Czym jest milion dolarów wobec miłości 8 milionów Kubańczyków? Tego Dział Zagraniczny nie wie, ale Teófilo Stevenson najwyraźniej tak, bo właśnie taką słynną odpowiedź dał na propozycję walki z Muhammadem Ali. Bokser trzy razy z rzędu zdobywał złoty medal na Igrzyskach Olimpijskich (w 1972, 1976 i 1980 r.) imponując techniką i wywołując zachwyt kibiców. Zdaniem wielu miłośników tego sportu, był najwybitniejszym zawodnikiem swojej generacji właśnie po fantastycznym Amerykaninie, a pojedynek tych dwóch gigantów mógłby przyćmić nawet niezapomniane Rumble in the Jungle. Ale nigdy do niego nie doszło, bo Stevenson z pokorą zastosował się do prawa swojej ojczyzny, które zezwala tutejszym bokserom jedynie na rywalizację amatorską.
Od tamtej pory Kubie przybyło dodatkowe 3 mln mieszkańców. Którzy w odróżnieniu od swoich dziadków będą się jednak cieszyć z ewentualnych triumfów rodaków nad światowymi gwiazdami ringu. Komunistyczny reżim po kilkudziesięciu latach bronienia statusu quo odwiesił bowiem rękawice na kołek i zezwolił swoim sportowcom na podpisywanie zawodowych kontraktów. Także zagranicą.
Prawdziwy rewolucjonista wali tylko lewe proste (Fot. World Series Boxing/Flickr)
Oficjalnie nikt nie chce zdradzić ile wynoszą pensje kubańskich sportowców na państwowywm garnuszku, ale miejscowi działacze po cichu przyznają, że to równowartość 15 euro miesięcznie. Na lepsze kontrakty nie ma co liczyć, bo takie nie istnieją – w 1961 r. Fidel Castro zlikwidował zawodowstwo, a rodzimi atleci mieli urzeczywistniać olimpijskie idee, w których żądza zysku ustępuje miejsca szlachetnej rywalizacji amatorów. Oczywiście karaibska wysepka szybko stworzyła potężny system wyłapywania młodych talentów, ich skutecznego szkolenia, de facto zatrudniania na pełen etat (państwo załatwia im między innymi mieszkania, czy samochody), oraz odpowiedniego motywowania, np. złoci medaliści olimpijscy dostają 300 dolarów dożywotniej pensji. Ale wciąż zabraniała podpisywania zawodowych kontraktów, a już na pewno w innych krajach. Kubańscy sportowcy mieli prężyć muskuły tylko ku chwale ojczyzny. Wielu z nich miało jednak inne plany.
Władze nie podają ilu dokładnie zawodników „zdezerterowało” w trakcie zagranicznych wyjazdów, ale niezależni obserwatorzy szacują, że tylko w ciągu ostatniej dekady było to kilkaset osób. Falę widać gołym okiem: jeszcze w 1992 r. podczas Igrzysk Olimpijskich w Barcelonie, Kuba była 5. w medalowej klasyfikacji, ale już pięć lat temu w Pekinie dopiero 28., na co wściekły Fidel Castro pomstował w gazecie „Granma”. W 2010 r. Industriales (najbardziej utytułowana drużyna w miejscowym sporcie narodowym – bejsbolu) spokojnie wywalczyli mistrzostwo kraju, ale już rok później kajali się przed kolejnymi rywalami, bo siedmiu najlepszych zawodników uciekło do Stanów Zjednoczonych. W tym samym czasie Gerardo Concepción – miotacz obwołany odkryciem sezonu – uciekł trenerom na turnieju w Holandii, przez co reprezentacja upokarzająco przegrała mecz o tytuł z Tajwanem. W 2011 r. „dezerterowali” też siatkarze, piłkarze, a nawet… baletnice.
W Partii komuś najwyraźniej zapaliła się czerwona lampka, bo na zwołanym w tamtym roku zjeździe mającym przedyskutować reformy ekonomiczne, postanowiono też pójść na rękę sportowcom. W zeszłym tygodniu władze ogłosiły, że dostaną oni ponad trzykrotną podwyżkę, oraz będą mogli zatrzymywać 80 proc. wywalczonych nagród pieniężnych (do tej pory tylko 16 proc.), a przede wszystkim, że „jeżeli zobowiążą się pojawiać na najważniejszych krajowych wydarzeniach sportowych”, to po raz pierwszy od kilkudziesięciu lat wolno im będzie podpisywać zawodowe kontrakty z zagranicznymi klubami i organizacjami.
Zapewne mało kto cieszy się z tej informacji bardziej, niż kibice boksu.
Chociaż „szermierka na pięści” tuż po rewolucji została na krótko zakazana na wyspie, to gdy tylko Hawana zbliżyła się z Moskwą, w tropikach zawitali doświadczeni trenerzy ze Związku Radzieckiego, którzy szybko zorientowali się, że mają do czynienia z nieoszlifowanymi diamentami. Samych tylko złotych medali olimpijskich kubańscy pięściarze wywalczyli jak dotąd aż 34. A w kolejce ustawiają się kolejne pokolenia. W stołecznym klubie bokserskim Rafael Trejo pot wylewają już ośmiolatki pod okiem Hectora Vinenta Charona, który sam dwukrotnie stawał na najwyższym miejscu olimpijskiego podium. Na podmiejskim gospodarstwie La Finca, gdzie zgrupowania mają już najlepsi z najlepszych, od pobudki o 6 rano do ciszy nocnej o 22:30 cały dzień podporządkowany jest tylko i wyłącznie treningom.
Choć jakości kubańskiej szkoły boksu nie sposób podważać, to kibice prze lata mogli czuć rozczarowanie, że jej wychowankowie nie są sprawdzani w walkach o najwyższe stawki. Stevenson odrzucający pojedynek z Alim to nie wyjątek, po latach taką samą decyzję podjął jego wychowanek (i również zdobywca trzech złotych medali na Igrzyskach Olimpijskich) Felix Savon, chociaż za starcie z Mikem Tysonem oferowano mu miliony dolarów. Mario Kindelan, Ariel Hernandez, Angel Herrera Vera – wszyscy mieli na koncie po dwa złote krążki, ale nigdy nie stanęli na zawodowym ringu. A bardzo prawdopodobne, że radziliby sobie jak Guillermo Rigondeaux, też dwukrotny mistrz olimpijski, który „dezerterował” aż dwukrotnie (najpierw w Brazylii, która jednak wydała go Kubie, a następnie w Meksyku), obecnie mistrz świata WBA i WBO w wadze super koguciej z rekordem 12-0.
Teraz przyszedł jednak czas na zmiany. Międzynarodowe Stowarzyszenie Boksu (choć kilka lat temu przyjęto angielską nazwę International Boxing Association, to zachowany został skrót z francuskiego oryginału: AIBA) to federacja organizująca zawody amatorskie. Jednak już w listopadzie w ramach jej nowego formatu World Series of Boxing, 12 różnych reprezentacji zmierzy się w pojedynkach quasi-zawodowych: ze zmienioną punktacją, bez kasków ochronnych i z większą ilością rund. Kuba wystawia silny skład, którego ozdobą jest 22-letni Lázaro Álvarez, brązowy medalista olimpijski, amatorski mistrz świata w wadze koguciej i mistrz igrzysk panamerykańskich. Jeżeli format się sprawdzi, to być może już niedługo będzie można podziwiać Álvareza na w pełni profesjonalnej scenie.
Fidelowi Castro przed lata taki pomysł nawet nie przyszedłby do głowy. Ale młodszy brat Raul, który zastąpił go w roli przywódcy, spłatał wszystkim figla. Chociaż długo był zatwardziałym dogmatycznym komunistą, to właśnie on wprowadził serię reform, które krok po kroku otwierają Kubę na świat. Dzięki temu na wyspie zaczęły się pojawiać nowe zawody. Każdy chętny może więc dziś w Hawanie na czas wakacji oddać swojego pupila do hotelu dla psów, na rzeczone wczasy pojechać prywatnym autobusem turystycznym, a do pilnowania drugiej połowy wynająć prywatnego detektywa. W razie gdyby ten faktycznie coś odkrył, nie ma strachu: pomocą służy psycholog po godzinach, którego wizyta domowa kosztuje równe 5 dolarów (peso nie jest przyjmowane).
Ten ostatni z pewnością przyda się także miejscowym bejsbolistom, bo chociaż zezwolenia na kontrakty zawodowe obejmują także ich, to Amerykanie (a tutejsi zawodnicy chcą grać właśnie w ich lidze) już ogłosili, że ze względu na wciąż obowiązujące embargo, nie mogą podpisywać umów ze sportowcami, którzy częścią dochodów będą się dzielić z władzami na Kubie. Chętni na milionowe zarobki w amerykańskiej lidze będą więc dalej musieli „dezerterować”. Sprawdza się więc stara dżentelmeńska zasada, że jak już walić, to lepiej z piąchy, niż kija.
No. Ale polskiego czytelnika to nie interesuje.
Z tymi kubańskimi bokserami podbijającymi zawodowe ringi, to trochę legenda. Z tej szkoły wywodziło się i wywodzi wielu świetnych bokserów – obecnie obok Rigondeaux, Yuriorkis Gamboa, czy Erislandy Lara. Jest jedno ale, wielu z nich po ucieczce, wręcz zasłynęło z lenistwa jak Ramon Garbey, Odlanier Solis czy Juan Carlos Gomez (ten dołożyl jeszcze narkotyki). Dla wielu zderzenie z zawodowym boksem okazało się zbyt ciężkim testem np. dla Yana Barthelemy, który przegrał pierwszą walkę z journeymanem (a to jest wyczyn). Zawodowstwo to jednak trochę inny świat. Niemniej poobserwujemy ten kubański eksperyment.
Pierwszy raz się tu wpisuję więc skorzystam z okazji i podziękuję za świetny blog (osobne podziękowania od mojego ojca).
Zawodowstwo to faktycznie trochę inny świat, ale wydaje mi się, że powody niepowodzeń kubańskich bokserów to, jak piszesz, lenistwo, oraz zwyczajnie niedostosowanie do zasad profesjonalnego sportu w stylu zachodnim, który jest już de facto fabryką talentów, a nie zwykła rywalizacją. Zawsze chętnie porównuję zapasy w Stanach z tym, co mamy w Europie, również Polsce – wszystkie te dzieciaki, które w Ameryce jeszcze w dzieciństwie przechodzą przez fantastycznie rozbudowany (i finansowany na niedostępnym gdzie indziej poziomie) system szkoleniowy później w np. MMA mają na starcie lepsze możliwości niż nasi zawodnicy. Nie dlatego, że górują talentem, tylko przygotowaniem. Wydaje mi się, że kubański treningowy oldschool, plus brak kasy daje tutejszym chłopakom mocno w plecy (chociaż, jeżeli trzymać się Kuby i MMA, to np. Hector Lombard czy Yoel Romero radzą sobie nieźle).
Pozdrawiam tatę!