Drogie garnitury, szampan, modelki rozpaczliwie zabiegające o uwagę, no i najważniejsze: oswojony jaguar. Film jest profesjonalnie nakręcony, to dzieło studia produkcyjnego, które na co dzień robi reklamówki luksusowych samochodów, drużyn piłkarskich czy firm ubezpieczeniowych. Tyle, że tym razem zleceniodawcą była grupka licealistów – zdaniem większości widzów uosabiających wszystko, co najgorsze w dzisiejszym Meksyku.

CumbresA po maturze zabieraliśmy jaguara na kremówki (Fot. Grupo Mann)

Legion Chrystusa to katolicka organizacja założona w 1941 r. przez wpływowego ojca Marciala Maciela. Chociaż przed kilku laty ujawniono, że zmarły już duchowny molestował seksualnie niepełnoletnich chłopców, to prowadzona przez zgromadzenie sieć prywatnych szkół wciąż cieszy się w ojczyźnie założyciela sporym powodzeniem. Jedną z takich placówek jest Instituto Cumbres, ekskluzywne i drogie liceum tylko dla chłopców mieszczące się w Lomas de Chapultepec, dzielnicy stołecznej elity finansowej (wśród sąsiadów jest np. Carlos Slim, w latach 2010-2013 uznawany przez magazyn Forbes za najbogatszego człowieka na świecie). Wieloletnią tradycją szkoły są kręcone przez agencje reklamowe profesjonalne teledyski, w których główne role grają maturzyści. Chociaż produkcje zawsze raziły ostentacją, to dopiero tego tegoroczne nagranie wzbudziło w Meksyku prawdziwe oburzenie, bo trafiło do mediów społecznościowych równo w sześć miesięcy po niesławnym wymordowaniu 43 studentów w Iguali i zarazem w chwili, gdy przez kraj przetaczają się kolejne głośne skandale korupcyjne – dlatego przeciętnych internautów tak oburza propagowany na wideo wizerunek mirreyes.

Termin pojawił się już w okolicach 2011 r., ale prawdziwą popularność zdobywa dopiero od niecałego roku. Określenie bierze się od hiszpańskiego „mi rey”, „mój królu”, bo nazywani tak nastoletni chłopcy zachowują się jakby byli arystokracją, której reszta społeczeństwa może co najwyżej służyć – mają powody do takich wyobrażeń, to dzieci politycznej i ekonomicznej elity kraju, edukowane w ekskluzywnych prywatnych szkołach i prowadzące ostentacyjny tryb życia. W wydanej dwa lata temu pracy badawczej antropologów z Uniwersytetu Iberoamerykańskiego, jeden z mirreyes poproszony o charakterystykę środowiska odpowiada: „Trzeba być przystojnym, mieć pieniądze, być z dobrej rodziny, ubierać się markowo, otaczać VIP-ami i mieć wpływy”. W Meksyku to akurat nic nowego, już w latach 70. pojawili się tu prototypowi przedstawiciele takiego środowiska, wówczas zwanie jeszcze po prostu „juniorami”. Różnica polega jednak na zasięgu wizerunkowym obu grup: rodzicie juniorów, sami wychowani jeszcze w atmosferze wartości ludowej rewolucji z 1910 r., bardzo dbali o to, żeby ekscesy ich potomstwa nie dotarły do opinii publicznej, podczas gdy mirreyes przy szerokim wsparciu mediów społecznościowych osobiście bogato ilustrują swoje sposoby spędzania wolnego czasu. I tak, w kraju gdzie według państwowego Sekretariatu Rozwoju Społecznego aż 45,5 proc. całej populacji żyje w biedzie, chłopcy z najbogatszych rodzin codziennie wrzucają do sieci zdjęcia z wybierania luksusowego zegarka, który będzie najlepiej pasował do przejażdżki drogim coupé, albo rozlewania szampana na pokładzie prywatnego helikoptera. Dzięki temu, że sami tagują je #mirreyes, reszta społeczeństwa zna już też ich specyficzne słownictwo, np. że towarzyszące im dziewczyny to „lobukis”, że banknoty o wysokich nominałach to „billetukis”, a impreza to „antruki”. A przede wszystkim może łatwo obnażyć korupcję własnej klasy rządzącej.

Żadna wpadka mirreyes nie jest tak znana, jak wycieczka Jorge Alberto Lópeza Amoresa oceanicznym statkiem rejsowym na zeszłoroczny mundial w Brazylii – chłopak powiedział filmującym go telefonami komórkowymi kolegom, że „przejdzie do historii zatrzymując ten okręt”, po czym skoczył do wody z wysokości 15. piętra. Bardziej niż jego śmierć, internautów poruszyła zagadka: jak na taką wyprawę stać było syna prokuratora generalnego stanu Chiapas, gdzie według danych Sekretariatu Rozwoju Społecznego w ubóstwie żyje 75 proc. mieszkańców? W tym samym czasie w Londynie zginął Miguel Lozano Ramos (wypadając z balkonu, na którym uprawiał seks z koleżanką), wcześniej bogato ilustrujący w mediach społecznościowych swoją naukę w szkole, gdzie roczne czesne to równowartość 124 tys. złotych, w teorii zawrotna suma dla ojca chłopaka, burmistrza 6-tysięcznego miasteczka. José Carlos Romero Durán chwalił się w internecie otrzymanym od taty Ferrari, a jego przyrodnia siostra Paulina nie nadążała z publikacją zdjęć kolejnych toreb od Hermésa i wycieczek prywatnym odrzutowcem, aż w końcu media zaczęły drążyć skąd rodzeństwo może sobie pozwolić na takie luksusy, skoro ich ojciec – szef najpotężniejszego związku zawodowego w kraju – oficjalnie zarabia równowartość 4,5 tys. złotych miesięcznie? Fabián Granier Calles, syn gubernatora stanu Tabasco, czuł się wystarczająco pewnie, żeby nie tylko latać państwowym samolotem na wakacje z narzeczoną, ale w dodatku dokumentować eskapady na publicznym profilu na Twitterze. Największy pech spotkał jednak Heliodoro Díaza Aguirre, w którego przypadku wyjątkowo to rodzic pogrążył się sam: ojciec (z imienia również Heliodoro), dumnie opublikował na Facebooku zdjęcie sportowego Porsche, które kupił dziecku na urodziny, nie namyślając się nad tym, że internauci zaczną drążyć sprawę pensji dyrektora państwowego przedsiębiorstwa zajmującego się dystrybucją darmowego mleka wśród najbiedniejszych obywateli.

MirreyZaparkuję sobie auto w samolocie (Fot. Mirreybook/Facebook)

Mirreyes działają przeciętnym Meksykanom na nerwy właśnie nie z powodu samego sposobu życia – którego ostentacyjny samozachwyt w mediach społecznościowych zdają się kopiować od dzieci miejscowych bossów narkotykowych – tylko dlatego, że są najlepszym świadectwem patologicznego stanu miejscowej polityki i to zaledwie w 15 lat od odzyskania demokracji. Większość z rodziców zamieszanych w powyższe skandale potraciła swoje stanowiska, ale szybko odnalazła się na równie dobrych posadach zaproponowanych im przez kolegów: Ricardo Raphael, autor książki „Mirreyenato” poświęconej fenomenowi „nowej arystokracji” (i samemu siostrzeniec Miguela de la Madrid, prezydenta kraju w latach 1982-1988), pisze w niej zresztą wprost, że nowa władza opiera się w całości na sieci prywatnych powiązań, w czego utrwalaniu pomagają właśnie elitarne szkoły prywatne, w wynikach naukowych wcale nie przebijające najlepszych placówek publicznych, ale od dzieciństwa zapewniające umocowanie we właściwych kręgach. Traktujących państwo jak prywatny folwark – gdy córka wysoko postawionego polityka nie miała rezerwacji do znanej restauracji, uznała za naturalne wysłać urzędnika z sanepidu, żeby załatwił jej stolik. W wywiadach, jakie po burzy wokół filmiku Instituto Cumbres udzielił Raphael, autor stawia tezę, że oto na oczach całego społeczeństwa zdobycze demokracji zostają pogrzebane przez grupkę uprzywilejowanych, a wraz z zastąpieniem obecnego pokolenia władzy przez dorastających właśnie mirreyes, zmiany pozostaną nieodwracalne.

W 2013 r. do kin wszedł film „Nosotros los nobles” („My arystokracja”) luźno inspirowany rodziną Romero Deschamps (tą od Ferrari i toreb Hermésa), której główni bohaterowie to właśnie mirreyes. Komedia najwyraźniej trafiła w czuły punkt, bo pobiła wszystkie wcześniejsze rekordy popularności i stała się najchętniej oglądaną produkcją w historii Meksyku – trudno się jednak oprzeć wrażeniu, że to śmiech przez łzy.

No. Ale polskiego czytelnika to nie interesuje.

9 odpowiedzi

  1. Czy w opisanych przypadkach korupcji wśród rodziców Mirreyes wyciągnięto jakiekolwiek konsekwencje?

  2. Niemal ten sam scenariusz zrealizowany w warunkach Brytyjskich można obejrzeć w filmie the Riot club (Klub dla wybrańców)…

  3. Przepraszam, że dopiero teraz odpisuję: eksperyment empiryczny dowiódł, ze doba jest jednak mało rozciągliwa.

    Pikanteria:

    Widzę jednak pewne różnice, ale ogólnie tak: trudno nie czuć podobnej niechęci do członków tego brytyjskiego klubu (fun fact: należał do niego pewien znany polski polityk), co do mirreyes.

    Amr:

    Tak, ale tylko pobieżnie. Np. ojciec rodzeństwa od Ferrari i toreb Hermesa nie jest już szefem tego związku zawodowego, ale wciąż jest senatorem i cieszy się pełnym poparciem partyjnych kolegów. Ojciec od Porsche został wywalony z państwowego przedsiębiorstwa, ale szybko przytulił ciepłą prywatną posadę u kolegi. Prokurator z Chiapas nie jest już prokuratorem, ale blablabla – ogólnie wśród tych ludzi panuje ogromne poczucie bezkarności, bo wiedzą, że i tak spadną na cztery łapy. Przykład idzie z góry. W zeszłym roku prezydent Peña Nieto i jego żona musieli się gęsto tłumaczyć, dlaczego posiadają wartą co najmniej 7 mln dolarów luksusową rezydencję w ekskluzywnej dzielnicy – w dużym skrócie nie chodzi nawet o to, że ich oficjalne zarobki nie uzasadniają takiej inwestycji, tylko że dom odkupili od firmy o bardzo niejasnych powiązaniach biznesowo politycznych z obecnym prezydentem z czasów, gdy był jeszcze gubernatorem. Efekt całej afery? Para prezydencka się jakoś napociła i wytłumaczyła (plus pierwsza dama zawodziła publicznie, że jest prześladowana), a tymczasem znana dziennikarka, która ujawniła sprawę… straciła pracę. Ot, skąd fenomen takiego a nie innego zachowania mirreyes.

    Pzdr

  4. Po prostu dodają końcówkę „uki” do uciętego wyrazu. I tak np. „lobuki” to „loba”, czyli wilczyca, bo poluje na bogatego mirreya, „billetuki” to pieniądze („billete” to banknot), „fiestuki” to impreza itd.

  5. Bardzo ciekawe zjawisko. Wszędzie irytująca korpucja i poczucie bezkarności.

Możliwość komentowania została wyłączona.