Noworoczna impreza, wystrój jak ze studniówki w Domu Strażaka, mężczyźni w średnim wieku z zapałem ubijający mąkę ryżową na słodkie ciasteczka, wspominkowe zdjęcia z Halloween i wspólnych akcji humanitarnych, w tle wychwalające szefa nagrania, których nie powstydziłby się Jarząbek Wacław. A przedstawiający to wszystko filmik jest zamieszczony na witrynie internetowej przeciwników zażywania narkotyków. Ktoś nieuważny mógłby pomyśleć, że to akcja reklamowa jakiejś organizacji charytatywnej, albo grupy kościelnej. Nic bardziej mylnego.

To autopromocja japońskiej mafii. Dla której problemy z wizerunkiem są ostatnio coraz poważniejszym problemem.

Yakuza AsakusaYakuza twierdzi, że narkotyków nie potrzebuje. Jak widać, wystarczający odjazd ma i bez nich (Fot. Leo Uehara/Flickr)

Yakuza najwyraźniej oszczędza na specach od pijaru, bo nie dość, że jak na współczesne standardy witryna wygląda tragiczne, to jeszcze została zarejestrowana pod niemożliwym do zapamiętania adresem zenkokumayakubokumetsudoumei.com. Co z grubsza oznacza: Narodowa Liga na rzecz Delegalizacji Narkotyków. Jej działacze uważają, że „powinny być wyeliminowane z życia społecznego”. To cytat z ich idola, Kazuo Taoki – zmarłego trzy dekady temu „szefa szefów”, twórcy potęgi Yamaguchi-gumi (największego z gangów Yakuzy) który na początku lat 60. postawił sobie za punkt honoru zwalczyć narkomanię w Japonii. Od tamtej pory wytatuowani bandyci lubią okłamywać opinię publiczną, że nie brudzą sobie rąk dilerką.

W rzeczywistości japońscy gangsterzy sprowadzają narkotyki do ojczyzny już od kilku dekad, a w ich poszukiwaniu nawiązują kontakty handlowe na całym świecie. Jeszcze w latach 80. działali głównie w osławionym Złotym Trójkącie na pograniczu Birmy, Laosu i Tajlandii, ale tylko w ciągu ostatnich kilku lat zostali złapani na handlu z Irańczykami, przemycie towaru przez Turcję, byli pod takimi zarzutami więzieni w Korei Północnej i na Filipinach, a w Chinach po prostu rozstrzeliwani. Wcześniej Yakuza rzekomo zlecała przemyt narkotyków na rodzime wyspy kolegom po fachu z Korei Południowej, ale od jakiegoś czasu najwyraźniej zajmuje się tym już sama, bo jej członkowie coraz częściej wpadają w ręce policji na gorącym uczynku, np. w maju zeszłego roku na lotnisku w Tokio zatrzymano wysłanników Sumiyoshi-kai (drugi największy gang Yakuzy), którzy szmuglowali nielegalny towar w… suszonych śliwkach. Przestępcom wydawało się, że przemkną niezauważeni, bo mieli ze sobą niecały kilogram narkotyków – w Japonii najpopularniejszą nielegalną używką jest amfetamina, ale lokalna mafia nie zajmuje się jej produkcją, dlatego uliczne ceny są nawet kilkadziesiąt razy wyższe niż w krajach Zachodu. Dzięki czemu gangsterzy mogą się szybko obłowić, co kusi wielu z nich: w 2010 r. za handel lub posiadanie aresztowano w sumie 7 tys. członków Yakuzy.

Jej szefowie wolą jednak udawać, że to nieprawda i przywdziewać szaty obrońców moralności. Głównie dlatego, że czasy są dla nich niewesołe.

Do tej pory wytatuowani bandyci czuli się niemal bezkarni, bo mieli szerokie polityczne wpływy. Tuż po II Wojnie Światowej okupujące kraj Stany Zjednoczone obawiały się przejęcia władzy przez popularnych wówczas socjalistów. Żeby do tego nie dopuścić, hojnie sponsorowały konserwatywną Partię Liberalno-Demokratyczną, która rządziła Japonią niemal nieprzerwanie przez pół wieku. Dziennikarz „New York Times’a” i zdobywca nagrody Pulitzera Tim Weiner pisze w książce „Dziedzictwo Popiołów. Historia CIA”, że amerykański wywiad wysługiwał się w tym celu Yoshio Kodamą, szefem Yakuzy ze świetnymi kontaktami wśród polityków PLD. Naznaczony przez Biały Dom antykomunistyczny premier Nobosuke Kishi był tak silnie powiązany z przestępczością zorganizowaną, że pewnego razu wpłacił nawet kaucję za osadzonego w areszcie ważnego członka Yamaguchi-gumi. W 1994 r. ówczesny minister transportu Shizuka Kamei przyznał publicznie, że jeden z szefów tego klanu wpłacał pieniądze na jego prywatne konto, ale mimo to nie podał się do dymisji i utrzymał stanowisko. Według licznych plotek, do Yakuzy miał też należeć wytatuowany na całych plecach dziadek Junichiro Koizumiego, premiera w latach 2001-2006. Mafia na wszelki wypadek utrzymywała jednak bliskie kontakty ze wszystkimi stronami na scenie politycznej. W 2007 r. dwa największe syndykaty oficjalnie ogłosiły, że popierają Partię Demokratyczną i wzywają swych członków do głosowania na jej kandydatów. Gdy dwa lata później ugrupowanie zdobyło władzę , ministrem odpowiedzialnym za prywatyzację poczty w jego gabinecie został… Shizuka Kamei, ten od konta bankowego. Dla wielu politologów nie było to żadnym zaskoczeniem – jeszcze będąc w opozycji Demokraci blokowali uchwalenie wzorowanej na amerykańskich rozwiązaniach ustawy do walki z przestępczością zorganizowaną.

Przeciętnym Japończykom cierpliwość skończyła się jednak po tym, jak członek Yakuzy zamordował w 2007 r. burmistrza Nagasaki za to, że ten nie pozwalał zlecać robót publicznych firmom powiązanym z gangsterami. Po tym zabójstwie policja przestała się oglądać na polityków i bezlitośnie ściga gangsterów nawet tam, gdzie wcześniej wolała przymykać oko – trzy lata temu śledczy wstrząsnęli Japonią rozbijając siatkę, która ustawiała pojedynki w uznawanym za święte sumo. W 2010 r. za kratki trafił Kiyoshi Takayama, człowiek uznawany za Numer Dwa w całej Yakuzie. To też upór policjantów sprawił, że jesienią 2011 r. weszło w życie prawo, zgodnie z którym każdy kto przyjmuje pieniądze od gangsterów, albo im je wpłaca (nawet jeżeli to wymuszony szantażem haracz) popełnia przestępstwo – w efekcie brania zleceń na wizytówki gangsterów publicznie odmówił Związek Drukarzy z Kobe. Buddyjscy mnisi z prestiżowej świątyni Enryakuji niedaleko Kioto, gdzie dotąd często można było spotkać modlących się wytatuowanych mafiozów, publicznie ogłosili, że nie będą im już pozwalać na aktywne uczestniczenie w ceremoniach religijnych. Doszło nawet do tego, że niektóre gangi musiały urządzać prywatne pogrzeby na własnych gruntach.

Czystka nie ominęła mediów. Tora-san to utrzymujący się z ulicznej sprzedaży włóczęga i bohater najpopularniejszej japońskiej serii filmów telewizyjnych: przez ćwierć wieku nakręcono ich 48. W pierwszej części Tora-san odwiedza dzielnicowe biuro Yakuzy, żeby okazać szacunek miejscowemu bossowi. Ale od dwóch lat widzowie już tego nie zobaczą, bo scena została wycięta. Nie będzie ich też zabawiał Shinsuke Shimada, od lat 90. najpopularniejszy prezenter telewizyjny w kraju, który u szczytu kariery prowadził aż pięć programów autorskich w tygodniu – w sierpniu 2011 r. komik ze łzami w oczach ogłaszał przejście na przymusową emeryturę, po tym jak prasa ujawniła, że był w zażyłych stosunkach z przestępcami z Yamaguchi-gumi.

W przeciwieństwie do niego Keishu Tanaka nie płakał, ale jego dymisja w październiku 2012 r. była symboliczna: polityk pełnił rolę ministra sprawiedliwości, gdy wyciekły informacje, że przed laty był honorowym gościem na ślubie wysoko postawionego mafioza, na cześć którego wznosił górnolotny toast – media spekulowały, że mógł też stać za umorzeniem śledztwa w sprawie prania brudnych pieniędzy przez innego członka tego samego gangu. Rok wcześniej ze stanowiska ministra spraw zagranicznych musiał zrezygnować Seiji Maehara, kiedy ujawniono, że przyjmował pieniądze od fasadowej firmy Yamaguchi-gumi. Takie same zarzuty pojawiły się także wobec ministra finansów Koriki Jojimy, ale polityk nie zdążył się podać do dymisji, bo w międzyczasie jego ugrupowanie przegrało wybory. I chociaż w ponownie rządzącej PLD wciąż nie brak działaczy sprzyjających światu przestępczemu, to premier Shinzō Abe raczej się do nich nie zalicza: kilka lat temu gangsterzy obrzucili nawet jego dom koktajlami mołotowa.

Naga YakuzaGangsterzy nie mają nic do ukrycia. Poza tym, że dilują na rogu (Fot. elmimmo/Flickr)

Japońska mafia przechodzi dziś poważny kryzys, próbuje więc ratować sytuację biorąc Japończyków na litość i przypominając im, jak ofiarnie zachowywała się podczas katastrofalnych trzęsień ziemi. Odwołuje się przy tym do starego mitu. „Yakuza” to slangowe słowo oznaczające przegraną w tradycyjnej grze karcianej: powszechnie uważa się, że korzenie japońskiej mafii sięgają zawodowych szulerów, którzy w XVII w. wędrowali po kraju w poszukiwaniu naiwnych. Ale sami gangsterzy wolą się nazywać Ninkyō Dantai („grupami humanitarnymi”) i powielać stereotyp Robin Hooda, jakim cieszyli się ich przybrani patroni. Machi-yakko były grupami samoobrony założonymi przez drobnych handlarzy, którzy nie chcieli się dawać terroryzować bandom wyjętych spod prawa samurajów. Chociaż same szybko zamieniły się w zwykłe kryminalne gangi i zostały wytępione przez szogunów jeszcze w XVII w., to dwieście lat później stały się bohaterami wierszy, piosenek ludowych i sztuk teatralnych, których autorzy wychwalali szlachetne czyny ich członków. Najsłynniejszy z nich, Chobei Banzuiin, ratował młode dziewczyny z rąk gwałcicieli i doprowadzał do ślubu japońskich Romea i Julii, więc można było przymknąć oko na to, że na co dzień żył z pieniędzy, jakie robotnicy przepuszczali w jego kasynie.

Dzisiejsza Yakuza też chce przekonać Japończyków, że więcej z niej pożytku, niż szkody: przecież otwarcie potępia zażywanie narkotyków. A, że czerpie z nich pokaźne zyski, to już najwyraźniej inna sprawa i o tym na topornej witrynie Yamaguchi-gumi raczej filmików nie będzie.

No. Ale polskiego czytelnika to nie interesuje.

5 odpowiedzi

  1. Być może czerpią korzyści ze sprzedaży narkotyków i pewnie na co dzień członkowie Yakuzy nie kierują kółkami przystrajania bukietów w lokalnych społecznościach, ale jakoś nie przypominam sobie, by w Polsce osoby powiązane z przestępczością zorganizowaną rzucały się, by pomóc podczas powodzi stulecia, czy innych tragicznych wydarzeń. Nawet jeśli to tylko PR-owa zagrywka (a pewnie tak było) i tak moralnie japońska mafia wydaje mi się o niebo lepsza od tych z naszego regionu. Na oko laika ta organizacja ma zasady, których twardo się trzyma. A że przy okazji opłacą jakiegoś polityka? Jedyna różnica pomiędzy Polską, a Japonią w tek kwestii jest taka, że w Japonii politycy nie precyzują jakie mają być firanki w Mercedesie-łapówce.

  2. Ulegasz romantycznemu mitowi Yakuzy, który gangsterzy sami rozpowszechniają.

    Np. jest dość popularna lokalna seria książek o miejscowej mafii (taki tutejszy pulp), której autor to Goro Fujita – samy były bandzior, który na kartach powieści wychwala rycerskość byłych kolegów, postacie zapełniające produkowane przez niego strony to praktycznie czysty honor na dwóch nogach. Tymczasem według miejscowych dziennikarzy zajmujących się przestępczością, to cukierkowa wizja oderwana od rzeczywistości.

    Podobnie jest z filmami. W 2007 r. z wydziału do walki z przestępczością zorganizowaną tokijskiej policji wyciekły dokumenty, z których wynikało, że gang Goto-gumi kontroluje jedną z trzech największych firm produkcyjnych w japońskim przemyśle kinowym. Istnieje więc cały gatunek filmowy poświęcony Yakuzie. Chociaż przytłaczająca większość tych produkcji to straszliwy kicz, to dopóki główni bohaterowie są przedstawiani na wzór machi-yakko w XIX-wiecznym teatrze, czyli jako brutalni ale sprawiedliwi ludzie honoru, ich twórcy nie muszą się niczego obawiać. Gorzej, jeżeli wychodzą poza kanon. W 1992 r. Itami Jyuzo nakręcił popularną wśród kinomanów parodię, w której mafiozi to kłamliwe półgłówki. Natychmiast po premierze został brutalnie poturbowany, a pięć lat później zginął w tajemniczych okolicznościach. Dziennik „Yomiuri Shimbun” dotarł do gangsterów, którzy przyznali, że zmusili reżysera do skoczenia z budynku.

    W rzeczywistości gangsterzy wcale nie trzymają się tak żelaźnie tych swoich osławionych zasad, a na codzień żyją przecież z takich rzeczy jak haracze, zastraszenia, przymuszanie kobiet do prostytucji itp. Od lat 90. widać też ich coraz większą aktywność w sektrze biznesowym – oszustwa finansowe na wielką skalę nie pomagają w zmniejszeniu japońskiego długu publicznego (najwyższego na świecie).

    Ekstra tatuaże i ładne garnitury, ale bandyci to wciąż bandyci.

    Pzdr

  3. Strona PR-owa jest nie dosyć, że śmieszna to i zupełnie niezabezpieczona. Można, znaleść adres, telefon, e-mail, etc.
    Prowadzi, to (pewnie przemiły i rycerski pan Uato), który mieszka oto w takim przytulnym domku w Kobe.
    http://screencast.com/t/CY4wXwfF
    Dla nie wtajemniczonych tak nie wygląda normalny japoński dom.
    Narkotykami handlują na potęgę i bezwględnie wykorzystują to do wciągania młodych dziewczyn w nocny biznes.
    Mechanizm jest z reguły następujący. Wciągają młodą dziewczynę w długi (w różnoraki sposób), później dług musi odpracować zarabiając w ich klubach na najróżniejszy sposób. Pieniądze, które tym dziewczyną jeszcze zostaną wydają w host klubach (90% klientek to prostytutki / aktorki filmów dla dorosłych). Kluby te są oczywiście prowadzone przez Yakuzę, gdzie specjalni szkoleni lokalni plejboje ograbiają klientki z ostatniego yena.
    Fukushima i ichnia „pomoc” tam to odzielna historia o „rycerskości” poczynań Yakuzy. Działalność „w biznesie” zresztą też.
    Mafia jak to mafia. Jest rakiem na społeczeństwie i hamulcem w rozwoju i niszcząca życie ludziom.

    Pozdrawienia z Tokio
    Piotr

  4. Wow. Jestem pod dużym wrażeniem znalezienia domu pana Uato. Teraz zaczynam się cieszyć, że pod mój aktualny adres zamieszkania nie jest w stanie podjechać samochód.

    Pzdr dla Tokio.

  5. Przyznam że po przeczytaniu tego tekstu mam wrażenie że „dotarłem do końca internetu”. No, ale to Japonia, więc wiadomo..

Możliwość komentowania została wyłączona.