Każdy prezydent wie, że nikt nie potrafi ośmieszyć go z taką łatwością, jak jego własny syn. François Bozizé z Republiki Środkowoafrykańskiej musiał świecić oczami za młodego Kevina, który nie miał w zwyczaju płacić rachunków za imprezy w luksusowych hotelach. Teodoro Obiang z Gwinei Równikowej zgrzytał zębami czytając w gazetach, jak paryska policja skonfiskowała jego pierworodnemu 11 luksusowych samochodów, między innymi Bugatti Veyron, Ferrari 599 GTO i Maserati MC12. Ba! Nawet Martin Van Buren (8. prezydent Stanów Zjednoczonych, a nie jakiś holenderski DJ) pewnie się zaczerwienił na wieść, że jego ukochany John zdołał w ciągu jednej nocy przegrać w karty rodzinne oszczędności, dom i… kochankę. Chociaż niewątpliwie +10 do stylu dodaje, że dziewczyna nazywała się Elena Vespucci i wywodziła się w linii prostej od samego Amerigo.
Wszystko to jednak blednie przy Surinamie, który jest ligą samą dla siebie. Dino Bouterse, syn urzędującego prezydenta, został aresztowany na lotnisku w Panamie i to mimo, że podróżował z paszportem dyplomatycznym. Miejscowa policja szybko wydała go Stanom Zjednoczonym – prokuratura w Nowym Jorku oskarża go o przemyt narkotyków, oraz rozbój z użyciem broni. A konkretnie granatnika.
Może i w innych krajach byłoby to dla prezydentów zawstydzające, ale raczej nie w Surinamie. Bo tata oskarżonego ma nie gorsze występy na koncie.
Rodzina Bouterse udowadnia, czemu na Facebook powinny być wydawane wizy (Fot. Patrick Bouterse/Facebook)
Akt oskarżenia w manhattańskim sądzie federalnym wymienia Dino, oraz osadzonego z nim w areszcie wspólnika Edmunda Muntslaga, jako autorów przemytu 10 kilogramów kokainy na terytorium Stanów Zjednoczonych. Śledczy przekonują też, że do realizacji swojego celu mężczyźni mieli używać broni, w tym właśnie granatnika, który był częścią rozliczeń pomiędzy różnymi grupami przestępczymi. Pokrywałoby się to z informacjami wenezuelskich służb specjalnych, które twierdzą, że prezydencki potomek jest jednym z kluczowych ogniw w procesie wymiany narkotyków za uzbrojenie, jaki od lat prowadzi lewacka partyzantka FARC w Kolumbii. To z kontrolowanych przez nią departamentów Amazonas i Bolívar mają startować wypełnione kokainą samoloty, które robią międzylądowanie właśnie w Surinamie, a po szybkim tankowaniu lecą do Afryki Zachodniej – od pewnego czasu głównej bazy wypadowej dla narkogangów z Europy. W drodze powrotnej luki bagażowe zajmuje już broń, według wenezuelskich agentów głównie tanie kałasznikowy i amunicja, ale czasami również sprzęt cięższego kalibru.
Dla Dino takie zarzuty to nie pierwszyzna. Pierwszy poważniejszy zatarg z prawem 22-letni wówczas chłopak zaliczył jeszcze w 1994 r. W tajemniczych okolicznościach zaginęła wówczas w Surinamie trójka brazylijskich przemytników narkotyków – oskarżony o ich uprowadzenie młody Bouterse trafił wówczas nawet do aresztu, ale kiedy po kilku miesiącach sprawa trafiła wreszcie na wokandę, główny świadek nagle wycofał wszystkie wcześniejsze zeznania i stwierdził, że tak naprawdę nic nie pamięta. Sąd musiał wypuścić Dino na wolność. W 2003 r. znowu poczuł kajdanki na przegubach – tym razem na Curaçao, gdzie zatrzymano go z fałszywym holenderskim paszportem. W ojczyźnie poszukiwano go już wówczas od 10 miesięcy w związku z kradzieżą kilkudziesięciu karabinów i pistoletów z magazynu lokalnych służb specjalnych. Jednak i tym razem mu się upiekło: po prywatnej rozmowie z jego adwokatem, współoskarżony w sprawie odwołał wcześniejsze rewelacje na temat rzekomego wspólnika i Dino po raz kolejny został zwolniony z braku dowodów. Ale w końcu do trzech razy sztuka. Kiedy na przedmieściach Paramaribo znaleziono ukryty magazyn wypełniony kałasznikowami, granatami i innymi materiałami wybuchowymi, a wśród nich beztrosko kurzył się moździerz, miejscowa prokuratura poprosiła o pomoc Brazylijczyków – ci dość szybko dostarczyli wystarczających dowodów na aktywny udział młodego Bouterse w handlu narkotykami i niejasne powiązania z handlarzami bronią, więc w 2005 r. Dino poszedł w końcu za kratki. Jakkolwiek nie na długo: z zasądzonych ośmiu lat, odsiedział ledwie trzy.
Dla każdego, kto zna przygody bohatera historii, może więc być sporym zaskoczeniem, że w 2010 r. został… szefem lokalnej jednostki antyterrorystycznej. Wszystko staje się bardziej zrozumiałe, kiedy dodać, że na stanowisko mianował go własny ojciec, wówczas już prezydent kraju. Mogący się pochwalić przeszłością, przy której występy Dino to zabawy przedszkolaków.
Dési Bouterse nie skończył nawet szkoły średniej, ale kluczowa okazała się dla niego edukacja wojskowa – jako młody chłopak wyjechał do Holandii (Surinam był wówczas jej kolonią) i wstąpił tam do armii. Nabyte umiejętności wykorzystał już w ojczyźnie, gdzie wrócił dokładnie dwa tygodnie przed uzyskaniem przez nią niepodległości w 1975 r. Oficjalnie tworzył lokalne struktury wojskowe, a w rzeczywistości szukał sobie wspólników: 25 lutego 1980, wraz z piętnastką z nich, obalił legalny rząd i stanął na czele dyktatury.
Bouterse wprowadził godzinę policyjną, zamknął miejscowy uniwersytet i wszystkie gazety poza jedną, do której wprowadził cenzorów, zdelegalizował też partie polityczne. Jego podwładni nie cofali się przed zbrodniami, puszczając z dymem całe wsie w dżungli, zabijając kobiety i dzieci. Największym echem odbiła się jednak sprawa znana jako „Grudniowe Morderstwa”. Pod koniec 1982 r. reżim aresztował 15 najbardziej znanych działaczy opozycyjnych i osadził ich w pokolonialnej twierdzy (równocześnie siedzibie nowych władz). Po krótkich torturach wszyscy zostali zastrzeleni. Wiele lat później jeden z wojskowych z ówczesnego obozu władzy wyznał, że Bouterse osobiście przeprowadził egzekucję dwóch z osadzonych.
Same przywileje władzy najwyraźniej nie wystarczały dyktatorowi, najbardziej łakomy był na pieniądze. A zarabiał je zgodnie z najlepszymi lokalnymi wzorcami. Na początku lat 80. w regionie zaczęła działać siatka przestępcza powszechnie znana jako Kartel Suri, specjalizująca się w przerzucie narkotyków do Europy. To właśnie wtedy, jak po latach opowiadał były bliski współpracownik Bouterse, dyktator nawiązał bliską współpracę z kolumbijską FARC, która wymieniała u niego kokainę na broń. W 2011 r. Wikileaks ujawniło też depesze amerykańskich dyplomatów piszących bez ogródek, że Surinamczyk przez lata działał ręka w rękę z Rogerem Khanem, często przezywanym „Pablo Escobarem Gujany” – jego gang miał stać za ponad dwoma setkami morderstw z pierwszej połowy ubiegłej dekady (Khan od 2006 r. roku odsiaduje w amerykańskim więzieniu 40-letni wyrok). Sprawiedliwość próbowała dosięgnąć Bouterse: w 1999 r. holenderski sąd skazał go zaocznie na 11 lat więzienia za przemyt do kraju prawie pół tony kokainy. List gończy wypuściły za nim też Francja i Europol.
Jednak jak dotąd, sam zainteresowany ma się świetnie. Dyktatura rozwiązała się pod międzynarodowym naciskiem w 1988 r., ale już dwa lata później Bouterse ponownie wziął władzę siłą. Chociaż po mediacjach zagranicznych dyplomatów zgodził się ją oddać pół roku później, to np. dowódcą sił zbrojnych pozostał jeszcze do połowy 1993 r. Założył własną partię polityczną – w 2010 r., szastając populistycznymi obietnicami przed młodymi wyborcami nie pamiętającymi dyktatury, jego ugrupowanie przewodzące koalicji o kolorowej nazwie Mega Kombinacja, zdobyło większość miejsc w lokalnym parlamencie. W Surinamie to właśnie ten organ władzy wykonawczej wybiera prezydenta. I tak, po dwóch dekadach przerwy, Dési Bouterse ponownie został głową państwa.
Prezydent nie zasypia gruszek w popiele. Ułaskawił własnego pasierba Romano Meribę, który odsiadywał wyrok 15 lat więzienia za morderstwo, a wśród licznych wybryków miał na koncie także obrzucenie rezydencji holenderskiego ambasadora granatami – w marcu tego roku został też zatrzymany w Paramaribo za pobicie policjanta, ale wypuszczono go już następnego dnia po wycofaniu oskarżeń przez ofiarę. Bouterse nadał też najwyższe odznaczenia państwowe swoim kolegom, którzy wraz z nim przeprowadzali zamach stanu w 1980 r. Rocznicę puczu ustanowił świętem narodowym. Mimo, że od 2007 r. toczył się proces sądowy w sprawie Grudniowych Morderstw, to w kwietniu zeszłego roku parlament kontrolowany przez stronników prezydenta przegłosował amnestię dla wszystkich uczestników tamtych wydarzeń.
Nie ma najmniejszych wątpliwości, że do końca kadencji Dési Bouterse zdąży podjąć jeszcze niejedną kontrowersyjną decyzję. Na pewno nie uda mu się za to pomóc synowi, bo nowojorski sąd pozostaje daleko poza zasięgiem jego wpływów. Nie ma się jednak co martwić – Dino zapewnił mu już dziesięcioro wnuków, więc rodzinna saga Bouterse z pewnością się jeszcze nie kończy.
No. Ale polskiego czytelnika to nie interesuje.
człowiek w pewnym wieku pozbawia się złudzeń, że jak ktoś stoi na czele rządu, to z pewnością jest mądry i w ogóle..
A tak pięknie było jak się miało 15-20 lat.
Ciekawe, ale poprzednie bylo jeszcze ciekawsze. Tu chyba blad jest: 'Prezydent nie zasypia gruszek w popiele. ’ pozdrawiam
Nie wiem skąd DZ bierze te teksty, ale „Martin Van Buren (8. prezydent Stanów Zjednoczonych, a nie jakiś holenderski DJ)” już nigdy nie wyleci mi z pamięci 🙂
Z doświadczenia. Lata melanży, trzy dekady w branży.
Filips:
Ale jaki dokładnie błąd? Ja żadnego nie widzę. Poprawnie mówi się właśnie „nie zasypiać gruszek w popiele”, jeżeli o to Ci chodzi.
Sympatyczny koleś ten Desi. Radzę zgooglować.
W sensie, że można by z nim zjeść sernik?
chyba chodziło o „nie zasypywać gruszek w popiele” 🙂
Mmm… Powtórzę jeszcze raz to, co napisałem wyżej: poprawna forma to właśnie „nie zasypiać gruszek w popiele”. Wiele osób myśli o „zasypywaniu”, bo to miałoby więcej sensu, ale to błąd. Sprawdź np. Poradnię Językową PWN: http://poradnia.pwn.pl/lista.php?id=2980
To zresztą jedno z wielu błędnie przytaczanych powiedzeń, sztandarowy przykład to przecież „iść po najmniejszej linii oporu” (zamiast poprawnego „iść po linii najmniejszego oporu”). Ale błędy zdarzają się wszystkim, między innymi dlatego ten blog jest po polsku – żeby upowszechniać znajomość języka ojczystego. Więc cieszę się, że czytelnicy zwracają uwagę na podejrzane według nich zwroty. Nawet, jeżeli robią przy tym błędy. :p
Pzdr
a to nie wiedzialem. moj blad.