Czy największa ekologiczna darowizna w historii przekona ją otrzymujących, że jej architekt nie chciał ukraść im państwa?
Pomimo tragicznego losu Tompkins, entuzjastów kajakowania w stworzonym przez niego Parku Pumalín nie powinno zabraknąć (Fot. Matthew Roth/Flickr)
Doug Tompkins zginął w grudniu zeszłego roku podczas wyprawy kajakowej na jeziorze General Carrera. Zbiornik wodny, który rozciąga się na terytorium Chile oraz Argentyny, ma ponad trzykrotnie większą powierzchnię od Warszawy, a wokół otoczony jest wysokimi górami, przez co pogoda jest tu często nie do przewidzenia: w trakcie wspomnianego spływu łagodny wietrzyk rozpędził się do 60 km/h, a turyści musieli się zmagać z 2,5-metrowymi falami. Tompkins wypadł do lodowatej wody i chociaż został ostatecznie uratowany przez załogę ratowniczego helikoptera, to do szpitala Coyhaique dowieziono go już nieprzytomnego i z temperaturą ciała poniżej 19 stopni Celsjusza. Niedługo później lekarz stwierdził zgon.
Śmierć 72-latka obiegła media na całym świecie, ale szczególnie dużo miejsca poświęcono jej w Ameryce Południowej. Tompkins nie był bowiem zwykłym turystą, tylko założycielem znanych firm odzieżowych Esprit i The North Face (wśród czterech kolegów towarzyszących mu na kajakowym wypadzie był także jego dobry przyjaciel, właściciel marki Patagonia), milionerem, ekologiem i… największym prywatnym posiadaczem ziemi w Chile.
Tompkins od młodości był entuzjastą dzikiej przyrody, już w wieku 17 lat rzucił szkołę, żeby poświęcić się wspinaczce, pływaniu kajakiem i jeździe na nartach. Swoi ekologicznych przekonań nie porzucił także jako właściciel firm odzieżowych – organizował dla pracowników wyjazdy na łono natury i spotkania ze znanymi działaczami na rzecz ochrony środowiska. Wreszcie, na początku lat 90. sprzedał Esprit (The North Face spieniężył znacznie wcześniej) i zaczął realizować marzenia o ratowaniu terenów zielonych. Na miejsce swojej misji wybrał Patagonię, gdzie jeszcze w latach 60. wspinał się z tym samym przyjacielem, który potem założył firmę o takiej nazwie – obaj panowie wspominali zgodnie, że była to wyprawa, która ich uformowała. Amerykanin zaczął skromnie, od niewielkiego gospodarstwa w regionie Los Lagos, ale szybko pokazał, że nie zna granic: w ciągu ćwierć wieku nabył łącznie 10 tys. kilometrów kwadratowych ziemi (to trochę więcej, niż wynosi powierzchnia województwa opolskiego), także w Argentynie.
Na nabytych terenach ekolog konsekwentnie realizował swoją wizję przywracania świata naturze. Pozostałości po istniejących gospodarstwach równał z ziemią i zalesiał, przywracał endemiczne gatunki zwierząt i roślin, tworzył specjalne szlaki turystyczne, mające promować uroki środowiska naturalnego wśród odwiedzających. Do śmierci zdążył na swoich terenach otworzyć pięć parków przyrody i pracował nad otwarciem kolejnych siedmiu. Teraz jego dzieła postanowiła dopełnić wdowa po nim, która na spotkaniu z prezydent Michelle Bachelet 22 stycznia zaproponowała przekazanie Chile 419 tys. hektarów, które miałyby stać się państwowymi rezerwatami.
Dla obcokrajowców musi więc być zaskoczeniem, że wielu Chilijczyków miało o Tompkinsie jak najgorsze zdanie.
Amerykanin w swojej walce o środowisko nie liczył się ze zdaniem miejscowych. Zakazał na swoich terenach uprawiania ziemi drobnym rolnikom, którzy gospodarowali na niej od lat, ale nie mieli do niej formalnego prawa. Tompkins odmawiał negocjowania z ich przedstawicielami, a na tych, którzy i tak próbowali pracować po staremu, nasyłał policję. Miał też na pieńku z wielkim przemysłem: chilijscy biznesmeni chcieli zarabiać na wycince południowych lasów i wielkiej produkcji prądu w hydroelektrowniach, ale ekolog nie chciał zgodzić się na żaden z tych pomysłów. Blokował powstanie ferm łososia w okolicach fiordów i przedłużenia Autostrady Panamerykańskiej do Chaitén, dawnej stolicy turystycznej Chile, w 2008 r. zniszczonej w wybuchu wulkanu – mieszkańców trzeba więc było ewakuować łodziami, co milioner podsumował stwierdzeniem, że na morzu byli bezpieczniejsi niż na lądzie. To, że Tompkins był Amerykaninem, nie polepszało sprawy w państwie, w którym dopiero co upadła wspierana przez Waszyngton brutalna dyktatura. Wszystko to powodowało, że na jego temat tworzono coraz to nowe teorie spiskowe. Że wszystkie jego działania to przykrywka dla eksportu wody źródlanej do Stanów Zjednoczonych, że chce chce kontrolować chilijski handel, bo jego posiadłości ciągną się od oceanu aż po Andy, a przede wszystkim, że skupowane tereny staną się nowym Izraelem, do którego mieszkańcy tego ostatniego kraju przeniosą się masowo po eskalacji konfliktu na Bliskim Wschodzie. „To mason, który chce oddać naszą ojczyznę w ręce Żydów!” przekonywał Dział Zagraniczny jeszcze w 2009 r. znany lokalny polityk z Temuco.
Być może teraz takie opinie znikną. Kristine McDivitt, wdowa po Amerykaninie, oddaje bowiem niemal wszystkie ziemie, które wcześniej nabył jej mąż – oprócz Chile, 150 tys. hektarów ma także dostać Argentyna. Kobieta stawia jednak jeden warunek: do każdego hektara otrzymanej ziemi, obdarowane państwa muszą dołożyć po kolejne dwa hektary i stworzyć na tych terenach sieć chronionych parków narodowych. Przedstawiciele obu rządów już wstępnie zgodzili się na te warunki, a ostateczne szczegóły mają zostać uzgodnione w ciągu następnych dwóch lat. Wszystko wskazuje więc na to, że wbrew teoriom spiskowym Tompkins jednak nie chciał zrobić z Patagonii nowego Izraela: humus musi trochę poczekać na stanie się obowiązkowym dodatkiem do mate.
No. Ale polskiego czytelnika to nie interesuje.
Jak zwykle nadzwyczaj nieinteresujące. Dzięki stary, po prostu dziękuję za kawał dobrej roboty.
fajny występ w Trójce 🙂
Jedna z moich ulubionych stron. Uwielbiam takie kopalnie totalnie niepraktycznej, ale jakże inspirującej wiedzy.
Dobra robota!
I dobrze, że wróciłeś 🙂
Jak Surinam podbije pół świata, to zobaczymy kto będzie niepraktyczny.