Każdy bezdomny na świecie chciałby mieszkać w takim squacie. Rozległy ogród z licznymi kawowcami i orchideami, w środku sala balowa przystrojona tapiseriami z Hiszpanii, tor do kręgli, siłownia, basen, a nawet prywatne kino. O to, żeby wszystko było w pełni zdolne do użytkowania dba budżet państwa, który łoży na dom równowartość 300 tys. dolarów miesięcznie. Bo formalnie właścicielem rezydencji jest państwo Wenezuela, które właśnie znalazło oryginalny sposób na pozbycie się jednego z niechcianych lokatorów – mianowało go ambasadorem przy ONZ.
María Gabriela w czasie, gdy nie skłotuje prezydenckiej rezydencji (Fot. María Gabriela Chávez/Twitter)
La Casona pierwotnie była hacjendą dawnej plantacji trzciny cukrowej na wschód od Caracas. Gdy w połowie zeszłego wieku wenezuelska stolica weszła w fazę gwałtownego boomu budowlanego, wielki dom w kolonialnym stylu otoczyły dzielnice klasy średniej. Przed rozbiórką uratował go prezydent Raúl Leoni, który w 1963 r. zlecił kupno posiadłości i przekształcenie jej w oficjalną siedzibę głowy państwa i jej rodziny. Zamiłowania swoich poprzedników do tego miejsca nie podzielał jednak Hugo Chávez – zaraz na początku swojego urzędowania w 1999 r. zaproponował przekształcenie domu w sierociniec dla bezdomnych dzieci. Choć nigdy do tego nie doszło, to pięć lat później prezydent ponoć z ulgą wyprowadzał się z dawnej hacjendy po rozwodzie z drugą żoną. Sam przeniósł się do koszarów Fuerte Tiuna, ale w La Casonie zostały jego dzieci. I nie chcą się z niej wyprowadzić do dziś.
W tych samych koszarach co jego poprzednik codziennie nocuje teraz Nicolás Maduro, od zeszłego roku oficjalnie głowa państwa. Według złośliwych plotek musi tam znosić cierpkie uwagi ze strony własnej żony, która nienawidzi się z córkami Cháveza. W La Casonie mieszkają dwie z nich: Rosa Virginia i María Gabriela. Pierwsza jest żoną aktualnego wiceprezydenta Jorge Arreazy, co wykorzystuje jako usprawiedliwienie dla zajmowania państwowej rezydencji. Druga woli celebrytów, żadnych uzasadnień nie szuka, a z krytykami lubi się wdawać w osobiste pyskówki na Twitterze.
W Wenezueli wszyscy dobrze wiedzą, że María Gabriela była ulubionym dzieckiem Cháveza. Zabierał ją na mityngi polityczne i posiedzenia z doradcami oraz na wizyty zagraniczne, na których reszta potomstwa była nieobecna. W 2002 r. gdy opozycja zmontowała zamach stanu, uprowadzony siłą prezydent zdołał wykonać szybki telefon, w którym zaprzeczał, że samodzielnie zrezygnował do stanowiska – zadzwonił wtedy właśnie do córki, a nie współpracowników czy towarzyszy z wojska. Po drugim rozwodzie w 2004 r., María Gabriela zaczęła oficjalnie pełnić obowiązki Pierwszej Damy (w Ameryce Łacińskiej to nic zaskakującego, w latach 90. to samo robiły córki prezydenta Menema w Argentynie i Fujimoriego w Peru), mimo że Rosa Virginia jest starsza, a sam Chávez miał już wówczas kochankę. W ostatnich latach spekulowano też, że prezydent szykuje ją na swoją następczynię – on sam podgrzewał te plotki coraz liczniejszymi komentarzami, że „nadchodzi czas kobiet”. Po śmierci zastąpił go jednak Nicolás Maduro, a María Gabriela oddała się podbijaniu internetu.
Ma 34 lata i córkę, która właśnie wchodzi w pełnoletniość, ale jej dziecko to jedyny temat, którego z żelazną konsekwencją nie komentuje. Inne szczegóły życia prywatnego ujawnia jednak z wielkim entuzjazmem, głównie na prywatnym Instagramie, gdzie obserwuje ją prawie 80 tys. użytkowników, oraz Twitterze, gdzie dobija już do miliona czytelników. I tak, w sieci lądują jej zdjęcia z licznych koncertów i bardziej prywatnych imprez, wizyt u schorowanego Fidela Castro, oraz stylizacje z miniaturowym szpicem. Publiczność śledzi jej kolejne romanse, wśród narzeczonych przewinęli się już między innymi kierowca Formuły 1, wnuk byłego prezydenta Chile Salvadora Allende, znany muzyk popowy i aktor w licznych telenowelach. María Gabriela nie powierza własnego wizerunku specjalistom od PR-u, na Twitterze pisze szczerze i prosto z mostu, wdając się w bezpośrednie awantury z krytykami, albo drwiąc z pary dziewczyn, które zostały wyrzucone z restauracji po tym, jak rzekomo robiły jej przykre uwagi.
A cierpka krytyka dotyczy z reguły wystawnego trybu życia krewnych byłego prezydenta. W Wenezueli ukuto nawet neologizm boliburżuazja (od „rewolucji boliwariańskiej”, czyli głoszonego przez Cháveza nowoczesnego latynoskiego socjalizmu), którym określa się nuworyszy z kręgów władzy. W oczy kłują więc zdjęcia luksusowych samochodów, złotej biżuterii i suto zakrapianych imprez w Miami, którymi w internecie chwalą się między innymi syn byłego przywódcy i jego kuzyn. Najmłodsza córka Cháveza (już z drugiego małżeństwa) na fotografiach udostępnianych w mediach społecznościowych pozuje z wachlarzem z dolarów. Jej dwie starsze siostry podróżują państwowym samolotem, chociaż nie pełnią żadnych funkcji, które by to usprawiedliwiały. Według doniesień opozycyjnych mediów, obie wymuszają też na organizatorach koncertów w Caracas udostępnianie im pakietów biletów dla siebie i znajomych, chociaż stać je na ich kupno. W ostatnich tygodniach głośno było właśnie o prywatnych finansach Marii Gabrieli, która ma być powiązana z firmą sztucznie zawyżającą ceny na importowany z Argentyny ryż – w czasach, gdy w Wenezueli brakuje jedzenie, a przed sklepami ustawiają się długie kolejki w oczekiwaniu na najpotrzebniejsze produkty, to zarzuty wagi ciężkiej. Być może dlatego obóz rządowy zdecydował się na manewr z ONZ.
María Gabriela zostanie zastępcą ambasadora, co oznacza, że wszelkie jej działania w imieniu Wenezueli będą musiały mieć wcześniejszą zgodę stałego przedstawiciela kraju przy ONZ, którym pozostaje Jorge Valero. Nadzór wydaje się wręcz niezbędny, bo chociaż córka Cháveza studiowała stosunki międzynarodowe na prestiżowym Universidad Central w Caracas, to słabe wyniki w nauce nie pozwoliły jej dokończyć tego kierunku. Ostatecznie zdobyła wyższe wykształcenie na (założonym dekretem jej ojca) Universidad Bolivariana, gdzie zrobiła dyplom z dziennikarstwa. I czego, jak czego, ale medialności trudno jej odmówić.
No. Ale polskiego czytelnika to nie interesuje.
Fajnie, ale jest jednak trochę nieścisłości. La Casona była hacjendą na WSCHÓD od Caracas. Chavez nigdy nie mieszkał w Fuerte Tiuna (to siedziba m.in. sztabu generalnego i ministerstwa obrony, więc nazywanie tego „barakami” też jest przesadą, zwłasczcza że architektura najważniejszych budynków jest dość monumentalna), lecz urządził sobie mieszkanie w pałacu prezydenckim Miraflores. Tam też pomieszkuje obecnie Maduro, choć czasem nocuje w Cuartel de la Montana, gdzie jest mauzoleum Chaveza, po to, jak mówi, aby „poczuc jego ducha i jego energię”, oraz w La Vineta, która tez jest na terenie Fuerte Tiuna i normalnie powinna byc rezydencją wiceprezydenta. No i w końcu „embajador alterno” to, w wenezuelskiej dyplomacji, żaden „ambasador alternacyjny”, tylko po prostu zastępca ambasadora. Czyli numer 2 w ambasadzie, także posiadający tytuł ambasadora.
A, i jeszcze jedno, wnuk Salvadora Allende nie był tylko narzeczonym, ale jedynym mężem, którego Maria Gabriela przez jakiś czas posiadała.
Masz rację, La Casona na wschodzie, błąd przy pisaniu.
Baraki to budynki, gdzie śpią żołnierze. Fuerte Tiuna to baza wojskowa i bez względu na to, jak wygląda, to są na jej terenie baraki. Nie ma się co oburzać na takie słowo.
Chavez po rozwodzie wyprowadził się własnie do Fuerte Tiuna i według np. dziennika „El Pais”, głównie pomieszkiwał właśnie tam (w mieszkaniu oryginalnie przeznaczonym dla użytku ministra obrony). To nie wyklucza, że nocował też w innych miejscach, tak jak to, że Maduro mieszka w La Vineta nie wyklucza, że nocuje także w tych podanych przez ciebie (a może nawet i częściej – nie wiem, nie jest to istotą tekstu).
Ambasador – w takim razie musiałem źle zrozumieć ten zapis: http://www.un.org/en/ga/about/ropga/delegt.shtml.
Skąd informacja o tym, że się pobrali? Szybki przelecenie przez gugla tego nie pokazuje.
Błędy poprawiłem, dzięki za uwagi.
El Pais nie jest najlepszym źródłem informacji na temat Wenezueli. Wiele razy pisali głupoty. Wśród mediów hiszpańskich najlepszy jest od lat, w tym temacie, dziennik „ABC”.
Jeśli chodzi o ambasadora, to link który przesłałeś to mówi jedynie o tym, że ambasador może pod swą nieobecność mianować, kogoś kto będzie go zastępował. To normalna procedura, taki ktoś to „charge d’affaires” i wcale nie musi miec tytulu ambasadora. W tym konkretnym przypadku, to wenezuelski Minister Spraw Zagranicznych mianował stałego zastępce ambasadora tytularnego, nadając mu tytuł ambasadora.
Co do ślubu jej ekscelencji Marii Gabrieli masz jednak racje – nie pobrali się z Allende. Mój błąd – tyle w Wenezueli bylo gadania na temat ich związku, tyle ochów i achów, zachwalał go nawet publicznie sam Hugo Chavez, że jakoś nabrałem przekonania, że byli mężem i żoną. A teraz widzę, że nie. Że wprawdzie miała raz męża, ale bym nim „Mr. Nobody”, będący ojcem jej dziecka.
„Baraki to budynki, gdzie śpią żołnierze. ”
Chyba się na false frienda złapałeś. Po polsku „budynki, gdzie śpią żołnierze” nazywają się koszary.
A w koszarach śpi się w barakach. :p Nie no, dobra, faktycznie się machnąłem. Poprawione, dzięki za zwrócenie uwagi.