Kevin bardzo się zawiódł na tacie. Oczekiwał, że wyratuje go z opresji, a tymczasem ojciec odstawił pociechę na policję, która zamknęła chłopaka w areszcie. Wszystko przez sięgające 12 tys. euro długi, jakich narobił podczas kilku wizyt w otwartym ledwie trzy miesiące temu hotelu. Ledger Plaza w Bangui ma pięć gwiazdek, dobrze zaopatrzony bar, luksusowe spa, pokoje z klimatyzacją, a przede wszystkim darmowe WiFi, co w wielu afrykańskich stolicach nie jest wcale oczywistością. Nic więc dziwnego, że przez ostatnie pare tygodni nad basenem biesiadowała elita Republiki Środkowoafrykańskiej – większość gości też zresztą nie uregulowała swoich rachunków. Ale w przeciwieństwie do nich, Kevin mógł być prawie pewien, że długi ujdą mu na sucho.
Na nazwisko ma bowiem Bozizé, a jego ojciec François jest prezydentem kraju.
Nie, syna nie ma, bo uczy się grypsować (Fot. hdptcar/Flickr)
Republika Środkowoafrykańska, poza nazwą, która pozwala bez trudu znaleźć kraj na mapie nawet tym, którzy nie wiedzą o istnieniu Węgier, ma tylko jeden atut: ziemię skrywającą bogate złoża diamentów, złota i uranu.
Państwo nie ma z nich jednak wielkiego pożytku.
Republika środkowoafrykańska zajmuje obszar wielkości Ukrainy, a wypracowuje niższe PKB niż Wyspy Owcze. Kopalnie diamentów pracują pełną parą, ale rząd nie ma nad nimi żadnej kontroli. Korupcja jest tak niewyobrażalna, że trudno w to uwierzyć: „Ambasador”, w którym biały Duńczyk kupuje sobie posadę w miejscowym korpusie dyplomatycznym, żeby bez cła wywozić z kraju klejnoty, wydaje się niezłym thrillerem, ale w rzeczywistości to film dokumentalny:
Od uzyskania niepodległości w 1960 r.. kraj zalicza cywilną kleptokrację, wojskową dyktaturę, a nawet spełnienie randomowego scenariusza blaxploitation, kiedy Jean-Bédel Bokassa ogłasza się w 1976 r. cesarzem i urządza bombastyczną koronację, pochłaniającą w sumie ćwierć rocznego budżetu państwa. Trzy lata później Bokassa zostaje obalony przez swojego kuzyna Davida Dacko – którego uprzednio sam obalił – ale wcześniej awansuje młodego żołnierza na generała. Co prawda sam François Bozizé takiej łaski zapewne się nie spodziewał, bo w akademii wojskowej w Gabonie był ostatni na roku, ale oficerowi sprzyja szczęście: cesarz zaczyna mieć do niego słabość po zobaczeniu, jak bije do krwi podwładnego. Wspólne hobby zawsze zbliża. Dwie dekady i kilka zamachów stanu później, Bozizé sam zostaje prezydentem.
Od tamtej pory do perfekcji opanował sztukę rozbrajania kolejnych rewolucji – nie ma bowiem roku, żeby w którymś z zakątków Republiki Środkowoafrykańskiej nie wybuchł przynajmniej jeden mały bunt. Bozizé wysyła wtedy z reguły paczkę pieniędzy rebeliantom, a ich przywódców włącza do armii rządowej, mianując z automatu przynajmniej pułkownikami. Własnym służbom najwyraźniej nie bardzo dowierza, bo jego prywatną ochronę tworzą najemnicy ściągnięci z Czadu. Wojsko jest tak bezradne, że kiedy niesławna Armia Bożego Oporu zaczęła atakować Obo na wschodzie kraju, mieszkańcy musieli zorganizować własne siły obrony uzbrojone w maczety i karabiny z czasów II Wojny Światowej. Gdy dwa late temu miasto odwiedzał sam Bozizé, nad bezpieczeństwem czuwali zaproszeni żołnierze z Ugandy.
Mimo, że konflikty nie osiągają wielkiej skali, to mieszkańcy Republiki Środkowoafrykańskiej i tak umierają cztery razy częściej, niż wynosi średnia dla całej Afryki Subsaharyjskiej. Według naukowców z Berkeley, którzy przeprowadzili własne badania na miejscu, co roku rozstaje się z życiem 6 proc. populacji. Wszystko przez fatalną jakość służby zdrowia, którą utrzymują tylko zagraniczne dotacje, dziś już i tak niemal trzykrotnie niższe, niż w połowie poprzedniej dekady. Oczekiwana długość życia jest wśród najniższych na świecie, a umieralność niemowląt wśród najwyższych.
Jak łatwo się domyślić, miejscowe więzienia też nie dorównują standardami pięciogwiazdkowym hotelom. Choć nie bardzo wiadomo, gdzie Kevin Bozizé spędził te kilka nocy, nim ojciec ostatecznie zdecydował się go wypuścić, bo w Bangui ponoć nie ma więzienia od lipca, kiedy uciekli z niego wszyscy osadzeni, poza jednym Brytyjczykiem oskarżonym o rytualne zamordowanie kilkunastu osób. Dzień przed aresztowaniem, prezydencki potomek zamieścił na swoim fejsbuku zdjęcie w eleganckim garniturze. Niestety, fotografie w pasiaku się na razie nie pojawiły.
No. Ale polskiego czytelnika to nie interesuje.
Ciekaw jestem o ile Kevin przeżyje tatusia. Póki stary Bozizé żyje i ogarnia rewolucyjne zapędy swoich pobratymców, póty nic mu nie grozi; dopiero kiedy sięgnięcie po władzę będzie się wiązało z wyeliminowaniem konkurencji komuś może przyjść do głowy symboliczne zakończenie tej pięknej świeckiej tradycji, która przykładowo do dziś pielęgnowana jest w Korei Płn.
To już pole do luźnych zgadywanek. W Afryce Subsaharyjskiej też są przypadki sprawnego dynastycznego przejęcia władzy, patrz chociażby Gabon. Dzieci przywódców mają też dość często wpływowe pozycje w rządzie, lub okolicach, jak w Malawi, Gwinei Równikowej, w pewnym sensie też RPA. Nie wydaje mi się, żeby w razie zmiany władzy groziło im jakieś faktyczne niebezpieczeństwo, a przynajmniej nie takie, które można zażegnać.
Kevin zagrożony! Rebelianci zdobyli dziś północne miasteczko Ndele o strategicznym znaczeniu. Armii rządowej nie udało się go obronić, mimo, że była wspierana przez… byłych rebeliantów z innego ugrupowania, którzy zdobyli je wcześniej, ale rok temu podpisali z władzami zawieszenie broni.