Abdelaziz Bouteflika nie nadaje się nawet do prowadzenia samochodu, a co dopiero sterowania 40-milionowym krajem. Prezydent Algierii ma 77 lat, jest częściowo sparaliżowany, nie potrafi samodzielnie ustać na nogach i z trudem wypowiada więcej niż dwa zdania na raz – to pokłosie udaru mózgu, który równo przed rokiem prawie go zabił (w prasie pojawiły się nawet nekrologi). Mimo to, polityk nie daje za wygraną i wczoraj zagłosował sam na siebie w wyborach prezydenckich, które bez wątpienia przyniosą mu już czwartą kadencję z rzędu w roli głowy państwa.
To ukoronowanie politycznej kariery, którą Bouteflika zaczynał jako minister ds. młodzieży, gdy miał zaledwie 25 lat – dziś jego największymi krytykami są właśnie Algierczycy, którzy jeszcze nie przekroczyli jeszcze tej granicy wiekowej.
Prezydent jest z pokolenia, które lepiej od koni mechanicznych rozumie te tradycyjne (Fot. Abdou.W/Flickr)
Bouteflika to ucieleśnienie historii nowożytnej Algierii. Przyszedł na świat w 1937 r. w sąsiednim Maroku, gdzie jego rodzina schroniła się przed politycznymi prześladowaniami Już w wieku 19 lat zaczął robić szybká karierę w organizacji zbrojnej Frontu Wyzwolenia Narodowego, który wywalczył niepodległość od Francji. Ambitny Abdelaziz błyskawicznie przeskoczył do polityki – najpierw zostając ministrem ds. młodzieży, a potem sześciokrotnym szefem dyplomacji. Wychwalany w kraju i za granicą, geniusz negocjatora pokazał w 1975 r., gdy doprowadził do zwolnienia wszystkich zakładników porwanych na szczycie OPEC przez słynnego terrorystę Carlosa. Chociaż w następnej dekadzie popadł w niełaskę i musiał szukać schronienia na emigracji, wrócił do ojczyzny w latach 90., kiedy targała nią brutalna wojna domowa, która pochłonęła 200 tys. ofiar śmiertelnych Bouteflika dostał poparcie armii i zadanie specjalne: wygasić konflikt. Zrobił to już jako prezydent po wygranych wyborach z 1999 r., od których nie wypuścił już władzy z rąk.
W 2008 r. obalono artykuł 74. konstytucji, który ograniczał liczbę dozwolonych kadencji do dwóch – od tamtej pory było wiadomo, że Bouteflika chce rządzić aż do śmierci, w czym nie przeszkodzi mu nawet fatalny stan zdrowia. W tegorocznej kampanii nie brał w zasadzie udziału, nie pojawił się na ani jednym wiecu wyborczym, w wizytach publicznych wyręczali go bliscy zausznicy, zwłaszcza obecny premier. Media państwowe robiły wszystko, żeby tylko zwiększyć jego szanse na reelekcję: telewizja tak montowała jego spotkania z zagranicznymi politykami i krótkie wystąpienia przed kamerą, żeby nie było widać kłopotów z mówieniem, a jego wczorajszą wizytę w komisji wyborczej – gdzie został dowieziony na specjalnym wózku inwalidzkim – transmitowała na żywo, ale dziennikarze mieli absolutny zakaz zadawania mu pytań. O protestach, na przykład starciach z policją w oddalonym o 120 km od stolicy Rafour, ledwie napomknęła.
Rząd wolał jednak dmuchać na zimne. W całym kraju na ulice wysłano 186 tys. policjantów, 74 tys. żandarmów i 460 tys. żołnierzy. Tym razem władze nie obawia się jednak islamistów, tylko własnej młodzieży. Prawie połowa Algierczyków nie skończyła jeszcze 25. roku życia i nie czuje się reprezentowana ani przez 77-letniego Bouteflikę, ani głównego kandydata opozycji, 69-letniego Aliego Benflisa. Pytani przez zagranicznych dziennikarzy na kogo chcieliby głosować, młodzi wyborcy odpowiadają najczęściej, że wszyscy politycy są skompromitowani i niczym się od siebie nie różnią. Od dwóch miesięcy w stolicy odbywają się regularne manifestacje, nie widziane od czasu Arabskiej Wiosny, wówczas perfekcyjnie rozbrojonej przez obóz rządzący. Organizatorzy z organizacji Barakat (pol. „Dosyć”) żądają reformy całego systemu i skończenia z głębokim algierskim nepotyzmem (Transparency International ocenia, że Algieria jest 94. najbardziej skorumpowanym krajem świata). Według Human Rights Watch, ich strony internetowe były w ostatnich tygodniach blokowane, demonstranci brutalnie bici przez policję, a najaktywniejsi działacze prewencyjnie aresztowani.
Wyniki wczorajszych wyborów będą znane dopiero za jakiś czas, ale nikt nie ma najmniejszych wątpliwości, że urzędujący prezydent zachowa władzę. Pytanie tylko, na ile jego własny paraliż udzieli się buntującej młodzieży.
No. Ale polskiego czytelnika to nie interesuje.
Warto dodać, że tegoroczne wybory miały być najbardziej demokratyczne w historii, po raz pierwszy Algieria miała wpuścić wielu zagranicznych dziennikarzy (otrzymanie wizy dziennikarskiej do tego kraju graniczy z cudem) – według wypowiedzi przedstawicieli władz z samej Francji miało być ok. 160 dziennikarzy. W praktyce liczba prasowych obserwatorów wyborów ograniczyła się raczej do kilkunastu, może kilkudziesięciu; akredytacje nie otrzymały nawet największe stacje i agencje (zresztą Algieria w przeszłości odmawiała już wiz dziennikarskich nawet generalnie lubianej w tej części świata Al-Jazeerze).
Albo patrza na pobliska Tunezje. Tam po 3 latach chaosu powstal rzad pro-rozwojowcyh specjalistow. I nawet po 4-rech miesiacach widac juz pierwsze skromne efekty. Jak sie zreszta patrzy na gabinet Mehdi Jomaa’y to wyglada on (jezeli sie wezmie kryterium naukowo-biznesow) na prawde super imponujaco.
Pozdrowienia z … Lodzi 🙂
Piotr
Dziennikarzy nie wpuscili, narzędzia do organizacji protestów nie zachwycają (przecież 3G jest w Algierii dopiero od kilku miesięcy i dostęp ma do niego tylko 50 tys. osób), a propaganda pracuje pełną parą (vide ta piosenka wyborcza, która spiewa kilkudziesięciu artystów).
W 2008 r. miałem na studiach egzamin z życia społeczno-politycznego Maghrebu, którego tematem było z grubsza „Opisz nadchodzącą Arabską Wiosnę”. I, podobnie jak większosć studentów, w tym samych Algierczyków (choć akurat francuskich), prorokowałem, że za kilka lat zacznie się własnie w Algierii, a jak już wybuchnie, to zmiecie dotychczasową scenę polityczną. Jak widać, Bouteflika nie bez powodu tyle lat utrzymał się w siodle i swoje przewidywania mogę odłożyć na półkę z napisem „science fiction”.