Belgowie nie istnieją. Nie ma ich aktów urodzenia, dowodów osobistych, nie chodzą do szkoły, nie kupują mieszkań ani nawet leków w aptece. Absurd? Być może w Europie, ale w Chinach to smutna codzienność heihaizi – pozostawionych całkowicie poza obowiązującym systemem i to mimo, że oficjalnie jest ich 13 milionów, czyli więcej niż liczy niejeden naród na naszym kontynencie. A w rzeczywistości może ich być nawet dwa razy więcej.

Dziecko PekinW Pekinie trudniej zapisać dziecko do przedszkola niż na Białołęce (Fot. Zhao!/Flickr)

Heihaizi dosłownie oznacza „czarne dziecko”. Termin odnosi się do szarej strefy porodów, jaka rozkwitła w Państwie Środka po wprowadzeniu niesławnej „polityki jednego dziecka” – wdrożona w 1979 r. miała ograniczyć przyrost naturalny Chińczyków. Oficjalnie program okazał się sukcesem, według różnych szacunków pozwolił zapobiec około 200 mln urodzeń. W rzeczywistości ta liczba może być jednak mocno niedoszacowana, co pokazuje nawet ostatni spis powszechny z 2010 r. Pekinowi zależy na zbieraniu możliwie jak najdokładniejszych danych statystycznych, dlatego na tym polu ideologia ustępuje miejsca matematyce – świadome istnienia nieudokumentowanych dzieci, chińskie władze publicznie poprosiły ich rodziców o przyznanie się do posiadania takiego potomstwa, obiecując że te informacje nie wyciekną do miejscowych komisariatów. Trudno jednak zapomnieć, że dekadę wcześniej ze stolicy płynęły takie same zapewnienia, a potem dane osobowe wielu nadmiernie licznych rodzin i tak trafiły w ręce funkcjonariuszy – stąd oficjalna liczba 13 mln heihaizi wydaje się zaniżona.

Pekin udaje, że od spisu sprzed pięciu lat przeprowadził reformy – w 2013 r. polityka jednego dziecka została znowelizowana i teraz rodzice mogą legalnie posiadać dwójkę potomstwa, jeżeli jedno z nich samo jest jedynakiem. To jednak mydlenie oczu: wcześniej takim samym przywilejem cieszyły się pary, w których obie strony nie miały rodzeństwa, ludzie wykonujący zawody oficjalnie uznane za ryzykowne, małżeństwa, których pierworodny przyszedł na świat z niepełnosprawnością i wreszcie mieszkańcy wsi, którym jako pierwsza urodziła się córka. Nielegalne wciąż pozostaje trzecie dziecko i każde następne, oraz potomstwo kobiet pozostających poza związkiem małżeńskim. W dodatku nowelizacja nie działa wstecz, a zatem heihaizi urodzeni przed 2013 r. wciąż oficjalnie nie istnieją.

Czarne dzieci są tak nazywane, ponieważ po przyjściu na świat nie zostają zarejestrowane w hukou – oficjalnym rejestrze gospodarstw domowych. Ten restrykcyjny system zameldowania jest podstawą do wydawania dowodów osobistych, a brak obecności w jego archiwach zamyka obywatelom ChRL dostęp do edukacji, państwowej służby zdrowia i zapomóg, uniemożliwia formalne podjęcie pracy i zawarcie małżeństwa, a nawet podróż. Bez rejestracji w hukou nie da się nawet kupić leków w aptece. Rodzice takich dzieci – a konkretnie dziewczynek, bo przeprowadzone w 2004 r. badania socjologiczne pokazały, że ponad 70 proc. heihaizi jest właśnie tej płci – starają się zapewnić im w miarę normalne życie, np. biorą pożyczki, żeby opłacić potomstwu nielegalne, prywatne podstawówki.

Na tym ich wsparcie się jednak kończy, bo i też cały problem rozbija się właśnie o możliwości finansowe. Odmowa zarejestrowania urodzin w hukou jest bowiem nielegalna – ale policja i tak stosuje taką formę nacisku, żeby wymusić na rodzinach opłacenie „społecznego odszkodowania”, czyli właśnie kary finansowej za odstępstwo od zaraz polityki jednego dziecka. Problem w tym, że wysokość takich opłat nie jest ustalana odgórnie w Pekinie, a przez lokalnych urzędników. W rezultacie rozrzut grzywny jest bardzo duży w zależności od prowincji oraz poziomu empatii u wydających decyzję. Rodzice teoretycznie mogą się od ich wysokości odwoływać do sądu, ale w takim kraju jak Chiny sprawy wytaczane przez zwykłych obywateli przeciw państwowym urzędnikom zostają z reguły umorzone. Często oznacza to dalsze konsekwencje, bo ukarani obywatele, którzy nie są w stanie spłacić absurdalnie wysokiej grzywny, mogą w ramach sankcji zostać aresztowani (na krótko, ale za to wielokrotnie), a ich dobytek podlega konfiskacie na rzecz kary.

W zeszłym roku głośna stała się sprawa ubogiego rolnika z prowincji Kuejczou, ojca czwórki dzieci, który z rozpaczy nad ich losem podciął sobie żyły. Po nagłośnieniu samobójstwa przez media, lokalni urzędnicy zarejestrowali jednak jego potomstwo, dzięki czemu całe rodzeństwo może dziś uczęszczać do szkoły. Pekin powinien mieć nadzieję, że w ślady rolnika nie pójdą rodzice pozostałych 13 mln (lub więcej) heihaizi. Choć wówczas polityka ograniczania liczby własnej ludności bez wątpienia zaliczyłaby sukces w oficjalnych statystykach.

No. Ale polskiego czytelnika to nie interesuje.

7 odpowiedzi

  1. Warto też dodać, że „polityka jednego dziecka została znowelizowana” nie dlatego, że Chiny nagle postanowiły dać nieco więcej wolności swoim obywatelom, ale dlatego, że tam UWAGA nie ma rąk do pracy. A nie ma bo ci, którzy oficjalnie nie istnieją nie mogą jej podjąć, no bo nie istnieją…

  2. Warto też dodać, że gdy taki heihaizi trochę podrośnie to (wobec braku perspektyw we własnym kraju) często decyduje się na emigrację. Przerzut organizuje chińska mafia, najchętniej do kraju, dla którego mieszkańców „wszyscy Azjaci wyglądają tak samo”. Los takich Chińczyków za granicą jest równie tragiczny jak w Chinach.
    Fałszywe dukumenty i nieznajomość lokalnego języka skazuje ich na całkowitą zależność od organizacji przestępczych, które go odebrały / odsprzedały dalej / zapewniły nielegalną pracę. Strach przed deportacją skutecznie odstrasza takich ludzi od kontaktowania się z policją, nawet jeżeli dzieje im się bardzo źle.

  3. Polityka jednego dziecka w wersji chińskiej to ekstremum. Ale wobec czekającej świat eksplozji demograficznej polityka „dwóch lub mniej” dzieci wydaje się całkiem sensowną inicjatywą.

    Oto co proponuje w tym temacie organizacja Populution.org :
    – edukowanie ludzi by rozmnażali się odpowiedzialnie,
    – dzielenie się Ziemią „mając współczucie” dla innych gatunków,
    – propagowanie idei: Miej 2 dzieci lub mniej,
    – uchwalenie globalnej TWO-CHILD POLICY do roku 2020

    http://www.populution.org/images/populution-how-many-children-do-you-have.png

    Tylko jak zwykle przy tego typu inicjatywach największym problemem jest dotarcie do właściwego targetu. (Bo na pewno nie są nim ludzie z krajów wysokorozwiniętych, które borykają się raczej z odwrotnym problemem – zapaści demograficznej.)

  4. Sporo ciekawego info, dzięki.

    Apropos handlu ludźmi w Chinach warto dodać, że ofiarą takiego procederu co roku pada ok. 50 tys. osób, z czego prawie co trzecia to właśnie dziecko – według komentatorów, rynek niemowlaków jest tak duży właśnie z powodu obostrzeń co do liczby potomstwa, w cenie są więc chłopcy (no i tu wyskakuje też znany temat chińskich aborcji ze względu na płeć).

    Pzdr

  5. Nie za badzo rozumiem. Polityka jest słuszna, bo bez niej Chińczycy rozmnażali się jak szczury, co zagraża nawet nam poprzez emisję gazów cieplarnianych, rosnących wraz z rosnącą populacją. Aby prawo mogło działać konieczne są sankcje, czyli pakowanie do więzień tych, co prawa nie szanują. No więc nie bardzo rozumiem, gdzie leży zarzut…

  6. Polityka może i słuszna… tylko te sankcje trochę drastyczne.
    Jak chodzi o kontrolę urodzeń to władza powinna wykorzystywać swoje kanały przekazu aby edukować.
    W Chinach to łatwiejsze niż na krnąbrnym Zachodzie, gdzie ludzie są bardziej odporni na propagandę.
    Edukacja długofalowo zawsze przyniesie pozytywny efekt. A do tego czasu władza powinna umieć zagospodarować zasoby ludzkie jakie ma dostępne, a nie wsadzać ludzi do więzień bo im społeczeństwo nie pasuje do systemu jaki sobie wymyślili. (Gospodarka istnieje dla ludzi, nie ludzie dla gospodarki. Państwo istnieje na potrzeby ludzi, nie ludzie dla państwa. Istnienie państwa czy gospodarki nie jest celem samym w sobie.)
    W ostateczności można nakładać na zbyt płodnych rodziców jakieś kary pieniężne – to by działało odstraszająco.
    Ale karać kogoś za to, że się urodził? A jaki on na to miał wpływ?

  7. Szczurze, ale to wszystko robzbija się własnie o kary pieniężne, tak jak napisałem w tekście: odmowa zarejestrowania dziecka w hukou jest niezgodna z prawem, ale lokalni urzędnicy stosują to właśnie jako formę nacisku na rodziców, którzy nie chcą płacić (a z reguły po prostu nie mogą) zarządzonych kar za nadliczbowe dzieci. Ich zwierzchnicy przymykają na to oko, bo tak właśnie dzieje się w krajach, gdzie de facto rządzi autorytarna biurokracja. To tak, jak kiedy pisałem na FB o hienach cmentarnych w Chinach: zawód nagle rozkwitł, bo Pekin zaczął silnie promować kremację (czytaj: wymagać od lokalnych urzędników, żeby przekonali do niej większość społeczeństwa, bo ziemia zamiast na cmentarze bardziej przyda się na rolnictwo), a kiedy okazało się, że przeciętni Chińczycy wciąż wolą tradycjne pogrzeby, to administracja w oddziałach zaczęła zlecać porwania ciał i ich kremację – absurd, ale statytyki zaczęły przecież rosnąć…

Możliwość komentowania została wyłączona.