Przez środek Hispanioli biegnie rzeka dwojga imion. Zamieszkujący jej wschodni brzeg Dominikańczycy mówią o niej Dajabón, a żyjący po przeciwnej stronie Haitańczycy wolą upamiętniającą historyczne wydarzenie nazwę Masakra. Jej koryto to nie tylko oficjalna granica dwóch państw – to niewidzialna bariera między dwoma zupełnie różnymi światami. Na Haiti mówi się po kreolsku i francusku, na Dominikanie po hiszpańsku. W tym pierwszym kraju na Mulatów patrzy się podejrzliwie, większość obywateli jest czarna i wyznaje synkretyczną religię afrykańskiego pochodzenia. W tym drugim mieszkańcy są przemieszani rasowo, ale w spisach powszechnych uznają się za wychodzących od Indian i białych Metysów, a modlą się w katolickich kościołach. Na zachodzie najpopularniejszym sportem jest piłka nożna, na wschodzie bejsbol. Świętem narodowym Dominikany jest wyzwolenie spod haitańskiej okupacji w 1844 r. Gdy na brzegu Dajabón jest już południe, zegarki po stronie Masakry wciąż pokazują jedenastą.

Gdyby jeden z sąsiadów nagle zniknął, drugi pewnie by tego nawet nie zauważył. Dowodów nie trzeba szukać długo: Dominikana właśnie potwierdziła, że setki tysięcy mieszkających od kilku pokoleń w jej granicach Haitańczyków to dla niej nie więcej, niż powietrze.

Bezpaństwowi koszykarzeKoszykarze z Barahony nie mogą reprezentować ani Haiti ani Dominikany, bo oficjalnie nie istnieją (Fot. ACNUR Américas/Flickr)

Juliana Deguis ma 29 lat, od urodzenia mieszka na Dominikanie i nawet mówi po hiszpańsku z tutejszym akcentem. Jednak gdy zgłosiła się do urzędu cywilnego po dowód, spotkała się z odmową, bo nie ukrywała, że jest córką nielegalnych imigrantów z Haiti. Kobieta zaskarżyła decyzję do miejscowego Trybunału Konstytucyjnego, ale trafiła z deszczu pod rynnę. Sędziowie na początku tego miesiąca orzekli bowiem, że „domaganie się obywatelstwa na bazie nielegalnych okoliczności jest niedopuszczalne”, więc dzieci nieudokumentowanych imigrantów nie mają do niego prawa.

Według ostrożnych szacunków, na Dominikanie mieszka co najmniej pół miliona Haitańczyków. Wielu przygnały tu kryzysy ostatnich lat, zwłaszcza katastrofalne trzęsienie ziemi z 2010 r. Ale inni przekraczali Dajabón/Masakrę już dekady temu w poszukiwaniu lepszej pracy, edukacji, czy służby zdrowia – nawet dziś co drugi mieszkaniec Haiti jest analfabetą, podczas gdy na Dominikanie pisać i czytać potrafi 90 proc. obywateli, a śmiertelność wśród dzieci jest trzykrotnie wyższa na zachodzie, niż wschodzie Hispanioli. Podejmowali najcięższą i najgorzej płatną pracę w nadziei, że ich dzieci i wnuki skorzystają z obowiązującego w hiszpańskojęzycznym kraju prawa ziemi, zgodnie z którym urodzeni na jego terytorium automatycznie zyskiwali tutejsze obywatelstwo.

Takie nadzieje, to już jednak przeszłość. Trzy lata temu reforma konstytucyjna pogrzebała prawo ziemi, a najnowszy wyrok Trybunału Konstytucyjnego określił wszystkich nielegalnych imigrantów „osobami w podróży”, których potomstwu i tak nie przysługiwał ten przywilej. Sędziowie podali nawet ramy czasowe – obywatelstwo nie należy się nikomu, kogo przodek przybył na Dominikanę nie w pełni zgodnie z prawem po 1929 r. Wyrok skrytykowało ONZ, Haiti odwołało swojego ambasadora w Santo Domingo, a jego hiszpańskojęzyczny odpowiednik w Port-au-Prince musiał wysłuchiwać protestów pod swoim oknem.

Pogarda dla Haitańczyków ma na Dominikanie długą historię. Jeszcze w latach 30. ubiegłego wieku imigrantów na przygranicznych polach trzciny cukrowej masakrowały rządowe bojówki. Siepacze kazali co ciemniejszym robotnikom deklamować słowo „perejil” (hiszp. „pietruszka”), trudne do wymówienia dla francuskojęzycznych przybyszów: kto nie radził sobie z oratorskim wyzwaniem był siekany maczetami. W Santo Domingo urzędował wówczas Rafael Trujillo – żeby ukryć, że sam jest haitańskiego pochodzenia, codziennie nakładał na twarz warstwę pudru, która miała rozjaśnić cerę dyktatora. Kolor skóry jest stygmatem do dziś. Chociaż 90 proc. mieszkańców Dominikany ma afrykańskie pochodzenie, to w spisie powszechnym sprzed trzech lat aż 82 proc. z nich określiło się jako „Indios”, nawiązując do popularnego mitu, jakoby mieli więcej wspólnego z rdzennymi mieszkańcami Karaibów i białymi kolonizatorami, niż afrykańskimi niewolnikami. Czarni to przecież wyłącznie Haitańczycy. Część polityków straszy więc dziś wyborców „pełzającą haityzacją”. Według organizacji pozarządowych, przybysze z zachodu są przez tutejszą policję bici, zastraszani, poddawani znacznie częstszym kontrolom i bezpardonowo wydalani z kraju w razie braku odpowiednich dokumentów – tylko w zeszłym roku taki los spotkał 40 tys. osób.

Wiele z nich – jak Juliana Deguis – nigdy wcześniej nawet nie odwiedziło „starej ojczyzny”. Ci, którzy przyszli na świat już na Dominikanie, a którym po reformie konstytucyjnej odmawia się dziś wydania nowych dowodów osobistych, zostają więc de facto bezpaństwowcami. Pokrzywdzona przez Trybunał Konstytucyjny nie składa jednak broni i chce się odwołać do Międzyamerykańskiego Trybunału Praw Człowieka. Nawet jeżeli ten wyda przychylny jej wyrok, los Haitańczyków na Dominikanie zapewne szybko się nie poprawi: jednym kijem trudno będzie zawrócić Masakrę.

No. Ale polskiego czytelnika to nie interesuje.

4 odpowiedzi

  1. Interesuje interesuje!

    Miejmy nadzieje, ze chociaz argument ekonomiczny sprawi, ze Dominikana bedzie zmuszona sie opamietac. Kto inny zetnie trzcine cukrowa za tak marne pieniadze?

  2. Ekonomicznie Dominikana i tak jest na plusie. Croix des Bossales, największe targowisko haitańskiej stolicy, to piętrzące się zapasy produktów importowanych u sąsiada: od jajek po cement. Oczywiście wszystko nielegalnie przewiezione przez granicę, ale hurtownie w Santo Domingo nie patrzą na ręce. Eksport Dominikany na Haiti dwa lata temu przekroczył równowartość miliarda dolarów, bo wcześniejsze trzęsienie całkowicie zniszczyło wewnętrzną produkcję sąsiadów. Z obywatelstwem, czy bez, Haitańczycy i tak będą tyrać na plantacjach, więc to akurat żadna presja na miejscowych polityków. W najgorszej sytuacji są właśnie bezpaństwowcy i to nie tylko ze względu na brak papierów, ale przede wszystkim dlatego, że większość z nich naprawdę nie ma już z Haiti nic wspólnego poza pochodzeniem.

  3. Ciekawy post!

    Przy okazji poczytalem odswiezylem troche temat przyczyn w takich roznicach pomiedzy tymi panstwami http://www.dw.de/haiti-and-the-dominican-republic-one-island-two-worlds/a-16593022

    w takiej sytuacji zawsze nasuwa sie pytanie czy wazniejsze sa geny czy wychowanie;) historia czy cos innego?

    moze teraz sie wydawac dla niektorych z nas ze jestesmy jak prawie tacy sami jak Niemcy i Czesi a jednak nie… Jednak sporo od nas samych zalezy, nasza stolica jednak w duzej mierze ulegla zniszczeniu dzieki decyzjom polskich politykow, a Czesi wzniecili powstanie kilka dni po smierci Hitlera. Brzmi to moze troche smiesznie ale w ostatecznym rozrachunku wyszlo im to na dobre patrzac na zaoszczedzonych ludzi o dobr materialnych.

    tak czy tak to kwestia Dominikany vs Haiti to ciekawy temat do analizy jak pewne roznice moga po dzisiatkac/setkach lat prowadzic w podobnych warunkach do kolosalnych roznic.

  4. O Czechach się nie wypowiadam, bo nie czuję się kompetentny. Ale link świetny, wielkie dzięki!

    Pzdr

Możliwość komentowania została wyłączona.