Poczwórne morderstwo w małym kanadyjskim miasteczku właśnie przypomniało mieszkańcom tego kraju, w jak brutalnej rzeczywistości żyją ich indiańscy sąsiedzi.

Pierwsze NarodyCodzienność rdzennych mieszkańców Kanady jest mocno płynna (Fot. kris krüg/Flickr)

W zeszły piątek, ledwie 17-letni napastnik zastrzelił cztery osoby (w tym swoich dwóch kuzynów) i ranił kolejnych siedem w La Loche, położonym w samym centrum Kanady miasteczku, w którym zamieszkują niemal wyłącznie sami Indianie. Dominic LeBlanc, lider obozu rządowego w Izbie Gmin natychmiast ogłosił, że władze są „bardzo przejęte tragicznymi i alarmującymi warunkami życia w rdzennych społecznościach”. Statystyki dobitnie pokazują, że polityk nie użył słów na wyrost.

Chociaż Indianie (w Kanadzie nazywani oficjalnie Pierwszymi Narodami) stanowią zaledwie 4 proc. wszystkich mieszkańców kraju, to prawie co czwarty z więźniów federalnych ma takie właśnie pochodzenie. Ponad połowa dzieci z rezerwatów żyje poniżej granicy ubóstwa, a co trzecie nie kończy nawet podstawówki. Niemal co czwarty dorosły Indianin jest bezrobotny, a reszta zarabia statystycznie równowartość jedynie 70 proc. pensji otrzymywanej na tych samych stanowiskach przez Kanadyjczyków innego pochodzenia. Wśród przedstawicieli Pierwszych Narodów jest trzykrotnie więcej samobójstw niż u pozostałych grup społecznych, a nieletni targają się na swoje życie aż sześć razy częściej niż ich koledzy o innym kolorze skóry.

Ta tragiczna sytuacja jest jednak efektem kulturowego ludobójstwa. Właśnie w ten sposób państwowa Komisja Prawdy i Pojednania nazwała w swoim końcowym raporcie z czerwca zeszłego roku przymusową asymilację, jaką Kanada objęła aż siedem pokoleń rdzennych mieszkańców. Od połowy XIX w. aż do 1996 r., indiańskie dzieci były odbierane rodzicom i umieszczane w prowadzonych przez duchowieństwo szkołach z internatem. Zabraniano im świętowania własnych tradycji i mówienia we własnych językach. Opornych łamano torturami: biciem, wrzucaniem do zimnej wody, rażeniem prądem. Molestowania i gwałty były na porządku dziennym. Według ustaleń śledczych komisji, z powodu tych praktyk w szkołach zmarło 6 tys. dzieci (co najmniej, bo w 1920 r. rząd federalny przestał prowadzić statystyki, gdy osiągnęły niepożądane rozmiary) – chowano je w nieoznakowanych grobach, a rodziców nie informowano o zgonach. W sumie, przez szkoły przewinęło się 150 tys. Indian, z czego prawie połowa żyje do dziś.

Pozbawieni tożsamości i więzów rodzinnych, nauczeni że w sporze zamiast dyskusji należy sięgać po przemoc, takie same wzorce przekazali kolejnym pokoleniom (świadkowie zeznają, że chłopiec odpowiedzialny za morderstwa w La Loche był wcześniej prześladowany z powodu odstających uszu). Stąd kolejna plaga: wysyp indiańskich gangów. Według danych kanadyjskiej policji sprzed dwóch lat, w samym tylko Winnipeg (gdzie liczba rdzennych mieszkańców to aż 10 proc., największy odsetek z wszystkich miast w kraju) działa 35 takich grup przestępczych, do których należy ok. 1500 osób. Bandyci rekrutują nowych członków głównie w więzieniach, ale na wolności apelują do zagubionego poczucia przynależności etnicznej – nadają sobie nazwy nawiązujące do plemiennej tradycji i tatuują odnoszące się do niej symbole. Wojny o wpływy, jakie toczą z innymi gangami, opisują jak walkę o plemienne terytorium.

Tymczasem ich kuzyni, którzy pozostali w rezerwatach, też toczą walkę o ziemię.

Rząd Stephena Harpera, który był u władzy od 2006 r. do ubiegłego listopada, postanowił zapewnić rodakom bogactwo wydobywając ukryte pod powierzchnią surowce naturalne – przewidziano inwestycje na sumę kilkuset miliardów dolarów. Problem w tym, że aż 90 proc. prac miałoby się odbywać na terenach należących do Pierwszych Narodów, lub takich, do których od lat zgłaszają prawa. Harper przez lata konsekwentnie odmawiał ratyfikowania uchwalonej przez ONZ Deklaracji praw ludów tubylczych, a tymczasem w 2012 r. przepchnął ustawę pozwalającą łatwiej odbierać Indianom ziemię przeznaczoną pod inwestycje. Oburzeni członkowie Pierwszych Narodów skrzyknęli się w społeczny ruch protestu. blokowali linie kolejowe pomiędzy Toronto, Ottawą i Montrealem, niektóre autostrady i atrakcje turystyczne. Na początku zeszłego roku lokalna prasa ujawniła, że po tych demonstracjach rząd podjął po cichu negocjacje z wodzami niektórych plemion, obiecując im krociowe zyski z wydobycia surowców naturalnych na ich terenach. Praktyka pokazuje jednak, że to fikcja. System rezerwatów powstał w tym samym czasie, co niesławna sieć przymusowych szkół – zgodnie z przyświecającymi ówczesnym politykom ideami, Indianom zabroniono czerpania korzyści z surowców naturalnych bez specjalnych zezwoleń od władz poszczególnych prowincji. Dlatego np. w Ontario wszystkie zyski z Victora, najstarszej kopalni diamentów w kraju, płyną do administracji prowincji, a nie mieszkańców rezerwatu, na którego terenie trwa wydobycie – część z tych ostatnich co prawda pracuje przy projekcie, ale na nisko płatnych stanowiskach, a przedsiębiorstwo ani władze nie inwestują w dokształcanie lokalnej społeczności.

Wielu Indian liczy jednak na zmiany. W listopadowych wyborach do parlamentu, unikający do tej pory głosowania rdzenni mieszkańcy ruszyli do urn tak licznie, że w wielu nieprzygotowanych gminach zabrakło dla nich kart. Komentatorzy są przekonani, że to właśnie mobilizacja Pierwszych Narodów pomogła odsunąć od władzy Harpera, którego zastąpił uważany za postępowca 44-letni Justin Trudeau. Nowy premier obiecał im między innymi dodatkowe 2,6 mld dolarów kanadyjskich na edukację i 200 mln na szkolenia zawodowe, a przede wszystkim, że jego rząd wyjaśni bulwersującą sprawę ponad 1200 Indianek, które w ciągu ostatnich trzech dekad zniknęły lub zostały zamordowane. Wyborcy z rezerwatów wierzą więc także, że nowy szef rządu będzie prowadził inną politykę wobec ich ziemi, niż robił to jego poprzednik. Szybka reakcja na strzelaninę w La Loche i niekłamane zatroskanie o stan rdzennej społeczności ze strony polityków nowej partii władzy dają przynajmniej minimum nadziei na zmiany.

No. Ale polskiego czytelnika to nie interesuje.

6 odpowiedzi

  1. Polecam najnowszy film YesMen („Yes meni idą na rewolucję”) – poświęcono tam trochę miejsca problemowi wydobycia surowców naturalnych w Kanadzie, na ziemiach jej rdzennych mieszkańców.

    Pozdrawiam!

  2. Widziałem na razie fragmenty, muszę w końcu znaleźć czas na całość.

    Pzdr

  3. Na obrzeżach tematu: wychodzi właśnie w Polsce komiks „Skalp” Jasona Aarona, którego akcja rozgrywa się w rezerwacie Indian (w USA, nie Kanadzie). To oczywiście efekciarski akcyjniak, ale sporo uwagi poświęca się warunkom życia w „trzecim świecie pośrodku pierwszego”, problemowi alkoholizmu, przemocy etc.

  4. Zabrakło informacji, że rezerwaty mają licencję na wytwarzanie i sprzedaż (co też wiąże się z przemytem) dużo tańszych papierosów. W Ontario to główny dochód w rezerwatach. Alkohol jest oczywiście zabroniony, ale rząd również odsadzanego tu od czci i wiary Harpera wspiera szkoły, a nawet universytety tylko dla indian i inutow, jak oni teraz nazywają eskimosow.

  5. A dlaczego mieliby ich wciąż nazywać Eskimosami, skoro oni sami sobie tego nie życzą?

    O produkcji papierosów nie wiedziałem, dzięki za info.

Możliwość komentowania została wyłączona.