Norweski minister klimatu i środowiska mówi to, co należy:
– Bez dzikiej przyrody nie ma życia.
– Potrzebna jest międzynarodowa współpraca i konkretne deklaracje.
– Każde państwo powinno objąć ochroną od 30 do 50% swoich terytoriów.
Espen Barth Eide przemawia na szczycie ONZ w Nairobi z pozycji najlepszego ucznia w klasie. Jego kraj od lat wspiera finansowo ochronę zagrożonych gatunków na całym świecie, za co jest powszechnie szanowany i stawiany za wzór. Nikt nie dba o przyrodę lepiej niż Norwegia.
W tym czasie na południowym wschodzie kraju, w regionie Innlandet, słychać strzały z helikoptera. Ofiarom wcześniej założono nadajniki radiowe, więc wiadomo, w jakim kierunku uciekają. Widać to też na świeżych śladach na śniegu. Helikopter leci tuż nad koronami drzew, ale załoga i myśliwi z Państwowego Nadzoru Przyrodniczego są dobrze przeszkoleni.
Grunt to zlikwidować waderę. Właśnie padła jedna stara, podają przez radio, a fotograf robi zdjęcia, które kilka dni później wzbudzą skrajne emocje wśród czytelników codziennej gazety „Aftenposten”. Zwłaszcza jedno, przedstawiające ubranych w uniformy myśliwych, niosących trupy za sterczące w górę łapy. Ze zwierzęcych pysków ścieka krew, a na męskich twarzach maluje zarówno powaga, co nieskrywana radość.
Myśliwi strzelają w strefie ochronnej i w okresie ochronnym. Mimo że, wilki są na norweskiej liście gatunków krytycznie zagrożonych, a Norwegia podpisała wiele lat temu Konwencję Berneńską, według której zobowiązuje się je chronić.
Na początku 2022 roku, pod naciskiem ekologów, sąd wstrzymał zezwolenie na licencjonowany odstrzał, uznając go za niezgodny z prawem, ale uchylił decyzję miesiąc później – na trzy dni przed końcem ustawowego terminu polowań. Myśliwi nie mieli szans w tak krótkim czasie zabić wszystkich niechcianych osobników, więc z pomocą przyszedł parlament i przedłużył zgodę o dwa tygodnie, czyli na początek okresu rozrodczego. Spieszą się, stąd ten helikopter.
Oficjalnie nazywa się to nadzwyczajną państwową likwidacją.
Nieoficjalnie – rzezią.
* * *
Liczba wilków do odstrzału ustalana jest co roku. W 2022 norweskie prawo zezwala na zachowanie od czterech do sześciu miotów i zabicie dwudziestu ośmiu sztuk w strefie ochronnej. Do tego myśliwi spoza strefy mogą uśmiercić dwadzieścia sześć wilków w ramach przyznanych limitów. Razem będzie to połowa populacji tych ssaków z Norwegii.
„Dobry wilk to martwy wilk”, uważa minister rolnictwa Sandra Borch, a minister finansów Trygve Slagsvold Vedum gratuluje na Facebooku myśliwym i trzyma kciuki za szybką akcję.
Oboje reprezentują Partię Centrum, która od 2021 roku współtworzy rząd i w swoim programie zdecydowane opowiada się za zredukowaniem populacji wilków w Norwegii. Będąca z nią w koalicji Partia Pracy i występujący w jej barwach minister środowiska, uważają, że w Norwegii jest miejsce zarówno dla wilków, jak dla zwierząt hodowlanych, a zabijać powinno się tylko agresywne drapieżniki. Kiedy jednak sąd wstrzymał polowania, Eide jako pierwszy zgłosił apelację i domagał się ich wznowienia.
Za rozszerzeniem stref ochronnych są tylko znajdujące się w parlamentarnej mniejszości partie lewicowe i Zieloni, przy czym ci ostatni wspierają jednocześnie lokalną hodowlę mięsa.
Każda siła polityczna w Norwegii jest mniej lub bardziej zaangażowana w ulvedebatten, czyli wilczą debatę. Debatę, którą nazywa się największym długofalowym konfliktem w tym kraju.
Wilk stał się tu bowiem symbolem wszelkiego zła wyrządzanego zwierzętom hodowlanym, mimo że spośród innych norweskich drapieżników (rosomaka, rysia, orła, niedźwiedzia) statystycznie zabija najmniej. Dane Dyrektoriatu Środowiska podają, że na dwa miliony owiec wypuszczanych każdego roku na pastwiska, w 2021 roku państwo wypłaciło hodowcom odszkodowania łącznie za 16864 zwierzęta zabite przez drapieżniki. Wilki odpowiadały za śmierć zaledwie 1409 owiec, więc w porównaniu do pozostałych (rekordzistami są rosomaki z sześcioma tysiącami sztuk na koncie), powodują najmniejsze straty, będąc jednocześnie najbardziej znienawidzonymi.
* * *
– Gdyby tylko zabijały, łatwiej byłoby to znieść, ale one atakują owce, zostawiają je poranione i potem my je musimy dobijać. To dla nas ogromne obciążenie psychiczne – mówi Helene Vestreng, właścicielka dwustu owiec z Hurdal, miasteczka na granicy strefy ochronnej.
Rezerwat wilków rozciąga się od Trysil na północy, do Østfold na południu, na wschodzie do granicy szwedzkiej, a od zachodu do Oslo i Bærum. To niecałe 5% terytorium kraju. Hurdal to teren rolniczy, w dużej mierze zalesiony. Na samo miasteczko składają się dwie ulice zapętlone rondem i kilka sklepów akurat dla dwu i pół tysiąca mieszkańców, głównie rolników i hodowców owiec. To jedno z tych wielu spokojnych miejsc, gdzie wszyscy znają się od pokoleń, nigdy nie zasłaniają okien i nie mają potrzeby zaglądać w nie sąsiadom. W miejscu takim jak to mało kto się wyróżnia, zwłaszcza opiniami.
Helene raz tylko napisała komentarz do codziennej gazety „Nationen”, która zajmuje się głównie sprawami wsi i rolników. Poprosiła strony w sporze o zaprzestanie nienawiści i eskalacji emocji towarzyszących wilczej dyskusji. Miała wtedy dwadzieścia dwa lata (teraz ma o cztery więcej), dopiero uczyła się życia na wsi. Wyrosła na obrzeżach Oslo, do Hurdal przeniosła do chłopaka i podkreśla, że dopiero wtedy zrozumiała, jaki jest potencjał zniszczeń wywołanych przez drapieżniki. Dobrze pamięta sprawę z 2017 roku, kiedy tylko jeden wilk pogryzł dwadzieścia pięć owiec.
– One nie należały do naszego stada, ale byliśmy na miejscu, gdzie znajdowano ich zmasakrowane ciała. Miały ponadgryzane nogi, brzuchy, czołgały się po okolicy. Tylko kilka było martwych. To był straszny widok – wspomina – Rosomaki i rysie zabijają po jednej owcy, żeby zjeść. A wilk jakby się bawił ofiarami.
Zdjęcia konających zwierząt z Hurdal obiegły wtedy media i tylko zaostrzyły dyskusję o tym, czy w Norwegii jest miejsce dla wszystkich drapieżników.
Wilki wybito, kiedy w połowie XIX wieku na dużą skalę zaczęto przygotowywać tereny pod hodowlę i uprawy, ale wróciły przez granice fińską i szwedzką w latach osiemdziesiątych XX wieku i odtąd dzielą Norwegów.
Helene nie jest za całkowitą eksterminacją, ale chciałaby na tyle ograniczyć populację, by nie miała możliwości rozmnażać się poza ustalone minimum.
Dziennikarz Frank Rossavik w swojej książce z 2021 roku pt. „Wilk? Wilk!” zarzewie sporu widzi na linii miasto-wieś, albo jak kto woli tradycja-nowoczesność. Norwegia nie miała nigdy wielkich miast, więc to głównie tereny wiejskie zapewniały przetrwanie i rozwój. W latach siedemdziesiątych XX wieku ten kierunek się zmienił, postawiono na scentralizowaną politykę miejską i tym samym zaprzestano dofinansowania wsi na dotychczasowym poziomie. To znowu spowodowało wyludnianie rolniczych terenów, a w efekcie przywracanie populacji drapieżników przy wsparciu dochodzących do głosu ekologów.
Rossavik uważa, że wilk jest elementem debaty politycznej oraz pretekstem do szerszej dyskusji o podziale władzy i dyskryminacji pewnych grup zawodowych w Norwegii.
* * *
Słyszy się też, że obrońcy przyrody nie mieszkają w strefach ochronnych wilków i nie mają z nimi bezpośredniego kontaktu, tylko pouczają innych zza biurek w stolicy, popijając latte.
– A ja mieszkam na wsi i też piję kawę – śmieje się Siri Martinsen, szefowa NOAH, największej norweskiej organizacji zajmującej się ochroną praw zwierząt. – Co więcej, wiem z doświadczenia, że kofeina pomaga w klarownym myśleniu, a ono przydałoby się wielu, Rossavikowi też. On powiela ten stary mit, jakby nie wiedział, że wielu mieszkańców strefy ochronnej jest przeciwnych zabijaniu. Ich głosy są pomijane, bo nie pasują do obrazu stworzonego przez media.
A wiadomo przecież, że to jest w gruncie rzeczy konflikt interesów: po jednej stronie stoją przedsiębiorcy z rozległymi kontaktami w świecie polityki, producenci mięsa i właściciele gruntów, na których odbywają się polowania. Im przyroda służy głównie do zarabiania pieniędzy, dzikie zwierzęta tylko przeszkadzają. Po drugiej stronie jesteśmy my – obrońcy zwierząt.
Martinsen ma 48 lat, a od dwudziestu czterech jest twarzą norweskiej walki o prawa zwierząt. Walczyła o zdelegalizowanie hodowli zwierząt futerkowych, której Skandynawia jest dużym producentem, o zmianę warunków hodowli przemysłowej, zakaz występów zwierząt w cyrku i zaprzestanie wykorzystywania ich do doświadczeń. Z wykształcenia jest weterynarzem i zasłynęła tym, że właśnie jako pierwsza w Norwegii studentka weterynarii, ukończyła studia bez użycia zwierząt doświadczalnych. Każdy w tym kraju wie, kim jest Siri Martinsen.
NOAH skupia 16.000 członków i ma swoich ludzi od kontaktów z mediami, ale szefowa w ciągu kilku minut odpowiada na wiadomość na Messengerze, podaje swój numer telefonu i dzień później już pijemy wspólną kawę – ona na południu Norwegii, ja na północy. Opowiada z wielkim zaangażowaniem, mimo że to temat, który ciągnie się od lat.
– Nasi politycy uznali, że mogą przesuwać granicę – wyjaśnia – Na przykład problem z Konwencją Berneńską polega na tym, że ona bazuje na zaufaniu sygnatariuszy. Nie ma międzynarodowego sądu środowiskowego, który przywołuje kraje do porządku, jeśli nie przestrzegają założeń konwencji. To jest słabość tych umów, i jesteśmy zmuszeni iść do sądu, by dowieść, że państwo łamie prawo. Niestety, nasz system sądownictwa nie działa zbyt sprawnie w zakresie prawa środowiskowego, więc nie jest powiedziane, że w sądzie spotkamy się ze zrozumieniem. Często przegrywamy, ale udało nam się też wygrać z państwem w wielu sprawach. Najważniejsze, by głośno mówić, że na arenie międzynarodowej nasz kraj pokazuje troskę o klimat i środowisko, a jednocześnie celem obecnego rządu jest utrzymywanie krytycznie zagrożonych gatunków na zagrożonym poziomie. To jest współczesna Norwegia. Nasz rząd dawno nie był tak zacofany. W środku katastrofy klimatycznej subsydiuje hodowców i zachęca do zwiększania produkcji mięsa, mimo że redukcja emisji dwutlenku węgla wymaga właśnie jego ograniczenia.
* * *
Z Martinsen rozmawiamy w ostatnim dniu odstrzału wilków z powietrza. NOAH organizuje w tym czasie demonstracje w wielu miastach i po raz kolejny podnosi kluczową kwestię: w Norwegii jest za dużo owiec.
Oraz pyta: dlaczego pastwiska nie są grodzone jak w innych krajach?
Do danych Dyrektoriatu Środowiska trzeba bowiem jeszcze dodać główną liczbę prawie 85 tysięcy owiec, które co roku giną w terenie zostawione same sobie w obliczu przeróżnych chorób, wypadków i długotrwałego działania pasożytów.
– My tu w Norwegii mamy to szczęście, że możemy wypuszczać owce w teren – wyjaśnia Helene Vestreng. Okres wypasu zaczyna się pod koniec maja i trwa do jesieni. Przez resztę roku zwierzęta są zamknięte w owczarniach.
– Latem żyją na wolności i dzięki temu jagnięta rozwijają się lepiej, ich mięso jest smaczniejsze [owcze żeberka to jedno z głównych dań bożonarodzeniowych w tym kraju], nienafaszerowane antybiotykami. Ale nie jesteśmy w stanie upilnować rozproszonych na wielkim terenie stad, ani tym bardziej nie stać nas na grodzenie tych obszarów. Hodowla owiec jest w naszym kraju zupełnie nieopłacalna i prawie każdy hodowca musi mieć dodatkową pracę w innym zawodzie, by związać koniec z końcem.
Helene pracuje jako pielęgniarka, jest młodą matką. Podaje dane, według których roczna pensja hodowcy jej skali to około 250 000 norweskich koron (około 120 tysięcy złotych), co w norweskich realiach i przy wysokich kosztach życia sprawia, że mało kto chce harować za takie pieniądze, praktycznie bez dni wolnych i wakacji.
– Zwykliśmy mówić, że nasza praca to wolontariat – dodaje gorzko – więc tym bardziej nie ma mowy o zatrudnianiu pasterzy na etat. Robimy, co możemy. Wiele owiec ma nadajniki GPS, więc wiemy mniej więcej, gdzie się znajdują. Zresztą prawo nakazuje, by doglądać ich co najmniej raz w tygodniu. Pomagamy sobie, jedni hodowcy mają oko na stada drugich, jesteśmy w stałym kontakcie, gdyby coś się działo.
– Widziałaś kiedykolwiek wilka? – pytam Helene, bo norweskie media prześcigają się w dowodzeniu zagrożenia lub jego braku, w zależności od tego, kto finansuje teksty i raporty. Często można przeczytać dramatyczne relacje hodowców, którzy sami musieli wymierzać sprawiedliwość, by bronić swoich zwierząt. Kilku za nielegalne polowania wylądowało nawet w więzieniu.
– Sama nie widziałam, ale teść widział ślady. Mimo że mieszkamy na granicy strefy ochronnej, nie spuszczamy psów ze smyczy w lesie, bo zdarzało się, że i je wilki atakowały. Ludzie się boją o swoje dzieci, martwią o przyszłość, ale wszystkim ulżyło, że sąd jednak zezwolił na polowania. Ja chyba nie obawiałabym się spotkać pojedynczego wilka, ale watahy. Różne historie się słyszy.
– Niestety nie – na to samo pytanie odpowiada Siri Martinsen – Mój sąsiad opowiadał, że widział wilka kilka lat temu tuż przed moim domem. Nie wiem, czy to prawda, i czy to nie był pies, ale lubię tę historię. To są wspaniałe zwierzęta.
* * *
Pytam szefową NOAH jak widzi najbliższą przyszłość.
– Spodziewam się podniesienia limitów na odstrzał. A to wiąże się z ryzykiem większych szkód wśród owiec, bo w terenie będą się błąkały pojedyncze wilki, zdesperowane, by przeżyć. Właśnie te samotne mogą poranić więcej ofiar, niż gdyby przemieszczały się w grupach, gdzie są ustalone zasady. To pokazują badania prowadzone w całej Europie.
– Wilki mają szansę w Norwegii?
– Nie z rządem, który prowadzi przeciwko nim tak bezwzględną kampanię. Przyroda nie ma w naszym kraju szans, jeśli będziemy kontynuować obecną politykę. Mam nadzieję, że podwójna moralność naszych polityków stanie się coraz bardziej widoczna na arenie międzynarodowej i dopiero wstyd skłoni ich do zmiany postępowania. Zakładamy, że nie będą chcieli oddać odznaki lidera.
W tych dniach, kiedy wilki zabija się z helikoptera, Norwegowie śledzą eliminacje do uwielbianej przez siebie Eurowizji. Niemal w każdym domu przy niezasłoniętych oknach widać ogromne płaskie telewizory, gdzie dwóch muzyków przebranych za wilki wykonuje utwór, który w maju zajmie ostatecznie 7. miejsce. Jest to piosenka kierowana do wilka.
W twoim oddechu czuję zapach każdego posiłku
Ten głód w tobie, zgaduję, że jestem w niebezpieczeństwie
Chodźmy do babci, mówisz, że babcia smakuje najlepiej
– śpiewają w rytm prostego bitu i nieskomplikowanego układu choreograficznego.
W refrenie pada prośba, by nim wilk zje babcię, dać mu banana.
Publiczność wiwatuje.
Entuzjazm zagłusza strzały.