Nigeryjska armia zabiła najbardziej poszukiwanego człowieka w Afryce. Przez co niechcący sprawiła jego radykalnej organizacji ogromny prezent.
I ain’t sorry (Fot. Boko Haram)
Nigeryjska armia zaatakowała pozycje Boko Haram z powietrza – samoloty zbombardowały wioskę zajętą przez partyzantów organizacji w lesie Sambisa, na górzystym terenie praktycznie pozbawionym jakichkolwiek dróg. Dotarcie na miejsce i sprawdzenie skutków uderzenia jest więc bardzo utrudnione. Mimo to, wojskowi przekonują, że dostali potwierdzone informacje wywiadowcze, według których od odniesionych w tym ataku ran miał umrzeć lider wrogiej organizacji: Abubakar Shekau. Do tych rewelacji należy podchodzić sceptycznie, bo jak do tej pory zgon partyzanta ogłaszano już czterokrotnie, po czym za każdym razem objawiał się on cały i zdrowy na kolejnych nagraniach wideo. Tym razem może być jednak coś na rzeczy, bo choć od ataku minęły już dwa tygodnie, to o losie bojownika wciąż nic nie wiadomo – a on sam (jeżeli wciąż żyje) nie bardzo ma gdzie szukać pomocy medycznej, bo od jakiegoś czasu dawni towarzysze broni czyhają na jego życie nie mniej niż wojskowi.
Abubakar Shekau jest wart 7 mln dolarów – przynajmniej tyle oferuje za jego głowę Waszyngton, więcej niż za jakiegokolwiek innego człowieka w Afryce, nawet słynnego Josepha Koniego. Jak na najbardziej poszukiwanego człowieka na kontynencie, o przywódcy Boko Haram wiadomo bardzo niewiele. Nikt nie jest w stanie podać dokładnej daty jego urodzenia, można więc tylko spekulować że jest niewiele po czterdziestce. Jeszcze jako dziecko został przez swojego ojca wysłany do szkoły koranicznej w mieście Maiduguri, z której po paru latach został jednak wyrzucony za trudny charakter. Młodzieniec postanowił jednak zostać na miejscu i kontynuować naukę u innego nauczyciela – w ten sposób trafił na Mohammeda Yusufa, który wyznawał radykalną wersję islamu, odrzucał nie tylko teorię ewolucji, ale też pogląd, że Ziemia jest kulą, a deszcz powstaje w wyniku cyrkulacji atmosferycznej. Uważał, że to wszystko kłamstwa byłych kolonialistów, założył więc sektę, a swoich zwolenników osiedlił w obozie ochrzczonym „Afganistan” gdzie próbowali żyć w zgodzie z utopijnymi wizjami ich lidera. Niechętni grupie sąsiedzi przezwali ją więc Boko Haram, co w języku hausa oznacza, w wolnym tłumaczeniu, „zachodnia edukacja jest zakazana”. Według świadków z tamtego okresu, Abubakar Shekau wyróżniał się na tle kolegów agresywnym nastawieniem i wyjątkowym dogmatyzmem, a każdą wolną chwilę poświęcał na studiowanie Koranu – podczas jady motorem, miał ponoć zwyczaj czytywać księgę opartą o jego kierownicę. Grupa coraz bardziej się jednak radykalizowała, w lipcu 2009 r. kilku jej członków zostało brutalnie potraktowanych przez policję i aresztowanych, ich koledzy postanowili odbić towarzyszy. Odpowiedź mundurowych była krwawa: w ciągu zaledwie kilku dni, życie w walkach pomiędzy obiema stronami straciło prawie 1 tys. osób, Mohammed Yusuf został schwytany i natychmiast zabity w publicznej egzekucji. Przed śmiercią, na pytanie jak się nazywa jego zastępca, założyciel organizacji odparł: „Abubakar Shekau”.
Shekau, choć sam ranny podczas walk, zdołał zbiec przed pościgiem i ukryć się zagranicą. Wrócił po niecałym roku, wziął za żonę jedną z wdów po swoim nauczycielu, zebrał pod własnymi rozkazami jego dawnych podwładnych i rozpętał terror, o jaki jego poprzednika nie można by nawet podejrzewać. Do obwiniania zachodniej edukacji oraz chrześcijaństwa za wszystkie plagi, jakie spadły na Nigerię, dołożył też nienawiść do głosicieli jego zdaniem zbyt liberalnej interpretacji islamu. W ciągu ostatnich pięciu lat, Boko Haram pod jego przewodnictwem zamordowało ponad 15 tys. cywilów, przede wszystkim właśnie muzułmanów – partyzanci nie cofali się przed mordowaniem wiernych stłoczonych w meczecie. Dwa miliony osób musiały z ich powodu porzucić swoje domu. Pieniądze na działalność bojownicy zdobywali w napadach, robiąc interesy z przemytnikami narkotyków, oraz porywając ludzi dla okupu. Po tym jak grupa uprowadziła słynną grupę ponad 200 dziewcząt ze szkoły w Chibok, uśmiechnięty Shekau deklarował w jednym z opublikowanych w internecie nagrań, że „będzie je sprzedawał na bazarach”. Według zeszłorocznego raportu ONZ, członkowie Boko Haram używali dzieci jako żywych tarcz mających ich uchronić przed nalotami ze strony nigeryjskiej armii, a podczas odwrotu po przegraniu jednej z bitew, zabijali własne żony, żeby nie wpadły w ręce wroga. W okolicach lasu Sambisa, gdzie grupa znalazła schronienie, zaczęły krążyć plotki o toczącym ją kanibalizmie. W pewnym momencie przedstawiciele lokalnego religijnego establishmentu zwrócili się o mediację do jego podstarzałej matki, która zdradziła im jednak, że syn dawno przestał się z nią kontaktować, a ona sama uważa go za obłąkanego.
Abubakar Shekau długo dawał publiczne dowody swojej fascynacji al-Kaidą (podchwycił od niej np. agresywny antyamerykanizm), ale ta nigdy nie uznała jego grupy za swoją oficjalną filię. Najbardziej poszukiwany człowiek Afryki postanowił więc zmienić front i w marcu zeszłego roku oficjalnie ogłosił wejście jego organizacji pod skrzydła Państwa Islamskiego. Dziś, jeżeli jeszcze żyje, pewnie tego żałuje.
Chociaż koledzy z Bliskiego Wschodu wsparli swój nowy oddział wiedzą, logistyką oraz transportami broni z Libii, to równocześnie wymusili na niej zmiany wizerunkowe. Shekau stracił pozycję niekwestionowanego przywódcy, od chwili fuzji pojawił w zaledwie kilku nagraniach (w tym roku w zasadzie tylko w jednym), przestano wokół niego budować kult jednostki. Aż wreszcie, na początku sierpnia, Państwo Islamskie ogłosiło wprost, że Shekau przestał być szefem Boko Haram.
Według nagrania krążącego po stanie Borno (gdzie grupa powstała, dokonała trzech czwartych swoich ataków i gdzie wciąż znajduje schronienie), członkowie organizacji mieli się skarżyć „centrali”, że Shekau morduje tych, którzy ośmielają się krytykować ataki na targowiska i meczety, oraz że jego głównym celem stali się niewystarczająco radykalni muzułmanie. Wiosną od grupy oderwał się z tego powodu dysydencki oddział, którym kierował Abu Musab al-Barnawi: najstarszy syn Mohammeda Yusufa, zamordowanego przez policję założyciela Boko Haram. Teraz to właśnie on został przez Państwo Islamskie namaszczony na nowego przywódcę, a w wywiadzie udzielonym 3 sierpnia oficjalnemu magazynowi ekstremistów zapowiedział zaniechanie ataków na muzułmanów, oraz zamachy bombowe na kościoły. W opublikowanym kilka dni później nagraniu, Shekau nazwał tę sytuację „puczem”, al-Barnawiego „niewiernym” i ogłosił, że „nigdzie się nie wybiera”, oraz nie podda się rozkazom fałszywego wodza.
Rozłam nie mógł nastąpić w gorszym momencie dla Boko Haram. Grupa jest dziś słabsza niż kiedykolwiek, wielu z jej polowych dowódców zostało wyłapanych lub zabitych. Resztki partyzantów nie mogą już korzystać z bezpiecznego schronienia w sąsiednich państwach, jak czynili to przez ostatnie lata – zwalczają ich już tamtejsze siły zbrojne (szczególnie w Czadzie i Kamerunie), a wszystkie liczące się organizacje terrorystyczne w regionie są zjednoczone pod parasolem al-Kaidy, którą Boko Haram porzuciło na rzecz Państwa Islamskiego. To ostatnie swoją najbliższą siedzibę ma dopiero w libijskiej Syrcie, gdzie broni się już w zasadzie tylko w jednej dzielnicy, z której niedługo zostanie najprawdopodobniej i tak wyparte. Wewnętrzne walki o przywództwo w grupie mogłyby się więc na tym tle okazać ostatnim gwoździem do trumny organizacji. Zabijając dotychczasowego lidera jej, nigeryjska armia być może niecący ocaliła więc własnego wroga – oczywiście pod warunkiem, że Abubakar Shekau nie wstanie z grobu już po raz piąty.
No. Ale polskiego czytelnika to nie interesuje.