Ilustracja: Kasia Bogdańska

Czarny heimat

Trzy dekady przed Holokaustem Niemcy dokonali ludobójstwa w Namibii. Na tutejszych ulicach wciąż jest mnóstwo upamiętnień oprawców. Dziś Namibijczycy przeprowadzają dekolonizację, ale już nie polityczną, a kulturową.
Autor
Zbigniew Rokita

REPORTAŻ JEST DOSTĘPNY TAKŻE W WERSJI AUDIO (CZYTA KAMILA KALIŃCZAK):

Jeżeli pokręcić się po centrum Windhuku, stolicy Namibii, to gdzieniegdzie można się natknąć na małe, jedno lub dwukondygnacyjne budyneczki w stylu wilhelmińskim, czasami przyozdobione napisami „Kaiser” i „Hohenzollern”. Mapa podpowiada, jakie nazwy noszą okoliczne ulice: Bahnhof, Helmutha von Moltke czy Adolfa Lüderitza.

Kiedy przeszło sto lat temu wznoszono wszystkie te budynki w położonym na południu Afryki Windhuku, miasto leżało w niemieckiej kolonii, Afryce Południowo-Wschodniej. Cesarz Wilhelm Hohenzollern postanowił urządzić tam Kleine Schwarz Heimat, „małą czarną ojczyznę”. Miejscowych polecił zaś bądź wytłuc, bądź uczynić z nich ludzi „cywilizowanych” – Afroniemców.

Gdy w 1990 r. Windhuk zostało stolicą właśnie wybijającej się na niepodległość Namibii, ulicę Kajzera Wilhelma przechrzczono na aleję Niepodległości. Odniemczanie na dużą skalę nabiera tempa dopiero od niedawna i choć jest konsekwentne, to raczej pełzające niż żywiołowe, a Namibijczycy wciąż się o przeszłość spierają – i z Niemcami, i między sobą.

 

* * *

 

Na tablicy napisano: „Curt von François, założyciel miasta w roku 1890”. Pomnik kajzerowskiego generała z tym podpisem stał jeszcze do niedawna na honorowym miejscu, przed stołecznym magistratem. Ale 22 listopada 2022 r. go obalono.

Petycja o usunięcie von Françoisa pojawiła się w reakcji na śmierć Amerykanina George’a Floyda, czarnoskórego mężczyzny zabitego dwa lata wcześniej w Minneapolis przez tamtejszych policjantów, co wywołało falę protestów na całym świecie, zwłaszcza w krajach, gdzie istnieją silne napięcia etniczne. W Namibii kolonizatorzy byli w większości biali, sygnatariusze petycji w większości czarni – tym ostatnim nie podobało się, że morderca i symbol kolonializmu wciąż stoi w samym środku stolicy.

Po obaleniu, pomnik trafił do muzeum historii miasta. – Zajmujemy się jego rekontekstualizacją. U sunęliśmy tablicę, na której było napisane że to on założył miasto. Nie da się założyć miasta, w którym już żyją ludzie – tłumaczy dytektor pracówki Aaron Nambadi, czarny Namibijczyk – Musimy powiedzieć, kim był naprawdę: jednym z głównych niemieckich namiestników wojskowych w Namibii, który przybył tu podbić tę ziemię i jej mieszkańców.

Nambadi mówi, że w kraju trwa właśnie największa od zdobycia niepodległości fala zmian nazw ulic. Nazywa ten proces kolejną falą dekolonizacji:

Większość osób, które podpisały petycję w sprawie usunięcia pomnika von François, była młoda. To pokoleniowa zmiana, przychodzą nowi działacze, nowi politycy, zadają nowe pytania. Chcą opowiedzieć naszą historię z namibijskiej, a nie europejskiej perspektywy. Wiele niemieckich nazw ulic w ostatnim czasie zniknęło. Została chyba jeszcze Bismarcka.

W Google Maps ulica nazwana na cześć żelaznego kanclerza wciąż krzyżuje się z Fidela Castro. Ale po dotarciu na miejsce okazuje się, że i ulicę Bismarcka odniemczono, a tabliczkę usunięto. Jego miejsce zajął Simeon Shixungileni, partyzant walczący o niepodległość Namibii.

W Windhuku nawet dyrektor muzeum miejskiego nie nadąża za zmianami.

 

* * *

 

Niemcy spóźnili się na dzielenie Afryki.

Gdy w 1871 roku powstało Cesarstwo Niemieckie, Hiszpanie, Brytyjczycy i Francuzi od dawna mieli już liczne posiadłości zamorskie, ale Otto von Bismarck twierdził, że Berlin kolonii nie potrzebuje, bo nie opłacają się nowemu imperium. Dekadę później zmienił jednak zdanie, a Niemców ogarnęła kolonialna gorączka.

W 1884 roku Bismarck zwołał w Berlinie konferencję, podczas której podzielono Afrykę na strefy wpływów. Niemcy otrzymały terytoria kilkukrotnie większe od samej Rzeszy: dzisiejsze Kamerun, Togo, Tanzania i Namibia z dnia na dzień stały się pokaźnych rozmiarów afrykańskim imperium kolonialnym. Ale na razie tylko na papierze. Należało jeszcze je podbić.

DZ Namibia
Ilustracja: Małgorzata Suwała

Do tamtej pory nikt się Namibią zbytnio nie interesował: składała się w większości z buszu, pustyni i niedostępnego wybrzeża, na miejscu nie odkryto istotnych surowców. Dwie dekady później mieszkało tu zaledwie kilka tysięcy Niemców skupionych w paru przyczółkach, a większość terytorium kontrolowały dwa najliczniejsze miejscowe ludy, Herero i Nama.

W 1904 r. ci pierwsi wywołują powstanie i mimo, że po kilku potyczkach zaprzestają walk, to dla kajzera jest to okazja, aby zademonstrować siłę swojego wojska. Wilhelm II wysyła na miejsce znanego z okrucieństwa generała Lothara von Trothę. Rozpoczyna się ludobójstwo.

W kolonii żyje wtedy około 80 tysięcy Herero. Po niespełna roku zostaje już tylko 30 tysięcy. Wielu Herero zostaje zagonionych do morderczej pracy – odpowiadająca za budowę linii kolejowej szczecińska firma Lenz informuje, że w okresie 18 miesięcy śmiertelność wśród Hererów wyniosła blisko 70 proc. Podobny los spotka niebawem również lud Nama.

To w Namibii Niemcy po raz pierwszy zakładają obozy, które nazwą Konzentrationslager. Przeprowadzają w nich eksperymenty medyczne, dla więźniów często śmiertelne.

Horror tych miejsc opisują Casper Erichsen i David Olusogi, w książce wydanej w języku polskim pod tytułem „Zbrodnia kajzera” (choć w oryginale brzmi on bardziej dosłownie: „Holokaust kajzera. Zapomniane niemieckie ludobójstwo i kolonialne korzenie nazizmu”). Autorzy piszą między innymi: „W 1905 roku w obozie koncentracyjnym w Swakopmund więźniarki zmuszano do gotowania odciętych głów swoich rodaków i oskrobywania czaszek z tkanki i ścięgien za pomocą odłamków szkła. Ofiary mogły być ludźmi, których same znały – a nawet krewnymi. Następnie niemieccy żołnierze ładowali czaszki do skrzyń i wysyłali je do Niemiec, gdzie zasilały muzea, prywatne kolekcje i zbiory uniwersyteckie” (kilka transz czaszek rząd RFN odda Namibijczykom dopiero sto lat później).

Autorzy dodają, że to właśnie w Namibii, na Wyspie Rekinów, powstał zapewne pierwszy obóz zagłady na świecie: „Brytyjski attaché wojskowy (…) sam doszedł do wniosku, że zadaniem Shark Island jest zlikwidowanie tak wielu Nama, jak to tylko możliwe, a być może nawet zlikwidowanie ich w całości”.

Do 1908 r. ginie lub zostaje wypędzonych 80 proc. Hererów i co czwarty Nama, a ocalali stają się niewolnikami białych.

Namibia wreszcie zostaje kolonią z prawdziwego zdarzenia. Deutsch Süd–West Afrika nigdy nie będzie miała jednak kluczowego znaczenia dla gospodarki Cesarstwa, Berlin nie będzie z niej czerpał pokaźnych zysków. W dodatku Niemcy zostaną z niej wyparci już w 1915 r., niedługo po rozpoczęciu I wojny światowej, przez zależne od Wielkiej Brytanii wojska południowoafrykańskie.

Na podstawie odnalezionych przez nie śladów ludobójstwa powstaje szczegółowy raport niemieckich zbrodni, tak zwana Niebieska księga. Po wojnie Londyn podczas konferencji wersalskiej Londyn prezentuje ją, aby udowodnić, że Niemcy nie powinni posiadać kolonii. Namibię przejmuje Południowa Afryka – ma pozostać pod jej zwierzchnictwem przez jakiś czas, a następnie uzyskać niepodległość, choć ta obietnica szybko okazuje się kłamstwem.

Pretoria pozwala pozostać europejskim cywilom w Namibii, a nawet zaprasza nowych niemieckich osadników. Oddaje im władzę gospodarczą, dla siebie zatrzymując polityczną i wojskową. Zaczyna prowadzić politykę dyskryminacji czarnoskórych, a cały nakład Niebieskiej księgi zostaje zniszczony, tak żeby ludobójstwo zostało zapomniane.

Nawet obalony pomnik Curta von François nie pojawia się w Windhuku w czasach kajzerowskich, tylko dopiero pół wieku po pokonaniu Niemców, za apartheidu.

 

* * *

 

W centrum stolicy można odpocząć w sympatycznym Biergarten, piwiarni. Nad drzwiami wisi drogowa tabliczka ze starą nazwą ulicy – Kaiser Wilhelm Strasse – a miejscowa marka piwa Hansa kojarzy się mocno z Morzem Bałtyckim i Północnym. Poza obsługą są tu tylko biali, co chwila można usłyszeć znajome frazy: scheisse, arschloch, wunderbar, prost!

To pewnie turyści, przyjeżdża ich z Niemiec całkiem sporo: przed pandemią grubo ponad 100 tysięcy rocznie.

Namibia zdekolonizowała się politycznie jako ostatni kraj Afryki. Odniosła ogromny sukces – jest jednym z najstabilniejszych i najzamożniejszych państw na kontynencie. PKB na głowę jest tu wyższe niż w Ukrainie. W rankingu wolności prasy organizacji Reporterzy bez granic, Namibia zajmuje 22. miejsce, wyprzedzając Polskę i Belgię.

Mimo to w niejednym miejscu w Windhuku tak jak w tej piwiarni tu i ówdzie widzę dekoracje upamiętniające czasy największych triumfów Cesarstwa Niemieckiego. Dla wielu wciąż jest 1913 rok, nadal wszystko może się udać, kajzer trwa, jeszcze nie było Holokaustu, niedaleko stoi nienękana przez nikogo synagoga. W każdym większym mieście jest przynajmniej jedna niemiecka szkoła, w Windhuku kilka. Są kościoły, rozgłośnie radiowe, od 1916 r. działa jedyny w Afryce niemieckojęzyczny dziennik. Namibia jest jak niemiecki raj utracony.

Musisz zrozumieć, że przeniesienie ośrodka władzy z Berlina do Pretorii nie zmieniło wiele w relacjach między białymi i Afrykanami – tłumaczy czarnoskóra Naita Hishoono z Namibijskiego Instytutu Demokratycznego, organizacji działającej na rzecz społeczeństwa obywatelskiego. I opowiada, jak po I wojnie światowej Południowoafrykańczycy jeździli do Niemiec, żeby uczyć się teorii ras i doprowadzać apartheid do perfekcji.

Dzisiejsze RPA, Zambia i Namibia, w których długo panował system dyskryminacji rasowej, należą do państw o najwyższych poziomach nierówności społecznych na świecie. W Namibii około 85 proc. obywateli jest czarnych, reszta to biali lub mieszani. Mimo to, aż 60 proc. prywatnej ziemi jest w rękach białych, z tego ogromna część to Niemcy – choć stanowią niespełna 1 proc. populacji tego 2,6–milionowego kraju.

Być może dlatego Namibijczycy wciąż uważają niemiecką kulturę za prestiżową.

Herero zaczęli nadawać sobie stare niemieckie imiona, nawet obecny prezydent ma na drugie Gottfried. Zaczęli ubierać się jak Niemcy, myśleć jak Niemcy. To syndrom sztokholmski – mówi Naita i pokazuje zdjęcie czarnych kobiet ubranych w kostium z czasów wilhelmińskich – To mundur armii niemieckiej, Herrero uznają to za swój tradycyjny strój. Noszą mundury tych, którzy ich mordowali, to szaleństwo. Czasem myślę sobie, że Namibia jest siedemnastym niemieckim landem – podsumowuje.

Te stroje można łatwo kupić, na przykład w centrum Windhuku, w istniejącym od 1934 roku sklepie Holtza. Leżą tam obok wielu pamiątek po niemieckiej epoce kolonialnej, takich jak koszulki z napisami – Südwester Deutsch, Kaiserlicher Post, Deutsches Schutzgebiet – lub wizerunkiem niemieckiego wojskowego.

W sklepie obok na pytanie o strój Herero sprzedawczyni pokazuje parę zwykłych kiecek. Widząc rozczarowanie, wyciąga telefon ze zdjęciem czarnej kobiety w niemieckiej sukni z epoki wilhelmińskiej i upewniwszy się, że chodzi właśnie o taki, oznajmia: – Prawdziwych strojów akurat nie mamy.

 

* * *

 

W dzienniku „Namibian Sun”, wódz Herrero Mutjinde Katjiua rzuca oskarżenia: „Nasz rząd sprzymierza się z mordercami, spiskując z Niemcami, by uniknąć wypłacenia reparacji dla Herero i Nama, a zamiast tego chce przekierować te środki na realizację planów rozwojowych. To kradzież w biały dzień”.

Chodzi o reparacje, o które Herrero wystąpili w 2001 r. Niemiecka Ministra ds. współpracy gospodarczej i rozwoju Heidemarie Wieczorek–Zeul, trzy lata później nazwała zbrodnie w Namibii ludobójstwem i poprosiła o wybaczenie. W 2021 roku to samo zrobił Heiko Maas, minister spraw zagranicznych RFN. Niemcy w końcu zgodziły się wypłacić przeszło miliard euro – ale starają się unikać słowa „reparacje”, dlatego Berlin nie chce przekazywać pieniędzy bezpośrednio Herero, tylko wypłacić środki na pomoc rozwojową rządowi w Windhuku.

W Namibii stało się to kością niezgody. Herero, przed ludobójstwem najliczniejsza grupa, dziś stanowią ledwie kilka procent populacji. Od uzyskania niepodległości nieprzerwanie rządzi tu partia związana ze stanowiącym niewielką, ale jednak większość społeczeństwa ludem Owambo. Dlatego wódz Katjiua skarży się, że jego lud jest marginalizowany, niedoreprezentowany na stanowiskach politycznych i naukowych, oraz że żyje w większej biedzie niż pozostałe grupy etniczne.

Wiele osób twierdzi, że najważniejsze są nie pieniądze, a to, żeby Niemcy się przyznali i zachowali się wobec Namibijczyków jak należy. Większość Niemców nie wie o ludobójstwie, może parę tysięcy obywateli RFN zdaje sobie sprawę, co się wówczas stało – parę tysięcy spośród osiemdziesięciu milionów. A ja bym chciała, żeby ludzie wiedzieli o ludobójstwie Herero i Nama tak dobrze, jak wiedzą o Holokauście – mówi Naita Hishoono z Namibijskiego Instytutu Demokratycznego.

A tam reparacje… Wiedzą, że Niemcy dali Żydom, to teraz wszyscy od nich chcą. Poza tym zwykli ludzie niczego nie dostaną, wzbogacą się tylko wodzowie plemienni – opowiada z kolei starszy biały mężczyzna spotkany w luterańskim Christuskirche. Świątynia stoi na wzgórzu w centralnym punkcie miasta, zaraz przy muzeum narodowym i siedzibie parlamentu.

Zapytany o zmianę nazw ulic, mężczyzna odpowiada: – Wie pan, oni nie lubią historii. Tu, naprzeciwko kościoła, jeszcze parę lat temu stał pomnik niemieckiego żołnierza, ale jego też usunęli. Pewnie prezydent nie chciał go widzieć, gdy szedł do pracy.

Pomnik, o którym mówi, to Reiterdenkmal, posąg jeźdźca, najważniejszy symbol niemieckiej Süd–West Afrika, którego podobizny można kupić w lokalnych sklepach z pamiątkami. Upamiętniał niemieckich żołnierzy, którzy „bohatersko polegli”, tłumiąc powstanie Herero i Nama, czyli dokonując na nich ludobójstwa. Zniknął dziesięć lat temu.

Mężczyzna sam jest z pochodzenia Niemcem, tego dnia jest w kościele, bo jako członek parafii pełni akurat dyżur i dogląda budynku. Religia również przypomina o najnowszej namibijskiej historii rolę: 90 proc. Namibijczyków deklaruje się dziś jako chrześcijanie, większość z nich to właśnie luteranie. Przy rodzimych wierzeniach pozostał mniej, niż co dziesiąty.

 

* * *

 

Swakopmund to trzecie największe miasto Namibii, najdalsze miejsce, do którego dotarło Cesarstwo Niemieckie i w jedne z pierwszych, w którym upadło. Żyje tu niespełna 50 tysięcy mieszkańców – przeszło dwukrotnie większa od Polski Namibia jest, obok Mongolii i Australii, jednym z krajów o najniższym zagęszczeniu ludności na świecie.

Miasto z jednej strony ma wybrzeże Atlantyku, z drugiej pustynię. Jest tu znacznie więcej kajzerowskiej architektury niż w stolicy – lub raczej mniej jest architektury nowoczesnej, większej, co sprawia, że ta dawna nie pozwoliła się zdominować. Na ocienionych palmami ulicach w nieskończoność ciągną się szyldy: Otto Günther, Elegant Farben von Namibia, Georg Ludwig Kindergarten, Adler Apotheke und Drogerie i tak dalej.

Dwa wydarzenia organizują dziś wyobraźnię Namibijczyków: ludobójstwo z początku XX wieku oraz zdobycie niepodległości pod koniec tego samego stulecia. To drugie być może zresztą bardziej niż to pierwsze, bo upamiętnień ludobójstwa na ulicach jest niewiele. Równocześnie łatwo jest się natknąć na nieproporcjonalnie dużo upamiętnień niemieckich żołnierzy poległych podczas genocydu. W centrum Swakopmundu stoi sporych rozmiarów pomnik dwóch kajzerowskich żołnierzy – jeden poległy, drugi wciąż walczący – napis na tablicy pod spodem zaczyna się od słów „Z Bogiem, za Cesarza i Rzeszę”. Rzeźbę kilka lat temu oblano czerwoną farbą i tak już zostało.

Nieopodal stoi zresztą inny monument, który dobitnie udowadnia, że niemiecka historia nie skończyła się tutaj wraz z końcem istnienia kolonii. Częścią instalacji jest wielki krzyż z wpisanym w niego mieczem, a pod spodem wyryte są daty: 1914–1918 oraz 1939–1945.

Przy obu pomnikach przechadzają się kobiety w tradycyjnych strojach Herero. Sprzedają pamiątki turystom, głównie białym.

W witrynie miejscowej księgarni prezentują się biografie tutejszych niemieckich dowódców, coś o walkach o Namibię z Brytyjczykami podczas I wojny światowej, albumy ze zdjęciami w barwach sepii z czasów kolonii. Kobieta za ladą, zagadnięta o jakikolwiek tytuł o ludobójstwie, najpierw twierdzi, że niczego nie ma, ale w końcu wygrzebuje skądś książkę Erichsena i Olusogi, po czym przyznaje, że turyści nie chcą sobie psuć humoru przypominaniem, co zrobili ich przodkowie.

Autorzy dużo miejsca poświęcają w niej szukaniu w Namibii źródeł nazizmu. Pokazują, że kolonialni żołnierze Cesarstwa odegrali istotną rolę w narodzinach III Rzeszy. To popularna teza.

Wzorem dla nazistowskich ustawodawców były regulacje przyjęte w 1906 roku w Afryce Południowo–Zachodniej. Erichsen i Olusoga piszą: „Wprowadzono do języka publicznego całkowicie nowe słownictwo, quasi-prawniczą i pseudonaukową terminologię, którą stosowano w Afryce Południowo–Zachodniej – pojęcia takie jak: mieszanie się raz (Rassenmischung), czystość rasowa (Rassenreinheit), wstyd rasowy (Rassenschande), ludzie mieszanej rasy (Mischlinge) (…). Terminologia (…) nakładała się przy tym na dużo starszy dyskurs mówiący o miejscu Żydów w niemieckim społeczeństwie oraz ich domniemanej niższości w stosunku do etnicznych Niemców. Niemiecka Afryka Południowo–Zachodnia była nie tylko kolonią, w której po raz pierwszy opracowano prawa rasowe i kategoryzację ludzi, ale też stała się pierwszym laboratorium polowym niemieckich naukowców rasowych”.

Gdy przysłano tu z Berlina generała Lothara von Trothę, aby stłumił powstanie Herero, ten był przekonany, że wojny z czarnymi są „tylko wstępem do wielkiej wojny rasowej, którą Niemcy i cała biała rasa będą musiały stoczyć na całym świecie z »niższymi rasami«”, a w swoim dzienniku Hererów nazywał Untermenschen – podludźmi.

Choć Namibia wkrótce przestała być niemiecką kolonią, to kilkanaście lat później tu również powstało Hitlerjugend. Jak piszą Erichsen i Olusoga, „do lat 90. XX wieku Afryka Południowo–Zachodnia znana była wśród reporterów i podróżników z powodu tak zwanych nazistów z buszu – Niemców, czasami weteranów armii hitlerowskiej, którzy w miejscowych piwiarniach butnie świętowali urodziny Hitlera i wywieszali przed swoimi domami flagi ze swastyką”.

 

* * *

 

Kontrast pomiędzy dwiema częściami cmentarza komunalnego w Swakopmundzie bije po oczach.

Na jego końcu, tam gdzie zaczyna się pustynia, stoi tablica z czarnego kamienia poświęcona Namibijczykom, którzy „zginęli z rąk niemieckich żołnierzy w obozach koncentracyjnych z powodu głodu, niewolniczej pracy, gwałtów, chorób, wyczerpania i warunków klimatycznych”. Za nią roztacza się morze kopczyków z piasku – najpewniej setek grobów ze szczątkami tysięcy osób. Są małe, niemal niewidoczne, zlewają się z tłem.

W głównej części cmentarza stoją murowane mogiły, wszystko jest zadbane, dużo drzew i ogólnej zieleni nawilżanej zraszaczami. Pod okazałym grobowcem kapitana kajzerowskiego Schutztruppe, niemieckich wojsk kolonialnych, odpoczywa akurat grupa czarnoskórych sprzątaczy. Opowiadają, że za zajmowanie się pustynną częścią nekropolii nikt im nie płaci, a jeszcze kilkanaście lat temu nie było tam nawet tej tablicy i murku wokół, dlatego część grobów rozjechały quady lub zabrała pustynia. – Władze chciały przy tamtych mogiłach posadzić palmy, trochę zadbać, ale Herero i Nama się nie zgodzili – twierdzi jeden z mężczyzn.

Coś się tam jednak dzieje. Zbudowano mur, a miejskie władze opublikowały broszurę – kontruje kilka godzin później Gerhard Tötemeyer. Dobiegający dziewięćdziesiątki biały namibijski Niemiec, polityk i politolog, to pomnikowa postać.

Urodził się w 1935 roku na namibijskiej prowincji, w rodzinie misjonarzy. W latach 70. zaangażował się w działalność SWAPO – lewicowego ruchu niepodległościowego. Twierdzi, że był w tamtym czasie najbardziej znienawidzoną niemieckojęzyczną osobą w kraju, pewnego razu dostał nawet telefon z informacją, że jest na trzecim miejscu na liście do odstrzału. I możne faktycznie zdążyliby go zabić (jego student Anton Lubowski, numer jeden na tej samej liście, faktycznie został zamordowany), gdyby nie to, że niedługo potem Namibia wybiła się na niepodległość. Dziś wielu czarnych nazywa go z szacunkiem i pieszczotą opa, czyli z niemiecka – dziadek.

Nieopodal monumentu poświęconego niemieckim żołnierzom poległym podczas ludobójstwa, stwierdza: – Nawet niemiecka społeczność jest podzielona w kwestii takich pomników. Jedni chcą ich zachowania, inni nie. Ale i tak nie mamy pod nim żadnych uroczystości. Pomniki pewnie są ważne dla Herero i Nama. Ale jeśli porozmawia pan z Owambo, powiedzą, że tego nie rozumieją. Mają inny stosunek do przeszłości, czują, jak odnoszą się do nich Herero.

Tötemeyer jest przeciwny wypłaceniu reparacji przez Berlin. – Gdy wypłacano reparacje Żydom, ludzie odpowiedzialni za ich mordowanie żyli, a ci, którzy zabijali w 1904 roku, już dawno są martwi. Nie możesz powiedzieć, że praprawnuki tamtego oficera ponoszą odpowiedzialność za jego czyny. Tak, to było ludobójstwo, ale obecny niemiecki rząd nie powinien za nie odpowiadać – stwierdza.

I zaleca odwiedzić miejscowe muzeum, w którym ma się znajdować cała wystawa poświęcona ludobójstwu.

To spory gmach, w środku morze eksponatów, na dużych tablicach szczegółowy opis historii miasta. Z poświęconych pierwszej dekadzie XX wieku można się dowiedzieć o powiększeniu latarni morskiej i uruchomieniu ochotniczej straży pożarnej, ale o ludobójstwie ani słowa. Tylko jedna zawoalowana uwaga przy roku 1904 – „Wybuch powstania Herero. Jeńcy umieszczeni w obozach (jeńcom zapewniono pożywienie)”. Tyle.

Po dłuższych poszukiwaniach znajduje się wspomniana przez Tötemeyera wystawa: powieszone na uboczu, pięć średnich rozmiarów plansz. Bardziej okazała jest nawet ekspozycja resoraków. Nieopodal grupka Niemców ogląda film o miejscowej faunie i florze. Na ekranie foka, potem lis.

 

* * *

 

Nasz język to Namdeutsch, lub Südwesterdeutsch. Niektórzy twierdzą, że to dialekt, ale tutejsi czują, że mają swoją własną szprechę – zapewnia Sylvia Schlettwein, pisarka i pracownica Uniwersytetu Namibijskiego, a do niedawna nauczycielka w ufundowanej przez rząd RFN prywatnej szkole w Windhuku. Sama jest szóstym pokoleniem namibijskich Niemców. Twierdzi, że ich miejscowa kultura różni się od w Republice Federalnej w tym samym stopniu, co austriacka, czy szwajcarska.

I dodaje: – Jestem Deutsch Namibier, Namibisch Deutscher, niemieckojęzyczną Namibijką. A tak naprawdę zawsze po prostu mówię, że jestem Namibijką. Nie Niemką. Namibijką.

Na pytanie o to, czy rzeczywiście część tutejszych Niemców zaprzecza jakoby doszło tu sto lat temu do ludobójstwa, Sylvia przytakuje.

Tak jest, mają na to tysiące argumentów. Większość Niemców powie, że żadnego ludobójstwa nie było.

 

Cytaty z książki „Zbrodnia Kajzera” według tłumaczenia Piotra Tarczyńskiego.

Reportaż powstał dzięki wsparciu odbiorców w serwisie Patronite. Możesz do nich dołączyć tu: https://patronite.pl/dzialzagraniczny

Dziękuję!

Zbigniew Rokita

Reporter, redaktor, specjalizuje się w problematyce Europy Wschodniej i Górnego Śląska. Autor książek reporterskich „Kajś. Opowieść o Górnym Śląsku” (wyróżnionej Nagrodą Literacką Nike oraz Nike czytelników) oraz „Królowie strzelców. Piłka w cieniu imperium”. Wieloletni sekretarz redakcji dwumiesięcznika „Nowa Europa Wschodnia”. Autor sztuk teatralnych Nikaj (Teatr Zagłębia, reż. Robert Talarczyk) i Weltmajstry (Teatr Korez, reż. Robert Talarczyk).