Wczorajsza tragedia w dolinie Mina, gdzie ponad 700 osób zostało stratowanych na śmierć, a kolejne 400 zostało rannych, to nie jedyne wyzwanie, jakie podczas tegorocznej pielgrzymki do Mekki stoi przed saudyjską służbą zdrowia. Znacznie poważniejszym jest powstrzymanie śmiertelnego wirusa – którego epidemia właśnie trwa w królestwie – przed rozprzestrzenieniem się na cały świat wraz z powracającymi do domu pielgrzymami.
Nie piję, prowadzę (Fot. Willem Velthoven/Flickr)
MERS groźna choroba dróg oddechowych, która przypomina zwykłą infekcję, ale według danych Światowej Organizacji Zdrowia prowadzi do śmierci 38 procent zakażonych. Wywołuje ją wirus z tej samej rodziny, która jest też odpowiedzialna za rozwój SARS, czyli zespołu ciężkiej ostrej niewydolności oddechowej. Po raz pierwszy odnotowano jego istnienie we wrześniu 2012 r. w Arabii Saudyjskiej – naukowcy są przekonani, że jego źródłem są wielbłądy, a do zakażenia może dochodzić np. po wypiciu mleka zwierzęcia, w którego organizmie znajduje się wirus. Pomiędzy ludźmi najprawdopodobniej przenosi się drogą kropelkową. Wysoka śmiertelność MERS wynika z tego, że pierwsze objawy są często mylone ze zwykłą grypą, a zakażeni często trafiają pod opiekę specjalistów dopiero gdy niewielkie problemy z oddychaniem, kaszel oraz wysoka temperatura przechodzą w ciężkie zapalenie płuc, wymioty i biegunkę. Według uczonych z Uniwersytetu w Pensylwanii, którzy pracują nad szczepionką przeciw wirusowi, osoby młode i w stosunkowo dobrym stanie zdrowia w warunkach szpitalnych mogą wygrać z chorobą, ale już w przypadku pacjentów starszych lub cierpiących na otyłość, mających problemy z układem krążenia itd., ryzyko zgonu wzrasta kilkukrotnie.
Choć początkowo wirus ograniczał się tylko do regionu Bliskiego Wschodu, to wraz z powracającymi do domu turystami zaczął się rozprzestrzeniać także na odległe kraje. W Europie zdarzyło się już kilkunastu pacjentów z MERS (połowa zmarła), na Filipinach i w Stanach Zjednoczonych leczono po dwie osoby, ale największa liczbowo epidemia dotknęła Koreę Południową – od zaledwie jednego zakażonego w maju, liczba nosicieli wirusa wzrosła do prawie dwustu, z czego zmarły już trzy tuziny z nich.
To duże zaskoczenie, bo jeszcze w 2003 r., gdy świat ogarniała panika spowodowana SARS, to właśnie Korea Południowa była stawiana za wzór radzenia sobie z takimi epidemiami: podczas gdy w Chinach liczba zakażonych przekraczała 7 tys., spośród których zmarło 648 osób, w Seulu hospitalizowano jedynie czterech pacjentów, z czego wszystkich udało się uratować przed śmiercią. Jednak w ciągu ostatniej dekady miejscowe władze postawiły na gwałtowną prywatyzację własnej służby zdrowia – o ile więc oficjalnie na każdy 1 tys. obywateli przypada aż 10,3 łóżek szpitalnych (drugi najwyższy wynik na świecie po Japonii), o tyle jedynie 1,2 z nich stoi w placówkach publicznych. W zamierzeniu taka zmiana miała odciążyć państwowy budżet w czasach, gdy Koreańczycy są jednym z najszybciej starzejących się społeczeństw na świecie. O ile jednak pomysł sprawdził się w przypadku takich chorób jak demencja, to już przy epidemiach okazał się klapą. Niemal wszystkie zakażenia MERS w Korei Południowej miały bowiem miejsce właśnie w prywatnych szpitalach, które bardzo opóźniały poddanie pacjentów kwarantannie, bojąc się, że taki ruch uderzy w ich reputację i odstraszy klientów. Na pogarszanie się sytuacji nie bez wpływu był także kryzys rządowy i kompletny brak koordynacji działań ze strony władz.
W Arabii Saudyjskiej administracja państwowa jest na tym polu znacznie aktywniejsza. Arabowie już od pół roku ściśle współpracują z wysłannikami Światowej Organizacji Zdrowia, żeby uniknąć rozprzestrzenienia się MERS podczas trwającego właśnie hadżu, czyli dorocznej pielgrzymki muzułmanów do Mekki. A ryzyko jest duże, bo impreza co roku przyciąga 2 mln gości ze 184 krajów, a tymczasem w sierpniu na półwyspie znów doszło do wybuchu epidemii. Od końca lipca w całym kraju odnotowano już ponad 170 zakażeń i kilkanaście zgonów. Sprawa jest też o tyle poważna, że równocześnie w sąsiedniej Jordanii MERS wykryto u 13 osób (zmarło już 5 z nich). Żeby radzić sobie z kryzysem, na czas hadżu Rijad otworzył 8 nowych szpitali wyposażonych w oddziały intensywnej terapii, a do pracy w służbie zdrowia zatrudnił aż 25 tys. osób. Jak do tej pory, żadna pielgrzymka od wykrycia wirusa MERS 2012 r. nie okazała się pretekstem dla rozpoczęcia jego ogólnoświatowej epidemii – trzeba mieć nadzieję, że i tym razem uda się jej uniknąć.
No. Ale polskiego czytelnika to nie interesuje.
krótka korekta społeczna:
1. koniec pierwszego akapitu.
Jest: ale już w przypadku pacjentów starszych lub cierpiących otyłość,
Powinno być: cierpiących na otyłość
2. drugi akapit.
Jest: W Europie zdażyło się…
Powinno być: zdarzyło
3. to samo zdanie.
Jest: już kilkunastu pacjentów z MERS (połowa zmarła), Filipinach i w Stanach Zjednoczonych…
Powinno być: , na Filipinach i w Stanach…
Poprawione, dzięki wielkie!
problemem nie jest to, że szpitale są prywatne ; gdyby ich właściciele mieli więcej do stracenia nie narażaliby życia ludzi kierując się „reputacją”
Oczywiście, że to nie jest jedyny problem. Ogromne znaczenie miało też to, że kiedy epidemia już wybuchła, to np. rząd miał chyba z 4 różne ośrodki wyznaczone do radzenia sobie z tą sytuacją i ten chaos decyzyjny w niczym nie pomógł. Ale wirus nie zaatakowałby tak dużej ilości osób, gdyby właśnie nie opieszałość dyrekcji prywatnych placówek (70 proc. zakażeń miało miejsce w dwóch prywatnych szpitalach) we wprowadzaniu kwarantanny oraz informowaniu o sytuacji.