi, że przechwytuje większość publicznych pieniędzy wydawanych przez gminę na wspinanie, czerpie dochody z przewodnika, a niewiele daje w zamian.
Tymczasem kooperatywa znajduje się na miejscu, tworzy kilka miejsc pracy, na własną miarę stara się wspierać nie tylko rozwój wspinania, ale także Leonidio jako takiego: zysk ze sprzedaży swojego przewodnika tylko w jednej trzeciej przeznacza na pokrycie kosztów własnych, reszta jest po równo wydawana na przygotowywanie nowych dróg i projekty społeczne, np. budowę toalet pod skałami, albo warsztaty dla dzieci, w tym dofinansowanie zajęć wspinaczkowych dla nieletnich uchodźców mieszkających w Atenach.
Kłótnia między dwoma środowiskami oczywiście musiała zostać uwieczniona w skale. Jeden z założycieli Panjiki, w 2020 roku przygotował sektor Adis (czyli po polsku Hades, bóg śmierci i podziemi), na którym drogi od lewej do prawej nazwał w taki sposób, że czytane jedna po drugiej układają się w krótkie oświadczenie: „Pan Kalimnos najmuje szpiegów, by zdobyć od lokalnych wspinaczy informacje do swojego przewodnika, by napełnić kieszenie, zyskać kontrolę i sławę, niszcząc wspinaczkowe tradycje. Co za szkoda”.
Te wszystkie kłótnie i problemy nie przesłaniają jednak tego, że Leonidio wyznaczyło nową drogę rozwoju dla całej okolicy – pobliski Tyros zaczyna się promować jako centrum nurkowe, a na stromych podjazdach wschodniego Peloponezu pojawia się więcej kolarzy w obcisłych strojach.
A tempo, w jakim to wszystko się dzieje, być może już niedługo będzie standardem. Wspinaczkowe życie zaczyna właśnie Manikia na wyspie Eubea, około 100 kilometrów na północ od Aten – tylko przez ostatnie dwa lata powstało tam ponad 450 nowych dróg.