Stewardessa Aeroméxico musi być uśmiechnięta, pomocna, uprzejma. I koniecznie jak najbielsza: w zeszłorocznym ogłoszeniu o naborze w szeregi tej linii lotniczej bez ogródek napisano, by osoby ciemnoskóre się nie zgłaszały. To między innymi efekt ignorancji – większość Meksykanów nawet nie zdaje sobie sprawy, że w ich kraju od kilku wieków mieszka spora grupa potomków afrykańskich niewolników. Kilka tysięcy jej reprezentantów zostało właśnie zapytanych przez Narodowy Instytut Statystyki i Geografii, jakim słowem chcieliby się określać. W 2020 r. zostanie ono wykorzystane w spisie powszechnym, pierwszym w historii, który uwzględni pochodzenie etniczne – aktualnie meksykańskie władze nie są nawet w stanie podać podać, ilu mają czarnoskórych obywateli.
A to problem całego kontynentu: Afrolatynosi są tu oficjalnie niemal niewidzialni.
Według Aeroméxico: najgorszy możliwy scenariusz podczas lotu (Fot. South African Airways)
San Hipólito de los Mártires to spory kościół tuż przy stacji metra Hidalgo w stolicy Meksyku. Dziś modlący się tam wierni już nie pamiętają, że pierwotnie w tym miejscu stała kaplica wzniesiona przez Juana Garrido, czarnego konkwistadora. Urodzony jeszcze w Afryce Zachodniej, został przez portugalskich handlarzy niewolników sprzedany Hiszpanom, którzy w 1510 r. wysłali go na Hispaniolę. Stamtąd, już jako żołnierz, dziewięć lat później wyruszył z Hernánem Cortésem na podbój imperium Azteków. Za wierną służbę nadano mu status mieszczanina pełnych praw w budowanej na gruzach Tenochtitlanu stolicy nowej europejskiej kolonii, gdzie został pochowany dwie dekady później. Takich jak Garrido Afrykanów biorących udział w podboju Nowego Świata było więcej (chociażby Francisco Eguía i Esteban el Moro walczący na terenach obecnego Meksyku, oraz Juan Valiente i Juan Beltrán w Chile), ale dzisiejsi czarnoskórzy mieszkańcy Ameryki Łacińskiej to jednak w większości potomkowie niewolników. W latach 1502-1866, przez Atlantyk przewieziono ich najprawdopodobniej 11,5 miliona, co okazało się zgubą kolonistów, bo w XIX w. to przejście czarnych na stronę rewolucjonistów zagwarantowało wybicie się kontynentu na niepodległość. Dziś, według różnych szacunków, zamieszkuje go od 60 do 150 mln ich potomków. Skąd taka rozbieżność? Bo wielu z nich wstydzi się przyznawać do własnego pochodzenia.
Dominikana jest krajem Mulatów, aż 90 proc. tutejszych mieszkańców ma wśród przodków Afrykanów. Ale w ostatnim spisie powszechnym aż 8 na 10 respondentów określiło się jako „indios”, obywateli rdzennych, a tylko 4 proc. uznało się za czarnych. W Kolumbii, drugim najczarniejszym kraju Ameryki Południowej, w spisie z 2005 r. afrykańskie pochodzenie zadeklarował ledwie co dziesiąty obywatel. W Argentynie, gdzie spis powszechny z 2010 r. był pierwszym od XIX w., który w ogóle uwzględnił taką kategorię, za potomka czarnych podało się 0,37 proc. mieszkańców, choć wcześniejsze badania genetyczne sugerują, że w rzeczywistości 10 proc. z nich nosi afrykańskie geny.
Wszystko dlatego, że podczas gdy z powodów historycznych w Stanach Zjednoczonych, czy w ogóle byłych koloniach brytyjskich, np. na Karaibach, za przedstawiciela „społeczności afro” uważa się z reguły każdego, kto ma widoczne, świadczące o takim pochodzeniu cechy fizyczne, o tyle w Ameryce Łacińskiej wraz z awansem społecznym często dochodzi do symbolicznego „wybielenia” obywateli, którzy stają się bardziej stereotypowymi Latynosami, niż czarnymi. W 1985 r. brazylijski socjolog Oracy Nogueira wydał pracę „Tanto preto quanto branco” (po. „Tak czarny, jak biały”), w której przekonywał, że wraz ze wzrostem poziomu wykształcenia i zamożności, Afrobrazylijczycy są bardziej postrzegani (i sami częściej się tak prezentują) właśnie jako biali. A powodów do zmiany grupy etnicznej jest aż nadto. W tym najczarniejszym kraju na świecie poza Nigerią, potomkowie afrykańskich niewolników pracujący w przemysłach papierniczym, gumowym, cementowym i odzieżowym są tak samo wykształceni jak ich biali koledzy, ale dostają średnio o połowę niższe wynagrodzenie. Chociaż dziś jest i tak lepiej, niż trzy dekady temu, gdy czarnoskórzy menadżerowie zarabiali średnio aż o 80 proc. mniej, niż ci o jasnej karnacji. Jeszcze w poprzedniej dekadzie na 800 sędziów federalnych jedynie 12 było czarnych, a w gronie 550 federalnych prokuratorów – tylko 6. Zapewne dlatego potomkowie afrykańskich niewolników mają sześciokrotnie większe szanse na znalezienie się za kratami, niż ich biali rodacy, prawdopodobieństwo śmierci z rąk policjanta jest dla nich o 37 proc. większe, a w stanie Rio de Janeiro aż 7 na 10 ofiar śmiertelnych postrzeleń z winy służb porządkowych to właśnie czarni.
Nic zatem dziwnego, że w takim kraju jak Meksyk, gdzie niewielka diaspora afrykańskiego pochodzenia tradycyjnie skupia się tylko w stanach Oaxaca, Guerrero i Veracruz, policja na granicy ze Stanami Zjednoczonymi kieruje swoich czarnych współobywateli na upokarzające przeszukania osobiste, wmawiając im, że są nielegalnymi imigrantami z Kuby. Teraz trzeba mieć nadzieję, że z okazji spisu powszechnego funkcjonariusze jednak dowiedzą się, że ich ojczyzna ma też mieszkańców o innej karnacji. Może wówczas ta wiadomość dotrze też do Aeroméxico.
No. Ale polskiego czytelnika to nie interesuje.