Ilustracja: Mateusz Mękarski

Dlaczego w Szkocji przedawkowuje najwięcej ludzi w Europie

Gdy równo ćwierć wieku temu do kin wchodził "Trainspotting", szkocki film opowiadający o uzależnieniu od heroiny, narkotyki zabijały w tym kraju 263 osoby rocznie. Dziś to już pięć razy więcej i w całej Europie nie ma drugiego miejsca, gdzie sytuacja byłaby aż tak tragiczna.
Autor
Maciej Okraszewski

Materiał jest także dostępny w wersji audio:

Oraz w skróconej wersji wideo:

 

Narkotyki odbierają mi kogoś z rodziny nieprzerwanie od 1986 r., kiedy umarł mój ojciec. Od tamtej pory straciłam przez nie brata, trzy ciotki, dwóch wujków, a niedawno dwóch siostrzeńców – opowiada Natalie Logan McLean w siedzibie fundacji Sisco na północy Glasgow. Tak w młodości nazywano jej ojca, którego uzależnienie od heroiny zaprowadziło do więzienia, gdy była jeszcze małą dziewczynką. Dlatego dziś szefowana przez nią organizacja prowadzi programy pomocowe wśród osadzonych w szkockich zakładach karnych, którzy zmagają się z nałogiem.

Natalie sama doskonale wie, że walka z nim nie jest łatwa. – Zaczęłam brać, bo mój ojciec zmarł, gdy miałam sześć lat i cierpiałam na syndrom porzucenia, a w mojej rodzinie nie było dobrych wzorów do naśladowania. Próbowałam od tego uciekać, wyjechałam do Grecji, żeby się wewnętrznie odnaleźć, a zamiast tego odnalazłam crack. Dostałam pracę w Manchesterze i zaczęłam palić opium. Mieszkałam sześć lat w Kalifornii, gdzie zaczęłam wstrzykiwać sobie metaamfetaminę. W końcu opieka społeczna odebrała mi dzieci, bo byłam niezdolna do bycia matką i przyznanie się do tego jest dla mnie do dziś druzgocące – wspomina.

Ma jednak szczęście, że w ogóle żyje, bo pierwszy raz przedawkowała (wówczas leki przeciwnowotworowe swojej babci), gdy miała jeszcze 16 lat, tymczasem Szkocja jest krajem z największą w całej Europie liczbą zgonów z tego właśnie powodu.

Tamtejsza państwowa agencja statystyczna 30 lipca opublikowała dane za 2020 rok i według nich, narkotyki odebrały życie 1339 osobom. To średnio jedna co sześć godzin. Liczby są rekordowe, a rosną nieprzerwanie od lat – paradoksalnie po raz pierwszy zaczęto je w Szkocji zbierać równo ćwierć wieku wcześniej, gdy na ekrany kin trafił „Trainspotting”, czyli słynny film z Ewanem McGregorem w roli głównej (ekranizacja książki Irvine’a Welsha), opowiadający właśnie o uzależnieniu od heroiny. Wtedy z powodu nałogu zmarły „zaledwie” 263 osoby, więc wzrost jest ogromny.

To przerażająca statystyka, ale jeszcze większe wrażenie robi, gdy zestawi się ją z innymi krajami europejskimi. W zajmujących ex aequo drugie miejsce Norwegii, Szwecji oraz Anglii z Walią, na każde milion obywateli, z powodu przedawkowania umiera średnio 77 osób – tymczasem w Szkocji aż 318.

Dlaczego właśnie tam to żniwo jest tak wielkie?

 

* * *

 

Brytyjskie miasta można odczytywać geograficznie. West End na zachodzie i East End na wschodzie: ten pierwszy z reguły zamożny, a ten drugi biedny. To dlatego, że wiatry na tych wyspach wieją głównie z zachodu, więc w okresie industrializacji, gdy fabryki w centrum strasznie dymiły, majętni mieszkańcy budowali się poza ich zasięgiem, a ci na dorobku tam, gdzie trafiały wszystkie zanieczyszczenia – tłumaczy profesor John McKendrick, wykładowca socjologii z Uniwersytetu Kaledońskiego w Glasgow, stojąc na wzgórzu Black Hill. Z jego szczytu powinna się rozciągać panorama właśnie tej wschodniej części największego szkockiego miasta, ale tego dnia widok jest akurat ograniczony – Jeszcze sto lat temu nic byśmy nie widzieli przez smog, bo to było naprawdę brudne miasto, ale to teraz to po prostu nisko wiszące chmury. Po transformacji nie ma już po prostu tylu zanieczyszczeń – opowiada socjolog.

Choć szkocką stolicą jest Edynburg, to właśnie Glasgow jest największą metropolią w kraju. W XVIII w. tamtejszy port stał się głównym brytyjskim ośrodkiem transatlantyckiego handlu, a niedługo później rozpoczęła się rewolucja przemysłowa, którego główne paliwo napędowe – węgiel – był w Szkocji dostępny w ogromnych ilościach. Wokół Glasgow powstawały kopalnie, a w mieście wielkie zakłady pracy, jego populacja eksplodowała: w 1780 r. zamieszkiwało je 43 tys. mieszkańców, a w 1901 r. już 762 tys.

Znaczną część nowych mieszkańców stanowili katoliccy imigranci z Irlandii, którzy byli gotowi pracować za niższe stawki, niż miejscowi protestanci. Ekonomiczne napięcia dały początek wzajemnej nienawiści i przemocy, które dziś są symbolicznie rozgrywane na murawie podczas derbów: katolicy kibicują Celticowi, a protestanci Rangersom. – Te religijne podziały są bezsensowne, ja wspieram Ayr United, którzy akurat wczoraj przegrali – mówi o lokalnej, trzecioligowej drużynie profesor McKendrick, który w czasie wolnym sędziuje mecze w niższych rozgrywkach.

Za tak dużym wzrostem ludności nie nadążało mieszkalnictwo, na wschodzie miasta ludzie tłumnie gnieździli się w ciasnych klitkach, co kilka lat wybuchały epidemie tyfusu i cholery potrafiące zabić nawet po kilka tysięcy osób. Po II Wojnie Światowej zapotrzebowanie na węgiel zaczęło spadać, od lat 60. kolejne rządy zamykały coraz więcej kopalń. Wokół wzgórza, z którego profesor McKendrick opowiada o historii miasta rozsiane są dawne górnicze osady, gdzie dziś nie działają już żadne szyby. On sam wychował się w jednym z tak zwanych pięciu Nowych Miast: urbanizacji budowanych wtedy dla populacyjnego odciążenia metropolii. – Ale wyprowadzali się do nich głównie młodzi, rzutcy pracownicy nowych sektorów, co zaburzyło równowagę w samym Glasgow – wspomina. Gdy w latach 80. rząd Margaret Thatcher rozbił silne dotąd związki zawodowe i wielkie zakłady pracy w Glasgow zaczęły być zamykane, ludzie na zasiłku trafiali do wysokościowców stawianych na miejscu dawnych slumsów. W XXI wieku większość z nich zburzono po uznaniu, że wpływają negatywnie na jakość życia mieszkańców.

Profesor McKendrick jest na Uniwersytecie Kaledońskim kierownikiem Zakładu Badań nad Biedą i Nierównościami w Szkocji. – Nie ma przekonujących danych, że ubóstwo w Glasgow jest generacyjne, czyli w obrębie rodzin, ale równocześnie wiemy, że konkretne regiony miasta są od dłuższego czasu tymi najbardziej zaniedbanymi. Dawniej było to centrum, teraz głównie niedofinansowane peryferia. Więc jest to bieda ukryta, turysta goszczący w mieście nawet jej nie zauważy – tłumaczy – I choć od lat 70. ciągle są wdrażane nowe programy rozwoju, to jak dotąd żaden z nich nie okazał się skuteczny. Szkocja jest bogatym krajem, ale sposób w jaki to bogactwo jest dystrybuowane, nie pozwala rozwijać się większej ilości obywateli. I to są źródła Efektu Glasgow.

To termin, którego w brytyjskich mediach używa się do opisywania wysokiej umieralności w mieście – według danych szkockiej agencji statystycznej, co czwarty mieszkający w nim mężczyzna nie dożyje 65. urodzin. A najczęściej umierają najubożsi: według opublikowanego w sierpniu tego roku raportu Centrum Zdrowia Publicznego Glasgow, różnica w długości życia pomiędzy najbogatszymi a najbiedniejszymi mieszkańcami wynosi aż 15 lat.

Co może tłumaczyć, dlaczego to właśnie w Glasgow jest najwięcej zgonów, których przyczyną są narkotyki. Lipcowy raport szkockiej agencji statystycznej stwierdza, że w obszarach o największych wskaźnikach wykluczenia społecznego, śmierć z przedawkowania zdarza się 18-krotnie częściej, niż w tych o najniższych wskaźnikach. A tak się składa, że w publikowanych co roku rządowych zestawieniach rejonów o najgorszej sytuacji społeczno-ekonomicznej, pierwsze pięć miejsc zajmuje zawsze największa szkocka metropolia wraz z otaczającymi je gminami.

 

* * *

 

Kiedy wziąłem narkotyki po raz pierwszy po 11–letniej przerwie, zwróciłem się o pomoc do miejscowych służb i w odpowiedzi usłyszałem, że za 10 dni ktoś się do mnie odezwie z teleporadą. I to mimo, że mówiłem jasno o tym, że mogę umrzeć. Ludzie nie będą czekać 10 dni na wizytę telefoniczną, kolejnych 8 na wizytę twarzą w twarz, a potem jeszcze tydzień, lub dwa na spotkanie z kimś, kto może wystawić receptę. Wypadną z tego cyklu, zanim dostaną jakąkolwiek pomoc, której potrzebują – mówi z rezygnacją w głosie Peter Krykant.

Wspomina ten telefon w środku kupionej na aukcji starej karetki, którą we wrześniu zeszłego roku zaparkował w centrum Glasgow i zaczął zapraszać okolicznych heroinistów, żeby w środku wstrzykiwali sobie narkotyk pod jego nadzorem. Gdy o inicjatywie zrobiło się głośno, został zwolniony z fundacji, z ramienia której zajmował się testowaniem bezdomnych na obecność wirusa HIV i zapalenia wątroby typu C. Ale dla mężczyzny nowa działalność była spłacaniem długów z przeszłości.

Wnuk polskiego żołnierza, który osiadł w Szkocji po II Wojnie Światowej, dorastał w przemocowym domu, gdzie ojczym bił jego mamę. Chłopiec zaczął uciekać w używki – w podstawówce alkohol, a w liceum narkotyki, z powodu których zaliczył krótką odsiadkę w poprawczaku. Jako młody mężczyzna przez kilka lat mieszkał na ulicy, gdzie uzależnił się od heroiny. Ale miał szczęście: zainteresowała się nim organizacja pozarządowa, opłaciła mu miejsce w centrum odwykowym, a potem terapię. Peter przestał brać, zdobył pracę, na siłowni poznał swoją przyszłą żonę i został ojcem.

Ale stopniowo czuł wzrastającą frustrację. – W fundacji testowaliśmy bezdomnych w centrum na obecność wirusa, ale gdy wyniki były negatywne, po prostu zostawialiśmy ich samych sobie i to wiedząc, że jeszcze tego samego dnia będą znów ryzykować. A przecież Glasgow przechodzi teraz największą epidemię HIV od 30 lat i prawie wszystkie przypadki dotyczą osób zażywających na ulicy. Więc kiedy zobaczyłem, że nikt nic z tym nie robi, kupiłem karetkę i zacząłem sam pomagać – tłumaczy.

W szafkach ma cały zapas jednorazowych zestawów do gotowego użycia, ale to nie one są w tym pojeździe najważniejsze – dosłownie ulicę dalej od tej, na której parkował, znajduje się Abbey Chemist, apteka prowadząca największy w całej Wielkiej Brytanii program wymiany igieł, którą codziennie w tym celu odwiedzają uzależnieni z całego centrum miasta. Później wystarczy skręcić w dowolny okoliczny zaułek, żeby znaleźć je już po użyciu. Peterowi chodzi więc o higienę: – Zimą trudno jest znaleźć żyłę na ręce, więc uzależnieni kłują się w pachwiny, często się niechcący kaleczą. A te uliczki są pełne ludzkich ekskrementów i ptasich odchodów, gdy dojdzie do zakażenia rany, to potem ktoś trafia do szpitala w takim stanie, że niezbędna jest amputacja – wyjaśnia.

Ale najważniejszy w jego asortymencie jest nalokson: lek, który ma przeciwdziałać zgonom wywoływanym przez jednym z głównych powodów przedawkowań, czyli mieszaniu używek.

Szkocję na tle innych krajów wyróżnia politoksykomania, równoczesne przyjmowanie kilku substancji odurzających. Pewną popularnością cieszą się tańsza, złej jakości kokaina, oraz gabapentyna i pregabalina, czyli leki przeciwpadaczkowe. Ale największe zagrożenie stanowią benzodiazepiny, które znaleziono w ciałach dwóch trzecich osób zmarłych w zeszłym roku z przedawkowania. To leki przeciwlękowe, które były chętnie przepisywane przez szkockich lekarzy na stany napięcia, lecz ze względu na silny efekt uzależniający, w 2010 r. wprowadzono zakaz ich stosowania. Nagłe odcięcie sprawiło, że pacjenci zaczęli szukać substancji na własną rękę, więc niedługo później przestępcy zalali ulice własnym produktem – dziś tak zwane „uliczne benzo” kosztuje 50 pensów (czyli nieco ponad 2,5 złotych) za pigułkę.

Zarówno heroina, jak i benzodiazepiny zaburzają oddychanie, a stosowanie ich razem może prowadzić do uduszenia. Nalokson podany dożylnie w krótkim czasie od przedawkowania może odwrócić te skutki. – Dzięki takiemu zastrzykowi, w ciągu kilku miesięcy działalności uratowałem życie sześciu osobom – wyznaje Peter. Szkockie władze sponsorują teraz szeroko zakrojony program dystrybucji tego leku: osoby zmagające się z uzależnieniem mogą go dostać za darmo w licznych punktach w całym kraju, a także od załogi większości karetek, w miastach wiszą plakaty zachęcające ludzi sięgających po narkotyki do noszenia zestawu ze sobą, żeby w razie czego można im było natychmiast udzielić pomocy.

Ale eksperci są zgodni, że to za mało. Od kilku lat lekarze z Glasgow zajmujący się uzależnieniami przekonują, że dla ratowania życia najbardziej pomocne byłyby bezpieczne przestrzenie konsumpcyjne, czyli specjalnie przygotowane pokoje w placówkach medycznych, gdzie osoby osoby sięgające po narkotyki mogłyby je zażywać w warunkach zmniejszających ryzyko. Miasto zasponsorowało nawet w tym roku wyposażenie takiej przestrzeni w centrum, ale na jej otwarcie musiałby się zgodzić rząd w Londynie, który odmówił, argumentując, że taka działalność jest sprzeczna z ustawą antynarkotykową z 1971 r. Karetka Petera przez kilka miesięcy była więc jedynym miejscem w całej Wielkiej Brytanii spełniającym tę rolę, choć całkowicie poza obowiązującymi ramami prawnymi, więc policja w końcu oskarżyła go o łamanie wspomnianej ustawy.

Dziś samochód stoi zaparkowany na podwórku w Grangemouth, przygnębiającym miasteczku 30 km na północny–wschód od Glasgow, zdominowanym przez jedną z największych rafinerii ropy naftowej w Europie. Ale nie z powodu zarzutów – te zostały w końcu wycofane. Stres związany z udzielaniem ludziom pomocy, traumami z przeszłości, okazał się dla niego zbyt wielki i po dekadzie abstynencji wrócił do nałogu. Sympatyk zasponsorował mu odwyk: ale w Anglii, nie Szkocji.

 

* * *

 

„W styczniu ogłoszono narodową misję przeciwdziałania kryzysowi śmierci z przedawkowania, po tym jak Angela Constance została mianowana na nowo utworzone stanowisko ministry ds. narkotyków w grudniu 2020 r.

Od tamtej pory szkocki rząd ogłosił, że w ciągu następnych pięciu lat na rozwiązywanie kryzysu zostanie wydanych 250 mln funtów, z czego 100 mln zostanie przeznaczonych na poprawę i zwiększenie ilości leczenia stacjonarnego”.

To połowa z pięcio-akapitowego oświadczenia przesłanego przez niepodpisanego nazwiskiem szkockiego urzędnika. Choć wywiad ze wspomnianą ministrą został potwierdzony z dwutygodniowym wyprzedzeniem, to w ostatniej chwili centrum prasowe rządu go odwołało, proponując mailowy komunikat. Niestety nie odpowiada on na jedyne przesłane pytanie, które brzmiało:

„Rząd obiecuje wydać 250 mln funtów na walkę z kryzysem, ale w 2016 r., mimo rekordowej liczby zgonów, obciął finansowanie na programy pomocowe, co doprowadziło do największego wzrostu śmierci z przedawkowania w ciągu jednego roku, o 27 proc. Dlaczego dopiero teraz sprawa wydaje się priorytetowa (choć od siedmiu lat liczby te stale rosną) i jaką pewność mają osoby zmagające się z nałogiem, że plan wydatków nie zostanie obniżony, biorąc pod uwagę takie okoliczności, jak wpływ brexitu na lokalną gospodarkę?”.

Być może lokalne władze unikają rozmowy, bo temat jest dla nich wyjątkowo niewygodny. Liczba osób umierających z powodu przedawkowania wystrzeliła w górę za rządów Szkockiej Partii Narodowej, która pozostaje u sterów kraju już od 14 lat. W połowie dekady zorganizowała niepomyślne dla siebie referendum niepodległościowe, a jej przedstawiciele od wielu miesięcy przekonują, że powinno się odbyć kolejne – między innymi dlatego, że Szkoci byli w większości przeciwko brexitowi. Wszystkie osoby udzielające wypowiedzi do tego reportażu uważały, że sprawa kryzysu narkotykowego była do tej pory wykorzystywana politycznie jako jeden z argumentów, że sytuacja poprawiłaby się, gdyby nie zwierzchnictwo Londynu.

Joe FitzPatrick [były szkocki minister zdrowia, zdymisjonowany w grudniu zeszłego roku – dop. red.] często mówił o ustawie z 1971 r. i braku możliwości działania, zrzucając na Westminister winę za problem, który ma Szkocja – wspomina Peter Krykant – Na szczęście Angela Constance zdaje się już tego nie robić. Mam jednak obawy co do Grupy Zadaniowej ds. Zgonów z Przedawkowania, którą ustanowił właśnie FitzPatrick i w której wciąż zasiadają ci sami ludzie. Mam nadzieję, że Angela Constance nie będzie korzystać z ich rad, bo jest jasne, że są nietrafione.

Wtóruje mu Natalie Logan McLean: – Grupa Zadaniowa miała dwa lata, żeby wprowadzić radykalne zmiany, a w tym czasie ilość zmarłych tylko wzrosła. Więc dlaczego pompujemy pieniądze w przedsięwzięcie, które nie działa i nie przynosi pożądanych rezultatów?

Garry Fraser uważa, że kryzys ma podtekst klasowy. Gdy „Trainspotting” wchodziło do kin, był nastoletnim, uzależnionym od heroiny dilerem w Muirhouse, jednej z najgorszych dzielnic Edynburga, ale rzucił półświatek, gdy udało mu się dostać na kurs dziennikarstwa. Dzięki niemu nakręcił autobiograficzny film dokumentalny, po którym w 2017 r. zaproponowano mu, by został drugim reżyserem przy sequelu „Trainspotting”. Mimo sukcesu, wciąż jednak patrzy na świat z perspektywy dawnej dzielnicy: – Wierzę, że zasady i procedury dotyczące narkotyków przysłużyły się klasie średniej, a nie mieszkańcom slumsów. Jeżeli spojrzeć na media, filmy, muzykę, to bardzo rzadko są w nich pokazywane te dzielnice, więc mamy niewidoczną najniższą klasę społeczną. Procedury wobec niej są źle zaprojektowane, karzące wobec uzależnionych – przekonuje – Jeżeli w dzieciństwie przeszli molestowanie, pobyt w domu dziecka, bicie, to potem będą odsuwać te uczucia przy pomocy tabletek, zamiast pójść na terapię, bo usługi nie są dla nich zaprojektowane.

Podobnego zdania jest profesor John McKendrick: – W społeczności osób decyzyjnych problem narkotykowy jest łatwiejszy do opanowania, można go równoważyć. Ale gdy jedyne, co masz w swoim życiu, to używki, wówczas stają się wszechogarniające, dlatego związane z nimi problemy są najwidoczniejsze w najuboższych strefach. Więc przez to, że są tak odległe od osób podejmujących decyzje, to znalezienie rozwiązania jest dla tych ostatnich mniej palące.

Peter Krykant zwraca uwagę na jeszcze jedną lokalną specyfikę. – Największym wyzwaniem dla Szkocji, że spośród osób, których uzależnienie jest najbardziej problematyczne, ocenia się, że leczeniem jest objętych około 40 proc., podczas gdy w mających dokładnie to samo prawo Anglii i Walii, jest to ponad 60 proc., więc nawet gdybyśmy dziś np. zdekryminalizowali narkotyki, to wciąż potrzebowalibyśmy instytucji gotowych zapewnić ludziom pomoc, a w tej chwili ich nie mamy.

Natalie Logan McLean liczy na to, że w ogłoszonym przez rząd programie finansowym, środki zostaną przeznaczone w większości nie na leki, tylko na refundowane terapie odwykowe: – W Szkocji prawie nikt się na nie nie dostaje, to około 4 proc. wszystkich potrzebujących. Ja miałam to wielkie szczęście, że się wśród nich znalazłam – wspomina. W 2011 r. jako jedna z zaledwie czterech osób w całym kraju została skierowana na leczenie w Castle Craig, najbardziej utytułowanej lokalnej klinice odwykowej. Pierwsze trzy miesiące zostały opłacone ze środków publicznych, a na drugie tyle złożyła się jej rodzina. Po przełomowej terapii z psychologiem wróciła na studia i odzyskała opiekę nad dziećmi, którym pomaga teraz radzić sobie z traumą, jaką wywołało u nich jej uzależnienie. – Zwracamy się do niewłaściwych ludzi, żeby wymyślili rozwiązanie, które zadziała. Słuchajmy tych, którym się udało, którzy przeszli długotrwałą terapię.

Reportaż powstał dzięki wsparciu odbiorców w serwisie Patronite. Możesz do nich dołączyć tu: https://patronite.pl/dzialzagraniczny

Dziękuję!

Maciej Okraszewski

Założyciel Działu Zagranicznego. Specjalizuje się w tematach iberoamerykańskich, choć chętnie podejmuje się też opowiedzenia niedoraportowanych wydarzeń z innych kręgów kulturowych. Przed pełnym poświęceniem się zawodowo podcastowi, publikował między innymi w tygodniku „Polityka”, „Gazecie Wyborczej”, Wirtualnej Polsce, czy Onecie.