Siedmioletnia Ajsułuu nie chciała iść do szkoły. Już pierwszego września stwierdziła, że nie chce być jak jej starsze rodzeństwo. Chciała mieć życie niezwyczajne – zakomunikowała zdumionej matce.
Do szkoły poszła – nie było wyjścia – ale nie przestała się buntować: nie lubiła białych kokard i plisowanych spódniczek. Nauczycielki narzekały, że nie nosi mundurka. Ale jej matka mówiła: niech ubiera się, w co chce. Sąsiedzi skarżyli się jej, że źle się zachowuje, stawia za duże kroki, biega, a to dziewczynce nie przystoi. A matka powtarzała jej: „Kyzym, Córeczko, tyś moja najukochańsza. Ty się nie słuchaj nikogo”. 31–letnia dzisiaj Tynybekowa mówi, że te słowa matki „ustawiły ją na lata”.
Jej rodzinny Naryn. to największa i najsłabiej zaludniona prowincja kraju. Średnia wysokość to 2674 m n.p.m., więc z tego powodu dostaje się specjalny dodatek do pensji, a na emeryturę można przejść pięć lat wcześniej niż ustawowy wiek 58 lat dla kobiet i 63 dla mężczyzn. Śnieg potrafi tam padać nawet latem.
Życie w blisko czterotysięcznej wsi Tendik, nie było lekkie – dzieci, jak to na gospodarce, pomagały we wszystkim. Mała Tynybekowa miała masę roboty: trzeba było doić krowy, kopać ziemniaki, kosić siano. Wody bieżącej nie było, nosili ją wiadrami i grzali na kuchence. Ajsułuu jest czwarta z piątki rodzeństwa, nie dostawała więc najcięższych prac. Dostatnie życie znała jednak tylko z telewizji.
– Pokazywali w niej seriale z lepszego świata. Domki z ogródkiem, dzieci, które po szkole jeżdżą na rolkach i na rowerach. To było jak przekaz z innej planety. U nas nie było nawet asfaltu – wspomina dorosła Tynybekowa.
Ajsułuu rozglądała się i myślała: „Co ja tu robię?”. Chciała być kimś innym, gdzieś indziej. Zasypiała, wyobrażając sobie, że to ją pokazują na ekranie, jak stoi na podium, z medalem na szyi.
Wykształceni rodzice oczekiwali, że córka pójdzie w ich ślady, czyli na medycynę. Dzisiaj zachodnie gazety piszą, że matka zabraniała jej trenować. Miała mówić, że to nie zajęcie dla dziewczynek.
– Nie znają jej, jest waleczną kobietą – śmieje się Tynybekowa. – Od dziecka wpajała nam, że ruch to zdrowie. Nawet po pracy w polu chodziliśmy biegać na boisko szkolne. Mama biegała razem z nami.
Sport był największą pasją Ajsułuu. Była w każdej szkolnej sekcji sportowej: grała w piłkę nożną i koszykówkę, trenowała karate. Żeby opłacić zajęcia, dorabiała jako kelnerka. Miała wtedy 14 lat.
O istnieniu zapasów w stylu wolnym dowiedziała się rok później, w 2008 roku. W Narynie, 40–tysięcznej stolicy prowincji, właśnie otworzyli sekcję zapaśniczą dla dziewcząt. Ajsułuu pojechała od razu. Na miejscowych zawodach rozłożyła na łopatki pięć zawodniczek – z marszu, nie znając prawidłowej techniki ani nawet zasad walki.
Poczuła zapach maty.
* * *
Ostatnią klasę postanowiła skończyć w Biszkeku, stolicy kraju. Miała szesnaście lat, jedną torbę i 500 somów w kieszeni. Starczyło to na pierwszy miesiąc życia w stolicy. Nikt tam na nią nie czekał. Żeby zarobić na życie, zimą sprzątała śnieg, a latem myła samochody. Praca nie była jej straszna, harowała przecież od dziecka. Tęskniła. Zdarzało się, że chodziła głodna.
Pierwszy trener przed debiutem na poważnych zawodach wyznaczył jej cel: brązowy medal. Nie wierzył, że ma szansę na więcej. Dla dziewczyny w tym wieku to i tak sukces – mówił. A dla Ajsułuu taki sukces oznaczałby porażkę. Nie dla brązu porzuciła dom i przyjaciół. Nie dla brązu spała po stadionowych szatniach. Wygrała srebro – i świadomość, że musi poszukać innego trenera.
Z pomocą przyszedł jej woźny na stadionie politechniki, który robił jej herbatę, dokarmiał i służył radą. To on podpowiedział jej, żeby poszła do Nurbeka Izabekowa.
Izabekow przychodził czasem do hali. Swoją własną karierę skończył przedwcześnie i Kirgiska Federacja Zapaśnicza namawiała go, by został trenerem. Ale on jakoś nie mógł się zdecydować.
Ajsułuu chodziła za nim półtora miesiąca. Izabekow wracał do domu i opowiadał żonie: „Jakaś taka dziwna dziewczyna za mną łazi”. Spytał ją w końcu: „Córciu, czego ty chcesz?” Ona na to: „Wujku, chciałabym, żebyście mnie trenowali”. Pomyślał: stuknięta.
Najpierw przepytał ją z fizyki, matematyki, innych przedmiotów ze szkoły. Stwierdził, że z głową ma w porządku. „No dobrze, zobaczymy” – powiedział na odczepnego. Potem zadał jej jakieś ćwiczenia. Wyszło, że coś umie. Na końcu spróbował ją odstraszyć: „Córciu, dziewczęta mają inny organizm…” – zaczął jej tłumaczyć. „U nas w Kirgistanie za mąż trzeba wyjść, rodzinę założyć. Sport to ciężki kawałek chleba. Starą panną zostaniesz”. Ajsułuu wzruszyła ramionami: „Nie szkodzi”.
Izabekow. miał wątpliwości: dziewczyna miała siedemnaście lat – trochę za dużo, żeby zaczynać. Dał jej trzy miesiące okresu próbnego. Ale im dłużej na nią patrzył, tym więcej w niej widział. Aż wreszcie się poddał.
* * *
Nurbek Izabekow urodził się w 1970 roku w wysokogórskim Tałasie. Za kobiety z tego regionu płaci się największy w kraju kałym, czyli wykup dawany przez narzeczonego rodzicom dziewczyny przy zawarciu małżeństwa. Daleko tam, nie po drodze – kiedy górskie serpentyny zasypie śnieg, do prowincji można się dostać tylko przez Kazachstan. Bez powodu prawie nikt tam nie jeździ. A tych jest mało.
Izabekow karierę sportową zawdzięcza stryjowi, który na zakurzonym podwórku rozkładał kwieciste toszoki – pikowane chodniki, na których siedzi się lub śpi. To na nich dziesięcioletni Nurbek uczył się pierwszych rzutów.
W tych czasach stolica nie nazywała się Biszkek, tylko Frunze (na cześć dowódcy Armii Czerwonej, który urodził się w mieście), a szkoła sportowa, do której poszedł Izabekow, nosiła imię Nadieżdy Krupskiej, żony Lenina. Dlatego kiedy w 1988 r. osiemnastoletni Nurbek zdobył srebro na zawodach juniorów w Kiszyniowie, a rok później powtórzył ten sukces w Gorkim (czyli dzisiejszym Niżnym Nowogrodzie), zaproszono go do reprezentacji ZSRR.
Ale kilkanaście miesięcy później Związek Radziecki się rozpadł, a wraz z nim marzenia Izabekowa o sportowej przyszłości.
Rząd niepodległego już Kirgistanu postawił na terapię szokową. Dotychczasową gospodarkę planową, uzależnioną od decyzji z Moskwy, miał zastąpić wolny rynek, co zaskarbiło młodemu państwu sympatię Banku Światowego i jego ekspertów, którzy uznali górzysty kraj za najbardziej liberalną gospodarkę regionu. Nazwano go wtedy „Szwajcarią Azji Środkowej”.
Szok szybko przeszedł w kryzys. Pozbawione radzieckich subwencji zakłady pracy upadały, ludzie nie dostawali pensji. Wielu szukało zapomnienia w alkoholu. To nie był czas, kiedy kwitły kariery – wręcz przeciwnie.
– Miałem pecha. Zamiast na macie, musiałem walczyć o przeżycie – wspomina dzisiaj Izabekow.
Młody kraj nie miał pieniędzy na sport. Nie miał ich też młody Nurbek, dlatego zajął się drobnym handlem, jeździł też do pracy w fabryce w Niemczech. Gdy pod koniec dekady sytuacja trochę się poprawiła, na chwilę wrócił jeszcze do startów – w 1998 roku zajął czwarte miejsce na mistrzostwach Azji w Bangkoku, rok później zdobył srebro na mistrzostwach Azji w Taszkencie.
Ale w Kirgistanie wciąż wrzało. W ciągu trzydziestu trzech lat niepodległości kraj przeszedł trzy rewolucje: niezadowolony z władzy naród wychodził na ulice, szturmował pałac prezydencki i doprowadzał do przyspieszonych wyborów. Najbardziej dramatyczna rewolucja z 2010 roku, po której władzę oddać musiał prezydent Kurmanbek Bakijew, zaczęła się od demonstracji właśnie w rodzinnym Tałasie Izabekowa. Protesty rozlały się na cały kraj, na ulicach Biszkeku w walkach zginęło ponad osiemdziesiąt osób.
Nurbek zakończył już wtedy karierę – ożenił się i nie śnił więcej o medalach.
Aż do dnia, gdy zaczepiła go Tynybekowa.
* * *
Izabekow całą swoją karierę sportową był przeciwny zapasom kobiet. Kiedy sam startował, w zapasach po prostu ich nie było.
Pierwszy raz zobaczył zapaśniczki na macie w 1998 roku, na mistrzostwach świata w Taszkencie – a do igrzysk olimpijskich dopuszczono je dopiero w Atenach w 2004 roku, dokładnie sto lat po debiucie zapasów w stylu wolnym na letnich igrzyskach olimpijskich w Saint Louis, w Stanach Zjednoczonych.
– Trenowanie kobiet jest trudne. Na chłopaków można nawrzeszczeć, to ich zmotywuje. Z dziewczętami to nie działa – twierdzi Izabekow. Nie tłumaczy tego jednak wrażliwością zawodniczek, to dla niego bajki.
Sportowiec, jak artysta, musi mieć intelekt, twierdzi Izabekow. Lubi powtarzać, że to mit, że w zapasach decyduje siła – według niego na macie wygrywa bystrość umysłu i jako trener każe swoim zawodniczkom czytać dużo książek. Wierzy, że tężyznę fizyczną może wyćwiczyć każdy, a intelekt się albo ma, albo nie. To dlatego zanim się zgodził ją trenować, odpytywał namolną Tynybekową z lekcji.
Na początku nie wpuszczano ich do hal sportowych. Wyśmiewano ich sparingi. Wytykano palcami: „Patrzcie, stary facet trenuje dziewuchę”. Ale to tylko zacieśniło ich więź – dziś, jeżeli podczas meczu nie ma przy niej trenera, Ajsułuu robi się nerwowa.
– Czuję się wtedy, jakbym nie miała ręki albo nogi. Nurbek agaj jest jak matka, ojciec, przyjaciółka. To lekarz, masażysta, nawet stylista – wylicza zapaśniczka.
Ajsułuu zwraca się do Izabekowa pełnym szacunku agaj, „Nauczycielu”. W ich interakcjach poza matą widać między nimi zażyłość, może nawet intymność. W końcu siedem lat mieszkała u niego w domu – przyjął ją pod swój dach, kiedy wyrzucili ją z internatu. Gdyby było lato, pewnie zdecydowałaby się spać na ławce w parku, ale była zima. Zebrała się na odwagę i zadzwoniła w nocy: „Trenerze, nie wiem, co robić”. Przyjechał po nią samochodem, zabrał do domu.
Od tamtej pory Tynybekowa wrosła w jego rodzinę. Na świat przychodziły kolejne dzieci trenera, w sumie ma ich pięcioro. Ona jest szósta.
* * *
Przed ważnymi startami nikt nie ma do niej dostępu, Izabekow pilnuje jej jak cerber i dziennikarzy odsyła z kwitkiem. Mówi, że priorytetem jest święty spokój i koncentracja.
Ma dobre powody, by obawiać się o swoją gwiazdę. W przeszłości już nieraz pokazała, że potrafi być porywcza.
Zbliżały się igrzyska olimpijskie w Londynie. Tynybekowa zakwalifikowała się jako pierwsza zapaśniczka w dziejach Kirgistanu, i to w ledwie cztery lata od pójścia na pierwszy trening. Zaczynała być sławna: właśnie trafiła na listę amerykańskiego magazynu „Time” jako jedna z pięćdziesięciu wschodzących gwiazd sportu, które mają szansę na światowy sukces.
Ale w kwietniu, na trzy miesiące przed startem, złamała nos innej nastolatce, i to w biały dzień, na ulicy w Biszkeku. Matka dziewczyny podała Ajsułuu do sądu, żądała 10 tysięcy dolarów odszkodowania. O zajściu pisały najważniejsze gazety: „Olimpijskiej zawodniczce grożą cztery lata więzienia!”.
Dziewiętnastoletnia wtedy Tynybekowa twierdziła, że działała w obronie koniecznej. Czteroosobowa grupa miastowej młodzieży agresywnie zaczepiała ją i jej koleżankę, też zapaśniczkę, przy budce z lodami. Mieli krzyczeć: „Patrzcie, barany zeszły z gór!”. Widać było, że szukali guza. Tynybekowa ostrzegała, żeby przestali. Kiedy zaatakowali koleżankę, poradziła sobie z nimi bez problemu.
Postawili zarzut: chuligaństwo. Matka nastolatki, tej ze złamanym nosem, apelowała do Komitetu Olimpijskiego w Kirgistanie, by nie pozwolili Tynybekowej na wyjazd do Londynu. Działacze zdecydowali inaczej, chociaż proces ciągnął się aż do grudnia. Skończył się ugodą, a Tynybekowa wystosowała oficjalne przeprosiny. Choć jej prawnik stawia sprawę jasno: to był szantaż i próba wyłudzenia pieniędzy.
Presja i zamieszanie medialne nie pomogły Tynybekowej w olimpijskim debiucie, została wyeliminowana przez Szwedkę. I choć niedługo potem zdobyła brąz na Grand Prix w zapasach w stylu wolnym w Madrycie, to sukcesu nie przyniosły też kolejne igrzyska w Rio w 2016 roku – w ostatniej minucie przegrała na nich walkę o trzecie miejsce z reprezentantką Indii.
Po powrocie do Kirgistanu przez miesiąc prawie nie wstawała z łóżka. Dziś mówi wprost: to była depresja. – Byłam w rozsypce – wyznaje. – Walczyłam nie na macie, ale ze swoim charakterem. A to najtrudniejszy przeciwnik. Jest podstępny, zna wszystkie twoje słabe strony.
Ale to właśnie ten największy kryzys był dla niej impulsem, żeby stanąć wreszcie na najwyższym stopniu podium. W 2017 r. wywalczyła w Indiach mistrzostwo Azji. W 2020 w Serbii sięgnęła po mistrzostwo świata – jako pierwsza osoba w historii niepodległego Kirgistanu, bez podziału na płeć. W 2021, na miesiąc przed kolejnymi Igrzyskami Olimpijskimi w Japonii, z rozpędu wygrała jeszcze zawody w Warszawie.
Dlatego kiedy jechała do Tokio, cały Kirgistan wierzył, że tym razem wreszcie sięgnie po medal i to od razu złoty.
Przegrała jednym punktem z Japonką. Podczas dekoracji płakała, łzy wsiąkały w covidową maskę. Zawodniczki musiały odebrać medal z rąk przedstawicieli Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego i same powiesić go sobie na szyi. „Nie chcę tego srebra, nie chcę!” – broniła się przed medalem.
Dziś wspomina, że też za bardzo uwierzyła wtedy zwycięstwo, przez co na matę weszła rozluźniona: – To był błąd. Dziś wiem, że aby wygrywać, potrzebny jest mi stres – twierdzi.
Tym razem pozbierała się jednak szybko, już dwa miesiące po Igrzyskach wygrała kolejne mistrzostwa świata. Dziś ma ich na koncie trzy, a wszystkich medali ponad pięćdziesiąt.
Wie, że siłuje się nie tylko dla siebie. – Jestem tu, by spełniać marzenia innych ludzi. Marzenia mojej mamy, która musiała porzucić wygodne życie w mieście i wrócić do ciężkiego na roli. Marzenia mojego trenera, który nigdy nie wystartował na igrzyskach. Zrozumiałam, że cały Kirgistan chce, bym dalej walczyła.
* * *
Ajsułuu nie wzięła się znikąd – zapasy to w Kirgistanie ważna tradycja. Ich ludowa wersja, po kirgisku zwana kuresz, weszła nawet na listę niematerialnego dziedzictwa kulturowego UNESCO.
Tradycyjne zapasy, których przeciwnicy chwytają się za pas na biodrach, są popularne w całej Azji Środkowej, Rosji i na Kaukazie. Od 1999 roku mają własne mistrzostwa świata, włączone są także do Światowych Igrzysk Nomadów, organizowanych od 2014 roku regularnie co dwa lata. Większość edycji odbyła się właśnie w Kirgistanie. Dziadek Tynybekowej też uprawiał kuresz.
Ale chociaż zapaśniczka Tynybekowa jest dzieckiem kirgiskiej tradycji, jest też jednocześnie symbolem i prowodyrką społecznych zmian.
Już nie jest jedyną zawodniczką pod skrzydłami trenera Izabekowa. Na igrzyska w Paryżu poza nią zakwalifikowała się też Meerim Dżumanazarowa, brązowa medalistka olimpijska z Tokio i mistrzyni świata w zapasach Oslo w 2021 roku, i Ajperi Medet kyzy (co wskazuje na jej ojca – „Medet kyzy” w nazwisku oznacza „córka Medeta”), piąte miejsce w Tokio i srebro na mistrzostwach świata w Belgradzie w 2023 roku. A poza nimi Izabekow trenuje jeszcze kilka innych zapaśniczek.
Kobiet na macie jest coraz więcej. Rodzice już nie wstydzą się posyłać córek na treningi. Chcą, by były jak Meerim, Ajperi, a przede wszystkim – jak Ajsułuu.
Tynybekowa doskonale nadaje się na symbol. Sprawnie łączy wszystko, co ważne dla kirgiskiej tożsamości.
Chętnie powtarza, że jej ulubiona potrawa to besz barmak, gotowane mięso – najlepiej konina – z makaronem, flagowe danie kuchni kirgiskiej. Twierdzi, że czyta Koran, choć pochodzi z rodziny o dość liberalnym podejściu do religii. Nigdy nie mówi o Kirgizach, zawsze o Kirgistańczykach – kraj jest przecież wieloetniczny (mieszkają w nim Uzbecy, Rosjanie, Ukraińcy, Tatarzy, Tadżykowie).
Mówi, że jej inspiracją jest Kurmandżan Datka, „królową Pamiro–Ałaju”, gór w południowym Kirgistanie. Po śmierci męża, w 1862 roku, objęła dowodzenie nad wojskami kirgiskimi, mądrze prowadząc je przez boje i wiry historii. Dziś jej twarz zdobi banknot pięćdziesięciosomowy, jej pomniki stoją w całym kraju, imię jej noszą ulice i to położone w centrum miasta. Film o niej, Królowa gór, jest jedną z najdroższych produkcji kinematografii niepodległego Kirgistanu.
Film o życiu Tynybekowej też kiedyś powstanie – to tylko kwestia czasu.
Na razie zamiast niego jest wielopiętrowy mural na ścianie budynku w centrum Biszkeku, przedstawiający Tynybekową na macie w Tokio, dumnie podnoszącą w górę flagę Kirgistanu. Zapaśniczka osobiście podziękowała artystom za to, że tym muralem przyczynili się do rozwoju kobiecego sportu w kraju.
Znacznie gorzej znosi tę popularność, gdy zamiast tego sportu chodzi już o nią samą.
Wyraźnie widać było jej zakłopotanie, gdy podczas koncertu musiała towarzyszyć na scenie Syjmykowi Bejszekejewowi, gwieździe kirgiskiej estrady. Muzyk skomponował na jej cześć podniosłą pieśń pod tytułem „Składamy ci hołd Ajsułuu”.
„Jesteś jak Kyz Sajkał!” – śpiewa Bejszekejew, przywołując postać z narodowego eposu o legendarnym Manasie, który miał zjednoczyć czterdzieści kirgiskich rodów. W poemacie Kyz Sajkał, córka kałmuckiego chana, słynęła z zamiłowania do polowań, odznaczała się wielką siłą, ponoć była w stanie powalić tygrysa. Manasowi musiała jednak się poddać – zakochany bohater wyzwał ją na pojedynek, który dziewczyna po długich zmaganiach przegrała.
* * *
Życia prywatnego Tynybekowa na razie nie ma. Nikt jej nie zabrania, ale trener stawia sprawę jasno: sport wymaga rozsądku i samodyscypliny.
– Państwo inwestuje ogromne pieniądze w rozwój zapasów. Jeśli któraś zawodniczka zakocha się w czymś innym niż sport, będę musiał poznać obiekt jej uczuć. To on powinien dopasować się do życia drużyny, a nie na odwrót – mówi.
Możliwe też, że wchodząca na nową drogę życia Ajsułuu też musiałaby się do czegoś dostosować.
Po upadku ZSRR i dekadach państwowego ateizmu odrodziło się w Kirgistanie zainteresowanie religią. Kraje z Zatoki Perskiej inwestują w odrodzenie islamu w regionie, ale i propagację jego najbardziej konserwatywnej wykładni. Wiele młodych kobiet, zwłaszcza na prowincji, zakłada hidżab, z własnej woli lub pod przymusem rodziny.
Z kolei kirgiski parlament i prezydent Sadyr Dżaparow promują ideologię „tradycyjnych wartości”: patriotyzmu, rodziny i konserwatywnego podziału ról społecznych.
Polityka też upomina się o Ajsułuu. Przed każdymi wyborami Izabekow musi wysyłać ją za granicę, bo wszyscy kandydaci chcą, żeby poparła ich w kampanii: aprobata Tynybekowej. byłoby w stanie wywindować do władzy każdego.
– Polityka jest dla polityków, a sport dla sportowców. W ZSRR było jasne: Jesteś nauczycielem, uczysz w szkole. Jesteś lekarzem, leczysz ludzi. Jesteś sportowcem, uprawiasz sport. Albo idziesz do milicji – mówi z uśmiechem.
Tynybekowa nie wypowiada się, nie komentuje. Zapytana przez media, czy planuje wejść do polityki, odparła, że na pewno nie przed końcem sportowej kariery.
Na temat feminizmu nie musi się wypowiadać. Medale zdobywa w dyscyplinie, która nawet w oczach jej własnego trenera była zamknięta dla kobiet.
– Nie zgadzam się, że zapasy to męski sport – oświadcza Tynybekowa. – Każdy człowiek walczy każdego dnia. Kobiety tak samo jak mężczyźni.
Kiedyś trenowała z mężczyznami, bo wtedy innych zapaśników w kraju nie było. Potem trenowała z nimi, bo byli lepsi. Ale teraz nadal trenuje z nimi, bo jako kobieta nie czuje się gorsza.
– Jestem wystarczająco silna – podsumowuje.