– Ta historia zaczęła krążyć jakoś w 2006 roku, osiem lat później prawdziwego impetu nadała jej reklama Vodafone – wspomina Daniel Suslak, lingwista i antropolog z Uniwersytetu w Indianie, który przez lata prowadził badania nad ayapaneco.
Nagranie było viralem. Dwaj staruszkowie z miejscowości Ayapa w meksykańskim stanie Tabasco, Manuel i Isidro, mimo że są sąsiadami, to od lat są tak pokłóceni, że ze sobą nie rozmawiają. A tak się składa, że są ostatnimi użytkownikami języka ayapaneco, któremu z tego powodu grozi niechybny koniec.
Ale wtedy pojawia się Vodafone, które przekonuje seniorów, by dla dobra sprawy się pogodzili. Firma angażuje całą miejscowość do budowy pierwszej szkoły, w której uczono by ich języka. Pod koniec nagrania biegną do niej podekscytowane dzieci, jest śmiech, są łzy wzruszenia, a na ekranie pojawia się napis: „Teraz twoja kolej: dołącz online. Adoptuj słowo i pomóż ocalić ayapeneco. Przy pomocy internetu będzie żyć wiecznie”.
Na świecie używa się dzisiaj około sześciu i pół tysiąca języków. Z tym że 97 procent populacji naszej planety mówi zaledwie czterema procentami z nich. Pozostałymi, czyli ogromną większością, posługują się głównie ludności rdzenne.
Wśród krajów z największą liczbą używanych języków, Meksyk jest w pierwszej dziesiątce świata, za między innymi Papuą-Nową Gwineą, czy Indiami. Oprócz hiszpańskiego, za narodowe uznaje się tu 68 języków tubylczych.
Najpopularniejszym jest nahuatl – współczesna wersja prekolumbijskiej mowy Meszików, znanych bardziej jako Aztekowie. Mówi nim obecnie ponad półtora miliona osób, głównie w centralnej części kraju. To z niego pochodzą takie słowa jak chilli, kojot, awokado, czekolada.
Kolejne miejsca zajmują języki majańskie – maya z półwyspu Jukatan oraz tseltal i tsotsil ze stanu Chiapas. Każdym z nich posługuje się ponad pół miliona osób.
Na drugim końcu listy języków narodowych są z kolei takie, którymi posługuje się zaledwie kilkadziesiąt osób.
W przypadku ayapaneco, nie ma ich nawet tylu.
* * *
Daniel Suslak nie wie nawet, od czego zacząć wyliczanie kłamstw reklamy.
Po pierwsze, Manuel i Isidro nigdy nie byli pokłóceni, po prostu nie byli przyjaciółmi. Mówili też nieco innymi dialektami ayapaneco, co nie ułatwiało pogaduszek.
Po drugie, nie byli wówczas jego jedynymi użytkownikami. Według INALI, czyli Narodowego Instytut Języków Rdzennych, takich osób było wówczas dwadzieścia cztery.
Po trzecie, seniorzy dawali już lekcje języka w szkole urządzonej przy domu Manuela. Zresztą nie sami.
– Kiedy pracownicy agencji reklamowej przyjechali na wiosnę 2014 roku, zobaczyli na własne oczy, że grupa czterech użytkowników języka, oraz syn Manuela, José Manuelito, pracują ze sobą zgodnie od trzech lat. Zobaczyli, że z pomocą INALI oraz stanu Tabasco, dają oni regularne lekcje, na które uczęszcza wiele dzieci – mówi Suslak.
Twórcy reklamy zdecydowali jednak nie korygować scenariusza, z którym przyjechali.
– My widzieliśmy to jako czystą fikcję. Zrozumieliśmy to tak, że jesteśmy aktorami, którzy grają napisane dla nich role – opowiada wspomniany José Manuelito, który również pojawia się w reklamie – Zapłacili wszystkim. Tacie, Isidrowi i mnie, ale także… pozostałym użytkownikom języka, dla których w spocie nie było miejsca.
– „Nowy” budynek szkolny, który Vodafone rzekomo zbudowało, to był po prostu stary z paroma naprawami i świeżą warstwą farby – dodaje Suslak.
Wynagrodzenie za pojawienie się w reklamie to jedno, ale José Manuelito mówi, że prawdziwe środki miały dopiero nadejść: – Zrozumiałem to tak, że każda osoba, która obejrzy tę reklamę, zrobi wpłatę. W ten sposób Vodafone zbierze dla nas środki na kontynuację zajęć, na działanie szkoły. Ale już więcej o nich nie usłyszeliśmy. Wykorzystali nas dla własnego zarobku – zasmuca się.
Strona internetowa do nauki słówek w ayapaneco przestała działać wkrótce po publikacji nagrania. Suslak śmieje się, że może to i lepiej, bo roiła się od błędów. Zdanie, które miało znaczyć „Masz piękne włosy”, w rzeczywistości bliższe było tłumaczeniu „Masz piękne owłosienie”.
Naukowca najbardziej boli jednak coś innego. – Vodafone zdecydowało się na tanią i obraźliwą kalkę, jak to biały człowiek pojawia się znikąd, by w mgnieniu oka rozwiązać problemy nieporadnych, ciemnoskórych lokalsów – irytuje się.
Według niego spot pozostawia widza ze złudnym „białym katharsis”, przeświadczeniem, że oglądający może uratować język. – Strona sugerowała, że jeśli nastolatek w jakimś, dajmy na to, Londynie, nauczy się mówić „Masz piękne włosy” w ayapaneco, to język będzie dalej żył – śmieje się.
Po czym dodaje: – Czy taka witryna może naprawdę pomóc społeczności, która od siedmiu dekad zmaga się z głęboką dyskryminacją, biedą, emigracją i asymilowaniem rdzennych dzieci do bycia mówiącymi po hiszpańsku Meksykanami? Do kogo tak naprawdę należy ayapaneco? Kto ma prawo decydować o jego losie?
* * *
Według historyków, dotychczas dla języków rdzennych w Meksyku najgorsze były trzy momenty: wiek XVI, a potem XIX i XX. Każdy z nich trochę z innych przyczyn.
Wiek XVI to ten, w którym na tereny dzisiejszego Meksyku przybyli Hiszpanie. Europejska monarchia, by zjednoczyć podbite ziemie, nakazała ich chrystianizację i hispanizację. Misjonarze, odpowiedzialni za obie te rzeczy, do drugiej kwapili się jednak mniej. By nawracać mieszkańców, sami uczyli się języków rdzennych i szybko zauważali, że do nauki o Chrystusie nadają się one tak samo dobrze jak hiszpański czy łacina. Jednoczesne narzucanie zarówno obcej wiary i obcego języka – to już mogłoby być za dużo.
To właśnie misjonarze stworzyli aż 80 książek o lub w językach rdzennych, w tym słowniki, podręczniki do gramatyki, tłumaczenia katechizmów oraz innych pism. Choć z czasem hiszpański był coraz częściej stosowany w nauczaniu religijnym.
XVI wiek okazał się więc zabójczy dla języków rdzennych nie tyle przez przymusową hispanizację, ale z powodu znacznie bardziej dosłownego – śmierci jego użytkowników.
W momencie przybycia Hiszpanów, a więc w roku 1519, ziemie dzisiejszego Meksyku zamieszkiwało 25 milionów osób. Nie minęło sto lat, by rdzennych mieszkańców został niespełna milion.
Winna jest nie tylko hiszpańska przemoc, ale głównie przywiezione z Europy choroby, na które miejscowa ludność nie była uodporniona. To jedna z największych katastrof demograficznych w historii ludzkości, praktycznie żaden kryzys – wojny, klęski suszy, czy głodu – nie dziesiątkował ludności na taką skalę. Umierali ludzie, a wraz z nimi umierały języki.
Paradoksalnie, gorsza od wieków kolonii dla języków rdzennych okazała się niepodległość.
Od jej zadeklarowania na początku XIX wieku, kraj toczył kolejne wojny: najpierw wyzwoleńczą, potem z Amerykanami i Francuzami, a w końcu własną, trwającą 10-lat wewnętrzną rewolucję. Dowódcami byli potomkowie Europejczyków, ale w pierwszym szeregu walczyła w większości ludność rdzenna, podczas konfliktów przerzucana cały czas z miejsca na miejsce po całym kraju. Dla zróżnicowanych etnicznie oddziałów, wspólnym językiem stawał się hiszpański, który weterani przywozili potem do swoich rodzinnych wsi. Z której potem wiele osób i tak migrowało do miast, zostawiając powoli za sobą języki, nieprzydatne w nowej rzeczywistości.
Rzeczywistości, w której państwo musiało jeszcze stworzyć naród. Nacjonaliści przekonywali, że trzeba to zrobić wspólnie, w porozumieniu. A do zrozumienia trzeba wspólnego języka. To dla dobra Meksyku, dobra naszego i waszego. Trzeba wyrzuć Indianina z Meksykanina! – nawoływano.
– Ojciec urodził się w roku 1936 i dorastał w czasach, kiedy Indianina wypędzano z dziecka kijem – opowiada José Manuelito – W szkole bito go za używanie ojczystego języka. Nauczyciel kazał mówić wyłącznie po hiszpańsku, chociaż on ledwo znał kilka słów. Ojciec mówił mi, że wtedy praktycznie wszystkie dzieci mówiły w ayapaneco, ale tylko on przedłożył go nad edukację i po roku czy dwóch zrezygnował ze szkoły. Przez całe życie pracował na roli, uprawiał kukurydzę, kawę, kakao.
Rodzic, który w dzieciństwie był karany za mówienie w ojczystym języku, chce oszczędzić tego cierpienia dziecku. Pokolenie Manuela nie uczyło więc już dzieci ayapaneco. Zresztą: po co? Co można osiągnąć w tych czasach z językiem, którym mówi się praktycznie w jednej miejscowości?
Manuel także nie uczył ayapaneco swojego jedynego syna. Czasem porozumiewał się nim z bratem, to ich sekretny język, rozmawiali w ukryciu. Mogli w nim ponarzekać na cały świat: pijaków, polityków, nastolatki, żebraków, kanciarzy, czarowników, Świadków Jehowy i mieszkańców sąsiedniego Cupilco. Szczególnie na tych ostatnich.
Gdy w stanie Tabasco trysnęła ropa, w siłę urosła pobliska stolica stanu, Villahermosa, która jak odkurzacz zassała młodych z całej okolicy. Przez Ayapę poprowadzono jedną z głównych dróg, a mieszkańcy popłynęli nią, by uszczknąć jak najwięcej z tej bonanzy. Językiem naftowej przyszłości i rozwoju był hiszpański, nie jakieś ayapaneco, co do tego nikt nie miał wątpliwości.
Nowe wiatry zaczęły wiać dopiero pod koniec XX wieku. Po latach nacjonalistycznej unifikacji i dyskryminacji, gdzieś w stolicy republiki stwierdzono, że różnorodność kulturalna to jednak wartość. W 2003 roku język ayapaneco został uznany za jeden z 69 języków narodowych. Sekretny język Manuela nagle zyskał na wartości.
Po latach mężczyzna został zaproszony do dawania lekcji w miejscowej bibliotece. Mieści się w tym samym budynku, w którym przez lata była szkoła podstawowa, gdzie Manuel dostawał w skórę za mówienie „po swojemu”.
* * *
– Nie podpisali z nimi żadnej zgody na wykorzystanie wizerunku, nie było żadnej autoryzacji gotowego materiału. Nie powiedzieli im też, że to będzie prezentowane jako dokument, a nie fikcja – złości się na wspomnienie reklamówki Jhonnatan Rangel Murueta, jedyny lingwista dokumentujący dzisiaj ayapaneco.
Według niego ta historia szerzy fałszywy pogląd, że językowi grozi wymarcie właśnie dlatego, że jego dwaj ostatni użytkownicy nie rozmawiają ze sobą, co później podawały dalej media na całym świecie. – Minimalizuje to ogromne wysiłki mówców i ich rodzin mające na celu ożywienie ayapaneco – zżyma się – Jeśli język ten istnieje do dziś, to właśnie dzięki nim. A nie odwrotnie.
Jhonnatan pracował wcześniej na Jukatanie, gdzie sytuacja była diametralnie inna niż ta w Ayapie. – W tamtej społeczności wszyscy mówili w maya. Jak się przyjeżdżało z zewnątrz, to po prostu trzeba było się w nim porozumiewać – wspomina. Ayapaneco zaczął dokumentować po Danielu Suslaku, około 2012 roku.
Wszystkie osoby zajmujące się w historii naukowo tym językiem można policzyć na palcach jednej ręki. Na radarze lingwistów pojawił się dopiero w latach 70. XX wieku, kiedy go „odkryto”, jak zwykło się wtedy mawiać.
To właśnie naukowcy nazwali język „ayapaneco” – od Ayapy, miejscowości, w której się nim mówi. Dla samych użytkowników to numde oode, co znaczy – jak to zwykle bywa w przypadku autonimów – „prawdziwa mowa”.
– Oczywiście wiedziałem o ayapaneco, cały świat wiedział – wspomina Jhonnatan – Ale dostrzegłem w jego kwestii coś ciekawego: że jest o nim dużo tekstów prasowych, ale mało naukowych. A zazwyczaj jest dokładnie na odwrót. Nad językiem maya pracuje wiele osób, ja wybrałem więc taki, którym naukowo nie zajmuje się nikt.
Jhonnatan wiedział, że najprawdopodobniej będzie ostatnią osobą, która będzie badać ayapaneco. – To już od lat kronika zapowiedzianej śmierci – mówi.
Wiele osób zadaje mu pytania: Po co w ogóle chronić języki rdzenne? Po co w ogóle się nimi przejmować? – Słyszę to przy rodzinnym stole, w barach, na imprezach, na uniwersytecie i w metrze – uśmiecha się.
Według niego, nasz gatunek zawdzięcza swój rozwój właśnie językowi. Każdy jest jak małe kompendium wiedzy, w którym zakodowana jest mądrość pokoleń. Chociażby w słowach określających gatunki roślin – w ich nazwach można wyczytać ich właściwości lecznicze, często nieznane reszcie świata. – Kiedy język umiera, zabiera ze sobą bogactwo wiedzy przekazywanej z rodziców na dzieci przez wiele pokoleń – ubolewa Jhonnatan.
Gdy tylko uda mu się zdobyć środki na badania naukowe, przyjeżdża do Ayapy, by wraz z ostatnimi użytkownikami zachować od zapomnienia jak najwięcej. Pracuje z nimi nad systemem zapisu numde oode, oraz nad pierwszym słownikiem tego języka.
Nie wie, czy zdąży. Środki przyznawane są nieregularnie, a zegar nieubłaganie tyka: wszyscy rozmówcy są już po osiemdziesiątce.
Chciałby też stworzyć platformę internetową, którą nazwał Ayapanet. Ma to być otwarta, dostępna, egalitarna mediateka online na temat ayapaneco służąca mieszkańcom Ayapy i okolic, do nich należąca i przez nich współtworzona. Już teraz w serwisie X prowadzi profil języka, gdzie wrzuca słowa dnia, a także memy i grę wordle w numde oode. Do niedawna na profilu można było też porozmawiać ze stworzonym przez Jhonnatana botem i zapytać go tłumaczenie konkretnych słówek.
Podczas swojej pracy w Tabasco regularnie spotyka też media. – Każdego miesiąca dziennikarze z Meksyku i z całego świata pojawiają się w Ayapie próbując przeprowadzić wywiad z „dwoma ostatnimi osobami mówiącymi w ayapeneco” – opowiada – Gdy tylko dowiadują się, że użytkowników języka jest więcej i że jednak ze sobą rozmawiają, ich zainteresowanie nagle znika i już nigdy więcej nie wracają. Ostatnio, kiedy dziennikarze z Japonii poznali prawdę, powiedzieli, że nie ma tu czego relacjonować i wyjechali. Ale są tacy, którym, podobnie jak Vodafone, chyba trochę szkoda fatygi i jadą dalej z gotowym, choć wiedzą, że nieprawdziwym, scenariuszem – zżyma się.
Reklama zainspirowała też film „Śnię w obcym języku”, nagrodzony m.in. na festiwalu w Sundance. Opowiada on o młodym lingwiście, który chce stworzyć słownik umierającego języka, ale najpierw musi pogodzić ostatnich jego użytkowników. Okazuje się, że w młodości byli oni przyjaciółmi i wraz z piękną Maríą tworzyli nierozłączne trio. Przyjaźń rozpadła się jednak przez romans. Tyle, że nie między tą dwójką, o której wszyscy myślą – wybucha między mężczyznami, którzy potem, ze wstydu i pod presją katolickiej społeczności, urywają ze sobą kontakt.
Jhonnatan mówi, że reklama oprócz uwagi świata i najazdu dziennikarzy nie przyniosła miasteczku praktycznie nic wymiernego. Tylko niepotrzebne plotki, niesnaski. Ludzie myśleli, że seniorzy zarabiają na języku nie wiadomo ile. Niektórzy nawet podejrzewali, że Manuel wymyślił ayapaneco dla pieniędzy.
* * *
Jeszcze kilkadziesiąt lat temu historią umierającego ayapaneco pewnie mało kto by się w Meksyku wzruszył. Ale dzisiaj języki rdzenne nagle stają się modne, hipsterzy ze stolicy tatuują sobie słowa w nahuatl, biorą z niego nazwy zespołów muzycznych i popularnych burgerowni.
Języki tubylcze zyskały popularność na fali ruchów dekolonizacyjnych, bardzo popularnych wśród dzisiejszych Meksykanów. Co roku 12 października, czyli w rocznicę przybycia Kolumba na ziemie potem nazwane Ameryką, organizowane są marsze i demonstracje, często niszczone są pomniki hiszpańskich konkwistadorów czy właśnie samego Kolumba. Sam 12 października jest dzisiaj zresztą obchodzony jako „Dzień Narodu Wielokulturowego”, a wyrażenie „odkrycie Ameryki” już dawno odeszło do kolonialnego lamusa.
Prezydent Meksyku w 2019 roku zażądał od papieża i króla Hiszpanii „przeprosin za konkwistę”, a 4 lata później ogłosił, że kraj nie będzie już używał nazwy Morze Cortéza jak po hiszpańsku mówiono na Zatokę Kalifornijską – bo według niego nie powinna nosić imienia najeźdźcy. Samo słowo „Ameryka”, wymyślone przez Europejczyków i stworzone od imienia Ameriga Vespucciego, też dla wielu nie jest w porządku, coraz modniejsza staje się nazwa z języka kuna – Abya Yala.
Dzisiaj to Meksyk, nie Hiszpania, jest krajem o największej liczbie osób posługujących się językiem hiszpańskim na świecie, który mimo to dla wielu Meksykanów wciąż jest językiem kolonializmu. W poszukiwaniu swojej tożsamości, coraz częściej odwracają się od Europy i szukają jej w kulturach przedhiszpańskich, oraz u dzisiejszych ludów tubylczych. Coraz popularniejsza wśród miejskiej klasy średniej staje się nauka języków rdzennych.
Nicolás Pale, kiedy otwierał szkołę językową w popularnym wśród turystów San Cristóbal de las Casas w stanie Chiapas, nie myślał, że jego ojczysty język tsotsil będzie cieszył się w niej popularnością. Skupiał się raczej na nauczaniu angielskiego (dla lokalsów) i hiszpańskiego (dla turystów). Na tablicy informacyjnej przed szkołą umieścił tsotsil trochę dlatego, żeby lista oferowanych języków była dłuższa.
– Przez te siedem lat istnienia szkoły, uczyło się go już kilkadziesiąt osób. A nie jesteśmy jedynym miejscem, które oferuje kursy tego języka. Tych jest… – Nico zaczyna liczyć je na palcach – już chyba sześć. Do tego dochodzą jeszcze nauczyciele prywatni – dodaje.
Tsotsil jest wciąż powszechny w regionie, mówi nim ponad pół miliona osób, w wielu społecznościach – praktycznie wszyscy. Mężczyźni i osoby młode zazwyczaj władają także perfekcyjnym hiszpańskim, ale starsze kobiety wciąż mają z nim problem. Sprzedawczynie na tutejszym targu powiedzą po hiszpańsku, ile kosztuje chayote, ale już raczej nie wytłumaczą, jak to warzywo ugotować.
W skali kraju jednak są raczej w mniejszości. Na prawie 130 milionów Meksykanów ci, które nie znają hiszpańskiego, to tylko niecały milion. Tsotsil uczą się więc osoby pracujące w społecznościach rdzennych – żeby się porozumieć, ale Nico opowiada, że większość jego studentów poznaje go jednak hobbistycznie.
– Były cztery osoby ze Stanów, jedna z Turcji, jedna z Polski, parę z miasta Meksyk. Reszta to osoby stąd – wylicza – Widoczną grupę stanowi też rdzenna młodzież, która nie zna aż tak dobrze języka, a planuje zdawać na tutejszy Uniwersytet Międzykulturowy. Żeby się tam dostać, trzeba znać język rdzenny. Uczelnie teraz punktują takie rzeczy.
Państwowa konstytucja stwierdza, że Meksyk jest narodem wielokulturowym. A podpisane w 2003 roku Prawo Generalne o Prawach Językowych Ludów Rdzennych, które ustanowiło je językami narodowymi, dało im taką samą rangę jak hiszpańskiemu.
W wielu aspektach jest jednak czysto symboliczna. Mimo że meksykańska inteligencja coraz bardziej docenia języki rdzenne, sami użytkownicy często uważają je za gorsze, o niższym statusie, za powód do wstydu. Lata dyskryminacji zrobiły swoje.
W rodzinach, w których oboje rodziców mówi w języku rdzennym, aż jedna na cztery decyduje się nie uczyć go potomstwa i wychowywać je po hiszpańsku. W domach z tylko jednym takim rodzicem, szanse, że jego dziecko nauczy się tej mowy spadają do sześciu procent. Dlatego liczba użytkowników wciąż maleje: obecnie jeden na pięciu Meksykanów to osoba rdzenna, ale tylko jeden na dwudziestu mówi w języku tubylczym.
Lingwiści zauważają, że największą liczbą języków świata mówi się w regionach tropikalnych. Miejsca o największej różnorodności językowej to równocześnie te o największej różnorodności biologicznej. Ale jedna i druga jest obecnie poważnie zagrożona. Niektórzy badacze biją na alarm: dlaczego tyle mówi się o ginących gatunkach zwierząt, a tak mało o ginących językach? Inni twierdzą, że to dwie strony tej samej monety – wymieranie języków i wymieranie gatunków to symptomy tych samych problemów.
– Nasze języki nie umierają, nasze języki są zabijane – mówi Yásnaya Elena Aguilar Gil, lingwistka wywodząca się ze społeczności Mixe. Sama jednak woli nazywać swój lud autonimem Ayuujk – Jak nasze języki mają kwitnąć, kiedy wyrzuca się nas z naszych ziem? Jak nasze języki mają kwitnąć, kiedy zabija się tych, którzy nimi mówią, kiedy się ich ucisza albo kiedy się ich „znika”?
„Znikanie” to tak zwane wymuszone zaginięcia, plaga Ameryki Łacińskiej – sytuacja na pozbycie się niewygodnej osoby bez dowodów, bo bez zwłok. Czasem ciało jest znajdowane, w wielu przypadkach jednak nie odnajduje się nigdy – nikt nie ma jednak wątpliwości, co się z nim stało. Meksyk w ostatnich latach został okrzyknięty najniebezpieczniejszym krajem świata dla aktywistów środowiskowych: w 2021 roku zostało tam zamordowanych 54 działaczy ekologicznych. Większość z nich to osoby rdzenne.
* * *
– Dzisiaj domingo familiar, rodzinna niedziela, wsiadajcie, wsiadajcie, odwiedźcie swoich staruszków – na przystanku przy galerii handlowej Plaza Las Américas w Villahermosie zatrzymuje się czerwony mikrobus. Oprócz kierowcy jedzie nim nawoływacz, wykrzykujący nazwy pobliskich miejscowości. Wśród nich Ayapy.
– Wiele osób pracuje w Villa, do Ayapy przyjeżdża jedynie w weekendy. A jeśli już tu mieszka, to raczej traktuje to miejsce jako sypialnię stolicy – mówi José Manuelito, syn Manuela.
To zdrobnienie, „Manuelito”, nadane zapewne dla odróżnienia go od ojca, coraz mniej do niego pasuje – w tym roku kończy już przecież 40 lat.
José Manuelito siedzi w wózku inwalidzkim w sali lekcyjnej przy swoim rodzinnym domu. Tej samej, w której jego ojciec pod koniec lat 90. zdecydował się urządzić pierwszą szkołę języka ayapaneco, a sam zostać pierwszym w historii nauczycielem tego języka. Nie istniały wówczas żadne materiały dydaktyczne, a język nigdy wcześniej nie był zapisywany. Manuel improwizował zajęcia ze starą tablicą i dwiema białymi kredami.
Wsparło go INALI, włączyli się inni użytkownicy języka. W tym Isidro, przez José Manuelita nazywany „Don Chilo”. Lekcje odbywały się w tym miejscu regularnie od mniej więcej od 2011 roku. Kilkukrotnie zorganizowano też festiwal języka ayapaneco.
José Manuelito przysłuchiwał się lekcjom oraz pracy ojca z lingwistami i z czasem, już w dorosłym życiu, zaczął chłonąć język, którego nie nauczył się w dzieciństwie. Wcześniej przez lata zmagał się ze swoją niepełnosprawnością – walka o język przodków nadała jego życiu nowy sens. Dziś sam uczy tego języka. To znaczy: uczy, kiedy znajdą się na to pieniądze.
– Po pierwszych złotych latach szkoły zmieniły się władze i pieniądze się skończyły. I tak lecieliśmy od finansowania do finansowania, raz ze środków miejskich, raz ze stanowych, innym razem federalnych. Z wieloma przerwami – wzdycha.
Wsparcie od władz rzadko bywa pieniężne. Dadzą przybory do szkoły, jedzenie na festiwal, ale już nie środki na wynagrodzenie dla nauczycieli czy na prąd.
Finansowanie lekcji jest władzom średnio w smak, im podobają się natychmiastowe efekty, a nauka języka takich nie daje. Jedna administracja udostępniła bibliotekę, ale kadencja się skończyła, a wraz z nią zajęcia w tym miejscu. – Wszystko się zmienia z wyborami, nie ma ciągłości programu. Co te trzy czy sześć lat, kiedy w Meksyku mamy wybory, trzeba iść do nowych władz i znowu walczyć o środki – opisuje José Manuelito.
Przerwy w zajęciach oznaczają też brak ciągłości zawodu nauczyciela, osoby uczące ayapaneco nigdy nie mogły sobie pozwolić na oddanie się tylko temu zajęciu. A w Ayapie wciąż trudno związać koniec z końcem.
Przez cały poprzedni rok szkolny zajęć nie było, przydomowa salka lekcyjna ze ścianami z nieotynkowanych cegieł jest od tamtej pory nieużywana. Między tablicą a plastikowymi krzesełkami kręcą się chude kurczaki, kaczki i kilka zielonych papug.
Ten rok okazał się szczęśliwszy, finansowanie nagle się znalazło – tym razem ze środków stanowych. José Manuelito daje lekcje w lokalnej podstawówce. Zarabia mniej niż normalny nauczyciel, bo nie ma odpowiedniego przygotowania akademickiego. Zajęcia są dla wszystkich chętnych. Tych nie brakuje.
– W najnowszym spisie powszechnym wiele osób samookreśliło swoje pochodzenie etniczne jako „ayapaneco” – zauważa, że to bardzo ciekawe, bo jeszcze nie tak dawno wielu mieszkańców w ogóle nie wiedziało, że taki język w ogóle przetrwał.
Dzisiaj młodzi z dumą określają się jako użytkownicy, chociaż w języku znają zaledwie kilka słów. Nie jest już to tylko powodem do wstydu, powoli zaczyna być powodem do dumy.
Ale – jak mówi José Manuelito – dzieci, które poznają ayapaneco w szkole, na lekcjach, uczą się tego języka jak obcego. Nie chłoną go naturalnie, w domu. Dwie czy cztery godziny tygodniowo obcowania z językiem to też nie to samo co przebywanie w nim przez cały czas.
María Alejandra, wieloletnia prymuska ze szkoły ayapaneco, która wydawała się być nadzieją dla języka, poszła na studia i zaniechała jego nauki. Inna dziewczynka, która uczyła się u nich, a teraz udziela się publicznie jako znająca ayapeneco, według José Manuelita, większość słów zmyśla.
– Wtrąca jakieś słówka z angielskiego, reszta to już jej inwencja twórcza – zżyma się – Nie wiem, dlaczego to robi, chyba dla pieniędzy? Ale czy z tego kiedykolwiek były jakieś godne pieniądze?
On sam – jak podkreśla – nie mówi w języku na sto procent. Jak więc ma kogoś tego języka tak naprawdę nauczyć? Czasem zaprasza na lekcję Don Chila, ale ten praktycznie już nie słyszy.
– Szczerze? Nie widzę już przyszłości dla tego języka. Nawet jeśli będą pieniądze i chętni, to nie będzie już komu uczyć – mówi.
Jego ojciec zmarł w 2021 roku. Brat Manuela jeszcze przed nim. Mówiąca w numde oode kuzynka Carmela też. Cirilo, brat Isidra, najmłodszy ze wszystkich, ma już demencję, nic nie pamięta.
Ilu więc teraz ayapaneco ma użytkowników?
– Chyba faktycznie teraz w końcu będzie ich właśnie dwóch – wzdycha José Manuelito.