Ilustracja: Kasia Kozakiewicz

Na własnych śmieciach

Stolica Transylwanii jest jednym z najlepszych miejsc do życia w całej Rumunii. Chyba, że jest się Romem - wtedy trzeba się męczyć w największym przyśmietniskowym getcie Europy.
Autorka
Michalina Kowol

REPORTAŻ JEST DOSTĘPNY TAKŻE W WERSJI AUDIO (CZYTA KAMILA KALIŃCZAK):

W zimie ściany pokrywają się od wewnątrz cienką warstwą lodu – opowiada Maria Rozalia Stoica, przez wszystkich znajomych nazywana po prostu Mori.

Kobieta usypia pięciotygodniowego Ivana w salonie służącym też za sypialnię: drewnianym pomieszczeniu obitym bladozłotą tapetą w drobne listki. Pokój jest ciemny, nie ma w nim okien, oświetla go jedynie słaba lampka i blask telewizora, w którym cicho buczą powtórki serialu o psim detektywie.

Mori wraz z mężem własnoręcznie (z płyt gipsowych, desek i sklejki) dobudowywała go do jednoizbowej chatki, którą kupili za równowartość 1200 złotych. Wcześniej pomieszkiwali w takiej samej konstrukcji naprzeciwko, u jej matki, ale łącznie z nimi gnieździło się tam już 10 osób, więc potrzebowali własnego kąta.

Dziś dla siebie i dwóch synów mają więc dwa pokoiki i małą kuchnię w przedpokoju – choć bez wody, którą muszą przynosić z kurka wspólnego dla całej dzielnicy. Za ubikację służą pobliskie tory kolejowe.

Do ich domu prowadzą wciśnięte między podobne baraki wąskie uliczki, zasłane plastikowymi miskami, zmokniętą tekturą i innymi, mniej lub bardziej przydatnymi przedmiotami. Taką drogę pokonuje codziennie do szkoły dziesięcioletni Flaviu: bardzo dobrze się uczy, chce zostać strażakiem. Dawniej chciał pracować przy segregacji śmieci, jak jego ojciec.

Mori i jej rodzina są częścią liczącej 1500 osób romskiej społeczności zamieszkującej osadę przylegającą do wysypiska Pata Rat w rumuńskiej Kluż–Napoce, stolicy Transylwanii.

Miejscu nazywanym największym w Europie przyśmietniskowym gettem.

 

* * *

 

Pierwsi mieszkańcy osady przy Pata Rat musieli mieć poczucie humoru, bo jej najstarsza część nazywa się Dallas. Powstała w latach 60. ubiegłego wieku, gdy zaczęli ściągać tu Romowie z pobliskich wiosek, szukający pracy przy segregacji nadających się do recyklingu odpadów z Kluż–Napoki.

Trzy dekady później kolejna dzielnica dostała już bardziej lokalną nazwę: Cantonolui. Trafiali tam Romowie eksmitowani z budynków reprywatyzowanych przez transylwańską stolicę po upadku komunizmu. Część nie chciała opuszczać zajmowanych mieszkań, więc nowi właściciele ubiegali się czasami nawet do podpaleń. – Odkąd mam własne dzieci, żyję w strachu, że i je to spotka – opowiada Mori, której domek stoi właśnie w Cantonolui – Niektóre rzeczy trzymam w pudełkach, żeby w razie czego szybciej się spakować.

DZ Rumunia 1
Ilustracja: Małgorzata Suwała

Trzecią dzielnicę nazywa się “Rampą”. Czyli po prostu “Śmietniskiem”. Zasiedlają ją najubożsi Romowie: ich nieregularnie rozrzucone po okolicy baraki zbudowane są z materiałów znalezionych na wysypisku, ziemia upstrzona jest rozniesionymi przez wiatr śmieciami, wokół pałętają się wyleniałe psy.

Ale najbardziej znana jest najnowsza dzielnica, Coastei – ochrzczona tak od centralnie położonej ulicy w Kluż–Napoce, skąd w 2010 r. masowo eksmitowano Romów. Był grudzień i chociaż na górce tuż za Dallas władze przygotowały moduły, mające służyć przesiedlonym za schronienie, to dla połowy osób ich zabrakło: eksmitowanych rodzin było 76, a domków tylko 40.

Dla 24–letniego wówczas Alexa Fechete z dziewczyną, przydziału nie było. Przygarnęli ich dawni sąsiedzi z Coastei. Mieszkali w 11 osób na 16 metrach kwadratowych, dzieląc się łazienką z żyjącymi w podobnych warunkach ludźmi z naprzeciwka.

Byłem w szoku! Przecież przyjaźniłem się z Rumunami, płaciłem podatki, kibicowałem rumuńskim piłkarzom. Gdyby trzeba było nam bronić kraju, wstąpiłbym do wojska i oddał za Rumunię życie – wspomina Alex.

Wydawało mi się, że nie jestem jak inni Romowie, myślałem, że jestem od nich lepszy. Ale po tym, jak tu trafiłem, nie czułem się jak obywatel. Nie czułem się nawet jak człowiek. W pewnym sensie dziękuję władzom miasta za to, że mnie tutaj sprowadziły: otworzyły mi oczy na tę rzeczywistość – opowiada.

Choć moduły miały być rozwiązaniem tymczasowym, to wiele z eksmitowanych w 2010 r. rodzin dalej w nich mieszka.

W miejscu, gdzie żyły dawniej, jest dziś niewielki deptak z siłownią plenerową i ścieżką rowerową. Z jednej strony nad całością góruje wydział teologii prawosławnej jednego z klużowskich uniwersytetów, z drugiej – przedszkole imienia Czarnoksiężnika z Oz.

 

* * *

 

Na filmiku z 2016 r. angielski lektor wita nas w “najszybciej rozwijającym się mieście w Rumunii”. Superlatywów jest więcej: Kluż–Napoka to także miasto “najbardziej wpływowe” w zachodniej części kraju, “kolebka 10 najlepszych uczelni”, centrum biznesu i sektora informatycznego.

W rytm dynamicznej, motywującej muzyki, ujęcia klasycznej architektury starego miasta i obchodów rumuńskich tradycji mieszają się ze zdjęciami nowoczesnych wieżowców oraz biur typu open space. Kluż–Napoka ma być europejską odpowiedzią na Silicon Valley.

“Nic dziwnego, że zajęliśmy 1. miejsce w rankingu na najbardziej przyjazne dla obcokrajowców miasto w Europie!” oznajmia lektor i wymienia narodowości żyjące w tym kosmopolitycznym mieście: „Rumuni, Niemcy, Węgrzy… i inni”.

I inni! – George Zamfir triumfalnie pauzuje wideo wrzucone na YouTube z (niezweryfikowanego) konta burmistrza. George jest socjologiem, specjalizuje się w tematach kryzysu mieszkaniowego w Rumunii, w szczególności jego aspektów związanych z nierównościami i dyskryminacją.

Lokalne władze mają wizję tego miasta jako technologicznie rozwiniętego, smart city. Ale istnieje też jego druga wersja, pogrążona w głębokim kryzysie mieszkaniowym i o rasistowskiej polityce, której celem jest wypędzenie Romów z miasta – przekonuje.

Faktycznie, Kluż–Napoka od pierwszego wejrzenia wydaje się miejscem kontrastów.

Odmalowana i zadbana starówka zachęca do spacerów, czy kupowania pamiątek podczas kiermaszu rękodzieła zorganizowanego na rynku. Na elektrycznych słupach reklamowych przewijają się plansze: Kluż–Napoka miastem festiwali, Kluż–Napoka miastem start–upów, Kluż–Napoka miastem innowacji.

Za starym miastem zaczynają piętrzyć się, jak siedziby kosmicznych dygnitarzy, gigantyczne relikty po epoce brutalizmu. Nawet one mają swoich wielbicieli.

Jednak Pata Rat, poza jego mieszkańcami, zauważą tylko nieliczni. Chatki i baraki nie są widoczne ani z głównej drogi, ani nawet z samolotów startujących z niedalekiego lotniska.

 

* * *

 

Władze miasta mają ambitny plan zamknięcia getta w Pata Rat do 2030 r. To nasz długoterminowy projekt – tłumaczy w rozmowie telefonicznej Olah Emese, zastępczyni burmistrza Kluż–Napoki, Emila Boca. Ratusz zgadza się na wywiad znienacka, dopiero kilka miesięcy po wielokrotnych próbach kontaktu.

Poprzedni gospodarz miasta, Sorin Apostu, musiał się podać do dymisji w 2012 r. po aresztowaniu i przedstawieniu zarzutów korupcyjnych. To ja za jego kadencji miała miejsce eksmisja Romów z ulicy Coastei, ale choć reprezentował tę samą partię, co obecna ekipa, to następcy odcinają się od jego polityki.

Te działania były nielegalne. Podobna sytuacja nie może tutaj ponownie mieć miejsca. Oczywiście życie przy wysypisku związane jest z wieloma ryzykami i nie widzę takiej opcji, by te rodziny tam zostały. Jedyną możliwością jest relokacja – przekonuje wiceburmistrzyni.

Nie wszyscy wrócą jednak do Kluż–Napoki, rodziny z Pata Rat mają trafiać w różne miejsca gminy. Rozsianie ich w całym rejonie ma według władz ułatwić ich integrację w społeczeństwie. Miejscowi aktywiści widzą to trochę inaczej: Romowie mają trafić na obrzeża i pozostać niewidoczni.

Jedną z osób, które zdołały wrócić do samej Kluż–Napoki jest Alex. W 2017 r., już z powiększoną rodziną, został zakwalifikowany do programu mieszkań socjalnych, współfinansowanego przez Mechanizm Finansowy Europejskiego Obszaru Gospodarczego (czyli tzw. Fundusze norweskie i EOG).

Obecnie sam współpracuje z powstałą przy ratuszu organizacją, która nadzoruje drugą edycję programu relokacji Romów z Pata Rat. – Wiem, że to brzmi jak szaleństwo. Jakbym współpracował z diabłem – śmieje się – Ale jeśli diabeł robi też dobre uczynki, to czemu nie?

Nowa edycja programu ma zapewnić mieszkania dla 35 rodzin, Mori i jej bliscy znajdują się na aktualnej liście oczekujących. Nie wiadomo jednak, kiedy i gdzie będą mogli się przeprowadzić: choć przyznawanie lokali socjalnych ma być teraz łatwiejsze, to wciąż ich brakuje.

Podporą mógłby być rynek prywatny. – Ratusz dysponuje funduszem, którego celem jest wspomożenie najemców pochodzących z Pata Rat i opłata ich czynszu. Niestety, wielu właścicieli nie chce wynajmować mieszkań romskim rodzinom – ubolewa wiceburmistrzyni.

Choć w 2020 r. parlament Rumunii przegłosował nową ustawę, według której za dyskryminację społeczności romskiej grozi nawet do 10 lat pozbawienia wolności, to w sfinansowanym przez ambasady Niemiec i Holandii badaniu z tego samego roku wynika, że aż 70 proc. Rumunów nie ufa tej mniejszości.

Na pytanie, co miasto robi, by zapobiegać tej dyskryminacji, Olah Emese odpowiada: – Organizujemy spotkania, na których pokazujemy dobry przykład. Żaden sąsiad nie skarżył się na Romów, którzy przeprowadzili się z Pata Rat w pierwszej turze programu relokacji.

 

* * *

 

Gdy Alex oprowadza mnie po kolejnych dzielnicach Pata Rat, zagajam go o zdanie na temat rasizmu ekologicznego skierowanego przeciwko Romom. Odpowiada pytaniem: – A widzisz tu inne narodowości?

Rasizm ekologiczny oznacza, że zanieczyszczenie środowiska nie wpływa jednakowo na wszystkich, niektóre społeczności są bardziej narażone na jego negatywne skutki. Europejskie Biuro Środowiskowe, czyli federacja pozarządowych organizacji ekologicznych, w 2020 r. wydało raport poświęcony temu, jak ten problem wpływa na społeczności romskie w między innymi Bułgarii, Słowacji, Węgrzech, czy właśnie Rumunii – to właśnie w nim Pata Rat zostało wyszczególnione jako największe przyśmietniskowe getto Europy.

W rozmowach z jego mieszkańcami często przewija się temat problemów zdrowotnych wynikających z sytuacji higienicznej w osadzie i bezpośredniego sąsiedztwa zanieczyszczeń (jak opary ze śmietniska), ale również hałasu pochodzącego z pobliskiej drogi szybkiego ruchu, kolei i lotniska. Zanieczyszczony jest tu praktycznie każdy zmysł.

Weź, powąchaj sobie, jeśli naprawdę chcesz to poczuć – Mori podaje mi kurtkę, którą jej mąż nosi do pracy przy segregacji śmieci – Śmierdzi resztkami jedzenia, toaletą, palonym plastikiem, dymem z pożarów na śmietnisku – narzeka kobieta.

Jej mama Fiorentina ma 45 lat i również pracuje przy recyklingu, na stacji obróbki PET. Do Pata Rat trafiła po eksmisji.

20 lat temu powiedziałabym, że to miejsce jest horrorem. Ale teraz to po prostu dom. Dom, który wykańcza cię psychicznie i fizycznie, zabija cię, wypełnia cię bakteriami – kobieta przejeżdża palcem po parapecie, na jej skórze pozostaje czarna smuga – Kąpię się, jestem czysta, a za dwie godziny ścieram sobie kurz z głowy. Ten osad oblepia nam płuca i nerki.

Pulmonolog Bogdan Mincu opowiada mi, że w Pata Rat odnotowuje się wysokie, kilkusetkrotnie przekraczające normy, poziomy pyłów zawieszonych PM2.5 i PM10. – Wiosną i latem dochodzi do tego siarkowodór z rozkładających się śmieci. Zimą nie jest lepiej, bo mieszkańcy, by się ogrzać, rozpalają piecyki, a w ich barakach nie ma odpowiedniej wentylacji – dodaje.

Z jego badań wynika, że:

– w ciągu ostatnich 5 lat, w ponad połowie miejscowych domostw zmarł co najmniej jeden członek rodziny. Przyczyną śmierci były głównie rak, choroby serca i płuc;

– 77 proc. ankietowanych cierpi na choroby przewlekłe, połowa z nich z różnych przyczyn nie przyjmuje leków;

– prawie wszyscy ankietowani zdawali sobie sprawę z tego, że odpady i zanieczyszczenie powietrza w miejscu, w którym żyją, negatywnie wpływają na ich stan zdrowia.

Wśród problemów zdrowotnych u dzieci, Bogdan Mincu wskazuje przede wszystkim astmę i powtarzające się infekcje dróg oddechowych: – Z mojego doświadczenia w publicznej służbie zdrowia wynika, że władze nie reagują na cierpienie, ale reagują na bodźce finansowe. Tutaj bodziec jest taki: jeśli moim pacjentem jest dziecko z częstymi infekcjami i za 40 lat rozwinie się u niego przewlekła choroba płuc, to opieka nad nim stanie się bardzo kosztowna. Ja wiem, że mówię o sytuacji z dalekiej przyszłości; ale inwestowanie w ich leczenie teraz, na dłuższą metę zaoszczędziłoby miastu dużo pieniędzy – przekonuje.

Flaviu, syn Mori, zaraził się anginą przez zabawę w zakażonych odpadach, tak przynajmniej tłumaczył jej lekarz. – Dzieci moich sąsiadek i znajomych zaczynają chorować w wieku dwóch, trzech lat, gdy zaczynają bawić się na zewnątrz. Niektóre chorują często, nie rosną, są anemiczne. Mają inny odcień skóry. I wcale nie dlatego, że są romskie – zauważa kobieta.

I dodaje, że u dziewczynek oraz kobiet, dodatkowo do infekcji dróg intymnych prowadzi brak dostępu do czystej, bieżącej wody.

Alex zaprowadza mnie do jednego z jej źródeł. Wśród rozbełtanej brei i walających się śmieci widać dwie betonowe obręcze ułożone jedna na drugiej. Na szczycie krótki, smutny kurek, przytrzaśnięty kamieniem, by trzymał się w miejscu. Sączy się z niego cienki strumyczek wody, przy gruncie mieszający się z brudną mazią błota.

 

* * *

 

Ze stereotypami walczy się, poznając innych ludzi. Ja przecież mam złe doświadczenia z Rumunami, a wcale nie uważam, że wszyscy Rumuni to rasiści. To ważne, by romskie dzieci chodziły do klasy z dziećmi rumuńskimi, czy węgierskimi. Wtedy będą mogły się nawzajem poznać – mówi Alex. I zwraca uwagę, że w szkole najbliższej Pata Rat, 87 proc. uczniów jest pochodzenia romskiego.

Tu nie ma jedynie cmentarza, przestają nas segregować dopiero po śmierci – stwierdza.

Dzieci przydzielane są do szkół najbliżej miejsca zamieszkania. A w tamtej okolicy mieszkają głównie Romowie – tłumaczy tę sytuację wiceburmistrzyni Emese. I wymienia inwestycje, jakie Kluż–Napoka robi w miejscową edukację: miasto finansuje przedszkole dla dzieci z Pata Rat, organizuje transport do pobliskiej szkoły i wydaje bony na posiłki. Zajmuje się też nagminnym zjawiskiem porzucania nauki przed uzyskaniem dyplomu ukończenia.

To wyobraź sobie dzień w szkole z perspektywy romskiego dziecka. Budzisz się koło wysypiska. Nie masz wody ani prądu. Nie masz czystych ubrań. Nie masz komórki, fajnych butów, jedzenia. Nie masz pieniędzy na książki, a tym bardziej na korepetycje. Będąc romskim dzieckiem, bardzo ciężko jest skończyć szkołę – komentuje jednak Alex.

Tymczasem on uważa wiedzę za kluczową, dlatego z kilkoma mieszkańcami osady założył społeczną stację Radio Pata. Na jej antenie ogłaszają nabory do szkoły, dzielą się kontaktami do lekarzy, prowadzą audycje na temat problemów gnębiących lokalną społeczność, jak prostytucja czy uzależnienie od narkotyków. Ale bywa też mniej poważnie: w Radiu Pata brzmi przede wszystkim manele, mieszanka muzyki romskiej i popu. – Każdy ci powie, że to badziew. A potem okazuje się, że zna wszystkie kawałki – śmieje się Alex.

Mężczyzna zachowuje optymizm. – Jesteśmy na takim etapie, jak Afroamerykanie w USA w latach 60. Potrzebujemy romskich aktywistów i myślicieli. Może dopiero za 50 albo za 100 lat, ale coś się zmieni – przekonuje.

Również Mori obserwuje zachodzące w swojej społeczności pozytywne przemiany. Coraz więcej rodziców regularnie posyła swoje dzieci do szkoły. Młode dziewczyny wiedzą już, że nie muszą rzucać edukacji, nawet jeśli zajdą w ciążę. Walka o lepszą przyszłość nie jest już domeną młodych idealistów: ludzie w każdym wieku organizują się i łączą, by wspólnie zmieniać coś w społeczności.

Sama Mori współpracuje z organizacjami pozarządowymi i ułatwia kontakty między fundacjami i mieszkańcami Pata Rat. – Chyba znalazłam swoje powołanie. 10 lat temu każdy tutaj żył własnym życiem, zajmował się tylko swoimi problemami. Teraz ludzie widzą, że być może każdy tutaj ma własną historię, ale za to nasz cel jest wspólny.

 

* * *

 

Pytanie jeszcze: jaki jest prawdziwy cel relokacji mieszkańców Pata Rat? Socjolog George Zamfir twierdzi, że zapowiedzi ratusza o likwidacji getta do 2030 r. skierowane są nie do nich, tylko do deweloperów luksusowych mieszkań.

W 2020 r., w bezpośrednim sąsiedztwie Pata Rat rozpoczęła się budowa megaprojektu Transilvania Smart City. Miejscowi i zagraniczni inwestorzy przeznaczyli na powstanie nowoczesnego zamkniętego osiedla 700 milionów euro. Na terenie 35 hektarów ma powstać 10 tys. mieszkań, centrum handlowe i małe lokale komercyjne, do tego własna szkoła, hotel i spa, a nawet park i sztuczne jeziora.

W tym projekcie nic nie jest smart – sarka Alex – I co, ci ludzie będą ze swojego mieszkania za setki tysięcy euro patrzeć na getto, obserwować walkę klas? I wdychać powietrze ze śmietniska? – pyta.

Jestem pewna, że odpowiedzialni za ten projekt podejmują wszelkie potrzebne działania – odpowiada pytana o komentarz zastępczyni burmistrza.

Deweloperzy Transilvania Smart City odmówili komentarza. Pierwsza część budowy ma się zakończyć w drugiej połowie 2023 r.

Reportaż powstał dzięki wsparciu odbiorców w serwisie Patronite. Możesz do nich dołączyć tu: https://patronite.pl/dzialzagraniczny

Dziękuję!

Michalina Kowol

Dziennikarka multimedialna, absolwentka Polskiej Szkoły Reportażu, poliglotka. Współpracuje z Deutsche Welle, publikowała m.in. w Dużym Formacie i mediach międzynarodowych. Zawsze w szpagacie między Europą Środkowo-Wschodnią a Ameryką Łacińską.