Jest jesień 2023 roku. Artur wbija wzrok w nie swoją podłogę. Przyjechał do domu przyjaciela pod Eczmiadzynem kilka dni temu. Zabrał tyle, ile zmieściło się do jeepa. W Arcachu, jak mówią na Karabach Ormianie, zostawił dom, dwa mieszkania, daczę i Muzeum Pamięci Poległych Żołnierzy, które założyła w latach dziewięćdziesiątych jego matka, po śmierci drugiego syna. Grigorij zginął za Karabach, miał tylko 21 lat.
Artur musi zacząć wszystko od nowa, tyle że ma 63 lata i słabo sobie z tym radzi. Na kanale Rossija1 w pokazują właśnie na żywo, jak jakieś 200 kilometrów na południe od Eczmiadzynu ostatni Ormianie opuszczają Karabach. Spiker mówi o exodusie. W małym kwadraciku nad jego głową pojawia się postać skutego w kajdanki Rubena Wardanjana. Prowadzą go dwaj umundurowani Azerbejdżanie.
– Nasz zbawiciel – rzuca do telewizora Artur.
Wardanjan pojawił się w Karabachu 1 września 2022 roku. Nagrał film, na którym oświadczył, że przenosi się do Arcachu, serca armeńskości. Powiedział, że mimo wielkiego ryzyka, podjął decyzję o rezygnacji z rosyjskiego obywatelstwa, bo „tak należało”.
– A my odetchnęliśmy z wielką ulgą – wspomina Artur. – Dał nam nadzieję, że teraz będzie dobrze. Uwierzyliśmy, bo postawił wszystko na jedną kartę. Wyglądało na to, że rozwiąże nasze problemy, po wojnie mieliśmy ich całe mnóstwo. To był przecież nie byle kto. No i był ich.
„Ich”, czyli Moskwy. A w Moskwę Artur wierzy całym sobą. Mówi, że jest człowiekiem sowieckim. Urodził się w ZSRR, w nim się wychował, w jego sercu nigdy się nie skończył. Mówi o sobie, że jest Ormianinem, a nawet armeńskim nacjonalistą, ale to przecież – upiera się – nie musi oznaczać, że powinien odrzucić w sobie rosyjskość. Na pewno nie w Karabachu.
Kiedy Ruben przeniósł się do Stepanakertu, Artur był pewien, że teraz się uda: Rosja pomoże, Azerbejdżan odpuści, karabachscy Ormianie zostaną na swoim i będzie jak dawniej. Może nie całkiem, ale prawie.
* * *
Można powiedzieć, że Ormanie z Azerbejdżanami o Karabach kłócili się od zawsze. Za Związku Radzieckiego region wchodził w skład Azerbejdżańskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej, ale mieszkali w nim i jedni, i drudzy. Niepokoje zaczęły narastać w latach sześćdziesiątych, ale Moskwa je studziła: nie dopuszczała do ostrych konfliktów między narodami ZSRR.
Kiedy jednak sojuz zaczął trząść się w posadach, nienawiść płonęła już żywym ogniem.
Armenia była silniejsza, wspierała ją Rosja. Na początku lat dziewięćdziesiątych wyrwała Azerbejdżanowi region Górskiego Karabachu i proklamowała w nim republikę, której nikt nigdy nie uznał (taktycznie nie uznawała jej też Armenia) – i dla własnego bezpieczeństwa zagarnęła jeszcze siedem azerbejdżańskich prowincji, które łączyły ją z Arcachem.
Swoje domy musiało opuścić około miliona Azerbejdżan. Karabach stał się dla nich rajem utraconym, prawdopodobnie już na zawsze. Nikt nie wierzył, że tam wrócą, a na pewno nikt w Armenii.
Zachłyśnięci zwycięstwem Ormianie stracili czujność, i to aż na trzy dekady. W tym czasie Azerbejdżanie pilnie odrabiali lekcję, jaką dała im porażka, nie szczędzili pieniędzy na zbrojenia i żołnierzy.
W 2016 roku Azerbejdżan zaatakował Karabach i w ciągu krótkiej, czterodniowej wojny przejął kilka wzgórz – niepozornych, ale o strategicznym znaczeniu. Eskalację znów zatrzymała Rosja, a życie w Arcachu powoli zaczęło wracać do normy.
Do czasu.
27 września 2020 roku Azerbejdżan zaatakował ponownie, ale już na pełną skalę. Wybuchła II wojna karabachska, zwana też 44-dniową, w której wystudzeniu znów brała udział Rosja. Porozumienie pokojowe podpisano po miesiącu i dwóch tygodniach walk. Pod kontrolę Azerbejdżanu wróciły wszystkie okupowane przez Ormian tereny oraz przeszło 70 procent Karabachu. Od tego momentu Arcach z Armenią łączyła już tylko wąska, ponad stukilometrowa górska droga zwana korytarzem laczyńskim.
Do okrojonej republiki, w której zostali karabachscy Ormianie, wysłano kontyngent rosyjskich wojsk pokojowych. Rosjanie mieli chronić mieszkańców Arcachu przed Azerbejdżanami.
Negocjacje, które miały doprowadzić do podpisania trwałego pokoju, zajęły trzy lata. Jako zwycięzcy Azerbejdżanie domagali się uznania przez Armenię integralności terytorialnej swojego kraju, w którego skład miał wejść Karabach, a Erywań nie mógłby rościć sobie do niego żadnych praw. Proponowali, by Ormianie mieszkający na tym terenie przyjęli azerbejdżańskie obywatelstwo i zostali w swoich domach. Albo odeszli.
* * *
Prezydent Karabachu zrobił premierem Rubena Wardanjana, rosyjskiego oligarchę armeńskiego pochodzenia, 4 listopada 2022 roku. Nowy szef rządu z werwą przystąpił do reform.
Od pierwszego dnia towarzyszyli mu przedstawiciele partii „Kraj do życia”, którą założył zaraz po wojnie w 2020 roku w Armenii – Mane Tandiljan i Mesrop Arakeljan. Mane była jego prawą ręką od spraw socjalnych, a Mesrop od finansowych. Wardanjan założył też fundację, nazwał ją „My i nasze góry”.
– Całe nasze polityczne życie związane było z Arcachem – wspomina Mesrop Arakeljan – Zaczęliśmy wdrażać projekty socjalne. Ludzie potrzebowali nowych domów, bo po utracie terytorium musieli się przenieść do innego miejsca. Budowaliśmy je. Ruben inwestował w edukację, medycynę, pomagał w rozwoju biznesów, zakładał fotowoltaikę. Chciał, żeby Arcach żył, był samowystarczalny. Pragnął, by świat to zobaczył.
Pracował od rana do nocy. Zaczynał o siódmej, kończył o trzeciej nad ranem. Arakeljan wspomina, że Wardanjan spał w pokoju socjalnym rządowego budynku: – Pokazywał, że można i że się da. Jeździł po całym regionie. Spotykał się ze zwykłymi ludźmi. Wszyscy go znali. Był z nimi, nie z urzędnikami.
Swoich doradców postawił wyżej niż miejscowych ministrów. Z Mesropem konsultował wydatki i inwestycje, stawiał na transparentność. To się nie podobało. U nas się tak nie robi – słyszał, ale nie przestawał.
Po wojnie Armenia wydzielała regionowi roczny budżet w wysokości 350 milionów dolarów. Na terenie Karabachu działały jeszcze kopalnie złota, siarki, miedzi, wydobywano drogocenne kamienie. Pieniądze zarabiały też rozwinięte gospodarstwa rolne, na których przez wiele lat wykorzystywano tanią siłę roboczą w postaci żołnierzy odbywających obowiązkową służbę wojskową.
– Karabachskim Ormianom nie żyło się źle – podsumowuje Borys Nowasardjan, szef armeńskiego PEN Clubu – Owszem, po dwudziestym roku wiele się zmieniło, ale budżet Armenii nadal karmił elity. Każdy kolejny miesiąc przynosił pieniądze, więc zależało im na utrzymaniu się u władzy jak najdłużej.
Z tej perspektywy Ruben był dla nich zagrożeniem, ale też szansą: miał kontakty w świecie biznesowym i diasporze, dysponował ogromnym majątkiem. Jego obecność w regionie była przydatna, choć mało wygodna.
A przede wszystkim był rosyjskim biznesmenem. I tak podszedł do zarządzania Karabachem.
* * *
Wardanjan zajął się interesami bardzo wcześnie. Jako dwudziestoczteroletni, świeżo upieczony absolwent ekonomii Moskiewskiego Uniwersytetu Państwowego, w 1992 roku stanął na czele pierwszego banku inwestycyjnego banku w Rosji – Trojka Dialog.
Dbał o interesy wyrastających jak grzyby po deszczu korporacji i ściągał do kraju zagranicznych inwestorów. Za Trojkę zbierał pochwały, sławę i pieniądze. Firma uchodziła za biznes oparty na wysokich standardach etycznych, stawiano ją za godny naśladowania przykład.
W końcu w 2011 roku połknął ją narodowy bank Rosji, a Wardanjan zajął się działalnością charytatywną. Otworzył w Moskwie prestiżową szkołę biznesu Skolkowo i klub Noôdome, wokół którego skupił ludzi sztuki, filmu i nauki.
– Jeśli masz pieniądze, to musisz je pokazać. Inaczej nikt nie będzie cię szanował – mówi Dawit Szachnazarjan, były szef Departamentu Stanu Bezpieczeństwa Narodowego Armenii – W Europie kole was to w oczy, u nas tylko pomaga. Żeby się liczyć, powinieneś zebrać cały „dżentelmeński zestaw”: zbudować przynajmniej jedną cerkiew, założyć własną partię i wykonywać szereg gestów. Ważne jest to, co widać.
Wardanjan zbliżył się też wtedy z Apostolskim Kościołem Ormiańskim – sfinansował odnowę cerkwi świętego Geworga w centrum Tbilisi. Zbudował najdłuższą kolejkę linową w okolicach monasteru Tatew w Armenii, żeby przyciągnąć turystów. Powołał do życia prestiżową szkołę w Dyliżanie, kuźnię politycznych elit, oraz międzynarodową nagrodę Aurora – dla tych, którzy poświęcali się dla ratowania życia innych.
– Wardanjan doskonale potrafi dbać o swój PR – twierdzi Ilia Szumanow, zastępca dyrektora rosyjskiego oddziału Transparency International – Wie, w które nuty uderzyć. Na Zachodzie gra obrońcę praw człowieka, co może dać mu immunitet i jakąś gwarancję nietykalności. Ormianom w ojczyźnie i diasporze pokazuje swoje przywiązanie do tradycji i wartości. Wchodzi w konszachty z Cerkwią, bo dobrze wie, że bez niej nie da się być w tym kraju liderem. To wybielanie, zarządzanie reputacją, budowanie zaplecza „na wszelki wypadek”.
„Wszelki wypadek” przyszedł w 2019 roku, kiedy dziennikarskie śledztwo ujawniło, że Trojka Dialog stworzyła system kilkudziesięciu zarejestrowanych w rajach podatkowych spółek i wyprowadzała przez nie pieniądze z Rosji. Jednym z jej klientów był Siergiej Roldugin, wiolonczelista i bliski przyjaciel Putina, nazywany „portfelem” dyktatora. Firmy z nim powiązane w latach 2007-2010 dostały od Trojki 69 miliardów dolarów.
W reakcji na sensacyjne doniesienia w Europarlamencie dyskutowano nawet o objęciu Wardanjana sankcjami.
Obeszło się bez nich. Nie było dowodów, że pieniądze zostały ukradzione ani że pochodziły z półświatka. Wardanjan za to udzielił kilku wywiadów, w których zaznaczał, że chociaż „nie jest aniołem”, w Rosji nie obowiązuje zakaz rejestrowania firm w innych krajach.
W kolejnym powiedział zaś, że życie w Rosji daje trzy możliwości: można zostać rewolucjonistą, wyjechać albo być konformistą – a on wybrał konformizm. Przyznał też, że głosuje na Putina: „Jeśli mieszkasz w tym kraju, powinieneś szanować władzę. On jest twarzą państwa i nie możesz negatywnie oceniać jego decyzji”.
Zarzekał się też, że nie planuje zajmować się polityką ani obejmować żadnej państwowej funkcji.
Nie pierwszy raz tak mówił. W 2014 roku na pytanie dziennikarki, czy pragnie w przyszłości zostać premierem Armenii i zbudować dla siebie kraj, w jakim chciałby żyć, odpowiedział: „Armenią rządzi silny klan, którego nie jestem częścią. Poza tym jestem emigrantem i nie mam tam już tak głębokich korzeni ani kontaktów. Nie uważam też, że byłbym dobrym politykiem. Nie mam w sobie takich cech, które by mi na to pozwoliły, zwłaszcza w kraju z kulturą i mentalnością tak bardzo różną od mentalności Rosjan”.
Życie potoczyło się inaczej.
* * *
Na pierwszy rzut oka wydawać by się mogło, że to 44-dniowa wojna między Armenią i Azerbejdżanem w 2020 roku kazała Rubenowi Wardanjanowi zmienić podejście do polityki. Ale to nie do końca tak.
Jeszcze w 2017 roku zaczął finansować armeńską partię „Kraina moreli”; ugrupowanie zdobyło nawet niewielką popularność, ale nie było w stanie się przebić do pierwszej ligi. Sporo w Armenii inwestował, zaczął być też coraz bardziej widoczny w Arcachu, przenosił tam swoje pieniądze.
– Doskonale wyczuł wiatr zmian. Moim zdaniem był pierwszym rosyjskim oligarchą, który po aneksji Krymu zrozumiał, dokąd zmierza plan Putina – uważa Stiopa Safaranjan, szef Armeńskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych i Bezpieczeństwa – Działał jednak uważnie, optymalizował ryzyko. Nie ma się co dziwić, żyje blisko z władzą, więc każdy fałszywy ruch może go kosztować życie. Jako miliarder, który pieniądze zarobił w Rosji, nie może sobie tak po prostu z niej wyjechać, nie może zabrać z niej pieniędzy. Wiedział, że igranie z Rosją to igranie z ogniem. Odejdziesz za daleko – zamarzniesz, zbyt się zbliżysz – spłoniesz.
Nawet w 2020 roku, kiedy Kreml – sojusznik Armenii – nie ingerował w konflikt zbrojny, tylko delikatnie skrytykował tę postawę. Zwrócił się wtedy, jako obywatel Rosji, do swojego prezydenta z prośbą o to, by ten zatrzymał bieg wydarzeń. Chwilę później już finansował powstanie partii „Kraj do życia” i przez szereg fundacji realizował projekty humanitarne w Karabachu.
W 2021 roku magazyn „Forbes” po raz pierwszy zaliczył go do grona miliarderów i postawił na 116 miejscu w spisie najbogatszych ludzi w Rosji. Po kremlowskiej inwazji na Ukrainę w lutym 2022 roku jego nazwisko znów pojawiło się na liście osób do objęcia sankcjami – tym razem amerykańskiej. To też dobrze rozegrał, zwłaszcza że sprzyjała mu sytuacja polityczna na Kaukazie.
– Już wtedy było jasne, że Armenia chce oddać Arcach Azerbejdżanowi i zaraz zaczną się poważne problemy. Ruben wiedział, że musi wziąć odpowiedzialność za swój kraj, nie chciał się poddać. To wtedy postanowił, że przeprowadzi się do Stepanakertu – twierdzi Mesrop Arakeljan.
Wardanjan mówił, że chce podtrzymać na duchu swoich rodaków, którzy czują się porzuceni. W jednym z udzielonych wtedy wywiadów opowiadał o spotkaniu z Paszynjanem, premierem Armenii, do którego doszło, kiedy ten w 2018 roku objął władzę: „Powiedziałem mu wtedy, że jest tylko jeden temat, dla którego jestem w stanie wiele zmienić w swoim życiu. I jest nim Arcach”.
Dodał, że nie rozumiał, dlaczego elity polityczne Armenii nie reagują na to, co tam się dzieje. Podkreślał, że Karabach to przyszłość nie tylko tego kraju, ale całego armeńskiego świata, czyli diaspory, która jest liczniejsza niż mieszkańcy jej ojczyzny.
Nadal ani przez chwilę nie krytykował Rosji. Ale na jedno się odważył: złożył rezygnację z tamtejszego obywatelstwa. A zgodnie z obowiązującym w Federacji prawem musi podpisać ją sam prezydent.
– To był doskonały ruch, bo dzięki pozbyciu się rosyjskiego paszportu uniknął sankcji – podsumowauje Ilia Szumanow – To też publiczny gest, którym pokazujesz całemu światu, że odżegnujesz się od rosyjskiej polityki. Można dać się nabrać.
Zwykli Ormianie – tacy jak Artur ze Stepanakertu– widzieli w tym kroku akt heroiczny, ostatecznie potwierdzenie, że Wardanjan to wielki patriota.
Nie wszyscy jednak się dali się oszukać. Władze Armenii zareagowały nerwowo.
– W otoczeniu premiera Paszynjana uważano, że Wardanjan jest projektem Moskwy, a ta ma na celu doprowadzić do zmiany na fotelu szefa rządu Armenii – twierdzi Mesrop Arakeljan.
– Poza tym on naprawdę wierzył w Rosję – dodaje Borys Nowasardjan – Nie dopuszczał do siebie myśli, że ta może go nie zabezpieczyć. Nie da się ukryć, Wardanjan to romantyk. A to nie jest dobre podejście, zwłaszcza w polityce.
Władze Azerbejdżanu też od początku krzywo patrzyły na nowego premiera w rządzie, który uznawały za nielegalny, a do tego działający na ich terytorium. Prezydent Ilham Alijew podkreślał, że Wardanjan jest człowiekiem, który wykonuje konkretne zadania zlecone mu przez Kreml. W październiku 2022 roku ogłosił, że może zacząć negocjacje z mieszkańcami Karabachu, ale nie z tymi z moskiewskiego nadania, z kieszeniami wypchanymi miliardami ukradzionymi rosyjskiemu narodowi.
Tyle że na takie negocjacje za nic nie godził się Wardanjan – a jako premier Republiki Górskiego Karabachu mógł hamować ten proces.
Dla Azerbejdżanu sprawa była jasna: Kremlowi nie podobało się, że władze Karabachu zaczęły bez jego pośrednictwa dogadywać się z Azerbejdżanem w sprawie dostaw gazu, prądu i odblokowania drogi. Wykorzystali więc Wardanjana, który wypełniał ich wolę i każdego, kto wchodził w dialog z władzami w Baku, nazywał zdrajcami i wyrzucał ze stanowisk.
W połowie grudnia 2022 roku azerbejdżańscy ekoaktywiści – nasłani przez prezydenta Alijewa, niby po to, by sprawdzali przestrzeganie norm ekologicznych w kopalniach –zablokowali jedyną drogę łączącą Karabach z Armenią i tym samym zaczęli odcinać region od świata.
* * *
– Staliśmy za Rubenem, bo on gwarantował, że zostaniemy w domu – wspomina Artur. – Paszynjan już z Karabachu zrezygnował, zdradził nas i tylko Ruben walczył. Stała za nim Rosja, więc czuliśmy się w miarę bezpieczni.
Wśród karabachskich Ormian pojawił się nawet pomysł, że mogliby przyjąć rosyjskie paszporty i wtedy Moskwa musiałaby ich ochronić. Ale nie to planował Kreml, który prowadził już wojnę w Ukrainie –przydatny w handlu gazem Azerbejdżan był dla niego lepszym partnerem. To dlatego Rosjanie nie ingerowali w decyzje i działania Azerbejdżanu w Karabachu. A tam z tygodnia na tydzień sytuacja stawała się coraz trudniejsza.
Najpierw korytarz laczyński zablokowali azerbejdżańscy aktywiści. Nie można było wyjechać z Karabachu, ale puszczali transporty z lekami z Armenii. Wtedy dobry biznes wyczuli Rosjanie: przywozili produkty z Armenii i handlowali nimi po zawyżonych cenach. Bywało, że za kilka tysięcy dolarów wywozili kogoś z zablokowanego Arcachu.
Ale potem Azerbejdżanie postawili punkt kontrolny, a kiedy już go otworzyli, całkowicie odcięli karabachskich Ormian od świata.
– Już nawet Rosjanie nie mogli nic przywozić z Armenii. A my żyliśmy jak w getcie – mówi Artur.
Szwankowała elektryczność, po naftę ustawiały się długie kolejki. Internet działał słabo, trudno było się połączyć z rodzinami w Armenii. Nie było paliwa, więc w całym Karabachu stanął transport. Nie dało się dojechać autobusem do szkoły, a karetki pogotowia wyjeżdżały tylko do najcięższych przypadków. Kto miał konia albo rower, jakoś mógł się poruszać, innym zostawały własne nogi.
– Upokarzali nas. Na Kaukazie dorośli mężczyźni nie jeżdżą na rowerach, to wstyd. Myślę, że bardzo z nas szydzili, kiedy na to patrzyli – mówi Artur.
On też przez wiele lat drwił z Azerbejdżan. Śmiał się, że nie potrafili walczyć i uciekali z pola walki. Wspominał, że podczas wojny w latach dziewięćdziesiątych Ormianie odbierali im czołgi jak zabawki dzieciakom w piaskownicy. Miał ich za dzikusów. A teraz przez nich głodował.
W sklepach straszyły puste półki, a to, co było, kosztowało krocie. Ale to nawet można byłoby znieść, bo pensji nikomu nie wstrzymano. Po prostu – niewiele można było za nią kupić. Kto nie miał rodziny na wsi albo dobrych sąsiadów, ten głodował. Kończyły się też zwierzęta, które można było zjeść.
– Ruben wprowadził talony na jedzenie – mówi Artur. – Reglamentowano ilość, bo ludzie chcieli kupować workami.
Wardanjan uruchomił wszelkie swoje kontakty, udzielał wywiadów, próbował zwrócić na Karabach uwagę świata. Nie zależało mu na autonomii, o tym nie mówił, apelował, by Rosja im pomogła i zapewniła bezpieczeństwo. Mówił o odblokowaniu dróg i rozwoju. O życiu obok Azerbejdżan, ale nie z nimi.
24 stycznia 2023 roku udzielił jednego z takich wywiadów BBC – i pewnie nie tego się spodziewał, bo zamiast karnie słuchać apelu o pomoc dla Karabachu, dziennikarz zadawał niewygodne pytania o Rosję, Putina, wojnę w Ukrainie i jego majątek, który rósł wraz z potęgą rosyjskiego dyktatora. Wardanjan zaczął się migać – powiedział tylko, że zrobi wszystko, by chronić swój naród i niezależnie od tego, jak ciężka będzie to próba, zostanie z nim do końca.
Pod koniec lutego prezydent nieuznawanej przez nikogo Republiki Górskiego Karabachu odsunął Rubena Wardanjana od władzy. Talony na jedzenie przestały być uznawane z dnia na dzień.
– A my byliśmy coraz bardziej przerażeni – opowiada Artur. – Wiosna była bardzo ciężka, bo kończyły się zapasy, ale wszyscy rzucili się do prac w ogródkach, żeby zabezpieczyć się na zimę. W sklepach była już w zasadzie tylko wódka, której i tak nikt nie kupował. Śmialiśmy się, że nie pijemy, bo nie mamy czym zagryzać.
Azerbejdżan proponował dostawy pomocy humanitarnej, ale nikt nie chciał jej brać. Ludzie się bali, że będzie zatruta.
– Myśleliśmy, że chcą nas wymordować, no bo jak inaczej masz myśleć, jeśli ktoś trzyma cię w blokadzie przez dziesięć miesięcy – mówi Artur.
Następnej zimy wyglądali z lękiem. Wiedzieli, że mogą jej nie przetrwać.
19 września 2023 roku Azerbejdżan przejął całą kontrolę nad Karabachem. Zaczął się exodus, swoje domy opuściło blisko 100 tysięcy Ormian.
Artur z rodziną wyjechali jako jedni z pierwszych. Zapakowali swoje życie w samochód i ruszyli w stronę Armenii. Stali dwa dni. Po drodze tylko raz przejechał transportowiec z rosyjskimi żołnierzami. Handlowali papierosami dziesięć razy droższymi niż w sklepie, w niczym nie pomagali, tylko mijali pozostawiane samochody tych, którym skończyło się paliwo. Niektórzy z niemocy zrzucali je w przepaść i dalej szli pieszo, targając to, co zdołali udźwignąć.
Pierwszych Azerbejdżan uciekający spotkali dopiero na punkcie granicznym. Niektórym nie sprawdzali dokumentów, zaznaczali tylko ilość osób, które opuszczają region. Innych pytali, skąd są. Jeśli odpowiadali, że ze Stepanakertu, kazali mówić, że z Chankendi – tak po azerbejdżańsku nazywa się stolica Karabachu.
Dzieciom dawali wodę i ciastka, ale nawet jeśli ktoś to wziął, to i tak za posterunkiem wyrzucał przez okno. – Niczego od nich nie chcemy – ucina Artur.
* * *
Azerbejdżańskie służby specjalne zatrzymały Rubena Wardanjana na punkcie kontrolnym w korytarzu laczyńskim 27 września. Jechał z kolegą. Przed rogatkami zamienili się samochodami. Miał nadzieję, że uda mu się przejść niezauważonym.
Usłyszał trzy zarzuty: finansowanie terroryzmu, tworzenie nielegalnych grup zbrojnych i bezprawne przekroczenie granicy z Azerbejdżanem. Grozi mu 14 lat.
Pod koniec kwietnia Internet obiegła wiadomość, że kandydatura Rubena Wardanjana ma zostać zgłoszona do Pokojowej Nagrody Nobla. Media podały, że wśród zgłaszających są słynne osoby, nawet takie, które same są jej laureatami. W doniesieniach nie pojawiają się jednak żadne nazwiska.
– To śmieszne, by do takiej nagrody zgłaszać rosyjskiego oligarchę z armeńskim paszportem i udziałami w KAMAZ-ie, jednym z najważniejszych koncernów produkujących sprzęt wojenny wykorzystywany do zabijania ludzi w Ukrainie – mówi Ilia Szumanow.
Według danych z 2021 roku Ruben Wardanjan zasiadał w Radzie Dyrektorów KAMAZ-a, której częściowo jest współwłaścicielem. Czy nadal zasiada? Na dobrą sprawę nie wiadomo, ale Ilia Szumanow uważa jednak, że nie można mówić o jego rosyjskich biznesach związanych z wojną w Ukrainie w czasie przeszłym.
– Ludzie zarabiają na różnych rzeczach. Wardanjan jest bogaty, związany z Rosją, nikt przecież nie wierzył, że całkowicie zrezygnował z biznesów w tym kraju – tłumaczy go jednak Artur.
Twierdzi, że Wardanjan nie zasłużył sobie na więzienie i takie zarzuty, jakie stawia mu Azerbejdżan, bo nikt z nich, karabachskich Ormian, nie uważa się za terrorystę, tylko za obrońców swojej ziemi. Nie znajduje też żadnego wytłumaczenia, dlaczego Rosja mu nie pomogła.
– Może to jakiś ich wspólny plan? Może nie wszystko jeszcze stracone? – mówi, ale chyba sam już w to nie wierzy.
Rosyjskie media milczą na jego temat, a armeńskie się dystansują. Karabachscy Ormianie próbują ułożyć swoje życie poza Arcachem. Wielu urządza się w Armenii, inni wyjeżdżają do Rosji. Jak Artur. Nie ma pretensji. Całą winę zrzuca na rządzących:
– Nie chcę już żyć wśród Ormian. Jeśli muszę zacząć wszystko od początku, to bez nich. Armenia oddała Karabach, a ze mnie zrobiła bezdomnego. Co za różnica: być bezdomnym w Rosji czy u siebie. Jak się kończy jakieś państwo, to zostaje tylko dziura na mapie i w sercu.