Od śmierci Jairo Mory minął już ponad miesiąc, a policja wciąż nie złapała jego zabójców. Wiceprezydent Kostaryki Alfio Piva w wywiadzie dla telewizji CNN nazwał nawet morderstwo „wypadkiem”, być może dlatego, że – wbrew pierwszym plotkom – mężczyzna nie zginął od kuli, tylko w wyniku obrażeń głowy. W przeciwieństwie do polityka, śledczy nie mają jednak wątpliwości: ofiara została zatłuczona na śmierć przez napastników. Którymi są coraz bezczelniejsi i zupełnie nieskorzy do żartów „jajcarze”.
Na Karaibach jaja żółwi skórzastych uważane są za afrodyzjak (Fot. Martin & Brenda van Gestel/Flickr)
Na plaży Moín wszyscy doskonale wiedzieli kim jest Jairo Mora Sandoval. Chłopak urodził się w pobliskiej wiosce 26 lat wcześniej i od kiedy tylko nauczył się chodzić, całe dnie spędzał na tutejszych piaskach otoczony przez żółwie skórzaste. Moín to dla tych olbrzymów (1,5 metra długości i pół tony ciężaru) ostatnia deska ratunku – gatunek jest zagrożony, ale gady wciąż walczą o przetrwanie, w zeszłym roku na kostarykańskiej plaży naliczono ponad 1,5 tysiąca ich gniazd, więcej niż na jakimkolwiek innym karaibskim wybrzeżu. Mora, zamiast jak reszta rodziny nająć się do pracy u miejscowych latyfundystów jako nisko płatny robotnik rolny, wolał poświęcać swój czas na ratowanie zwierząt, które towarzyszyły mu od dziecka. Związał się z miejscową organizacją ekologiczną, w wolnych chwilach studiował biologię i miał nadzieję, że kiedyś uda mu się zdobyć stypendium uniwersyteckie. Marzenia brutalnie przerwali „hueveros”, jajcarze.
Na karaibskim wybrzeżu Kostaryki żółwie jaja to prawdziwy – choć nielegalny – przysmak, zwłaszcza gdy podawany z ostrym sosem. Szemrane restauracje i hotele płacą swoim dostawcom po 500 kolonów (około 3 złotych) za nieuszkodzoną skorupę. W jednym gnieździe może się ich pomieścić prawie setka, ale chciwi kłusownicy potrafią w ciągu nocy rozkopać nawet kilka z nich. Czasem zabijają dorosłe żółwie, bo ich mięso też jest w cenie. Prawie nikt im nie przeszkadza, Mora był jednym z niewielu, którzy im się przeciwstawiali. I jedynym, który robił to z takim zaangażowaniem: stawał z jajcarzami twarzą w twarz, wyśmiewał ich i wyzywał, uciekał brzegiem, gdy go gonili, a potem zawsze wracał robić to samo. Mimo, że jego przeciwnicy niedawno wskoczyli na wyższy poziom przestępczej hierarchii.
Kostaryka to przyrodniczy raj. Malownicze wulkany, pasma górskie sięgające powyżej 3 tys. m n.p.m., lasy tropikalne, laguny i obfitość egzotycznych zwierząt (w tym jaguarów) sprawiają, że środkowoamerykańskie państwo zasłużenie cieszy się opinią jednego z najpiękniejszych krajów świata. Atrakcyjne widoki, przyjazny klimat, polityczna stabilność i tradycyjnie niska przestępczość (dziesięciokrotnie mniej zabójstw, niż w Hondurasie) co roku ściągają tu tysiące zagranicznych turystów. Władze doskonale zdają sobie sprawę z tego, jak wielkim kapitałem jest ich niezwykła przyroda, więc chętnie biorą ją w ochronę licznymi ustawami. Problem w tym, że w stosunkowo ubogiej (mimo, że i tak najzamożniejszej w regionie) Kostaryce nie bardzo kto ma pilnować przestrzegania tych praw. Państwowe inwestycje w rozwój prowincji są niższe niż potrzeby, a jej mieszkańcy muszą w końcu z czegoś żyć. W wielu częściach wybrzeża karaibskiego siły policyjne są bardzo ograniczone, a funkcjonariusze muszą kontrolować teren fizycznie przekraczający ich możliwości. Z miesiąca na miesiąc stróże prawa mają też coraz mniejsze szanse, bo plaże zaczynają opanowywać wcześniej nieznani tu „narcos”: gangi narkotykowe.
Przyrodniczy raj w ostatnich latach zamienił się w jedną z największych pralni brudnych pieniędzy na świecie. Jak zapewniają służby specjalne Stanów Zjednoczonych, to właśnie stąd kierowano największą tego typu operacją w historii, za którą stała zarejestrowana w stolicy firma Liberty Reserve. Organizacja Global Financial Integrity oblicza, że w ciągu kilku ostatnich lat przez tutejsze granice przepłynęły nielegalne sumy sięgające ponad 10 proc. lokalnego PKB. Za tymi operacjami stoją właśnie narcos, którzy korzystają z tego, że Kostaryka jest jednym krajem na świecie, które wyrzekło się armii, przez co jej morskie granice są przystępnie nieszczelne. Karaibska prowincja Limón, gdzie jeden z parków narodowych w pobliżu Nikaragui jest usłany siecią kanałów służących za wymarzoną kryjówkę, to od końca lat 80. jeden z ulubionych kierunków przestępców z całego regionu. Wcześniej ograniczali się jednak do przerzucania kokainy dalej na północ. Dziś stworzyli sobie też wygodny rynek zbytu już na miejscu, płacąc za benzynę i jedzenie w towarze. W kwietniu szef zajmującego się narkotykami wydziału tutejszej prokuratury przyznał, że aż co czwarte morderstwo w zeszłym roku było efektem porachunków gangowych. Kostarykanie powoli, acz konsekwentnie, pną się coraz wyżej w narkotykowej hierarchii. Jeden z nich, pośredniczący pomiędzy meksykańskimi a kolumbijskimi kartelami Alejandro José Jiménez González, w lipcu 2011 r. wybrał się nawet ze specjalną misją do Gwatemali, gdzie jednak spartaczył robotę i zamiast planowanej ofiary, niechcący zastrzelił argentyńskiego wokalistę Facundo Cabrala. Bandyci zyskują już taki rozmach, że skandale nie omijają nawet najwyższych kręgów. W maju blamaż zaliczyła sama pani prezydent Laura Chinchilla, kiedy wyszło na jaw, że dwukrotnie odbyła podróż prywatnym odrzutowcem kolumbijskiego narco. Chociaż w administracji szybko poleciały głowy, to poczucie żenady pozostało.
W narkotykowe sieci wpadły też niczego nie podejrzewające żółwie. Narcos od jakiegoś czasu coraz częściej korzystają z usług doskonale znających miejscowe plaże jajcarzy. Płacą im kokainą i bronią. Nieuzbrojeni wcześniej kłusownicy, dziś rozkopują gniazda z kałasznikowami przewieszonymi przez plecy. Już w zeszłym roku napadli z nimi na prowadzoną przez organizację ekologiczną specjalną wylęgarnię, z której zrabowali półtora tysiąca jaj. Przed miesiącem sterroryzowali nimi piątkę wolontariuszy, nim uprowadzili człowieka, który najbardziej dawał im się we znaki.
Jairo Mora został zamordowany na tydzień przed Światowym Dniem Środowiska.
No. Ale polskiego czytelnika to nie interesuje.
Cholernie, cholernie smutne. Kiedyś myślałem że rozwiązaniem byłaby legalizacja narkotyków ale w przypadku Kostaryki to chyba nic by nie dało a nawet pogorszyło sytuację? Chyba tylko wynajęcie bezwględnych strażników z prawem strzelania do każdego jajcarza mogłoby tutaj pomóc? Ewentualnie praca u podstaw. Edukacja, polepszenie warunków życia ludzności. Większe wpływy z turystyki…Może, po latach. Smutno mi się zrobiło.
Nie wiem, czy legalizacja narkotyków pogorszyłaby sytuację żółwi, ale raczej nie bardzo by ją polepszyła – lepszym rozwiązaniem wydaje się właśnie tworzenie miejsc pracy i edukacja.
Pzdr
Kostarykanie, nie Kostarykańczycy;
Kostarykanin, nie Kostarykańczyk.
Przy odmianie Kostaryki proszę sugerować się bardziej Ameryką, nie Portoryko 😉
Faktycznie, pisząc miałem w głowie Portoryko. Poprawione, dzięki!