Wielu wątpiło, że to kiedyś nastąpi, ale jednak. Pod koniec stycznia działająca w Somalii islamistyczna partyzantka Al-Shabab straciła swój najbardziej znany przyczółek: jej konto na Twitterze zostało zablokowane.
W ciągu ostatnich kilkunastu miesięcy do zlikwidowania tablicy ogłoszeniowej salafitów wzywały liczne organizacje i osoby indywidualne. Nadaremno. Administratorzy Twittera nie reagowali, choć regulamin serwisu wyraźnie zabrania zamieszczania w nim treści, które stanowiłyby groźby wobec innych użytkowników, albo osób trzecich. A za takie można by uznać większość postów na profilu HSMPress.
Jednak w styczniu Al-Shabab najwyraźniej przekroczył granicę. Dzień przed zbrojną interwencją w Mali, francuscy komandosi próbowali odbić porwanego w Somalii przed trzema laty agenta swojego wywiadu. Akcja okazała się blamażem, w jej trakcie zginął sam zakładnik, oraz dwóch żołnierzy – na profilu HSMPress szybko pojawiły się zdjęcia ich trupów z prowokacyjnymi podpisami. A ostatnie posty sprzed zawieszenia konta (teraz można je znaleźć już tylko na krążących w internecie screenshotach) były powtarzającymi się groźbami, że partyzanci zamordują kenijskich jeńców. Po takim nagromadzeniu agresywnych treści, administracja serwisu postanowiła wreszcie zareagować zgodnie ze swoim regulaminem.
Cios na Twitterze, to tylko jedna z serii porażek, jakie Al-Shabab ponosi od wielu miesięcy. W grudniu międzynarodowy kontyngent Unii Afrykańskiej odebrał mu Jowhar, strategiczne miasto leżące na przecięciu głównych szlaków handlowych w kraju. Kilka tygodniu wcześniej partyzanci stracili swój bastion Kismayu. A jeszcze w sierpniu 2011 r. zostali wypchnięci z Mogadiszu – oficjalny rząd Somalii po raz pierwszy od kilkunastu lat zaczął naprawdę kontrolować całą stolicę.
Co, paradoksalnie, wcale nie poprawiło sytuacji większości jego mieszkańców.
Ściernisko zamienia się w San Francisco (Fot. Stuart Price/UN Photo)
Kto wraca do Mogadiszu po co najmniej dwuletniej nieobecności, ten może nie poznać miasta.
Jeszcze na początku tej dekady, stolica Somalii pozostawała synonimem anarchii i bezprawia, oficjalne władze kontrolowały tylko lotnisko i kilka ulic w okolicach Pałacu Prezydenckiego, a poszczególnymi dzielnicami zarządzali najpierw zbrojni watażkowie, a potem także partyzanci z Al-Shabab. Lokalni dziennikarze – dawna włoska kolonia jest dziś jednym z najniebezpieczniejszych miejsc na świecie dla przedstawicieli tego zawodu – co ranek musieli dokładnie sprawdzać, czy pod samochodem nie podłożono bomby, a do redakcji dojeżdżali zawsze inną trasą, niż dzień wcześniej, w obawie przed zamachem kogoś niezadowolonego z ich reportażu. Krótkie strzelaniny i pojedyncze wybuchy były na porządku dziennym, większość budynków leżała w ruinie, a te, które się jakoś trzymały, wyglądały jak sito: właścicielom nie opłacało się usuwać śladów po pociskach, bo i tak za chwilę pojawiały się nowe.
To już przeszłość. Świeżo wyremontowane domy są wystawiane na sprzedaż za 100 tys. dolarów i więcej. Za wynajęcie któregoś nad morzem właściciele żądają minimum tysiąc. Na alei Maka Almukarramah lśnią wypucowane szyby luksusowych hoteli i drogich sklepów. W dzielnicy Hodan można zjeść świeże owoce morza w modnej restauracji The Village, idealnej kopii oryginału z Londynu. Właścicielem obu jest Ahmed Jama, który wrócił do domu z emigracji w stolicy Wielkiej Brytanii. Tak samo robi dziś wielu jego rodaków, do Somalii przywożących nie tylko dobre chęci, ale też duże pieniądze zarobione przez lata w Europie czy Stanach Zjednoczonych. Ale podczas gdy oni skutecznie pomnażają swój kapitał zdobyty na emigracji, sytuacja wielu z tych, którzy cały czas pozostawali w ogarniętym wojną domową kraju, znowu się pogarsza.
Przez ostatnie dwie dekady z Mogadiszu uciekali bogaci, wykształceni, albo chociaż przedsiębiorczy i chcący spróbować szczęścia w kraju nieogarniętym wojną. Tymczasem na ich miejsce ściągali wieśniacy, których z prowincji wygnały jeszcze ostrzejsze walki niż w stolicy, albo powtarzające się susze, mordercze dla i tak już przetrzebionych stad pasterzy. Biedacy wspólnie zasiedlali opuszczone budynki, albo rozbijali obozowiska w zrujnowanych częściach śródmieścia, gdzie z mozołem budowali nowe życie społeczne. Ale gdy żołnierze sił międzynarodowych wyparli Al-Shabab z miasta i na ulice powrócił spokój i względny porządek, szybko okazało się, że na ich nowych miejscach zamieszkania można sporo zarobić.
Przez ostatni rok, ceny gruntów w najbardziej atrakcyjnych miastach skoczyły w górę jak szalone – w okolicach lotniska, gdzie żołnierze z misji Unii Afrykańskiej mają swoją główną bazę, nawet dziesięciokrotnie. Uchodźcom każe się opuszczać miejsca, gdzie spędzili miesiące, a czasem lata. Opornych usuwa się siłą, często pod lufami karabinów, jak właśnie w Hodan, gdzie The Village serwuje najlepsze ryby w mieście – turecki deweloper obiecał gruntownie odświeżyć dzielnicę, więc wieśniaków wyrzucono z zajmowanych przez nich budynków po dawnej szkole. Nie mają co liczyć na pomoc rządu, który wyprasza ich też ze swoich nieruchomości.
Eksmitowani trafiają do obozów na peryferia miasta. Nie ma tu ani dobrej komunikacji, ani elektryczności, ani bieżącej wody. Brakuje toalet, więc za potrzebą trzeba chodzić w krzaki – kobiety załatwiające się nocą w całkowitej ciemności są napadane i gwałcone. Często przez tych, na których pomoc powinny liczyć, a którzy czują się całkowicie bezkarni. W zeszłym tygodniu somalijska prokuratura postawiła zarzuty kobiecie, która oskarżyła stołecznych policjantów o zgwałcenie jej na komisariacie. Sądzony ma być także jej mąż, dziennikarz, który zrobił z nią wywiad, oraz dwie dodatkowe osoby, które zorganizowały spotkanie obojga.
Chociaż islamiści z Al-Shabab nie kontrolują już Mogadiszu, to wciąż stanowią poważne zagrożenie dla władz. W zeszły wtorek zamachowiec samobójca wysadził się przed domem premiera, zabijając dwie osoby. Podobno jego celem była siedziba prezydenta, ale nim udało mu się do niej dotrzeć, został zatrzymany przez żołnierzy. Dla uchodźców z prowincji to bez znaczenia – oni już i tak nie mają wstępu do tej części miasta.
No. Ale polskiego czytelnika to nie interesuje.
a co to za pointa? jestem polskim czytelnikiem i przeczytałem ten tekst, bo się zainteresowałem. może raczej polskiego dziennikarza to nie interesuje? a może jeszcze dokładniej – polskiego (niekoniecznie) wydawcę polskich mediów to nie interesuje? zacznijcie od właściwej strony, a nie od d… strony. ludzie chcą wiedzieć. tylko kto w ogóle ma im powiedzieć, że jest jakas Somalia? ja wiem, ale pewnie należę do mniejszości, o której prawa trzeba dbać i którą nalezy chronić (może jakaś ustawa sejmowa, może jakiś wicemarszałek?) kto ma ludziom powiedzieć, że taka wiedza jest cenniejsza od znajomości koloru przysłowiowych majtek Dody? któren to z tuzów naszego dziennikarstwa? Lis nadredaktor? Ziemkiewicz niepokorny? Dział zagraniczny GW? czy może jakiś komentator „w Sieci”? a może taką wiedze mieliby ludziska ze szkół i domów rodzinnych wynosić? ale od kogo? od rodziców zaczadzonych serialami i Sejmem? czy może od nauczycieli, którzy sami wiedzą niewiele więcej o świecie od swoich uczniów?
Ekhm… http://www.dzialzagraniczny.pl/polskiego-czytelnika-to-nie-interesuje/
Darek , taka jest konwencja tego bloga że kazdy artykuł konczy się tymi słowami , ktorych akurat w ” naszym ” przypadku nie trzeba traktować poważnie . Generalizując to jest to zapewne prawda , bo gdzie ludzi interesuje co sie tam dzieje w Mali czy Somalii. Ale sa tez i tacy ,ktorzy sytuacje geopolityczną przedkladaja nad wiadomości płynące znad Wisły lub chociaż wykazują zainteresowanie w podobnym stopniu . A chyba jest ich troche skoro artykuły pojawiają się w w miare regularnie.
Boże Bożenko, Darek, weź przeczytaj najpierw wstęp do portalu, a potem pisz.
Kto mieszka w tych niemożebnie drogich rezydencjach? Mogadiszu nie kojarzy mi się z ekskluzywnym kurortem; na wakacje wybrałbym się raczej gdzieś, gdzie głowę można stracić w sensie absolutnie nie dosłownym.
Biznesmeni, przedstawiciele organizacji międzynarodowych itp. Ceny idą też do góry, bo domy i nieruchomości wykupuje diaspora z chociażby Londynu – jeszcze nie wracają na stałe, ale o tym myślą i chcą coś kupić zanim rynek poszybuje jeszcze bardziej w górę, trudno im się dziwić.
A samo Mogadiszu było kiedyś jednym z najpiękniejszych miast w Afryce: http://www.foreignpolicy.com/articles/2011/11/17/once_upon_a_time_in_mogadishu I być może kiedyś znów będzie.
Darku, a wystarczyło przeczytać nie tylko ten wpis ale któryś z poprzednich. Wtedy pewnie dostrzegłbyś pewną prawidłowość. I może nawet kierowany naturalną u ludzi ciekawych świata dociekliwością zerknąłbyś w jeszcze inny wpis? Dalej poszłoby z górki 🙂 Z drugiej strony dzięki twojemu neofickiemu zacietrzewieniu poznałem w końcu genezę tego zdania. Dzięks