Ilustracja: Aleksandra Pękala

Kazachowie nie gęsi

W Kazachstanie więcej mieszkańców mówi płynnie po rosyjsku niż w języku narodowym. Od napaści Kremla na Ukrainę zaczyna się to jednak szybko zmieniać.
Autorka
Ludwika Włodek

REPORTAŻ JEST DOSTĘPNY TAKŻE W WERSJI AUDIO (CZYTA KAMILA KALIŃCZAK):

W kazachskim nie ma słówka „który”, dlatego często używa się imiesłowów – zaczyna lekcję Aleksiej – Ujge baratyn adam, człowiek idący do domu – wymawia wolno i wyraźnie – Aułada ösetin agasz, rosnące na podwórzu drzewo – daje grupie czas na powtórzenie obu przykładów.

To spotkanie klubu konwersacyjnego Batył boł, w dosłownym tłumaczeniu „Bądź śmiały”. Czyli inaczej „nie wstydź się”, a konkretnie: nie wstydź się mówić po kazachsku. Klub działa od kwietnia i jest prywatną, całkowicie darmową inicjatywą Aleksieja Skałozubowa.

Szerszej publiczności dał się poznać 6 marca, kiedy lokalne media obiegły jego zdjęcia z antywojennej demonstracji w Ałmaty, dawnej stolicy Kazachstanu. W odpowiedzi na kremlowską propagandę, że napaść na Ukrainę, ma na celu „obronę ludności rosyjskojęzycznej przed neonazistowskim reżimem z Kijowa”, Aleksiej ustawił się w centrum miasta z plakatem „Jestem Rosjaninem, nie trzeba mnie bronić”.

Skałozubow urodził się w 1995 roku w miasteczku Jesyl na północy Kazachstanu. Wielkoruski szowinizm poznawał na wakacjach: gdy przyjeżdżał w odwiedziny do krewnych, wszyscy nazywali go Kazachem, chociaż jest jasnym blondynem o niebieskich oczach, na murach widywał szokujące go napisy „Rosja dla Rosjan”. Po napaści na Ukrainę zobaczył, jak ten szowinizm działa w praktyce. I jak w złej wierze można wykorzystać sytuację językową w dawnych republikach radzieckich.

W dzisiejszym Kazachstanie co piąty obywatel jest etnicznym Rosjaninem. Według badań przeprowadzonych w 2018 r. przez Fundację im. Friedricha Eberta, o ile po rosyjsku mówi płynnie ponad 50 proc. społeczeństwa, to już kazachskim włada w podobnym stopniu tylko 40 proc. W domu posługuje się nim zaledwie połowa etnicznych Kazachów, wśród Rosjan biegle zna go niecałe 4 procent.

Ale dzięki takim ludziom jak Skałozubow, zaczyna się to właśnie szybko zmieniać.

 

* * *

 

Aleksiejowi od dawna przeszkadzało, że nie umie płynnie rozmawiać w narodowym języku swojej ojczyzny. Chodził do rosyjskiej szkoły, kazachski miał tylko kilka razy w tygodniu. – Uczyli nas dość mechanicznie: przeczytaj tekst, przetłumacz, wypisz najważniejsze słowa. Do praktycznego konwersowania nikt nas nie przygotował ani nie zachęcał, nauczycielom było wszystko jedno – wspomina.

Jako student na politechnice w mieście Kustanaj też miał kazachski, ale tylko pisemny. Próbował konwersować z przyjaciółmi pochodzącymi z kazachskojęzycznych rodzin, ale czasem czuł, że koledzy woleliby żeby mówił sprawnie i szybko – czyli po rosyjsku. Stopniowo przestał więc zanudzać ich swoimi lingwistycznymi praktykami.

Ale nie zrezygnował całkowicie. Już po przeprowadzce do Ałmaty specjalnie wynajął mieszkanie koło głównego meczetu, bo słyszał, że to dzielnica, w której mieszka sporo osób kazachskojęzycznych. Po pracy chodził do lokalnych kafejek i stołówek i dopiero wtedy miał wrażenie, że powoli nabywa biegłości w języku, którego teoretycznie uczył się całe życie. Niestety, nie było go stać na to, żeby cały czas żywić się na mieście, więc musiał zrezygnować z tego miłego zwyczaju.

DZ Kazachstan
Autorka ilustracji: Małgorzata Suwała

Z tego samego powodu nie znalazł dla siebie żadnego klubu konwersacyjnego: darmowe były tylko w językach obcych, od angielskiego, aż po japoński. Dlatego założył własny, gdzie każdy mógłby za darmo i całkowicie dobrowolnie ćwiczyć potoczną znajomość kazachskiego. Do pomocy zaprosił znających go w stopniu płynnym wolontariuszy, w tym dziewczynę, do której wcześniej sam chodził czasami na prywatne konwersacje.

Dziś Batył boł ma swoje oddziały we wszystkich większych miastach Kazachstanu – w Ałmaty salę za darmo udostępniają władze miasta, zajęcia odbywają się we wtorki, czwartki i soboty. Są tak skonstruowane, żeby można w nich było uczestniczyć, nie będąc na poprzednich, oraz żeby coś z nich wynieśli zarówno początkujący, jak i bardziej zaawansowani.

Imiesłów tworzymy poprzez dodanie do czasownika końcówki, która różni się w zależności od brzemienia czasownika – tłumaczy Aleksiej, podając przykłady z kserówek rozdanych przed lekcją. Po części teoretycznej każdy dostaje zdanie do przetłumaczenia. Samolot, który leci po niebie. Serial, który wszystkim się podoba.

Potem przychodzi czas na objaśnianie drogi. Grupa dzieli się na pary, otwierają w telefonach kazachską aplikację 2Gis (czyli miejscową, dokładniejszą wersję Google Maps) i tłumaczą sobie, jak dojechać w wylosowane miejsce.

Po dwóch dialogach znów zmiana tematu. – Teraz będziemy rozmawiać o miłości – zapowiada Aleksiej.

Podobno o miłości po kazachsku się nie mówi – rzuca przystojna dwudziestoparolatka.

Nieprawda, tak może powiedzieć tylko ktoś, kto nie zna kazachskiego i zwyczajów kazachskojęzycznej ludności – ripostuje prowadzący, choć dziewczyna to na oko właśnie Kazaszka.

Tego dnia grupa liczy 9 mężczyzn i 13 kobiet, od dzwudziesto- do sześćdziesięciolatków. Akurat żadnych obcokrajowców, mimo że podobno też przychodzą – sądząc po wyglądzie, jedna trzecia obecnych to Słowianie, przytłaczająca większość to etniczni Kazachowie.

 

* * *

 

Ulubiona, końcowa część każdych zajęć to śpiewanie kazachskich piosenek, wspólne karaoke. Za oknami już jest ciemno, więc młodsi uczestnicy falują do rytmu. Wyglądają nie jak grupa kursantów na zajęciach językowych, a paczka znajomych w jakimś barze.

Co zresztą zwiastuje dalszy rozwój wieczoru: po lekcjach zawsze co najmniej kilka osób decyduje się na wspólne wyjście. Wszyscy konsekwentnie zamawiają po kazachsku, co nierzadko wywołuje totalnie zdziwienie kelnerów, przyzwyczajonych do rosyjskojęzycznej klienteli.

Dobrze zresztą, że tylko zdziwienie.

Aktywista Kuat Ahmetow wraz ze współpracownikami nagrywał, a potem rozpowszechniał w sieci reakcje handlowców i urzędników odmawiających rozmowy po kazachsku. Największym echem odbiło się wideo z lata 2021 r. Sprzedawczyni z Aktau, portu nad Morzem Kaspijskim, nie tylko nie chciała obsłużyć klienta w języku, którego zwyczajnie nie znała, ale jeszcze nawymyślała Ahmetowi od „niewdzięcznych chamów, którzy nie umieją docenić tego, że Rosjanie wszystko im zbudowali”.

Prawdziwa afera rozpętała się jednak dopiero, gdy do Internetu trafił filmik z tą samą kobietą bardzo grzecznie przepraszającą za swoje poprzednie słowa i zapewniającą o szacunku dla Kazachów i ich języka.

Rossotrudniczestwo, czyli rosyjska rządowa agencja zajmująca się sprawami Rosjan żyjących zagranicą, obwiniła władze Kazachstanu o brak reakcji. Rosyjskie media prześcigały się w oburzeniu na kazachskich nacjonalistów, którzy zmusili biedną kobiecinę do samokrytyki. W efekcie wiceszef kancelarii prezydenta Kazachstanu publicznie potępił Ahmetowa, jego działania nazwał „jaskiniowym nacjonalizmem” i zapewnił, że w kraju nie ma na taki miejsca. Aktywiście groziła sprawa w sądzie za wzywanie do nienawiści na tle rasowym.

Chcąc uniknąć prześladowań, wyjechał do Kijowa.

 

* * *

 

Teraz, gdy wiele firm z Rosji się wycofało, będą wchodzić na kazachski rynek bezpośrednio i siłą rzeczy działać od razu po kazachsku – przekonuje młody działacz praw człowieka Muratbek Qairjanuly.

Teoretycznie przedsiębiorstwa działające w kraju i tak już wcześniej powinny mieć witryny internetowe w miejscowym języku i kręcić w nim reklamy, ale w praktyce tego nie egzekwowano, a kazachskiego przybywało w świecie biznesu tylko dzięki aktywistom pisującym w tej sprawie do menadżerów. Zdaniem Muratbeka, zmiany przyśpieszą jednak dzięki międzynarodowym sankcjom wprowadzonym po rosyjskiej inwazji na Ukrainę.

Wcześniej wszystko szło do nas przez Rosję. Dystrybutorzy wprowadzali do naszych kin zachodnie filmy zdubbingowane wcześniej na potrzeby rynku rosyjskiego. Otwierały się tu filie koncernów, które już wcześniej działały w Rosji, a ich managerowie uważali, że nie ma co robić nowych reklam specjalnie pod nas.

Muratbek, choć oczywiście bardzo dobrze zna rosyjski, to uważa go za język obcy. Pochodzi z Atrau na zachodzie kraju, u niego w domu wszyscy mówili po kazachsku, skończył kazachską szkołę, liceum i studia. Kiedy po zrobieniu dyplomu przeniósł się do Ałmaty, był w szoku, jak bardzo zrusyfikowana jest dawna stolica. – Szukając pracy, kilka pierwszych CV napisałem po kazachsku i chyba w ogóle nie zostały przeczytane, bo nawet nikt do mnie nie oddzwonił – wspomina.

I podaje przykład, do czego może doprowadzić wieloletni językowy rozdźwięk pomiędzy biedniejszą ludnością z prowincji, a wielkomiejskimi urzędnikami.

Na przedmieściach Ałmaty latami powstawało nielegalne osiedle, zamieszkałe głównie przez kazachskojęzycznych migrantów z okolicznych wsi. Początkowo władze miasta nie miały nic przeciwko temu i przymykały oko na kolejne samowolki. Ale w pewnym momencie zawarły intratny kontrakt z deweloperem na te grunty – zaczęły się wysiedlenia i wyburzenia domów.

Późną wiosną 2006 r. doszło do kulminacji. Wywiązała się prawdziwa bitwa pomiędzy służbami mundurowymi wysłanymi do ochrony rozbiórek, a lokalnymi mieszkańcami – tym drugim udało się wziąć na zakładnika policjanta. Gdy jednak zrozumieli, że władze nie zamierzają się z nimi dogadać, spalili go żywcem.

Znanego obrońcę praw człowieka Arona Atobeka, który próbował wcześniej mediować w konflikcie, oskarżono o współudział w śmierci funkcjonariusza. Z więzienia wypuszczono go dopiero pod koniec 2021 r. Po odsiadce ważył niewiele ponad 30 kilogramów i był wrakiem człowieka, zmarł niedługo po zwolnieniu.

 

* * *

 

Kiedyś kazachskojęzyczne zespoły występowały jako suport grup rosyjskich – opowiada dalej Muratbek – Przełomem był koncert grupy 91, nazwanej tak od 1991, roku naszej niepodległości. Przyszły tłumy, więc organizatorzy bardzo się zdziwili, kiedy po tym występie ludzie zaczęli wychodzić i na trybunach pojawiły się pustki, gdy grać zaczynała gwiazda z Rosji.

Muratbek wspomina zresztą ten moment w należącej do zespołu 91 kawiarni. Lokal mieści się w kompleksie powstałym wokół dawnej ambasady Uzbekistanu – dziś znajduje się tam galeria sztuki, centrum pomocy humanitarnej dla Ukrainy i właśnie bary. Popularna alternatywna miejscówka, które przyciąga ałamatyńską bohemę artystyczną i dużo młodzieży.

Zwłaszcza dla tej ostatniej mówienie po kazachsku od niedawna nie jest już obciachem, a stało się modne. Dużą rolę w tej zmianie odegrały właśnie nagrywające w tym języku zespoły. Jest w czym wybierać: od tradycyjnych pieśni folkowych, po zaangażowany politycznie rap.

Jednym z takich zdobywających popularność artystów jest Beksułtan Bagidżan, występujący pod pseudonimem Żełtoksan. Po kazachsku oznacza to „grudzień” i nawiązuje do krwawych wydarzeń w historii najnowszej kraju.

W 1986 r., właśnie w tym miesiącu, na stanowisko pierwszego sekretarza został powołany Gienadij Kołbin. W odróżnieniu od swojego poprzednika, nie tylko nie był Kazachem, ale w ogóle nie miał nic wspólnego z republiką, nawet tam nie mieszkał.

Dzień później, na ulice wyszli oburzeni mieszkańcy stolicy, głównie studenci. Chcieli, by rządził nimi ktoś znający lokalne realia, a nie spadochroniarz narzucony przez Moskwę dla ochrony jej interesów. Wzywali też do poszanowania ich języka i kultury, choć paradoksalnie po rosyjsku, bo wielu pochodziło z rodzin, które jeszcze w poprzednim pokoleniu całkowicie przeszły na ten język.

Protesty trwały dwa dni. Były pierwszym tego rodzaju masowym narodowościowym zrywem w ZSRR i zostały krwawo stłumione. Aresztowano tysiące osób, setki dostały wyroki więzienia, napiętnowanych powywalano z pracy, ze studiów, a nawet szkół średnich. Część została zrehabilitowana dopiero w niepodległym Kazachstanie.

Ludzie odradzali mi taki pseudonim. Mówili, że to zbyt ciężki bagaż – opowiada piosenkarz – Mnie raczej dziwiło, że nikt przede mną nie wpadł na ten pomysł. To przecież świetna nazwa: poważna, ale też po prostu fajnie brzmi.

Jednym z bardziej znanych utworów Żełtoksana jest pieśń o rzece Ural, która przepływa przez jego rodzinny Atrau. Tekst piosenki to w rzeczywistości wiersz poety Muchtara Szachanowa, który opowiada o licznych prześladowaniach, jakim w ZSRR poddawani byli Kazachowie. Rzeka jest przedstawiona jako niemy świadek tych narodowych tragedii.

Beksułtan opowiada, że do Szachanowa ma szczególny sentyment. Między innymi za to, że w 1989 roku, będąc deputowanym do Rady Najwyższej ZSRR, czyli wszechsowieckiego parlamentu, jako pierwszy upomniał się o odfałszowanie historii Żełtoksanu i rehabilitację skazanych w czasie tamtych wydarzeń.

Muzyk zastrzega jednak, że nie uważa swoich piosenek za patriotyczne – śpiewa po prostu o tym, co dla niego ważne. Inne jego utwory są o miłości, chandrze, wszystkim co zaprząta głowy jego rówieśników. Beksułtan jest modnie ubrany, ma półdługie włosy, przypomina tysiące przedstawicieli swojego pokolenia na całym świecie.

Po koncercie w kawiarni 91, początkowo woli udzielać wywiadu po angielsku niż rosyjsku, choć potem oboje zgadzamy się, że łatwiej nam jednak porozumieć się w tym drugim języku. Żełtoksan zapewnia jednak, że ze swoimi znajomymi rozmawia zawsze po kazachsku. A przynajmniej z tymi, z którymi się da.

 

* * *

 

Suinbike Sulejmenowa na lekcjach kazachskiego w podstawówce i w szkole średniej podsypiała, albo złościła się, jak reszta klasy nie rozumiejąc: po co ma się uczyć języka, który i tak nigdy jej się nie przyda?

W odróżnieniu od Muratbeka i Beksułtana, których jest prawie rówieśniczką, pochodzi ze stołecznej z złotej młodzieży, wychowanej w inteligenckich domach, w których przez lata rozmawiało się po rosyjsku. Jej matka jest artystką, babcia muzykolożką – żadna praktycznie nie zna kazachskiego. Dla Suinbike, pomimo usilnych starań, konwersacja w tym języku to wciąż prawdziwy wysiłek.
Dziewczyna od przedszkola mówiła o sobie, że jest Rosjanką. Tak wydawało jej się fajniej.

Zdanie zmieniła dopiero w 2019 r. W marcu pierwszy i wieloletni prezydent Kazachstanu, Nursułtan Nazarbajew ogłosił że odchodzi ze stanowiska. Jego miejsce zajął dotychczasowy przewodniczący senatu Kasym Żomart Tokajew, a wkrótce miały się odbyć wybory, choć wiadomo było, że są tylko formalnością.

Sunibeke z koleżankami zorganizowała polityczny performance. Stanęły z plakatem, na którym było napisane jedno proste zdanie: „Nie ma ucieczki od prawdy”. Filmiki oraz zdjęcia z akcji stały się viralem, rozpoczęły cykl młodzieżowych protestów przeciwko nieuczciwym wyborom i dominacji klanu Nazarbajewa w polityce. To wtedy ałmatyńska, rosyjskojęzyczna inteligencja zaczęła po raz pierwszy współpracować z pochodzącą często z innych regionów kraju opozycją kazachskojęzyczną.

Inteligencja krytykowała wcześniejsze, „ludowe” protesty, twierdząc, że w nich głównie chodzi o problemy ze spłatą kredytów, że to ludzie myślący wyłącznie o pieniądzach, a nie o celach wyższych – wspomina Suinbike – Kiedy ich poznałam, zrozumiałam, że to całkowita nieprawda że to właśnie ci ludzie są po prostu bliżej narodu i lepiej rozumieją jego potrzeby. To właśnie wtedy postanowiłam, że zacznę się uczyć kazachskiego.

Zaczęła od tego, że wywaliła ze swojego walla na Facebooku i Instagramie większość stron rosyjskojęzycznych, a zaczęła obserwować te piszące po kazachsku. Siłą rzeczy, jeśli chciała się czegoś dowiedzieć, musiała je próbować czytać.

To było trudne – wspomina – Insta i Fejsa przeglądasz na ogół wieczorem, po pracy, to jest czas kiedy się chcesz wyluzować, a ja musiałam się skupiać bardziej niż zwykle żeby w ogóle cokolwiek zrozumieć. Brałam też udział w dyskusjach i napisanie prostej riposty zajmowało mi godziny. Ale ostatnio przyjaciółka, która mówi biegle po kazachsku, mnie pochwaliła, że już szybciej odpowiadam.

Na fali przedwyborczych protestów w 2019 roku Suinbike i jej środowisko założyli ruch Ojan Kazachstan – Przebudź się Kazachstanie. Specjalnie z nazwą w języku narodowym, choć wielu z nich w nim nie mówiło. Na początku współpraca z kazachskojęzyczną opozycją szła bardzo dobrze. Później się trochę popsuła, najprawdopodobniej w skutek działania rządowej propagandy. Ojan Kazachstan zaczęto przedstawiać jako ruch oderwanej do życia, bananowej młodzieży.

A Tokajew, bez niespodzianki, i tak wygrał wybory.

 

* * *

 

Gdyby mieszkańcom Ałmaty powiedzieć, kim w Warszawie jest „Słoik”, to od razu by zrozumieli – sami używają w tym kontekście słowa Mambet.

To gwarowa wersja imienia Mohamet. Przez lata pogardliwie nazywano tak migrantów spoza miasta, którzy przeprowadzili się tam niedawno, nie znają miejscowych zwyczajów, źle i z akcentem mówią po rosyjsku. Od niedawna słowo przechodzi jednak ewolucję, coraz więcej osób samych nazywa się z dumą Mambetami.

Taki tytuł ma też nosić film Suinbike. To będzie mockumentary, czyli udawany, prześmiewczy dokument, a inspiracją jest historia samej autorki. Główna bohaterka przeżyje przemianę, odkrywając, że to, z czego się kiedyś wyśmiewała, jest tak naprawdę częścią jej tożsamości.

Jest w tym ogromna rola mojej babci i mamy, chociaż obie są przecież rosyjskojęzyczne – opowiada, wspominając, że ta pierwsza wysyłała studentów, żeby w swoich rodzinnych regionach zbierali pieśni ludowych poetów, a druga opowiadała we własnych pracach artystycznych o dekolonizacji.

Pogardliwe określenie Mambet było typowym produktem kolonialnej mentalności. Musimy się wreszcie z tego wydobyć – przekonuje Suinbike – Przez lata dzielono nas na lepszych, rosyjskojęzycznych i tych gorszych kazachskojęzycznych. W rezultacie w jednym kraju żyją dwa społeczeństwa, które nie potrafią się ze sobą porozumieć.

Dziewczyna przywołuje wydarzenia ze stycznia ubiegłego roku, kiedy doszło do masowych protestów wywołanych podwyżką cen gazu. Po niecałych dwóch dniach dniach pokojowe wystąpienia przerodziły się w zamieszki, zdaniem wielu prodemokratycznych aktywistów po prowokacjach zorganizowanych przez władze.

Wtedy też próbowano dzielić naród, opowiadać, że to kazachskojęzyczna tłuszcza z przedmieść niszczy starą stolicę, przeciwstawiać sobie inteligentów i robotników – wspomina Suinbike.

Rząd wyłączył sieci komórkowe i internet. Państwowa telewizja była przez kilka dni jedynym źródłem informacji. A w tej telewizji przemawiał prezydent Tokajew: zaczynał od dwóch zdań po kazachsku, potem przechodził na rosyjski, do kazachskiego wracał dopiero przy pożegnaniu.

Bo więcej nie umie – przekonuje Suinbike. I pyta, chyba retorycznie: – Jak bardzo wyalienowani musieli się czuć ci obywatele tego kraju, którzy nie znają dobrze rosyjskiego?

 

* * *

 

Tokajew jest typowym przedstawicielem ałmatyńskiej inteligencji. Mimo, że jego ojciec Kemel był pisarzem tworzącym po kazachsku, to widać uznał, że dla syna będzie lepiej, jak ten wychowa się w języku rosyjskim – opowiada Maksat Arzaman, sam zresztą pisarz i poeta. Ale też tłumacz z języka polskiego, przekładający na kazachski Miłosza, Bursę, czy Herberta.

Razem z Nursułtanem Bagidołłą od 2016 r. prowadzi popularyzującą język narodowy stronę Qazaq Grammar. Obaj dorastali na przedmieściach Ałmaty w rodzinach, w których oboje rodziców na co dzień mówiło po kazachsku i przekazało tę znajomość synom. Dlatego mężczyźni potrafią w nim porozmawiać o sztuce, polityce, czy finansach, co odróżnia ich od wielu rodaków: – Są tacy, którzy nawet znając kazachski, jak chcą porozmawiać o czymś poważnym, to przechodzą na rosyjski – opowiada Nursułtan. Po czym dodaje: – Jak społeczeństwo ma mówić w języku, którego nie używa sama władza?

Kazachski stał się językiem państwowym w 1989 r., ale jeszcze do dziś są z nim problemy nawet w administracji rządowej.

Na niższych szczeblach wciąż też jest wielu urzędników, którzy w ogóle go nie znają, mimo, że według prawa mają obowiązek obsłużyć każdego, kto się do nich w tym języku zwróci. Mieliśmy nawet ministra gospodarki, który nie raz został złapany na tym, że odpowiada głupoty, bo nie zrozumiał zadanego po kazachsku pytania – punktuje Nursułtan.

Obaj mężczyźni zgadzają się, że Astana, która została stolicą w 1997 r., jest bardziej kazachskojęzyczna niż Ałmaty. – To drugie miasto kisi się trochę we własnym sosie, a do Astany przyjeżdżają ludzie z całego kraju, są urzędy, więc język jest bardziej potrzebny – przyznaje Maksat – Choć, jak widać, u nas nadal można spokojnie zrobić karierę, i to państwową, nie znając kazachskiego.

 

* * *

 

Strona Maksata i Nursułtana ma nazwę, w której słowo Qazaq jest pisane zgodnie z najnowszymi projektami: przez „Q”. Ale to samo słowo wciąż często występuje w wersji pisanej przez „K”. To przez wciąż trwający bałagan z alfabetem.

W 1929 r., po kilku latach przygotowań, cały region przeszedł z arabskiego na alfabet łaciński. Każda republika dostała swoją wersję liter, ale podstawa została skopiowana z Turcji, gdzie europeizujący ją Atatürk już wcześniej przeprowadził dokładnie taką samą zmianę.

Dekadę później, gdy Stalin zarządził wielkoruski zwrot w radzieckiej polityce narodowościowej, alfabet zmieniono na cyrylicę, co było wstępem do dalszej rusyfikacji.

Po rozpadzie ZSRR jako pierwszy do zapisu łacińskiego wrócił Turkmenistan, potem Uzbekistan. W Kazachstanie taka propozycja po raz pierwszy padła oficjalnie w 2012 roku. Obecna ustawa przewiduje, że reforma rozpocznie się w 2025 roku i zakończy się pełną latynizacją w ciągu 10 lat.

Problem polega na tym, że nadal nie ma jednej wersji alfabetu, co do której wszyscy byliby zgodni. Rząd ma swój projekt, który ciągle zmienia, dodatkowo w obiegu krąży kilka innych, w tym jeden zaproponowany przez Qazaq Grammar.

Uważamy, że nasza wersja jest zdecydowanie najlepsza, bo spełnia dwa podstawowe kryteria. Dobrze oddaje fonetykę języka kazachskiego i jest dostosowana do nowoczesnego funkcjonowania: nie zawiera wszystkich tych znaków diakrytycznych, które bardzo utrudniają pisanie na klawiaturze – przekonuje Nursułtan.

Wraz z Maksatem uczestniczą w zebraniach i sympozjach poświęconych latynizacji. Z przykrością jednak przyznają, że prace ślimaczą się niemiłosiernie, a w przestrzeni publicznej cyrylica sąsiaduje z łaciną: słowa zapisywane są raz tak, raz inaczej. W zasadzie każdy używa takiej wersji, jaka mu się podoba.

 

* * *

 

Kazachski ma po swojej stronie demografię. Jeszcze w 1991 roku Kazachowie byli mniejszością w swojej własnej republice, dziś stanowią około 70 procent. A Rosjan z każdym rokiem ubywa. Nie tylko dlatego, że po upadku ZSRR wielu wyjechało – z reguły mają po prostu mniej dzieci.

Wszyscy moi rozmówcy są jednak zgodni co do jednego: nic tak nie pomogło w popularyzacji języka kazachskiego, jak napaść Rosji na Ukrainę.

To dzięki niej wielu przekonało się, że język jest kwestią jak najbardziej polityczną i może być używany jako narzędzie opresji. W Kazachstanie wręcz stanowi piątą kolumnę, bo starsza część społeczeństwa jest niezbyt biegła w nowych technologiach i całą wiedzę o świecie czerpie z rosyjskojęzycznych mediów.

Wielu opozycjonistów, niezależnych dziennikarzy i twórców kultury apelowało w zeszłym roku do rządu, by ograniczył nadawanie takich kanałów informacyjnych. Z powodu uwikłania politycznego i uzależnienia gospodarczego, władze się na to nie zdecydowały.

Młoda, pro-kazachsko nastawiona inteligencja nijak nie pasuje jednak do wizerunku jaskiniowego nacjonalisty, jaki chciałaby jej narzucić rosyjska propaganda. Dla niej być Kazachem to nie tylko szanować starszych i znać swoją historię, to także sprawić by Kazachstan nie odstawał od wartości współczesnego świata. Wspiera prawa społeczności LGBT, działalność proekologiczną i feminizm.

Dziś w Ałmaty można mieć różowe włosy i kolczyk w nosie, a równocześnie mówić po kazachsku bez poczucia wstydu, jak to się zdarzało dziadkom migrującym ze wsi do miasta.

Teraz Mambet brzmi dumnie.

Reportaż powstał dzięki wsparciu odbiorców w serwisie Patronite. Możesz do nich dołączyć tu: https://patronite.pl/dzialzagraniczny

Dziękuję!

Ludwika Włodek

Adiunkta w Studium Europy Wschodniej na Uniwersytecie Warszawskim, gdzie kieruje specjalizacją Azja Środkowa. Zajmuje się też pisaniem reportaży i publicystyką. Azji Środkowej, w tym Kazachstanu, dotyczyła jej książka „Wystarczy przejść przez rzekę”. Najnowsza, „Buntowniczki z Afganistanu”, wyszła w marcu 2022 roku i opowiada historię Afganek walczących o prawa kobiet. Na co dzień publikuje między innymi w Oko Press, Dwutygodniku i Nowej Europie Wschodniej.