W swoich dwóch afrykańskich enklawach Hiszpania oddziela się od reszty kontynentu przy pomocy ogrodzenia zaopatrzonego w żyletki tak ostre, że tną ludzkie ciało jak masło. Grecja na granicy z Turcją wzniosła wysokie na 4 metry zasieki z drutu kolczastego. Budowę takiej samej zapory kończy właśnie Bułgaria.

Takie doniesienia, niedawna tragedia na morzu śródziemnym, w której życie straciło 700 osób próbujących dopłynąć do Europy, w połączeniu ze wzrostem nastrojów szowinistycznych i zaostrzaniem polityki antyimigracyjnej stwarzają wrażenie, jakoby nasz kontynent był celem zmasowanego napływu przybyszów z biedniejszych regionów. Nic bardziej mylnego – południowcy od dłuższego czasu porzucają nas na rzecz innych krajów rozwijających się. Co stanowi poważne zagrożenie dla naszych emerytur i kuchni włoskiej.

ParmezanJuż niedługo parmezan zmieni nazwę na paneer (Fot. wonsun/Flickr)

Pechowcy, którzy w kwietniu utopili się w morzu śródziemnym, nie byli zwykłymi imigrantami zarobkowymi, tylko uciekinierami. Według Wysokiego Komisarza Narodów Zjednoczonych do spraw Uchodźców, co trzeci z próbujących dostać się do Europy przez Morze Śródziemne to Syryjczyk ratujący się przed wojną domową. Co piąty to Erytrejczyk, którego ojczyzna regularnie gwałci prawa człowieka oraz wolność prasy, niepokornych wtrąca do więzień bez wyroków sądowych i torturuje. Wśród narodowości desperatów decydujących się na niebezpieczną przeprawę wyróżniają się też uciekający przed wojną domową Malijczycy, mieszkańcy Gambii rządzonej przez najbardziej szalonego dyktatora od czasów Muammara Kaddafiego oraz młodzi Senegalczycy, których stan ducha bardzo dobrze oddają miejscowi raperzy.

W sumie na świecie jest dziś 50 mln uchodźców, co stanowi historyczny rekord. Ale wbrew strachom rozsiewanym przez skrajne ruchy polityczne, ta fala wcale nie „zalewa Europy”. W rzeczywistości niemal cały koszt pomocy tym ludziom ponoszą kraje rozwijające się: według danych ONZ, schronienie w nich znajduje obecnie 86 proc. osób zmuszonych do porzucenia własnych domów. Jeżeli brać pod uwagę siłę gospodarczą państwa, to największy ciężar w tej sprawie biorą na siebie Etiopia i Pakistan, a jeżeli liczbę własnej ludności, to Jordania oraz Liban.

Na przekór opiniom populistycznych demagogów, masy szukające po prostu zarobku też jakoś nie pchają się do nas drzwiami i oknami.

Według danych Banku Światowego i Uniwersytetu w Sussex, jeszcze w 2005 r. liczba imigrantów z krajów rozwijających się w innych tego typu państwach przekroczyła ich liczbę w krajach rozwiniętych: odpowiednio 58,4 mln do 55,9 mln. Departamentu Spraw Gospodarczych i Społecznych ONZ w 2012 r. szacował ilość tych pierwszych już na 73 mln i pokazywał, że o ile jeszcze w ostatniej dekadzie poprzedniego wieku niemal 100 procent migracji miało charakter z tzw. globalnego Południa na Północ, to dziś ich liczba spadła a połowę, a w dodatku co trzeci nowy osiedleniec w krajach szeroko pojętego Zachodu sam z nich pochodzi.

Gdzie podziali się więc wszyscy mieszkańcy krajów rozwijających się, którzy szukają szczęścia poza własną ojczyzną? W Azji i na Bliskim Wschodzie. Według danych ONZ w Arabii Saudyjskiej mieszka obecnie 9 mln imigrantów z globalnego Południa, w Zjednoczonych Emiratach Arabskich niemal 8 mln, a w Indiach 5 mln. W dziesięciu kolejnych krajach rozwijających się (między innymi Pakistan, Malezja, czy Wybrzeże Kości Słoniowej) ich liczba nie spada poniżej 2 mln, a poniżej 1 miliona nie schodzi jeszcze dodatkowa dziesiątka. I według specjalistów od migracji międzynarodowych, trend wędrówek z Południa na Południe będzie się w najbliższych latach jeszcze wzmacniał.

Tymczasem Europa już za chwilę będzie potrzebowała więcej imigrantów. Już dziś średni wiek Europejczyków to 43 lata, a Organizacja Współpracy Gospodarczej i Rozwoju szacuje, że tylko do 2020 r. da się hamować negatywne dla gospodarki skutki starzenia kontynentu poprzez wydłużanie granicy wieku emerytalnego i migrację zarobkową pomiędzy krajami Unii. Eurostat alarmuje, że w 2060 r. już co trzeci mieszkaniec kontynentu będzie miał powyżej 65 lat, a taka liczba staruszków będzie nie do uniesienia dla systemu zabezpieczeń społecznych. W zeszłym roku uczeni z Uniwersytetu Europejskiego we Florencji opublikowali raport, w którym przekonują, że rozwiązaniem dla tych problemów byłoby właśnie otwarcie granic dla świeżej krwi z zagranicy. Opierając się na dotychczasowych danych, obalają przy okazji propagowane przez ksenofobów mity: imigranci nie zabierają więc pracy miejscowym obywatelom, bo z reguły zabiegają o inne niż oni stanowiska (dlatego pomiędzy liczbą przybyszów a poziomem bezrobocia istnieje negatywna korelacja) i nie obciążają budżetów, bo statystycznie są osobami młodymi, pracującymi i nie korzystającymi z dodatkowych świadczeń.

Akurat Włosi doskonale wiedzą, dlaczego Europa tak bardzo potrzebuje imigrantów. Nie mogliby się przecież chwalić światu swoją mozzarellą, ricottą i mascarpone, gdyby zabrakło im mleka: a dziś aż dziewięciu na dziesięciu dojarzy w Italii to w rzeczywistości imigranci z Indii. Niewykluczone, że jeżeli kontynent pójdzie za radami demagogów i jeszcze bardziej zamknie się na przybyszów z zewnątrz, to już niedługo parmezan będziemy musieli importować z New Delhi.

No. Ale polskiego czytelnika to nie interesuje.

13 odpowiedzi

  1. Notka jak zawsze celna, ważna i świetnie napisana.
    Proszę jedynie jeszcze o link do raportu z Uni we Florencji.
    Pozdrawiam i niezmiennie czekam na więcej.

  2. „Według danych ONZ w Arabii Saudyjskiej mieszka obecnie 9 mln imigrantów z globalnego Południa, w Zjednoczonych Emiratach Arabskich niemal 8 mln”

    No tak, ale wlasciwie tych ludzi ciezko okreslic uhm… emigrantami. Mieszkaja, dopoki maja prace. Obywatelstwa nie uzyskaja nigdy, praca sie skonczy, beda musieli wyjechac. Co straszne, w KSA na opuszczenie granic trzeba miec… wize _wyjazdowa_. To dlatego setki tysiecy wykorzystywanych robotnikow budowlanych czy pomocy domowych nie moga opuscic tego kraju mimo strasznego traktowania czy w ogole nieplacenia za prace.
    Z drugiej strony kraje zatokowe bez sily roboczej z zewnatrz nie sa w stanie funkcjonowac – i chodzi tu zarowno o wysoko wykwalifikowanych specjalistow z krajow rozwinietych jak i zwyklych robotnikow. Tylko, ze ci ludzie to nie sa emigranci… to pracownicy czasowo przebywajacy na terenie tych panstw. I to sie nie zmieni, bo takie maja prawo…

  3. Masz rację, to nie są imigranci na stałe (choć wielu z nich przecież nie z własnej woli). Wciąż są to jednak ręce do pracy, które będą niedługo potrzebne Europie, a póki co wybierają coraz częściej inne kierunki – nie chodzi tu przecież tylko o kraje Zatoki, na liście znajdują się też Singapur czy Hong Kong, a także inne rozwijające się gospodarki azjatyckie. W badaniach specjalistów od migracji Południe-Południe można znaleźć informacje, że mieszkańcy krajów rozwijających się coraz chętniej wybierają właśnie takie kierunki między innymi dlatego, że przeprowadzka do innego kraju regionu jest tańsza oraz bardziej znośna psychicznie (zazębiające się kręgi kulturowe). Ten trend będzie się więc prawdopodobnie umacniał – czy w dłuższej perspektywie okaże się więc, że nagle potrzebująca imigrantów Europa stanie się dla nich dopiero wyborem ostatecznym? Zobaczymy z czasem.

    Pzdr

  4. Sam sobie przeczysz. Najpierw piszesz, że:
    „Pechowcy, którzy w kwietniu utopili się w morzu śródziemnym, nie byli zwykłymi imigrantami zarobkowymi, tylko uciekinierami.”
    A zaraz potem:
    „W rzeczywistości niemal cały koszt pomocy tym ludziom ponoszą kraje rozwijające się: według danych ONZ, schronienie w nich znajduje obecnie 86 proc. osób zmuszonych do porzucenia własnych domów”

    Skoro „uciekinierzy” mogą dużo łatwiej zapewnić sobie schronienie w sąsiednich krajach „Południa”, to w jasny sposób wynika z tego, że ci, którzy za wszelką cenę muszą dostać się do Skandynawii nie robią tego ze strachu o własne życie (bo je dużo bardziej ryzykują po drodze), ale z chęci dorwania się do konfitur.

    Dlatego uważam, że należy BEZWZGLĘDNIE zmienić cały paradygmat radzenia sobie z uchodźcami. Zamiast uprawiać jakąś fikcję i utrzymywać, że Europa może być domem dla każdego uciekiniera – fikcję, która kosztuje bardzo dużo tak społeczeństwa przyjmujące, jak i samych imigrantów – powinniśmy zwyczajnie wspierać materialnie te kraje, które ogromną większość tych prawdziwych uchodźców rzeczywiście przyjmują.
    Nie widzę ku temu żadnych przeciwskazań*, oprócz jakichś dziwnych oporów ideologicznych.

    * może w niektórych przypadkach poza pewną trudnością kontrolowania, czy te środki nie są defraudowane

    „Nie mogliby się przecież chwalić światu swoją mozzarellą, ricottą i mascarpone, gdyby zabrakło im mleka: a dziś aż dziewięciu na dziesięciu dojarzy w Italii to w rzeczywistości imigranci z Indii.”

    No nie, w takim miejscu taka demagogiczna bujda!? Bo jak wiadomo kuchnia w „najstarszym” kraju świata, Japonii, już dawno nie istnieje…
    Oczywiste, że ktoś będzie te krowy doił. Albo godnie opłacani pracownicy (bo stąd bierze się to przeświadczenie, że imigranci „podejmują się prac, których ludność rodzima nie chce” – nie chce dlatego, że dzięki imigrantom płace spadły tam poniżej poziomu wymaganego do normalnego życia! Japończycy jakoś np. nie toną w śmieciach z powodu braku śmieciarzy, czyli da się? Da się!) albo po prostu maszyny.

    Kolejnym paradygmatem, od którego należy jak najprędzej odejść jest bowiem ten o „sile roboczej’. To już nie XIX wiek, nie potrzeba nam milionowych armii! Bardzo wiele procesów daje się zautomatyzować i zracjonalizować, a jeszcze łatwiej będzie o to w 2050 czy 2100 gdzie sięgają te katastroficzne prognozy. Owszem, potrzeba młodych ludzi, świeżych umysłów – ale nie byle jakich, które mogą tylko burzyć spokój społeczny i żerować na państwie socjalnym, ale bystrych, wykształconych!
    Singapur, owszem, przyjmuje imigrantów, ale nie „jak leci, en masse! Oni ich bardzo starannie selekcjonują, Europa zresztą też próbuje, tylko robi wszystko na opak, bo stosuje selekcję negatywną (im trudniejsze miałeś życie, im bardziej jesteś społecznie nieprzystosowany, im bardziej naraziłeś się innym ludziom, im bardziej cię nie chcą w twoim kraju, tym większe masz szanse na „status uchodźcy” i prawo do pobytu na kontynencie).
    Musimy pytać „nie co Europa może zrobić dla ciebie, ale co TY możesz zrobić dla Europy”. I nie, „mogę doić krowy” to nie jest satysfakcjonująca odpowiedź…

  5. Poza tym skoro imigranci są dla Włoch takim dobrodziejstwem, czemu Renzi chcę się ich pozbyć naszym kosztem, przy kompletnym lekceważeniu naszej suwerenności? Jego zachowanie jest wysoce haniebne, a jeszcze (to add insult to injury) ma czelność odmawiać nam prawa do nazywania się „Europejczykami”!?

  6. Gwoli ścisłości:
    Hiszpanie pod naciskiem opinii publicznej w swoim kraju zdecydowali się na demontaż drutu kolczastego… po czym porozumieli się z władzami Maroka i za drobną opłatą drut został zamontowany na marokańskim ogrodzeniu. Efekt ten sam, a Hiszpania ma „czystsze” sumienie.

  7. Hej,

    Przepraszam za długą zwłokę w odpowiedzi – nadmiar innych obowiązków.

    Wersy:

    Po kolei.

    1. Skoro “uciekinierzy” mogą dużo łatwiej zapewnić sobie schronienie w sąsiednich krajach “Południa”, to w jasny sposób wynika z tego, że ci, którzy za wszelką cenę muszą dostać się do Skandynawii nie robią tego ze strachu o własne życie (bo je dużo bardziej ryzykują po drodze), ale z chęci dorwania się do konfitur.

    Widziałeś kiedyś jak wyglądają obozy uchodźców poza Europą? Nie musisz do nich jechać fizycznie, pogugluj sobie, pooglądaj zdjęcia i poczytaj raporty. Np. ten Wysokiego Komisarza Narodów Zjednoczonych do spraw Uchodźców ze stycznia tego roku dotyczący warunków mieszkaniowych w obozach w Jordanie. Aż 2/3 wszystkich zamieszkujących tam uchodźców żyje poniżej granicy ubóstwa przyjętej dla tego kraju, w co piątym „domu” nie ma toalety, w co czwartym elektryczności, a połowa nie dysponuje żadnym źródłem ogrzewania – co oznacza to ostatnie można było zaobserwować na początku roku, kiedy region zaatakowała Huda, potężna burza śnieżna.

    Także nie, ci ludzie nie chcą się „dorwać do konfitur”, chcą tylko normalnego i godnego życia, a takie znajdą właśnie w Skandynawii, a nie na Bliskim Wschodzie.

    2. bo stąd bierze się to przeświadczenie, że imigranci “podejmują się prac, których ludność rodzima nie chce” – nie chce dlatego, że dzięki imigrantom płace spadły tam poniżej poziomu wymaganego do normalnego życia!

    Ja piszę o ustaleniach socjologów prowadzących żmudne badania, Ty piszesz o swoich wyobrażeniach. Chyba rozumiesz, czemu nie będę się wdawał w dyskusję na ich temat?

    3. Singapur, owszem, przyjmuje imigrantów, ale nie “jak leci, en masse! Oni ich bardzo starannie selekcjonują

    „ogłoszone dwa tygodnie wcześniej prognozy rządowe, zgodnie z którymi do 2030 r. populacja kraju powinna się zwiększyć z nieco ponad 5 milionów do prawie 7. Ponieważ jednak współczynnik dzietności wynosi zaledwie 1,2 i nie zapewnia zastępowalności pokolenia, władze chcą osiągnąć skok otwierając szeroko drzwi dla imigrantów. Którzy i tak stanowią już 40 proc. miejscowej ludności”

    Powyższe pisałem tu: http://www.dzialzagraniczny.pl/2013/02/wladze-czuja-miete/

    „Wszystkie kobiety należą do grupy zawodowej, którą w Singapurze oficjalnie nazywa się “zagranicznymi pracownikami domowymi”, choć środkowy człon jest bardzo eufemistyczny, bo paniom w rzeczywistości bliżej jest do półniewolników.
    W tym niewielkim kraju jest aż 200 tys. takich służących, pracują w co piątym singapurskim domu. Wszystkie bez wyjątku są imigrantkami, najczęściej z innych państw azjatyckich: Indonezji, Filipin czy Birmy.”

    A o tym pisałem tu: http://www.dzialzagraniczny.pl/2015/03/kopciuszek-na-diecie/

    4. Imigranci, Włochy, Polska.

    Nie będę się rozpisywał, bo Tomasz Bielecki już to zrobił za mnie: http://wyborcza.pl/1,75968,17920126,Przyjmijmy_uchodzcow.html

    I dodam za Dionisosem Sturisem:

    „Pod koniec lat 40. powojenna, biedna, zniszczona Polska pomogła 15 tysiącom greckich uchodźcow – dziś bogatej Polski ponoć nie stać na to, by pomóc 2 tysiącom. A nasi politycy nadal, bez przerwy i bez żenady o „solidarności”… ”

    Gibraltarowy:

    O ile się orientuję, to zdemontowane zostały jedynie te absurdalnie ostre zasieki, które cięły ludzkie ciało aż do kości. Ale „normalne” druty na ogrodzeniach zostały po hiszpańskiej stronie (po marokańskiej też są ogrodzenia).

    Pzdr

  8. Także przepraszam za zwłokę w odpowiedzi, ale chciałem przeczytać, co też kryje się w tych linkach, by móc się do nich uczciwie ustosunkować, a na to z kolei brakowało czasu.

    1. Czy w krajach pochodzenia uchodźców na pewno w każdym domu są toalety z bieżącą wodą i nieprzerwany dostęp do elektryczności? Problemy z regularnym dostępem do elektryczności są nawet w wielkich miastach Nigerii, wschodzącej gwiazdy ekonomicznej kontynentu i prawdziwej potęgi, jeśli chodzi o dostęp do paliw kopalnych. Obozy dla uchodźców mają zapewnić SCHRONIENIE, a nie warunki rodem z 5-gwiazdkowego hotelu.

    Oczywiście Unia, stosując metodę kija i marchewki (będąc wciąż największą potęgą ekonomiczną na tej planecie jest zdolna zarówno do jednego, jak i do drugiego), powinna zapewnić spełnienie podstawowych standardów humanitarnych na terenach ww. obozów. I tak wyjdzie do wielokrotnie taniej, niż podejmowanie ich w Polsce czy w Skandynawii.

    Wiadomo, że każdy chciałby żyć w Danii, ale niestety nie ma tam miejsca dla 7 miliardów ludzi. Mówienie, że ktoś ucieka do nas „przed wojną” delikatnie mówiąc mija się z prawdą, bo Unia Europejska nie graniczy bezpośrednio z żadnym krajem w całości oragniętym konfliktem zbrojnym – innymi słowy każdy tzw. „uchodźca” musiał po drodze przejść lub mieć możliwości przejść przez wiele bezpiecznych krajów trzecich. Jeśli więc zmierza do Europy, to robi to po prostu w celu podwyższenia sobie standardu życia – co jest jak najbardziej zrozumiałe, ale my nie mamy żadnego obowiązku, by mu to zapewnić, a zwłaszcza nie na nasz koszt.

    „Ja piszę o ustaleniach socjologów prowadzących żmudne badania”

    Nie trzeba prowadzić żadnych żmudnych badań, wystarczy elementarna wiedza z historii i geografii. Czy w Europie z czasów przed wielkim napływem ludności z Trzeciego Świata ulice były brudne, a farmy nie wytwarzały traycyjnych serów? Czy w dzisiejszych relatywnie monoetnicznych krajach rozwiniętych, jak np. Japonia, występują podobne problemy? Na ulicach zalegają śmieci i nikt już nie przyrządza sushi? Nie, czasem po prostu trzeba za pewne prace płacić godne stawki i tu tkwi cała tajemnica (tak jak i tu tkwi tajemnica faktu, że lobby niektórych branż mocno wspiera imigrację – chcą płacić niższe, głodowe stawki, jednocześnie sprytnie unikając partycypowania w kosztach zewnętrznych takiej migracji). Żadne prace nie wiem jak utytułowanych socjologów nie zakrzyczą rzeczywistości, w której istnieją dobrze funkcjonujące, niemal monoetniczne państwa rozwinięte.

    3. Nie rozumiem, pzreciwko jakiej tezie toczy się tu dyskusja? Pisałem przecież wyraźnie, że Singapur jest krajem imigracyjnym. Różnica między nimi, a „nami” jest taka, że oni kierują się zasadą „Nie pytaj co Singapur może zrobić dla ciebie (choć może ci dać bardzo wiele), ale co ty możesz zrobić dla Singapuru”, natomiast UE stosuje selekcję negatywną przyjmując ludzi z NAJGORSZYCH miejsc i środowisk, z jakich w ogóle można ludzi przyjmować. Co w przytoczonych artykułach przeczy tej tezie?

    4. Ale co jest w tym artykule, bo sensownych argumentów na poparcie zawartej w tytule tezy, to akurat tam nie widzę? Są za to bardzo istotne kontrargumenty, jak np. ten:

    „Carl Bildt, do niedawna szef dyplomacji Szwecji, ostrzega, że całemu temu regionowi grozi coś podobnego do wojny trzydziestoletniej w XVII-wiecznej Europie.
    Może porównanie Bildta jest przesadzone, ale przywrócenie względnej stabilności na południe od Europy istotnie wydaje się nie do osiągnięcia w cztery, pięć czy nawet dziesięć lat.”

    Czyli jak rozumiem nie chodzi o tymczasowe udzielenie schronienia na czas wojny, ale mamy raczej ślepo przyjmować miliony przybyszów rocznie przez najbliższe dekady? Czy pan redaktor zastanowił się, jaki to będzie miało skutki dla Europy?

    Obawiam się niestety, że się zastanowił, bo pamiętam (acz niestety nie mogę znaleźć:/) tekst z leadu Wyborczej w którym redaktor Bielecki stawiał zresztą bardzo podobną tezę. Szło to jakoś tak: „Imigracja ze Starego Świata zmieniła niegdyś Nowy Świat nie do poznania. Teraz podobny los czeka wreszcie i sam Stary Kontynent. NIe powstrzymamy tej fali, musimy nauczyć się z nią żyć, musimy się na nią mądrze otworzyć. Dlaczego Polska nie miałaby tu być liderem?”

    Przepraszam, jeśli coś przeinaczyłem w szczegółach, ale sens był właśnie taki: pan redaktor przewiduje dla nas los Indian. Otóż ja być Indianinem nie mam zamiaru. Nie pójdę żywo w trumnę.

    Dalej mamy jakieś pitu-pitu o solidarności, bez zrozumienia, co oznacza to słowo i dlaczego Polacy się do niego odwołują.

    Otóż istnieje FUNDAMENTALNA RÓŻNICA JAKOŚCIOWA między „polską”, a np. „włosko-niemiecką” „solidarnością europejską”. W naszym wypadku chodzi o wspólne działanie Europy mające na celu ROZWIĄZANIE pewnego problemu, podczas gdy Włosi żądają ROZPRZESTRZENIENIA wywołanego przez nich kryzysu na całą Europę.
    Przykładowo we wspólnej polityce energetycznej chodzi o to, by negocjować jako jeden blok, gdyż tak łatwiej oprzeć się szantażowi i zbić cenę. We wspólnej polityce wobec Rosji chodzi o to, by zwiększać koszty interwencji i tym samym wymusić pokój.
    Słowem, nawet jeśli konkretne państwo tymczasowo traci, UE jako wspólnota zyskuje, a kryzys dzięki skoordynowanemu działaniu 28 państw zostaje w końcu zażegnany lub przynajmniej opanowany.

    Solidarność „włosko-niemiecka” NIE ROZWIĄZUJE żadnego problemu, a wręcz go POWIĘKSZA, gdyż polepszanie warunków dla imigrantów w Europie zachęca coraz to nowych ludzi do podjęcia podróży (tzw. pull-factor). Słowem, Włochy i Niemcy będą miały taki sam problem, jak do tej pory, ale za to kryzys dosięgnie też Polskę i 25 innych członków UE. Jest to więc działanie ANTYEUROPEJSKIE.

    Solidarność nie oznacza bynajmniej obowiązku współudziału w samobójstwie. Jeśli już, to obowiązkiem Polski wobec Europy i całej Wspólnoty Zachodniej jest głośne i stanowcze wzywanie do opamiętania się. Ale Rzeczpospolita Polska ma przede wszystkim obowiązki wobec własnych obywateli, a podstawowym z nich jest obronienie ich przed konsekwencjami rozmaitych, wybuchających na całym świecie kryzysów.

  9. Jak widać po ostatniej częstotliwości wpisów, ja też nie mam ostatnio za dużo czasu, więc nie będę się wdawał w tak długą polemikę. Skoro uważasz, że ratowanie ludzi uciekających przed wojną i fanatykami ścinającymi głowy oznacza dla Europejczyków los Indian ze Stanów, to nie sądzęz żeby żaden sensowny argument był Cię w stanie przekonać. Życzę tylko, byś nie znalazł się kiedyś w skórze tych nieszczęśników i nie musiał czytać w internecie, że dostęp do sanitariatu to luksus z pięciogwiazdkowego hotelu.

  10. Napisałem jasno, że nie chodzi o żadne uciekanie przed wojną. Policz sobie, ile krajów muszą pokonać uchodźcy na drodze do realizacji swojego „prawa człowieka” do życia w Niemczech lub Skandynawii (np. na szlaku bałkańskim) i ile z nich jest ogarniętych wojną.

    Dobre serce jest mieć pięknie i szlachetnie, ale nie cudzym kosztem.

  11. A skoro bawimy się w wymiane demagogicznych uprzejmości, to ja ci z kolei życzę, byś nigdy nie musiał jechać do sanitariatu, choćby i w 5-gwiazdkowym hotelu, na wóżku, bo bomba jakiegoś biednego uchodźcy, jak np. Carnajewa, urwała ci nogę.

    Nie wiem tylko, do czego ma to prowadzić?

  12. Przepraszam, ten tekst był jednak autorstwa Jacka Pawlickiego. Konkretnie:

    „Polska jest, owszem, za biedna, by stać się rajem dla Lemondżawy czy Naimi [tj. uchodźców-przyp. mój], ale będąc w Unii, może próbować walczyć o to, żeby cała Europa była bardziej otwarta na imigrantów. Aby tak się stało, potrzebna jest wspólna polityka imigracyjna, na którą dziś nie chce się zgodzić wiele krajów – z Polską włącznie. Nie wystarczy Schengen, wspólne procedury azylowe, wizowe czy zbieranie odcisków palców. Tak jak emigranci z Europy zasiedlili przed wiekami Nowy Świat, zmieniając go nie do poznania, tak Trzeci Świat wcześniej czy później przeniknie do Europy. Unia jako najliczniejsza na świecie wyspa dobrobytu i demokracji może się do tego przygotować. Zacznijmy od siebie. Od Polski.”

    To tak dla porządku i z komentatorskiej uczciwości, bo w istocie rzeczy niewiele to zmienia. Tomasz Bielecki opublikował bowiem wiele tekstów o bardzo podobnym wydźwięku.

    Ja tam zosstawać Indianinem na ochotnika nie zamierzam – chyba że jednym z tych, którzy dumnie stają na straży swojej ziemi.

Możliwość komentowania została wyłączona.