Nie chciał tego awansu. Pracował dla firmy od równo pół wieku, a od ponad dwóch dekad był jej „człowiekiem numer dwa”, ale przez cały ten czas chorobliwie unikał rozgłosu. Choć był jednym z najbardziej znanych ludzi w kraju, udzielił w życiu tylko jednego wywiadu. Przeszedł kilka operacji plastycznych, żeby zmienić wygląd twarzy. Dla zmylenia ciekawskich potrafił się kilkakrotnie przebierać w ciągu podróży. Te odbywał jednak coraz rzadziej – przed laty zaszył się w górach, a kontakty ze światem zewnętrznym ograniczył do niezbędnego minimum.

Od przedwczoraj nie ma jednak wyboru: Ismael Zambada został szefem Kartelu z Sinaloa, najpotężniejszej organizacji przestępczej w Meksyku. Niespodziewanie, bo w policyjnej akcji (rozpoczętej dopiero w połowie tego miesiąca) sam miał trafić za kratki, tymczasem ostatecznie aresztowano jego dotychczasowego przełożonego – Joaquína Guzmána, najbardziej poszukiwanego bandytę na świecie.

ChapoJak się okazuje, do soboty na czele największej organizacji przestępczej Meksyku stał Super Mario (Fot. Fuerzas Armadas de México)

W mieszkaniu numer 401 zabrakło typowego asortymentu meksykańskich narkobaronów – żadnych inkrustowanych złotem kałasznikowów, ani wysadzanych brylantami pistoletów, jakie tutejsza policja z reguły prezentuje na konferencjach prasowych po ważniejszych aresztowaniach. Zamiast ekstrawaganckiej broni, w trzypokojowym apartamencie na czwartym piętrze znaleziono między innymi różową walizkę i niedbale porozrzucane damskie ubrania, męski koszulki marki Calvin Klein, leki na niestrawność. Choć pacjent może obył się bez tych ostatnich: na patelni zostały jeszcze resztki smażonej fasoli. Na ciche osiedle, gdzie mieszkania mają głównie Amerykanie z klasy średniej odwiedzający nadmorski Mazatlán w wakacje, Joaquín Guzmán wprowadził się po cichu zaledwie w czwartek, a już w sobotę o 6:40 rano wyprowadzał się z niego skuty kajdankami przez żołnierzy ze służb specjalnych.

Że coś się święci, miejscowa prasa wyczuła już tydzień wcześniej, ale nikt nawet nie podejrzewał, że w ręce policji wpadnie właśnie szef Kartelu z Sinaloa. Sami śledczy na początku celowali bowiem w Ismaela Zambadę: 12 lutego aresztowali Enrique Sandovala Romero, szefa jego prywatnego komanda płatnych zabójców, a trzy dni później zatrzymany został Jesús Peña, osobisty ochroniarz „człowieka numer dwa” największego meksykańskiego gangu. W międzyczasie ujęto jeszcze dziewięciu innych ważnych przestępców, a któryś z nich musiał zacząć sypać, bo organy ścigania wpadły na trop. W ciągu tygodnia przeszukały kilkanaście domów, w których Guzmán miał w zwyczaju bywać. Odkryto w nich zamaskowane wejścia do podziemnych tuneli prowadzących do miejskiej sieci kanalizacyjnej: w razie zagrożenia, przestępca mógł się nimi ewakuować, korzystając z tego, że drzwi wejściowe do domów wzmocniono tak skutecznie, że ich wyważenie zajęłoby policji długie minuty. Ostateczne aresztowanie gangstera odtrąbili z sukcesem wszyscy możliwi oficjele, z prezydentem kraju na czele.

„Mały”, jak nazywano Guzmána ze względu na mikry wzrost, dosłownie urodził się, żeby być przestępcą. Przyszedł na świat w Badiraguato, gdzie uprawia się najwięcej marihuany w całym Meksyku: jej przemyt do Stanów jest od połowy XX w. głównym źródłem dochodu dla miejscowych chłopów, z których wielu wspięło się na szczyty krajowej narko-hierarchii. Wśród nich był wujek „Małego”, Pedro Avilés Pérez, pierwszy wielki szef, który z wieśniaków-amatorów zrobił profesjonalną organizację przestępczą, do której wciągnął nastoletniego jeszcze siostrzeńca. Avilés zginął w strzelaninie pod koniec lat 80., ale schedę po nim przejął jego najbliższy przyjaciel Miguel Ángel Félix Gallardo, który przerósł poprzednika rozmachem. Zawarł sojusz z politykami, oferując im głosy za nietykalność, postawił się Kolumbijczykom, windując własny gang na ten sam poziom, który wcześniej okupowali jedynie producenci kokainy, a dzięki specyficznemu systemowi wasalnemu rozciągnął swoją władzę na niemal cały świat przestępczy Meksyku, zostając prawdziwym „szefem szefów”.

Przez cały ten czas Guzmán podpatrywał swojego zwierzchnika i pilnie odrabiał lekcje. Gdy na początku lat 90. z różnych powodów Gallardo zaczął tracić wpływy, a jego kartel rozpadł się na rywalizujące ze sobą grupy, „Mały” okazał się nie tylko zdolnym uczniem, ale wręcz kryminalnym geniuszem. Przez lata cierpliwie wycinał konkurentów, poszerzał swoje terytorium kawałek po kawałku, skrupulatnie prał miliardy dolarów w renomowanych zagranicznych bankach i globalizował własny gang: dziś jego wysłannicy działają od Kanady po Australię. W Sinaloa śpiewano o nim piosenki, a on sam stawał się na wpół legendą, między innymi dlatego, że przez lata pozostawał nieuchwytny, przynajmniej pięciokrotnie wymykając się ścigającym go agentom dosłownie spod nosa.

Dlatego dziś część prasy spekuluje, czy potężny Guzmán faktycznie został złapany, czy raczej sam dał się aresztować?

To wbrew pozorom nie bezpodstawne pytanie. W trwającej kilka lat de facto wojnie domowej, która pochłonęła już 100 tys. ofiar, meksykańska policja i wojsko zwalczały głównie konkurentów Kartelu z Sinaloa, prowokując domysły, że ciche porozumienie polityczne z czasów Gallardo wciąż obowiązuje pod kierownictwem jego następcy – wszak organizacja Guzmána, jako jedyny gang w kraju, nigdy nie ogłosiła, że „idzie na wojnę z państwem”. Zresztą „Mały” już raz dobitnie pokazał, że ma się z władzą za pan brat. Swoją pozycję tak naprawdę zbudował, gdy po raz pierwszy siedział w więzieniu, bez problemu kierując własną organizacją zza krat. Jako więzień cieszył się podejrzanie wielkimi przywilejami, do legendy przeszły urządzane w jego celi narkotykowe imprezy z luksusowymi prostytutkami, na które zapraszał kolegów z zewnątrz. Oficjalnie sam wydostał się na wolność ukryty w furgonetce z praniem. Jednak w swojej bestsellerowej książce „Los señores del narco”, dziennikarka Anabel Hernández udowodniła, że w rzeczywistości opuścił mury więzienia przebrany w mundur i w towarzystwie policyjnej eskorty… dzień po tym, jak władze ogłosiły jego ucieczkę! Stąd dzisiejsze spekulacje, że aresztowanie jest w rzeczywistości sprytną zagrywką: rząd ogłasza wielki sukces, Guzmán bezpiecznie kryje się w więzieniu przed konkurencją, Kartel z Sinaloa po cichu pomaga wojsku wykończyć konkurencję, a następnie zaprowadza własny „pax romana”, dzięki czemu w kraju jest spokój i wszyscy są zadowoleni.

Być może jednak wpadki najbardziej poszukiwanego gangstera nie tłumaczą wcale teorie spiskowe. Wszak jeszcze trzy tygodnie temu Dział Zagraniczny informował, że najmłodsza generacja meksykańskich gangsterów – w tym synowie Guzmána – ma absurdalny stosunek do zasad bezpieczeństwa i obszernie informuje o swoim życiu prywatnym w mediach społecznościowych. Jeżeli więc „Mały” został namierzony dzięki pomocy Twittera, to jego następca nie ma się z czego cieszyć: syn Ismaela Zambady jest równie niefrasobliwy, co jego koledzy.

Nowy szef Kartelu z Sinaloa do swojej przyszłości wydaje się jednak podchodzić wyjątkowo filozoficznie. W bardzo osobistym wywiadzie udzielonym w 2010 r. tygodnikowi „Proceso”, Zambada refleksyjnie fantazjuje, że któregoś dnia odda się w ręce sprawiedliwości dla „przykładu – rozstrzelają mnie, zapanuje euforia, a po kilku dniach wszyscy się zorientują, że nic się nie zmieniło”. Dziennikarzowi dociekającemu, dlaczego tak mało wagi przykłada do śmierci szefostwa, odpowiada: „Jeżeli chodzi o bossów, to nie ma znaczenia, czy się ich zamyka, zabija, czy ekstraduje. Ich następcy już tu są”.

No. Ale polskiego czytelnika to nie interesuje.

4 odpowiedzi

Możliwość komentowania została wyłączona.