Nie mogąc się doczekać korony, Książę Karol od lat cały swój zapał poświęca ekologii. Promuje zrównoważone rolnictwo, o którym napisał książkę, namawia pasterzy, żeby nie poddawali się presji wielkiego biznesu i nie tuczyli zwierząt sztucznymi karmami, lobbuje wśród polityków, by przeciwdziałali globalnemu ociepleniu. Mało kto jednak wie, że książę Walii zafascynował się ochroną przyrody dopiero podczas podróży po Kalahari w 1987 r. „Wszyscy przegramy, jeżeli kiedyś znikną Buszmeni” powiedział, wyraźnie pod wielkim wrażeniem tego spotkanego w Afryce ludu. Dziś musi więc być dla jego przedstawicieli sporym rozczarowaniem, że następca brytyjskiego tronu nawet nie przyjął ich wysłannika, który chciał mu wręczyć apel o pomoc w prawdziwej walce o przeżycie.

Być może Karolowi było po prostu wstyd, że właśnie przyczynił się do ich dalszego prześladowania?

SanTemu panu wolno wypuścić strzałę z łuku, tym za nim już nie (Fot. Charles Roffey/Flickr)

Od stycznia w Botswanie obowiązuje całkowity zakaz polowania. Są od niego jednak wyjątki: strzelać do zwierząt wciąż mogą ranczerzy, oraz turyści, którzy opłacą drogie licencje. Buszmenów takie przywileje już nie obowiązują. Według ekologów, nowe prawo weszło w życie tylko po to, żeby ostatecznie wygonić to plemię z jego rodzinnych stron.

Sami wolą o sobie mówić San. Kiedyś dominowali w całej południowej Afryce, ale byli stopniowo wypychani z najlepszych terenów – najpierw przez inne czarne ludy z grupy Bantu, a potem także przez białych Europejczyków. Dziś ostatnie 100 tys. z nich zamieszkuje w RPA, Angoli, Namibii i Botswanie: prawie połowa właśnie w tym ostatnim kraju, gdzie ich sytuacja jest zdecydowanie najgorsza.

W latach 80., kiedy książę Karol zachwycał się Kalahari, odkryto tu najbogatsze złoża diamentów na świecie. Władze z Gaborone oznajmiły wówczas Buszmenom, że muszą się wynieść ze swoich terytoriów, ponieważ mają na nich ruszyć prace górnice. Ponieważ San oznajmili, że nie mają zamiaru nigdzie się ruszać, na początku tego wieku po prostu wyrzucono ich siłą. Chociaż rząd Botswany wielokrotnie zapewniał, że działa w interesie Buszmenów, ponieważ przenosi ich z epoki kamienia łupanego w XXI wiek, zapewniając edukację i dostęp do opieki medycznej, to rzeczywistość jest daleka od ideału.

W siedmiu nowych obozowiskach zbudowano przesiedleńcom murowane domy, ale większość z nich i tak woli mieszkać we własnoręcznie wzniesionych szałasach. Każda rodzina dostała na własność po kilka krów, ale San to lud zbieracko-łowiecki, jego członkowie nie znają się na pasterstwie i hodowle do dziś są w opłakanym stanie. Poza zwierzętami, w okolicy nie ma żadnego innego zajęcia, większość mieszkańców obozowisk jest więc bezrobotna, a czas spędza na piciu – nieznany wcześniej alkoholizm stał się codziennością wygnanych z domu Buszmenów, co roku kilkunastu z nich dosłownie zapija się na śmierć. Przed wysiedleniami wirus HIV był społeczności San nieznany – dziś już 40 proc. zgonów w obozowiskach jest powiązana z AIDS.

W 2006 r. Buszmeni odnieśli historyczne zwycięstwo: sąd uznał, że ich wyrzucenie z Kalahari było niezgodne z konstytucją. Rząd nie miał innego wyboru, jak uznać wyrok, ale samodzielnie zadecydował, że odnosi się on tylko do tych z wysiedleńców, którzy złożyli pozew. W efekcie, do domu pozwolono wrócić tylko ok. 200 osobom. Dziś nawet ich dzieci – jeżeli są już pełnoletnie – przed odwiedzeniem rodziców muszą się starać o pozwolenie na wjazd do rezerwatu. Za przekroczenie miesięcznego limitu pobytu są karane surowymi karami. Tym, którzy postanowili żyć na ziemiach przodków, władze utrudniają życie, jak mogą – zabetonowały większość ich studni, oraz zabroniły kopania nowych, chociaż równocześnie wydają pozwolenia na poszukiwanie wody firmom turystycznym, dzięki czemu hotele na terenie rezerwatu mają małe baseny.

Teraz doszedł jeszcze zakaz polowania. Buszmeni z rezerwatu skarżą się, że chociaż nie mają innego źródła pożywienia, to są regularnie wyłapywani przez policję i bici za łamanie prawa. Uważają też, że nowe obostrzenia wcale nie mają na celu ochrony zwierząt, jak twierdzi rząd. Za jedyne 8 tys. dolarów wolno przecież strzelać do nich turystom, a tak się akurat składa, że rodzina prezydenta Botswany ma w Kalahari duże połacie ziemi, na których znajdują się najdroższe hotele dla zagranicznych myśliwych. San twierdzą więc, że władza chce się po prostu pozbyć konkurencji, a pretekst dało jej styczniowe spotkanie, jakie książę Karol urządził w swojej londyńskiej rezydencji dla przywódców 46 państw: miał ich tam gorąco namawiać, żeby podjęli wszelkie środki do ochrony przyrody. Ta najwyraźniej nie obejmuje Buszmenów – chociaż ich wysłannik z listami o pomoc pofatygował się aż do Londynu, to następca tronu nawet nie otworzył mu drzwi.

No. Ale polskiego czytelnika to nie interesuje.

3 odpowiedzi

Możliwość komentowania została wyłączona.