Niewolnictwo zaczyna znikać w ostatnim kraju świata, gdzie wciąż jeszcze wygląda jak na filmach kostiumowych. Nie ma się jednak z czego cieszyć: ludzi siłą i groźbą przymuszanych do pracy wbrew ich woli, jest dziś więcej niż kiedykolwiek w historii. I niestety można ich też znaleźć nad Wisłą.
Gdyby „Korzenie” rozgrywały się współcześnie, to Kunta Kinte byłby małomównym Koreańczykiem przykręcającym śrubki na polskim wybrzeżu (Fot. Peter Menzies Jr./Roots)
W połowie maja sąd w An-Namie na południowym wschodzie Mauretanii skazał dwóch obywateli tego państwa na pięć lat więzienia za posiadanie niewolników. To dopiero drugi taki wyrok w historii kraju: choć formalnie traktowanie innych ludzi jak własności zostało w nim stosunkowo niedawno zdelegalizowane, to w praktyce pozostaje normą. Jeszcze w styczniu zeszłego roku dwóch działaczy praw człowieka zostało skazanych na 20 miesięcy więzienia za zorganizowanie demonstracji przeciw temu zwyczajowi – zostali wypuszczeni na wolność dopiero teraz, tuż przed końcem odsiadki.
Niewolnictwo było przez wieki jednym z fundamentów życia społecznego w Mauretanii. Przez jej teren wiodły szlaki arabskich i berberyjskich handlarzy ludźmi, którzy z czasem zaczęli się mieszać ze swoimi czarnymi jeńcami. Dla porządku zaczęto więc wyróżniać dwie grupy społeczne: właścicielami zostawali Bejdyni (z powodu jaśniejszej karnacji nazywani często „Białymi Maurami”), a własnością Haratyni (analogicznie przezywani „Czarnymi Maurami”). Przez lata obie grupy tak mocno spoiły wspólne obyczaje oraz język, że ta druga dziś czuje większą więź z tą pierwszą, niż innymi czarnoskórymi mieszkańcami kraju – na przełomie lat 80. i 90., w ramach oficjalnej polityki arabizowania Mauretanii, Haratyni byli zresztą wykorzystywani do wyrzucania tych ostatnich siłą do Senegalu. W ciągu ostatniego wieku państwo podejmowało kilka prób skończenia z tym procederem: częściowo delegalizowało go już w 1905 i 1961 r., a ostatecznie (jako ostatnie na świecie) zniosło tę instytucję w 1987 r. Jednak dopiero w 2007 r. zniewalanie ludzi stało się oficjalnie przestępstwem, a od sierpnia zeszłego roku dopuszczający się tych praktyk mogą być wreszcie zaskarżani do sądu przez organizacje praw człowieka – mieszkający na prowincji Haratyni często nie posiadają żadnego wykształcenia i nie wiedzą jak wystąpić na drogę prawną przeciw swoim właścicielom.
Nic dziwnego, że Mauretania pozostawała światowym symbolem niewolnictwa przez co najmniej ostatnie trzy dekady. Aż do teraz: w zeszły wtorek największa zajmująca się tym problemem organizacja Walk Free Foundation opublikowała raport, z którego wynika, że liczba zniewolonych osób w zachodnioafrykańskim kraju spadła do zaledwie 1 proc. jego populacji.
Co wcale nie oznacza, że jest się z czego cieszyć. Według analityków fundacji, na świecie jest dziś 45,8 mln niewolników – jeszcze nigdy nie była to tak mała część ogólnej populacji, ale równocześnie w liczbach bezwzględnych nie było ich nigdy tak wielu. Walk Free Foundation określa ten stan jako „sytuację wyzysku, której dama osoba nie może przerwać z powodu gróźb, przemocy, przymusu, nadużycia władzy lub oszustwa”. Choć to bardzo szeroka definicja, to odpowiada współczesnemu obrazowi niewolnictwa, które rzadko kiedy przypomina jeszcze sceny znane z filmów i literatury – dziś nie trzeba już wyłapywać ludzi siłą i zakutych w łańcuchy przewozić na inny kontynent, łatwiej jest po prostu zmusić ich do pracy z powodów politycznych lub ekonomicznych.
W liczbach bezwzględnych najwięcej niewolników, bo aż 18 mln, mieszka w Indiach. Walk Free Foundation zalicza do tej grupy osoby zmuszane do zawierania zaaranżowanych wbrew ich woli małżeństw, zorganizowane grupy żebraków zobligowane do tej działalności groźbami nadzorujących ich przestępców, ale także osoby które wpadły w wielopokoleniową pętlę kredytową. Zjawisko to występuje najczęściej na wsi i z reguły ma powtarzalny schemat: konkretna osoba prosi o pożyczkę miejscowego bogacza, w ramach spłaty zobowiązuje się ją odpracować, ale naliczanie procentów jest tak skonstruowane, że nie jest w stanie sobie z nimi poradzić, tymczasem dług przechodzi też na jego potomstwo (które również nie jest go w stanie odpracować), a potem na potomstwo tego potomstwa i tak dalej. Chociaż ta praktyka została zdelegalizowana jeszcze w 1976 r., to na prowincji organy ścigania nie dysponują wystarczającymi środkami, by skutecznie zwalczać tę plagę: według organizacji praw człowieka, tylko co dziesiąte uwolnienie z wielopokoleniowej spirali długu kończy się wszczęciem oficjalnego postępowania sądowego.
Krajem z największą procentowo liczbą niewolników (aż 4 proc. populacji) jest Korea Północna. Ale tylko część z nich jest zmuszana do pracy w kraju, najczęściej w państwowych obozach. Zdecydowana większość jest przez Pjongjang wysyłana za granicę: reżim podpisuje w ich imieniu umowy z lokalnymi przedsiębiorstwami, które wypłacają im pensje znacznie poniżej stawek rynkowych – dla pracowników jest to zresztą bez znaczenia, bo pieniądze są konfiskowane przez nadzorujących ich komisarzy politycznych. Choć Korea Północna stosowała taką formę zdobywania zagranicznych dewiz już od lat 80., to wzmogła ją na ogromną skalę dopiero po przejęciu władzy przez Kim Dzong Una w 2011 r. Analitycy obserwujący ten kraj szacują, że jego rządu finansuje dziś w ten sposób nieco ponad 100 tys. Koreańczyków, pracujących przymusowo w kilkudziesięciu krajach na trzech kontynentach – najwięcej ma ich być w Rosji, ale niestety są także obecni w kolebce „Solidarności”:
Do zniewolenia nie potrzeba dziś zresztą totalitarnego reżimu, wystarczy zwykłe oszustwo. Tajlandia jest trzecim największym eksporterem ryb i owoców morza na świecie, a według organizacji praw człowieka ten świetny wynik jest wypracowywany pod przymusem. Tysiące rybaków na kutrach to imigranci z biedniejszych krajów sąsiedzkich, głównie Birmy oraz Kambodży – agenci werbujący ich w rodzinnych stronach obiecują zatrudnienie w fabrykach, ale na miejscu okazuje się, że trafiają na łodzie, gdzie przymusza się ich do pracy biciem oraz torturami i nie pozwala schodzić na stały ląd. Rządząca państwem wojskowa junta zaczęła interweniować w tej sprawie dopiero po zeszłorocznej groźbie Unii Europejskiej o nałożeniu embarga na tajskie produkty, który dla miejscowej gospodarki oznaczałby stratę 1 mld dolarów rocznie: jak do tej pory aresztowano nieco ponad setkę osób oskarżonych o zniewalanie imigrantów, a dwa miesiące temu znana przetwórnia tuńczyków zmuszona była wypłacić odszkodowania Birmańczykom przez lata pracującym tam w nieludzkich warunkach. Organizacje praw człowieka alarmują jednak, że kontrole są zbyt sporadyczne, a rekompensaty zbyt niskie, by skutecznie zniechęcać do korzystania z niewolników w sektorze wartym ponad 7 mld dolarów rocznie.
Współczesne niewolnictwo jest także nierozerwalnie związane z przestępczością zorganizowaną. Międzynarodowa Organizacja Pracy szacuje, że 4,5 mln ludzi (głównie kobiet, w tym nieletnich) jest zmuszanych przez gangi do prostytuowania się. Inną praktyką bandytów jest sprowadzanie ubogich imigrantów do krajów rozwiniętych pod pretekstem znalezienia płatnego zatrudnienia – ofiarom odbiera się potem paszporty i zmusza do udziału w nielegalnych działaniach (np. opiekowania się ukrytą plantacją marihuany), wmawiając im, że jeżeli zgłoszą się na policję, to zostaną skazani właśnie za te czynności. Bandyci na całym świecie skutecznie nakłaniają też swoje ofiary do zorganizowanego żebrania, pobierania świadczeń socjalnych, które trafiają później na konta przestępców, albo występowania w roli słupów przy wyłudzeniach.
W zeszłym tygodniu w Stanach Zjednoczonych pokazano nową telewizyjną ekranizację powieści Alexa Haleya „Korzenie”, która jest najważniejszą w amerykańskiej historii książką opowiadającą o tamtejszym niewolnictwie. Forma, w jakiej wówczas funkcjonowało, na szczęście wraz ze zmianami w Mauretanii odchodzi właśnie do lamusa. Warto mieć nadzieję, że za jakiś czas stanie się tak również z jego współczesnymi wersjami.
No. Ale polskiego czytelnika to nie interesuje.
„… odchodzi właśnie do lamusa. Warto mieć nadzieję, że za jakiś czas stanie się tak również z jego współczesnymi wersjami.”
Współcześnie ewoluuje forma zniewolenia, a istota pozostaje wciąż ta sama – dysproporcje, nierówności i inne wyrazy bliskoznaczne. O ile kiedyś w grę wchodziły bezpośrednie środki nacisku, o tyle postęp cywilizacyjny stworzył subtelniejsze narzędzia. Nie dość, że skuteczniejsze to jeszcze moralnie akceptowane – vide: układy pionowe w większości korpo:)
Myślę, że w niektórych opisywanych przez Ciebie przypadkach tło stanowi Syndrom Sztokholmski. Dolary przeciwko orzechom, że lwia część ofiar nie jest zainteresowana jakimikolwiek zmianami. Zapewnione przez oprawcę minimum socjalne zniechęca do aktywnej walki o poprawę bytu nawet niewolnika;/
No. Ale mam nadzieję, że to nieprawda. 😛
Rodziny Koreańczyków wysyłanych na takie zarobkowe wyjazdy są de facto trzymane jako zakładnicy. Kobiety zmuszane do prostytucji to często oszukane i ostro zastraszone imigrantki z biednych krajów, które nie wiedzą nawet do kogo zwrócić się o pomoc (to problem dotyczący również Polek). Birmańczycy na kutrach w Tajlandii są torturowani. Nie widzę tego minimum socjalnego i nie sądzę, żeby lwia ich część nie była zainteresowana zmianami – po prostu w sytuacji ofiary wiele osób jest zupełnie bezbronnych, także psychicznie i dlatego nie podejmuje walki/prób ucieczki itd. Tak przynajmniej mi się wydaje.
Pzdr