Za trzy tygodnie mieszkańcy Burkina Faso mieli po raz pierwszy od dziesięcioleci demokratycznie wybrać prezydenta i parlament. Nie pójdą jednak do urn – wczoraj rano wojsko przeprowadziło bowiem zamach stanu.
Dokąd Burkina Faso zajedzie pod nową władzą, być może nie wie nawet ona sama (Fot. Eric Montfort/Flickr)
Żołnierze wtargnęli na posiedzenie rządu, aresztowali tymczasowego prezydenta i premiera – ten pierwszy został dziś zwolniony, ale drugi pozostaje w areszcie domowym. W całym Burkina Faso zamknięto granice i wprowadzono godzinę policyjną. W stolicy Ouagadougou mundurowi zaczęli strzelać, gdy w centrum zgromadzili się demonstranci przeciwni zamachowi stanu – według niepotwierdzonych doniesień zginęło od 3 do 10 osób, a kilkadziesiąt zostało rannych i aresztowanych. W telewizyjnym i radiowym wystąpieniu o przejęciu władzy do czasu zorganizowania „uczciwych wyborów” zawiadomił Mamadou Bamba.
Bamba jest podpułkownikiem Prezydenckiego Pułku Bezpieczeństwa. To elitarna jednostka wojskowa licząca w sumie 1,2 tys. żołnierzy, z których wielu przechodziło swego czasu intensywne szkolenia w Stanach Zjednoczonych. Przed laty kazał ją sformować Blaise Compaoré i to właśnie jego nazwisko jest teraz używane jako pretekst puczu.
Compaoré został prezydentem Burkina Faso w 1987 r. w okolicznościach, które do dziś budzą niesmak jego rodaków. Wcześniej, przez cztery lata na czele państwa stał Thomas Sankara, ze względu na swoje rewolucyjne przekonania i wielką popularność często zwany „afrykańskim Che Guevarą”, prywatnie bliski przyjaciel Compaoré od czasów wspólnych szkoleń wojskowych w latach 70. na terytorium Maroka. Dlatego przyszły prezydent po latach tłumaczył się, że śmierć Sankary w trakcie zbrojnego przewrotu była jedynie „wypadkiem”, choć przeczą temu świadkowie zeznający, że jeszcze przed pochowaniem w nieoznakowanym grobie ciało tego drugiego zostało bezceremonialnie porąbane na kawałki. Compaoré dokonał zamachu stanu na spółkę z dwoma innymi wpływowymi towarzyszami, ale już dwa lata po fakcie oskarżył ich o planowanie kolejnego puczu – po wykonaniu na nich wyroku śmierci mógł już niepodzielnie rządzić krajem przez niemal trzy dekady.
Na tle wielu swoich kolegów po fachu z regionu, nowy przywódca Burkina Faso nie wypadał wcale najgorzej. Choć w pierwszych latach, jakie spędził w fotelu prezydenckim, często wspierał sąsiednie grupy rebelianckie dla umocnienia pozycji własnego kraju, w XXI wiek wkroczył już jako pełnej krwi dyplomata. Tylko w ciągu ostatnich kilku lat zdołał skutecznie wynegocjować rozejm pomiędzy zwaśnionymi stronami w Gwinei, Togo i na Wybrzeżu Kości Słoniowej, a także wielokrotnie pośredniczył w uwalnianiu zakładników porywanych na niemal całym obszarze Sahelu. Ostatnio miał też sukcesy ekonomiczne: w ciągu ostatnich pięciu lat wzrost gospodarczy w Burkina Faso nie spadał poniżej 7 proc., głównie za sprawą górnictwa (kraj posiada trzecie największe złoża złota na świecie) i bawełny.
Mimo to, przeciętni obywatele nie czuli tej poprawy, a wręcz przeciwnie. Infrastruktura i służba zdrowia są w fatalnym stanie. Według danych Banku Światowego aż 46 proc. mieszkańców Burkina Faso żyje poniżej granicy ubóstwa i jest zależne od międzynarodowej pomocy finansowej. A niemal połowa populacji ma poniżej 18 lat i masowo napływa z prowincji do miast w poszukiwaniu pracy, której tam po prostu nie znajduje: od 2006 r. bezrobocie zwiększyło się z 2,7 proc. do 6,6 proc. W dodatku Compaoré i jego rodzina długo czuli się bezkarni (w 1998 r. doszło do niespotykanych w Burkina Faso wystąpień publicznych po tajemniczym morderstwie kierowcy prezydenckiego brata, a potem badającego sprawę popularnego dziennikarza – protesty jednak stłamszono, a sprawie ukręcono łeb) i wydawało im się, że każda decyzja może ujść im płazem. Niesłusznie.
W 2011 r. pojawił się pierwszy sygnał, że władza prezydenta nie jest niewzruszona – w całym kraju doszło do gwałtownych demonstracji po tym, jak policja zabiła studenta przetrzymywanego na komisariacie. Wystąpienia rozpoczęły się od jego kolegów, ale szybko dołączyli do nich także drobni sklepikarze, rolnicy, a nawet niektórzy żołnierze. Mimo, że do wygaszenia protestów potrzeba było aż kilku miesięcy, to w 2014 r. niewzruszony Compaoré próbował przeforsować zmiany w konstytucji, które po 27 latach pozwoliłyby mu pozostać przy władzy na kolejną kadencję. W Bobo Dioulasso, drugim największym mieście kraju, rozwścieczony tłum obalił wtedy jego pomnik. Mimo to, dwa dni później prezydent i tak próbował doprowadzić swój plan do końca. W odpowiedzi fala niezadowolenia, zamieszek i protestów była tak wielka, że nie pomogło rozwiązanie parlamentu i wprowadzenie stanu wyjątkowego – 31 października, już na wygnaniu w Senegalu, Compaoré podał się do dymisji.
Wydarzenia w Burkina Faso wywołały natychmiastowe porównania do Arabskiej Wiosny, a bezkrwawa rewolucja zyskała międzynarodowy poklask i nadzieję, na umocnienie demokracji w regionie. Ostatecznym testem miały być wybory zapowiedziane na 11 października tego roku. Wielkim faworytem był Roch Marc Christian Kaboré (który, pomimo pochodzenia ze starych krajowych elit, zyskał poparcie związków zawodowych oraz socjalistów), który jeszcze na wiele miesięcy przed rewolucją publicznie sprzeciwiał się zniesieniu limitu kadencji dla Compaoré, mimo że wcześniej przez 13 lat służył mu wiernie jako minister transportu, finansów, spraw zagranicznych, premier, sekretarz stanu w kancelarii prezydenckiej, a w końcu przewodniczący Zgromadzenia Narodowego. Bez względu na jego pewne zwycięstwo, komisja wyborcza zadecydowała jednak o skreśleniu z listy kandydatów dwóch osób z partii byłego przywódcy. Żołnierze z Prezydenckiego Pułku Bezpieczeństwa tym właśnie uzasadniają obecny zamach stanu i zapewniają, że ich celem jest jedynie doprowadzenie do w pełni wolnych wyborów.
W rzeczywistości może jednak chodzić o coś zupełnie innego. Tymczasowym premierem po rewolucji został bowiem Yacouba Isaac Zida, wcześniej sam podpułkownik właśnie w Prezydenckim Pułku Bezpieczeństwa, co zostało źle przyjęte przez społeczeństwo. Żeby zyskać sobie jego zaufanie, nowy szef rządu zaczął się dystansować od dawnych kolegów i zaproponował włączenie tego oddziału w regularne struktury wojskowe oraz zrównanie pensji jego członków z normalnym, znacznie niższym żołdem. Obok napięć politycznych, obecny kryzys wydaje się więc mieć także przyczyny jak najbardziej merkantylne.
Do 1984 r. to państwo było znane jako Górna Wolta. Dopiero „afrykański Che” Sankara nadał mu nazwę „Burkina Faso”, która oznacza „kraj uczciwych ludzi”. Póki co, jego mieszkańcy mogą mieć tylko nadzieję, że ich elity zaczną się zachowywać tak, by zasługiwać na to miano.
No. Ale polskiego czytelnika to nie interesuje.
Nie przesadzajmy.:) Pewnie pare osob to zaciekawi tak jak mnie 🙂 Bardzo ciekawy artykul
O, wojsko przejęło władzę w Burkina Faso? Czy to znaczy, że Górna Wolta będzie wreszcie z rakietami?:) Czym w takim razie stanie się Rosja? :O
A tak w ogóle to ten zamach stanu to ponoć tylko po to, by zaprowadzić demokrację, czyż nie?:P
Za daleko mają do morza i Europy, by o tym u nas myślano. A właśnie młody duet z Burkina Faso zagra 27-IX o 11.00 dla dzieci na http://festival.warszawa.pl – okazać solidarność!
Drogi Autorze,
mimo że nie wpisuje się to w ogólny trend strony, jako że uważam Twoje artykuły za wyjątkowo obiektywne, proszę o napisanie czegoś o obecnej hecy z falą imigrantów w europie.
… lub (jak to się czasem wcześniej już zdarzało) odniesienie do odpowiedniego artykułu który pojawił się w prasie.
Napisałem o tym jeden tekst w maju.