Muzeum Ludobójstwa Tuol Sleng to jeden z żelaznych punktów zwiedzania Phnom Penh. Turyści mogą się tu na własne oczy przekonać do jakich okrucieństw był zdolny rządzący Kambodżą w latach 1975-1979 reżim Czerwonych Khmerów: w dawnym areszcie zachowano miniaturowe cele, w których więźniów przykuwano do posadzki, oraz sale tortur gdzie przypalano ich rozżarzonymi prętami, rażono elektrowstrząsami, wyrywano paznokcie, polewano rany alkoholem i duszono plastikowymi torbami. Dwa lata przed upadkiem komunistycznej dyktatury w tym centrum przesłuchań umierało średnio 100 osób dziennie. Pobyt w Tuol Sleng przeżyło zaledwie 12 osób, a około 20 tys. zostało tu zamęczonych na śmierć.

Dla większości zwiedzających pewnie byłoby więc szokiem, gdyby dowiedzieli się, że teoretycznie muzeum nie powinno mieć w nazwie słowa „ludobójstwo”. Taki zarzut stawia się dwóm dawnym przywódcom Czerwonych Khmerów w rozpoczętym w zeszłym tygodniu procesie przed specjalnym krajowo-międzynarodowym trybunałem do osądzenia zbrodni reżimu, ale Nuon Chea (główny ideolog dyktatury) i Khieu Samphan (prezydent kraju z nadania komunistów) odpowiedzą „jedynie” za wymordowanie lokalnych mniejszości etnicznych – ok. pół miliona Czamów i 20 tys. Wietnamczyków. Wszystko dlatego, że zgodnie z prawem międzynarodowym, zgładzenie przez nich ponad miliona Kambodżańczyków… nie kwalifikuje się jako ludobójstwo.

Tuol SlengZdjęcie dokumentujące ewidentny brak ludobójstwa (Fot. Justin Vidamo/Flickr)

Tak się składa, że termin „ludobójstwo” kończy właśnie 70 lat. W listopadzie 1944 r. pojawił się w książce „The Axis Rule in Occupied Europe” (pol. „Rządy państw Osi w okupowanej Europie”, Wydawnictwo Naukowe Scholar) napisanej przez polskiego Żyda Rafała Lemkina. Urodzony w małej wsi na Grodzieńszczyźnie syn rolnika okazał się wyjątkowo pojętny i po po białostockim gimnazjum bez trudu dostał się na prawo we Lwowie. Nieprzeciętna inteligencja szła w parze z głęboką wrażliwością – jeszcze w latach 30., poruszony rzezią Ormian przez Turków podczas I Wojny Światowej i systematycznym wyniszczaniem Asyryjczyków w Iraku, ogłosił koncepcję „przestępstw barbarzyńskich na narodach”. Myśl zyskała popularność w kręgach prawniczych, ale do jej ostatecznego dopracowania potrzeba było osobistej tragedii: podczas kampanii wrześniowej Lemkin brał udział w obronie Warszawy, ranny w walce uciekł przed okupacją do Szwecji, a stamtąd do Stanów Zjednoczonych, ale reszta jego rodziny zginęła w Holocauście. Polak dołożył wówczas starań, żeby prześladowcy nie pozostali nierozliczeni. Wykorzystując doświadczenia zdobyte podczas studiów lingwistyki, które ukończył przed zdecydowaniem się na karierę prawniczą, ukuł po angielsku termin genocide – od greckiego „genos” („lud, rasa”) i łacińskiego „cide” („zabijać”). Jego koncepcja i mrówcza praca, dzięki której udokumentował zbrodnie nazistów w okupowanej Europie, stały się podstawą aktu oskarżenia w procesach norymberskich, podczas których Lemkin pracował jako główny doradca strony amerykańskiej. Współtworzył także konwencję ONZ w sprawie zapobiegania i karania zbrodni ludobójstwa, którą podpisano 9 grudnia 1948 r. O jego niezwykłym wkładzie w międzynarodowe prawodawstwo opowiada właśnie ukończony dokument „Watchers of the sky”:

Niestety, choć jeszcze procesy norymberskie okazały się sukcesem, to wraz z upływem lat ściganie ludobójstwa napotykało na coraz większe przeszkody.

Artykuł II wspomnianej konwencji definiuje ludobójstwo jako czyn „dokonany w zamiarze zniszczenia w całości lub części grup narodowych, etnicznych, rasowych lub religijnych, jako takich”. W dużym uproszczeniu oznacza to, że aby zostać skazanym za ludobójstwo nie wystarczy tylko zamordować dużej, a nawet ogromnej ilości osób, trzeba przede wszystkim wykazać „intencję zniszczenia”. Dobrym przykładem jak działa to w praktyce, są decyzje Międzynarodowego Trybunału Karnego dla byłej Jugosławii: dwa lata temu jego sędziowie uznali, że czystki etniczne dokonywane przez Serbów w Bośni w 1992 r. nie kwalifikowały się jako ludobójstwo, ale już dokonana dwa lata później masakra w Srebrnicy, gdzie ofiarami masowych egzekucji padło ponad 7 tys. muzułmanów, przytoczoną definicję wypełnia. Formalnie nie ma się do czego przyczepić – wydarzenia w Srebrnicy były wcześniej zaplanowane, a ich realizacja przybrała metodyczną formę, podczas gdy wcześniejsze czystki miały charakter niejako spontaniczny. Tyle, że w rzeczywistości poprzedziła je silna kampania propagandowa, której celem było wypłoszenie z Bośni innych grup niż Serbowie. W obu przypadkach celem była więc de facto taka sama eliminacja mniejszości, ale w wyniku prawnych zawiłości Trybunał nie może ich traktować w ten sam sposób. Z podobnych powodów Nuon Chea i Khieu Samphan są w Kambodży sądzeni za ludobójstwo mniejszości – chociaż ofiarami ich reżimu padło o wiele więcej Khmerów, niż Czamów i Wietnamczyków, to w prawie międzynarodowym nie istnieje pojęcie „autoludobójstwa”. Łatwiej więc będzie skazać tę parę za „detal” ich działalności, niż kopać się z koniem i narażać na skuteczne oddalenie oskarżenia.

Problemem jest nie tylko samo udowodnienie oskarżonemu jakie miał rzeczywiste intencje, ale również formuła przyjęta przez ONZ, a częściowo odbiegająca od tego, jaką pierwotnie wizję miał Lemkin. Polak za ludobójstwo uznawał np. sztucznie wywołany Wielki Głód na Ukrainie w latach 1932-1933 i choć dziś pogląd ten oficjalnie podziela kilkanaście państw świata (w tym Polska), to jak do tej pory mimo licznych dyskusji podobnej deklaracji nie złożyło żadne liczące się ciało międzynarodowe: ani Zgromadzenie Ogólne ONZ, ani też Parlament Europejski, Rada Europy czy OBWE. W konwencji zabrakło odniesień do grup politycznych, społecznych czy ekonomicznych, bo tak szerokie potraktowanie ofiar groziło interesom podpisujących dokument. Philippe Sands, wykładowca prawa międzynarodowego na Uniwersytecie Londyńskim, na swoich zajęciach przypomina silną krytykę, z jaką w latach 40. spotykało się pojęcie ludobójstwa w amerykańskim kongresie: senatorowie i deputowani z południowych stanów obawiali się, że koncepcja może zostać wykorzystana przeciwko obowiązującej tam dyskryminacji. Kompromisowa formuła konwencji sprawia, że oficjalnie za ludobójstwo nie można np. uznać czystek przeprowadzonych w Indonezji w latach 1965-66, bo ich celem byli komuniści, a polityczny wymiar nie mieści się w przyjętej definicji. To, że przy okazji życie straciło 500 tys. osób jest w tym przypadku drugorzędne.

Przed zakwalifikowaniem niektórych czystek jako ludobójstwa bronią się ich autorzy, ale także strony trzecie. Artykuł I konwencji stwierdza bowiem, że jej sygnatariusze „zobowiązują się zapobiegać tej zbrodni i karać ją”. Tymczasem górę nad przyrzeczeniami biorą słupki poparcia. Samantha Power, obecna ambasador Stanów Zjednoczonych przy ONZ, w nagrodzonej Pulitzerem książce „A Problem from Hell: America and the Age of Genocide” (pol. „Problem z piekła: Ameryka w dobie ludobójstwa”) wspomina, że w 1994 r. administracja prezydenta Clintona specjalnie stosowała semantyczne sztuczki, żeby tylko uniknąć tego pojęcia na określenie wydarzeń w Rwandzie, gdzie w ciągu kilku tygodni życie straciło aż 800 tys. osób. Rok wcześniej Amerykanie stracili podczas akcji w Mogadiszu kilkunastu żołnierzy, a po tym, jak telewizje informacyjne pokazały zdjęcia ich bezczeszczonych ciał, Biały Dom za wszelką cenę chciał uniknąć kolejnej interwencji w Afryce – w rezultacie nie podjął żadnych działań, żeby przeciwdziałać tragedii.

I tak, 70 lat po opublikowaniu przez Lemkina jego przełomowego dzieła, pojęcie ludobójstwa przypomina dziś sterydy na siłowniach – każdy wie, że można je kupić od grubego z szatni, ale oficjalnie wszyscy udają, że nie mają o tym pojęcia. Na szczęście nie znaczy to, że zbrodniarze nie mają się czego obawiać. W 1998 r. przy powołaniu Międzynarodowego Trybunału Karnego w Hadze uznano, że oprócz ludobójstwa będzie on też rozstrzygał w sprawach, gdzie oskarżonym zarzuca się zbrodnie przeciw ludzkości – zdefiniowano je wówczas jako „rozległy lub systematyczny, świadomy atak skierowany przeciwko ludności cywilnej” (a wśród wyróżnionych czynów obok morderstw i tortur wymieniono też między innymi prześladowania z powodów politycznych, gwałty czy deportacje). Inspiracją dla takiego ujęcia sprawy był między innymi statut Międzynarodowego Trybunału Wojskowego w Norymberdze, gdzie pojęcie zbrodni przeciw ludzkości trafiło dzięki staraniom Herscha Lauterpacha… absolwenta tego samego lwowskiego wydziału prawa co Lemkin.

Efekt? Nadzwyczajna Izba Sądu Kambodży dla Osądzenia Zbrodni Popełnionych w Czasach Demokratycznej Kampuczy, czyli właśnie specyficzny krajowo-międzynarodowy trybunał sądzący Czerwonych Khmerów, jeszcze przed rozpoczęciem przesłuchań Nuon Chea i Khieu Samphan w procesie o ludobójstwo, w sierpniu w osobnym postępowaniu uznał ich winnych właśnie zbrodni przeciwko ludzkości. Obaj dostali dożywocie.

No. Ale polskiego czytelnika to nie interesuje.

9 odpowiedzi

  1. Jak czytam o przypadkach tortur we współczesnym (ale nie tylko) świecie, to uderza mnie zawsze uwaga jaka oprawcy poświęcają ofierze – granicząca z całkowitym oddaniem sprawie. Staram się zrozumieć proces zadawania niewyobrażalnego cierpienia innej osobie, ale idzie mi słabo – nie wierzę, że do takiej „pracy” wybierani sa sami psychopaci i sadyści.

  2. Smutne jest tylko to, że zamiast działać, kiedy są już poważne przesłanki, że będzie się działo coś złego ( a były takie np. w Rwandzie w 1994 roku, czy na Bałkanach kilka lat później o czym pośrednio piszesz) społeczność międzynarodowa zastanawia się najpierw:
    1) czy ten kraj coś dla nas znaczy strategicznie?
    2) czy są tam surowce?
    3) czy są tam nasi, którym trzeba pomóc?
    4) co dzisiaj na lunch?
    5) ciekawe czy Messi dostanei Złotą Piłkę?
    6) czy to ludobójstwo czy na razie wewnętrzny konflikt w kóry nie należy się mieszać?

    A jak już ta cała machina podejmie jakąś decyzję jest już dawno po zawodach i można tylko zbierać trupy z ulic i kręcić dokumenty z tymi, którzy przeżyli.
    Świetnie pisze o tej „niemożności” Samantha Power, która najpierw dostała Pullitzera za książkę o tym jak Ameryce ciężko zaangażować się w takie konflikty, a teraz sama bije głową w ścianę będąc przedstawicielem USA przy ONZ. O Lemkinie jest tam sporo. Naprawdę warto odpuścić kilka odcinków”Twoja twarz brzmi znajomo”, by przeczytać.

  3. No przecież piszę wyżej właśnie o książce Power (która jest zresztą główną narratorką w filmie o Lemkinie). Zgadzam się, bardzo dobra lektura, słusznie nagrodzona Pulitzerem.

    Swoją drogą, warto też zaznaczyć, że istotnie nie każda zbrodnia jest zaraz ludobójstwem, trzeba jednak pilnować, żeby to słowo nie uległo inflacji. Na przykład, kiedy w zeszłym roku pojawiły się informacje, że dawne europejskie kolonie na Karaibach planują pozwać metropolie za transatlantycki handel niewolnikami, wielu przychylnych tej koncepcji publicystów pisało, że było to „de facto ludobójstwo”. To nieprawda, był to okrutny biznes wiążący się z licznymi zgonami, ale jego podstawowym celem był wyzysk ekonomiczny, a nie wyniszczenie jakiejś określonej grupy. Także moim zdaniem „ludobójstwo” to w tym przypadku nadużycie, choć oczywiście była to zbrodnia przeciwko ludzkości (w definicji przyjętej przez MTK zawiera się w tym zresztą niewolnictwo). Tak samo krwawe wydarzenia w Kenii w 2007 r., za które teraz MTK próbuje ścignąć obecnego prezydenta Kenyattę – polityka oskarża się właśnie o zbrodnie przeciw ludzkości, a nie ludobójstwo, bo w tym przypadku nie mamy do czynienia z czymś takim jak w Rwandzie, gdzie dążono do wzajemnej eliminacji, tylko o krwawą walkę o władzę.

    Pzdr

  4. Korekta obywatelska:
    „Wykorzystując doświadczenia zdobyte podczas studiów lingwistyki, które ukończył zdecydowaniem się na karierę prawniczą” – brakuje przed
    Super artykuł. Moje pojęcia na temat prawa międzynarodowego kończy się na silnym przekonaniu, iż „Autor widmo” Polańskiego mówi w tym temacie bzdury.

  5. Poprawione, dzięki.

    A co jest o prawie międzynarodowym w „Autorze widmo”? Bo już mało pamiętam z tego filmu poza tym, że kręcony na przepięknym, nazistowskim do szpiku kosci Sylcie.

  6. Cała fabuła polega na tym, że były premier Wielkiej Brytanii (czyt. Tony Blair) zostaje „uwięziony” w USA (granym przez rzeczony Sylt), bo Międzynarodowy Trybunał Karny oskarża go o zgodę na tortury (w domyśle: w Iraku). I nie może się nigdzie przenieść, bo bardzo niewiele krajów nie uznaje jurysdykcji Trybunału.

  7. Omar Baszir, prezydent Sudanu ścigany przez MTK za ludobójstwo, spokojnie jeździ sobie po świecie i odwiedza kraje, które są stronami konwencji. To tyle w kwestii uwięzienia premiera.

  8. „bo w tym przypadku nie mamy do czynienia z czymś takim jak w Rwandzie, gdzie dążono do wzajemnej eliminacji, tylko o krwawą walkę o władzę”. W Rwandzie niby nie chodziło o władzę? Polecam chociażby „Heban” i całą historię tego konfliktu, bo tu ciągle pokutuje wiele mitów i proszę ich nie powielać.

  9. A „Heban” to czasem nie dotyczy tylko lat 60.? Pytam serio, przez następne dwa tygodnie nie mam jak sprawdzić.

    I, swoją drogą, Kapuściński jak najbardziej dla czytelniczej przyjemności, ale przy tym wszystkim co wiadomo o jego reportażach, to trudno je chyba wciąż traktować jako rzetelne źródło informacji?

Możliwość komentowania została wyłączona.