Wirus wywołuje wyjątkowo bolesną chorobę, ale na szczęście rzadko kończącą się zgonem. Pewnie dlatego media do tej pory nie informowały szerzej o jego rozprzestrzenianiu się – w tym roku może się to jednak zmienić, bo chikungunya rozwija się już w najlepsze w Stanach Zjednoczonych, a złapanie tej choroby przez znaną celebrytkę już pchnęło niektóre portale do pisania o „następcy eboli”. Sensacyjne nagłówki nie powinny jednak śmieszyć: mimo, że wirus znany jest już od ponad pół wieku, to do dziś nie wynaleziono skutecznej szczepionki.
Chikungunya w akcji (Fot. Samuel Rönnqvist/Flickr)
Znana niegdyś z ról filmowych, a ostatnio głównie problemów z używkami Lindsay Lohan tuż przed sylwestrem poinformowała na Twitterze, że nowy rok powita w łóżku, bo złapała chikungunya podczas świątecznych wakacji na Tahiti. Wiele osób usłyszało wówczas tę nazwę po raz pierwszy w życiu, choć w ciągu ostatniego roku tylko na zachodniej półkuli na tę chorobę zapadło ponad milion osób.
Wirus został po raz pierwszy dokładnie opisany przez lekarzy w 1955 r., trzy lata po wybuchu jego epidemii na granicy Mozambiku i Tanzanii (wówczas jeszcze brytyjskiej Tanganiki), chociaż współczesne badania wykazały, że w rzeczywistości rozwinął się jeszcze w XVIII w. Nazwę chikungunya zaczerpnięto z lokalnego języka kimakondo, co w wolnym tłumaczeniu oznacza „coś, co zgina” – obrazowy opis zapalenia stawów, jednego z głównych symptomów choroby, które wywołuje tak silny ból, że część chorych nie jest nawet w stanie uścisnąć drugiej osobie dłoni. Pozostałe objawy to między innymi bóle głowy, wysypka, gorączka i nudności. Chikungunya z reguły mija po kilku tygodniach, ale w wielu przypadkach potrafi trwać nawet miesiącami – na szczęście wirus nie jest śmiertelny, potwierdzone zgony jak dotąd dotyczyły jedynie osób w podeszłym wieku, albo o odporności dodatkowo obniżonej przez inne choroby.
Wirusa przenoszą komary tropikalne, dlatego najbardziej zagrożeni są z reguły mieszkańcy takich właśnie stref klimatycznych: w 1999 r. epidemia wybuchła w Demokratycznej Republice Konga, skąd chikungunya rozprzestrzeniła się na sąsiednie kraje, a sześć lat później przeskoczyła przez Ocean Indyjski i poważnie dała się we znaki mieszkańcom między innymi Malediwów, Indii, Birmy, Indonezji i Tajlandii. Ale mieszkańcy Europy nie powinni ignorować zagrożenia – właśnie podczas kryzysu w Azji chorobę przywieźli tu wracający do domu turyści, przez co w północno-wschodnich Włoszech złapało ją prawie 200 osób. Niewykluczone, że już wkrótce stanie się na naszym kontynencie poważniejszym problemem. W grudniu 2013 r. pierwsze dwa przypadki chikungunya odnotowano na Saint-Martin, francuskiego terytorium zależnego na Karaibach – w ciągu kilku następnych tygodni atakowała już i na Sint Maarten (druga połowa tej samej wyspy, w tym przypadku podlegająca Holandii), Arubie, Gwadelupie, Martynice, Saint-Barthélemy, Anguilli, Brytyjskich Wyspach Dziewiczych i Dominice. Portoryko ogłosiło epidemię wirusa w lipcu, mniej więcej w tym samym czasie, gdy z rządowym programem walki z problemem wystąpiły władze Wenezueli. W Kolumbii chikungunya była w zeszłym roku tematem kilku wystąpień nie tylko ministra zdrowia, ale i samego prezydenta Santosa. Według danych Światowej Organizacji Zdrowia, ogółem w 2014 r. wirusa złapało ponad milion mieszkańców Karaibów, Ameryki Środkowej i części Ameryki Południowej. Stamtąd chikungunya zawędrowała też już do Stanów Zjednoczonych (z ogniskami choroby w Nowym Jorku i na Florydzie, która według rządowego Centrum Zwalczania i Zapobiegania Chorobom spełnia wszystkie warunki niezbędne do wybuchu epidemii) oraz ponownie Europy – jesienią wykrytą ją u czterech pacjentów w Montpellier.
Pojawienie się wirusa w Ameryce zmusiło tamtejszych naukowców do działania. W sierpniu na łamach czasopisma medycznego „The Lancet” zespół badawczy z Narodowego Instytutu Alergii i Chorób Zakaźnych ujawnił, że prowadzi testy z cząsteczkami wirusopodobnymi, które zawierają proteiny znalezione na kapsydzie (rodzaju „osłonki” DNA lub RNA wirusa) chikungunya – po zaszczepieniu ochotników, ich organizmy wytworzyły przeciwciała w równie wysokim stężeniu, co organizmy osób które zdołały naturalnie pokonać chorobę. Immunoglobuliny utrzymywały się we krwi grupy próbnej przez ponad pół roku, co pozwala mieć nadzieję, że długotrwała ochrona jest możliwa. Testy wciąż jednak trwają, bo ponad połowa ochotników skarżyła się, że po zastrzykach dostała bólów głowy i nudności.
To nie pierwszy raz, kiedy naukowcy próbują wynaleźć skuteczną broń przeciw chikungunya: w latach 80. amerykańska armia opracowywała szczepionkę przeciw wirusowi, która była nawet testowana w badaniach klinicznych, ale ostatecznie program zarzucono z braku pieniędzy. Trzeba mieć nadzieję, że tym razem los ponad miliona zakażonych okaże się wystarczającym powodem do ich kontynuowania – i to mimo, że Lindsay Lohan czuje się już wystarczająco dobrze, żeby znowu imprezować.
No. Ale polskiego czytelnika to nie interesuje.
interesuje, interesuje…
http://www.pudelek.pl/artykul/75591/lindsay_lohan_zarazona_groznym_wirusem_trafila_do_szpitala/
😉
No to teraz wiedza w narodzie, można spać spokojnie.
Poza „Garbim Super Bryką” Lindsay Lohan nigdy nie miała tak dobrej prasy.