Towarzyszy jest podobno 60 milionów. Ale to tylko szacunki, prawdziwej liczby nie znają ani eksperci, ani oni sami. Większość się ukrywa, przez lata oszukuje rodziców, partnerów i dzieci. Choć akty przemocy się nie zdarzają, a prześladowania ze strony władz ustały, to dawne ofiary wciąż wolą żyć w cieniu. Mniejszość jest po prostu niewidzialna. Ignoruje ją nawet oficjalny słownik, choć skrupulatnie wylicza inne slangowe wyrażenia. Nic nie szkodzi, na ulicy i tak każdy wie co znaczy „tongzhi”.
W mandaryńskim te kilka znaków to „towarzysz”. Tak właśnie przez większą część XX wieku zwracali się do siebie członkowie partii komunistycznej. Teraz ci bliżej prawdziwego życia starają się tego unikać. Bo towarzysz w ulicznym slangu to po prostu gej.
Autorzy słownika najwyraźniej filmu Stanleya Kwana nie widzieli (Fot. Stanley Kwan/Lan Yu)
Homoseksualizm jest Chińczykom znany od dawna. Konfucjanizm go nie potępia, więc przez wiele wieków związki pomiędzy osobami tej samej płci działały bez większych przeszkód, choć publicznie odnoszono się do nich przy użyciu metafor, a od kobiet wymagano, by je zakończyły przy wyjściu za mąż. W okresie dynastii Song stawały się wręcz modą w okresach, gdy rządzili cesarze sami preferujący towarzystwo innych mężczyzn. I chociaż pierwsze homofobiczne prawo zostało ogłoszone już w 1740 r., to pozostało martwe. Do tego stopnia, że w XIX w. brytyjscy dyplomaci na chińskim dworze informowali Londyn, że nawet wśród oficerów nikt nie kryje się specjalnie ze swoją orientacją. Sielanka skończyła się wraz z dojściem do władzy komunistów. Partia uznała homoseksualizm za przejaw burżuazyjnej dekadencji, a gejów i lesbijki za potencjalnych kontrrewolucjonistów. Szczęście mieli tylko ci w jakiś sposób powiązani z nowym reżimem, których po prostu zmuszono do małżeństwa. Innych maoiści wysyłali do obozów pracy, gdzie częsty byli torturowani, a w niektórych przypadkach nawet kastrowani.
Luzowanie łańcucha zaczęło się niedawno. W 1997 r. homoseksualizm został zdekryminalizowany, a cztery lata później usunięto go z oficjalnej listy chorób psychicznych. W każdym większym mieście istnieje dziś przynajmniej jeden bar dla zainteresowanych, wychodzi ogólnokrajowa gazeta, oraz działa telefon zaufania, przy pełnej akceptacji władz. Prawdziwa swoboda zapanowała w internecie, gdzie nie tylko kwitną fora internetowe, ale przede wszystkim fanowska literatura, czasem ocierająca się o pornografię, ale w większości przypadków skupiająca się przede wszystkim na problemach rodzinnych i trudnych związkach. Prawdopodobnie najbardziej znaną powieścią jest krążąca w drugim obiegu od 1996 r. „Historia z Pekinu”, którą w 2001 r. zekranizował reżyser Stanley Kwan. Film dostał nagrody na festiwalach w Hong Kongu i Tajwanie, błyskawicznie trafił do wypożyczalni kaset video, a dziś jest łatwo dostępny w internecie.
Ale różowo nie jest. Chociaż prześladowania ze strony władzy w zasadzie ustały (ostatnią dużą akcją był nalot policji w 2009 r. na park będący popularnym miejscem schadzek w Guangzhou – obecni na miejscu wyjątkowo zdecydowali się bronić, doszło do starć z funkcjonariuszami), to poglądy społeczeństwa nie uległy poważniejszym zmianom. Większość Chińczyków uważa, że ich najważniejszym celem życiowym jest założenie rodziny i spłodzenie potomstwa. Wśród wypowiedzi homoseksualistów, którzy zdecydowali się ujawnić przed własnymi rodzicami (co wciąż należy do rzadkości) często pojawia się wątek, że ci ostatni byli przede wszystkim przerażeni wizją, że na stare lata nikt nie zajmie się ich dzieckiem. Wielu uważa też, że „można się od tego odzwyczaić”: w sondażu przeprowadzonym w nowoczesnym i liberalnym Hong Kongu, takiego zdania było ponad 70 proc. respondentów. Nic dziwnego, że czując taką społeczną presję, wielu homoseksualistów decyduje się na całkowicie fikcyjne związki.
W wydanym w zeszłym roku oficjalnym słowniku zabrakło slangowej definicji „tongzhi”, bo jak twierdzi jeden z kompilatorów, „autorzy nie chcieli zwracać uwagi na te rzeczy”. Nie można się też w nim doszukać „tongqi” – neologizmu będącego połączeniem tego pierwszego słowa z „qizi”, „żoną”. A szacuje się, że Chinach jest przynajmniej 16 mln kobiet będących w oficjalnych związkach z gejami. I wbrew pozorom, wcale nie z powodu oszustwa. Zajmująca się tematem doktor socjologii He Xiaopei twierdzi, że w wielu przypadkach młode dziewczyny widzą w takim małżeństwie rozwiązanie swoich dotychczasowych problemów: uwalniają się spod autorytarnej władzy rodziców, a w nowym układzie nie wpadają z kolei w uzależnienie od męża, bo przecież związek jest fikcyjny. Wiele tongqi to zresztą lesbijki. Od kilku lat popularne stało się wyszukiwanie par na internetowych forach LGBT: młodzi mogą się dzięki temu wzajemnie maskować przed rodzinami, zwłaszcza w trakcie różnych uroczystości. Ci bliżej zaprzyjaźnieni biorą też śluby, choć potem de facto żyją osobno.
W lutym sensację w kraju – a jeszcze bardziej zagranicą – wzbudziła zresztą pekińska ceremonia, w której „tak” powiedziało sobie dwóch mężczyzn w starszym wieku. I chociaż to już trzeci tego typu ślub w ciągu dwóch lat (żaden nie ma zresztą najmniejszych konsekwencji prawnych), to stało się o nim głośno przede wszystkim z dwóch powodów. Po pierwsze, był transmitowany na żywo w internecie. A po drugie, bo w środku imprezy wpadł na nią rozwścieczony syn jednego z bohaterów, który wyłączył muzykę i zaczął bić zaproszonych gości. Lepiej niż rodzina zareagowali chińscy internauci. Na Weibo, miejscowym odpowiedniku Twittera, zostawili kilkadziesiąt tysięcy wpisów. W większości wspierających.
No. Ale polskiego czytelnika to nie interesuje.
ostatnio mój brat zapytał o gazetę – mówię, że nie kupuję gazet (magazynów) od kilku lat a on zdziwiony.
Ten wpis, jak niemal każdy tutaj, to tekst, jakiego nie znajdę w gazecie, więc ich nie kupuję, proste.
A zaglądam tu za zawsze kiedy jest coś nowego, więc polskiego czytelnika interesuje to.
Mnie to kompletnie nie interesuje, dlatego zagladam tu od dawna i jeszcze kaze innym zgladac, bo moze ich tez to nie zainteresuje ;))
Mnie też to nie interesuje. Do tego stopnia, że do nastepnego numeru „Polityki” (w kioskach od 12 czerwca) popełniłem zupełnie nieinteresujący tekst o Japonii. Nie polecam.
„zawierają biorą” – od przybytku głowa nie boli ale proszę wybrać jedno.
Tak mnie to nie interesuje, że zaglądam prawie codziennie 😉
Poprawione, dzięki.
Nareszcie…znaczy…znowu jakiś nieinteresujący wpis. Czekam zatem na artykuł w Polityce, który zapewne mnie w najmniejszym stopniu nie zainteresuje.
Wyszedł z tego Nieformalny Klub Niezainteresowanych 🙂 Ja też do niego należę i wielkie dzięki za te nieinteresujące teksty na blogu 🙂