Jeden urodził się w 1963 r., jest Niemcem i ma czwórkę dzieci. Drugi to Amerykanin, przyszedł na świat dziewięć lat wcześniej, a o życiu osobistym nie opowiada. Tyle z grubsza wiadomo o Andreasie Jacobsie i Gregorym Page’u – w kolorowej prasie się nie pojawiają, w tej poważniejszej też rzadko, w telewizyjnych quizach nie padają pytania na ich temat, nikt nie układa o nich piosenek, ani nie pisze ich biografii. Choć to jedni z najpotężniejszych ludzi na świecie: od ich decyzji zależy jak będziemy spędzać święta, Walentynki czy Dzień Matki. I czy w Afryce Zachodniej wybuchnie wojna, czy nie.

A wszystko dlatego, że tych dwóch panów ma decydujące zdanie w produkcji czekolady. Dziś bardziej, niż kiedykolwiek.

CzekoladkiChłopiec musi się spieszyć, bo już za chwilę wszystkie te czekoladki będą smakować identycznie (Fot. Stefan Schmitz/Flickr)

Andreas Jacobs to prezes firmy Barry Callebaut, która w czerwcu – po wykupieniu jednego z mniejszych konkurentów za 860 mln dolarów – stała się największym przetwórcą kakao na świecie. Za chwilę może jednak stracić ten tytuł na rzecz Cargill: koncern spożywczy, którego szefem jest z kolei Gregory Page, ma do końca roku przeprowadzić identyczną transakcję, tyle, że wartą aż 2 mld dolarów. To epilog trwających wiele lat fuzji i przejęć, dzięki którym oba przedsiębiorstwa będą razem kontrolować 2/3 całego rynku.

To zła wiadomość dla Belgów i ich naśladowców. W 1987 r., kiedy Cargill dopiero stawał się poważnym dostawcą, miał ponad tuzin liczących się konkurentów. Na rozdrobnieniu korzystali drobni wytwórcy, z których słynie zwłaszcza północnoeuropejskie królestwo, gdzie do dziś ponad 2 tys. zakładów produkuje czekoladę według tradycyjnych receptur – jeszcze dwie dekady temu, dla uzyskania odpowiedniego smaku, mogli bez trudu zamawiać konkretne mieszanki miazgi i masła kakaowego. Dziś smakosze narzekają, że legendarne belgijskie czekoladki coraz mniej się od siebie różnią, bo przetwórcy kakao zamiast wielu różnych wariacji, wolą oferować jeden standardowy produkt: tak wychodzi taniej. Im więcej rynku będą więc kontrolować Barry Callebaut i Cargill, tym mniejszy wybór w cukierni będą mieli konsumenci – słodki przysmak będzie się różnił już tylko logiem producenta, a nie smakiem. Z podobnym problemem od jakiegoś czasu zmagają się winiarze: rynek masowy opanowały tanie marki, które mają równocześnie trafiać w gust uśrednionego klienta ze Stanów Zjednoczonych, Polski czy Chin, dlatego zawartość każdej butelki jest identyczna bez względu na rok i miejsce produkcji.

Za przetwórcami kakao stoją jednak wielkie pieniądze. Hurtowa cena czekolady jest dziś niemal o połowę większa niż pięć lat temu, a wszystkie prognozy przewidują, że będzie dalej rosnąć. Według wstępnych szacunków, w te święta ma wręcz paść rekord. To świetna wiadomość dla spekulantów. Na giełdach towarowych można zawierać kontrakty terminowe na przyszłe zbiory jeszcze przed ich faktycznym zasianiem – dla rolników to rodzaj zabezpieczenia przed nieprzewidzianymi wypadkami, ale nieuczciwi inwestorzy mogą w ten sposób sztucznie śrubować ceny, jak w 2008 r., kiedy żonglerka wartością ryżu doprowadziła do zamieszek w wielu z najuboższych krajów świata. Tymczasem w przyszłe zyski z czekolady inwestuje dziś rekordowa liczba przedsiębiorców.

O dorobieniu się na słodkim przysmaku mogą jednak zapomnieć ci, bez których by go w ogóle nie było: rolnicy uprawiający kakao. Co trzecie ziarno na świecie pochodzi z Wybrzeża Kości Słoniowej, chociaż w sklepach w Abidżanie trzeba ze świecą szukać czekoladek rodzimej produkcji, bo niemal cały towar trafia do przetwórni w Europie. Kakaowiec to trudna roślina, bo daje pierwsze owoce dopiero trzy-pięć lat po zasadzeniu, a wymaga sporych nakładów pracy. W Afryce Zachodniej uprawiają go głównie drobni rolnicy, właściciele poletek o powierzchni z reguły oscylującej wokół jednego hektara. Przy zbiorach pomagają im całe rodziny, w tym dzieci, które z tego powodu nie mają szans na dalszy rozwój: według raportu Międzynarodowej Organizacji Pracy z 2005 r., spośród wszystkich nieletnich, którzy pracują przy kakaowcach na Wybrzeżu Kości Słoniowej, do szkoły chodzi zaledwie co trzeci.

Drożejąca czekolada nie oznacza, że uprawiający kakao zarabiają więcej. Międzynarodowi przetwórcy skupują je bowiem wyjątkowo tanio. Ich agenci docierają do indywidualnych producentów, którzy nie mając lepszych perspektyw godzą się na oferowane ceny – eksperci obawiają się, że jeszcze większa dominacja Barry Callebaut i Cargill tylko pogorszy ten stan rzeczy, bo znikną nawet pozory konkurencji. Ich siłę widać już dziś. W zeszłym roku rząd w Abidżanie, chcąc chronić rolników, ustalił minimalną cenę skupu ziarna. Ale kupcy się tym nie przejęli, solidarnie oferując niższe stawki. Mimo rzekomej kontroli ze strony 800 inspektorów, łamiącym prawo nie spadł włos z głowy.

W ten sposób, pośrednio, międzynarodowi przetwórcy kakao decydują również o tym, czy w Afryce Zachodniej będzie spokój, czy wojna. Wielu obserwatorów jest zdania, że chroniczna bieda jest jedną z podstawowych przyczyn konfliktów zbrojnych. Wybrzeże Kości Słoniowej (które pozostaje krajem nisko rozwiniętym właśnie z powodu nadmiernego uzależnienia od kakao) jest dobrym przykładem na poparcie tej tezy, bo skomplikowana sytuacja ekonomiczna kraju była tu w ostatnich latach przyczyną aż dwóch wojen domowych – Dział Zagraniczny informował pobieżnie o przyczynach tej ostatniej, oraz jej formalnym zakończeniu. Uprawę kakaowców na wielką skalę rozwinął Félix Houphouët-Boigny, pierwszy prezydent kraju po uzyskaniu niepodległości w 1960 r. Wybrzeże Kości Słoniowej nie miało wystarczającej siły roboczej do wykarczowania lasów pod rolnictwo, więc przywódca zaprosił imigrantów z sąsiednich państw. Trzy dekady później było ich już tak wielu, że zaczęli stanowić poważną siłę polityczną. Tymczasem Wybrzeże Kości Słoniowej dotknął poważny kryzys gospodarczy, a spadkobiercy Houphouët-Boigny’ego zaczęli gwałtownie szukać kozła ofiarnego. Stworzyli pojęcie Ivoirité, doktrynę dyskryminującą potomków imigrantów, których obarczyli winą za biedę i bezrobocie. Napięcie etniczne rosło, a sytuacja ekonomiczna stała się podłożem konfliktów.

Andreas Jacobs i Gregory Page to świetni menadżerowie i nie bez powodu czują dziś słodki smak sukcesu. Szkoda, że dla wielu innych ma on wyraźnie gorzki posmak.

No. Ale polskiego czytelnika to nie interesuje.

9 odpowiedzi

  1. A jak to się ma do czekolady polskiej produkcji? W sensie, jak się do tego ma to że sięgam po polską czekoladę w sklepie?

  2. Cargill to tak wielka międzynarodowa korporacja, że dziwne by było, gdyby nie istniał polski oddział. 🙂

    Nie do końca rozumiem pytanie – w jakim sensie, „jak to się ma”? Jeżeli pytasz o czekoladę wyprodukowaną przez Cargill (bo tak chyba wynika z drugiego posta), to nie polska produkcja, tylko belgijska, francuska, albo niemiecka, bo tam ta firma robi właśnie czekoladę. Ale cały myk z przejęciem konkurenta polega na tym, że Cargill będzie największym na świecie przetwórcą kakao. To nie to samo, co sama czekolad, która jest dopiero następnym „szczeblem produkcji” – robi się ją właśnie z miazgi kakaowej i tłuszczu kakaowego. Z europejskiego punktu widzenia, zagrożenie jest w tym, że kontrolując tak wielką ilość rynku, przetwórca nie będzie się już musiał dostosowywać do upodobań drobnych producentów czekolady. Innymi słowy: zamiast bardzo wielu różnych mieszanek, z których można uzyskać różne smaki, będzie oferował tylko jedną, bo tak jest prościej i taniej, a nie ma już z kim konkurować, więc nie trzeba się przejmować stratą rynku. Więc konsument będzie zawsze i wszędzie dostawał identyczny produkt, który będzie się różnił opakowaniem, ale nie zawartością. Tak mi przynajmniej wytłumaczono, bo ja niestety do wybitnych smakoszy nie należę.

    Pzdr

  3. Czyli kupując polską czekoladę de facto wzbogacam także Barry Callebaut/Cargill i dokopuję rolnikom uprawiającym kakao w Afryce? Czy jest szansa, że polscy producenci w kakao zaopatrują się gdzie indziej?

  4. Zależy jaką. Jeżeli to czekolada dużego producenta, którego czekoladki znajdziesz w każdym sklepie w kraju, to pewnie jego kontrahentem jest właśnie jedna z powyższych firm. Jeżeli to mniejszy producent, to może wciąż zaopatruje się u kogoś innego. Ale nie znam się na polskim rynku czekoladowym, więc nie proś, żebym Ci kogoś polecał. 🙂

    Natomiast to nie jest tak, że kupując czekoladę zrobioną z kakao dostarczonego przez Cargill albo Barry Callebaut automatycznie „dokopujesz” afrykańskim rolnikom. To, czy Ty ją kupisz, czy nie kupisz, to akurat najmniej ważny etap procesu (więc kup, bo zdrowa). Chodzi bardziej o wymuszenie na firmach przestrzegania uczciwych zasad gry, a także obowiązującego prawa, np. wspomnianej w tekście ceny minimalnej. I np. w tym przypadku chodzi o wysłanników koncernów już na miejscu – wątpię, żeby prezesi największych firm ogarniali szczegóły transakcji „in the field”.

    Bonusowym problemem jest z kolei czekolada fair trade, a konkretnie na ile jest ona faktycznie fair. Przeczytaj sobie ten wywiad z Adamem Leszczyńskim: http://www.hf.org.pl/ao/340-leszczynski__fair_trade.html

    Pzdr

  5. Skąd założenie, ze inwestorzy na rynkach walutowych są nieuczciwymi spekulantami?

Możliwość komentowania została wyłączona.