Gustavo Petro pogrzebały śmieci. I ta przenośnia wcale nie jest tak daleka, jak się wydaje. W grudniu zeszłego roku burmistrz Bogoty postanowił oczyścić finanse miasta: zamiast płacić ciężkie pieniądze prywatnym firmom śmieciarskim, ich zadania powierzył nowo utworzonej spółce publicznej. Ale zapomniał, że chociaż na ulice kolumbijskiej stolicy codziennie trafia 4,5 tys. ton odpadków, to tuż przed świętami ich ilość się podwaja – służby miejskie nie były na to właściwie przygotowane, brakowało im między innymi sprzętu, więc metropolia zaczęła tonąć w śmieciach i najzwyczajniej w świecie śmierdzieć. Po trzech dniach do kosza trafiła sama reforma, a w Bogocie zapanowały stare porządki.
Konsekwencje bałaganu Petro poniósł wczoraj: decyzją Prokuratora Generalnego został zdjęty z urzędu i dostał 15-letni zakaz wykonywania funkcji publicznych, co de facto oznacza odebranie biernego prawa wyborczego. Kilka godzin po ogłoszeniu tego wyroku na głównym placu Bogoty zebrało się 40 tys. demonstrantów protestujących przeciwko takiemu potraktowaniu polityka. Również kolumbijski Minister Sprawiedliwości nie krył gorzkich słów pod adresem Prokuratora Generalnego. Nic dziwnego – sprawujący tę funkcję Alejandro Ordóñez otwarcie wykorzystuje ją bowiem do prześladowania tych, którzy mają nieszczęście mieć inne poglądy od niego samego.
Pracownicy miejskich zakładów oczyszczania pracują dzielnie, ale jedyne co zmiotą, to człowieka, który dał im posadę (Fot. Gustavo Petro Urrego/Flickr)
Ordóñez miał być cukiernikiem. Najmłodszy z pięciorga rodzeństwa, całe dzieciństwo spędził pomagając ojcu i braciom w fabryce czekoladek w rodzimej Bucaramandze: mieszał masę, kontrolował temperaturę w piecach, ręcznie pakował towar. Ale jezuici, którzy prowadzili jego liceum, pchnęli go w inną stronę – po zrobieniu matury, chłopak poszedł studiować prawo na katolickim uniwersytecie, a potem wstąpił do seminarium. Od pełnego przejścia w stan duchowny odwiodła do dopiero Beatriz, przyszła żona i matka jego trzech córek. Mimo to, w swoich dzisiejszych decyzjach Prokurator Generalny zachowuje się, jakby w rzeczywistości był Wielkim Inkwizytorem.
Jeszcze w pracy magisterskiej Ordóñez silnie krytykował wszelkie ustroje polityczne, w których władza nie pochodzi bezpośrednio od Boga: demokrację pogrąża więc ukrzyżowanie Chrystusa, do którego doprowadziło głosowanie, a nazizm wynikał oczywiście z ateizmu. Po latach w jednej ze swoich książek zabrał się też za modny dziś i nad Wisłą temat, studia nad gender nazywając tragedią. Musiało więc być dla niego ciężkie do zniesienia, że Kolumbia oficjalnie nie ma żadnej religii państwowej. Od lat stara się to jednak zmieniać na własną rękę. Gdy w 2000 r. dzięki poparciu Kolumbijskiej Partii Konserwatywnej (w szeregi której wstąpił jeszcze jako student, a potem z jej ramienia był między innymi radnym) został wybrany na szefa Rady Państwa, najwyższego organu rozstrzygającego spory kompetencyjne w administracji, kazał usunąć z sali plenarnej portret generała Francisco de Pauli Santandera (jednego z ojców niepodległości kraju, wieloletniego prezydenta znanego z głębokiego poszanowania dla prawa) i zastąpić go krzyżem. Niedługo później pozwał miejscową gazetę za opublikowanie erotycznej wersji „Ostatniej Wieczerzy” Leonarda Da Vinci – tym razem poszedł drogą prawną, bo jeszcze w czasach uniwersyteckich miał zwyczaj publicznie palić magazyny pornograficzne na stosie.
Uczestniczenie wyłącznie w mszach odprawianych po łacinie i trzymanie wody święconej we flakonie przymocowanym do drzwi wejściowych od domu to jedno. Ale Alejandro Ordóñez nie poprzestaje na krucjacie religijnej w życiu prywatnym, przenosi ją też na sferę publiczną. Gdzie ma nad wyraz szerokie uprawnienia. W czerwcu Trybunał Konstytucyjny uznał, że pary homoseksualne mają takie samo prawo do zakładania rodziny, jak heteroseksualne – na podstawie tej decyzji już we wrześniu w Bogocie oficjalnie pobrała się pierwsza para tej samej płci. Ale małżeństwo cieszyło się niecałe dwa tygodnie, bo tyle wystarczyło Prokuratorowi Generalnemu, żeby skutecznie anulować zawarcie tego związku. Podlegający mu urzędnicy dostali też polecenie, żeby blokować wszelkie podobne inicjatywy. Mimo, że miejscowe prawo od 2006 r. zezwala na aborcję (w przypadku nieodwracalnego upośledzenia płodu, ciąży powstałej w wyniku gwałtu, lub gdy zagraża ona życiu i zdrowiu matki), Ordóñez odmawia uznania litery prawa i wciąż uważa ją za przestępstwo. Mimo, że handel koką, kokainą i marihuaną był przez dziesięciolecia podporą przestępców i partyzantów trzymających w szachu jego własną ojczyznę, a osławiona „wojna przeciw narkotykom” okazała się całkowitą klapą, Prokurator Generalny nie dopuszcza myśli o ich zalegalizowaniu, a decyzję Trybunału Konstytucyjnego o depenalizacji małej ich ilości na własny użytek skrytykował jako działanie międzynarodowego lobby farmaceutycznego.
Temperament niedoszłego cukiernika nie pozwala mu mieszać tylko w sprawach sumienia. Z ochotą bierze się też za politykę i to międzynarodową. W zeszłym roku stwierdził, że Międzynarodowy Trybunał Sprawiedliwości nie ma prawa decydować przebiegu kolumbijskich granic, chociaż w dyspucie terytorialnej z Nikaraguą organ sądowy ONZ przyznał rację właśnie Bogocie. Nie podoba mu się też, że samoloty z Nikaragui do Wenezueli latają wzdłuż kolumbijskich wód terytorialnych. A ostatnio najwięcej wysiłków poświęca lewackim partyzantom. Wysłannicy FARC od roku negocjują z przedstawicielami rządu warunki złożenia broni, domagając się przy tym częściowej amnestii. Ordóñez od miesięcy publicznie krytykuje rozmowy i zapowiada, że jako Prokurator Generalny nie odpuści żadnemu partyzantowi. Jeszcze w 2010 r. dla przykładu ukarał senator Piedad Córdobę za pośredniczenie pomiędzy rządem a FARC – jego decyzją została usunięta z izby wyższej parlamentu, oraz dostała 18-letni zakaz sprawowania funkcji publicznych.
Część ekspertów uważa, że wczorajsza decyzja w sprawie burmistrza Bogoty jest w rzeczywistości wymierzona właśnie w rozmowy pokojowe. Gustavo Petro to przecież były aktywista miejskiej lewicowej partyzantki M-19, która zdemobilizowała się w latach 90. i przekształciła w partię polityczną. W wyborach prezydenckich sprzed dwóch lat zajął czwarte miejsce i mimo, że jako burmistrz Bogoty okazał się wybitnie nieudolny, to wielu ekspertów podejrzewało, że w przyszłorocznym wyścigu po najważniejsze stanowisko w kraju mógłby zostać kandydatem lewicy. Ordóñez jednym ruchem odebrał mu tę możliwość, oraz wysłał czytelny sygnał dla wyborców prawicy: w szeregach Kolumbijskiej Partii Konserwatywnej plotkuje się, że Prokurator Generalny sam wejdzie do gry o prezydenturę, rzucając rękawicę obecnie rządzącemu Juanowi Manuelowi Santosowi, który dla radykałów okazuje się zbyt liberalny. W całym tym zmieszaniu mało kto dziś pamięta, że odwołany wczoraj burmistrz Bogoty, gdy jeszcze był senatorem sam głosował za desygnowaniem Ordóñeza na jego obecne stanowisko.
No. Ale polskiego czytelnika to nie interesuje.