Beverly Hills Hotel to pięć hektarów tropikalnego ogrodu, basen ocieniony palmami i prawdopodobnie najlepsze spa w tej części Los Angeles. U szczytu popularności regularnie odwiedzali je John Wayne, Henry Fonda i Elizabeth Taylor. Beatlesi uczyli tu Faye Dunaway pływać kraulem. W zeszłym tygodniu hotel gwałtownie wyszedł jednak z mody: jego bojkot ogłosili między innymi aktor Stephen Fry, komik Jay Leno, gwiazda telewizyjna Ellen Degeneres, celebrytka Sharon Osbourne i miliarder Richard Branson. Wszystko dlatego, że właściciel przybytku postanowił mordować gejów i wsadzać do więzień kobiety noszące spodnie.

No, ale Hassanal Bolkiah z chwilowym kłopotem w interesie chyba sobie jakoś poradzi – jest w końcu jednym z trzech najbogatszych monarchów na świecie.

Sułtan BruneiHassanal Bolkiah rygorystycznie przestrzega Koranu, zwłaszcza zakazu bałwochwalstwa (Fot. watchsmart/Flickr)

Beverly Hills Hotel, podobnie jak jeszcze kilka równie luksusowych i symbolicznych placówek tego typu na świecie, jest własnością Ministerstwa Finansów Brunei. Leżące na północy Borneo państewko jest o połowę mniejsze od województwa opolskiego, ale może się poszczycić największym zamieszkanym pałacem: rezydencja sułtana jest rozleglejsza od Watykanu. Lokator numer jeden rachunkami za prąd i wodę się nie martwi, bo jeszcze w latach 90. otwierał listę najbogatszych magazynu „Forbes”, a i dziś jego majątek jest szacowany na ponad 20 mld dolarów. Zasiadającemu na tronie już 47 lat władcy cały ten przepych nie uderzył chyba jednak do głowy. Hassanal Bolkiah nad falochron z mercedesów klasy S i najlepiej opłacanego nauczyciela badmintona na świecie przedkłada bowiem religię: uznał, że przyznany samemu sobie tytuł „najwyższego przywódcy duchowego” zobowiązuje i w miniony czwartek wprowadził w kraju szariat.

Prawie połowa mieszkańców Azji Południowo-Wschodniej wyznaje islam, jednak żadne z tutejszych państw nie traktuje Koranu jako podstawy prawnej. W Malezji sądy religijne rozstrzygają jedynie spory w sprawach obyczajowych, jak małżeństwo, dziedziczenie itp. i chociaż w kontrolowanym przez ultrakonserwatystów stanie Kelantan mogą też prowadzić postępowanie karne, to nie wolno im zasądzać kar cielesnych, ani długoletniego więzienia, a ich jurysdykcją objęci są jedynie muzułmanie. Podobnie jak w Indonezji, gdzie jedyną prowincją w której islam naprawdę odgrywa rolę w prawodawstwie jest Aceh.

Tymczasem Brunei w fundamentalizmie właśnie wyprzedziło sąsiadów o kilka długości. Już wcześniej nie wolno było w sułtanacie sprzedawać alkoholu, ani spożywać go publicznie. Jednak od czwartku mieszkańcy kraju muszą się też liczyć z aresztem za przebieranie się w stroje kulturowo kojarzone z płcią przeciwną, pozamałżeńskie ciąże, a nawet nie dopełnianie obowiązku piątkowych modłów. Równo za 12 miesięcy kodeks karny usztywni się jeszcze bardziej, wprowadzając biczowanie i amputację za przestępstwa w rodzaju kradzieży. A wisienką na torcie Brunei będzie kara śmierci za homoseksualne stosunki, która wejdzie w życie w maju 2016 r. Nowe zasady obowiązują wszystkich mieszkańców bez wyjątku, mimo że co piąty z nich wcale nie jest muzułmaninem.

Rodzina królewska do tej pory nie była dla poddanych przykładem najlepszego prowadzenia się. Młodszy brat sułtana lekką ręką wydawał fortunę na ekstrawaganckie przyjęcia w Europie, gdzie alkoholu i narkotyków było gościom pod dostatkiem. W jego ślady poszedł syn władcy, książę Azim, a jego byłe żony (Hassanal Bolkiah miał ich w sumie trzy, z dwoma się rozwiódł, bezceremonialnie pozbawiając je wszelkich tytułów i dochodów) miały w zwyczaju więcej czasu spędzać w kasynach, niż meczetach. To już podobno przeszłość, a otoczenie sułtana donosi, że ostatnio stał się wyjątkowo religijny i nie toleruje już odstępstw od surowych zasad.

Eksperci oceniają jednak, że usztywnienie prawa ma w rzeczywistości inne podłoże. Do 2035 r. zyski z wydobycia ropy i gazu, głównych źródeł dochodu Brunei, mają spaść o połowę. Tymczasem podejmowane przez Ministerstwo Finansów zagraniczne inwestycje, jak właśnie luksusowe hotele, okazują się niewypałami. W kraju, gdzie wolność prasy jest mitem, a opozycjoniści siedzą w więzieniach dziesięciolecia, nikt publicznie nie wyraża zaniepokojenia kierunkiem, w którym zmierza budżet, ale napięcie wyraźnie rośnie: w ciągu ostatniej dekady liczna przestępstw kryminalnych wzrosła trzykrotnie, a tylko w zeszłym roku liczba mieszkańców sięgających po narkotyki się podwoiła. Wprowadzone z wyprzedzeniem surowe kary mają więc być straszakiem dla tych, którym w przyszłym kryzysie przyszłoby do głowy podnosić głos.

Chociaż reformę oprócz zachodnich celebrytów krytykują też poważniejsze kręgi, jak Amnesty International czy Human Rights Watch, to sam Bolkiah zdaje się tym nie przejmować. W zeszłotygodniowym przemówieniu wyznał, że uważa surowe prawo za „pomoc zesłaną przez Boga, żeby chronić jego sułtanat przed dekadencją z zewnątrz”, oraz stwierdził, że „nie spodziewa się zrozumienia obcokrajowców”. Innymi słowy: kto bogatemu zabroni?

No. Ale polskiego czytelnika to nie interesuje.

2 odpowiedzi

  1. Malezja ma jeszcze tę przewagę, że pod sądy musułmańskie „podpadają” tylko muzułmanie.

  2. Padło w tekście: ” a ich jurysdykcją objęci są jedynie muzułmanie”

Możliwość komentowania została wyłączona.