José Ramón i Pascual mają ustaloną rutynę dnia. Pobudka o siódmej rano, śniadanie. Kilka godzin pracy w warsztacie, gdzie szyją futbolówki. Po obiedzie ćwiczenia, ale nie za dużo, bo pierwszy jest już w wieku emerytalnym, a drugi dobija do pięćdziesiątki. O wpół do siódmej wieczorem są już u siebie. Do tego darmowa opieka medyczna. I tak od trzech lat.

Jedyny zgrzyt, to że José Ramón i Pascual odgrywają swoją rutynę za kratami. Amnesty International uznaje ich za więźniów sumienia. I chociaż w całym Meksyku nie ma nikogo więcej o takim statusie, to ich losy są smutnym prologiem tego, co w przyszłości czeka dużą część z nas.

Wyschnięta rzeka w MaliDziś Mali, już wkrótce większość globu (Fot. Ian Steele/UN Photo)

José Ramón i Pascual dostali dokadnie 6 lat, 10 miesięcy i 20 dni za rzekomą kradzież samochodu. I to pomimo, że żaden z nich nie potrafi prowadzić, auto przez miesiąc stało widoczne z daleka na miejskim parkingu, a dwóch świadków po procesie wycofało swoje zeznania, twierdząc, że zostały wymuszone. A przede wszystkim, oskarżeni ledwie rozumieli, co się działo na sali sądowej – po hiszpańsku mówią słabo, a tłumacza z ich rodzimego języka nie zapewniono.

Podróż z Huauchinango, gdzie mężczyźni odsiadują wyrok, do ich rodzimej miejscowości to prawie dwugodzinna jazda wąską, niewyasfaltowaną drogą, która kończy się dopiero powyżej tysiąca metrów nad poziomem morza. Mieszkańcy na co dzień posługują się tylko náhuatl. W dawnym lingua franca imperium Azteków, nazwa miasteczka – Atla – oznacza: „miejsce, gdzie jest woda”. I to właśnie o tę wodę rozgrywa się cały konflikt.

Prawie cztery dekady temu, przewodniczącym Komitetu Wody Pitnej został Guillermo Hernández Cruz. To miejscowy silny człowiek, ma pieniądze i popleczników, którzy chętnie mu służą. W 1997 r., trzech z nich ogłosiło, że źródło, z którego czerpie cała Atla, leży na ich prywatnym terenie, jest więc ich własnością. Patronujący im Hernández Cruz, jako przewodniczący Komitetu, zatwierdził tę decyzję. Od tej pory, kto chciał wody, ten musiał płacić.

W Alcie, podobnie jak w całej okolicy, przewaga kobiet jest wyraźna: rolnictwo daje żyć, ale nie zarobić, nie ma tu przemysłu, ani rozwiniętej turystyki, mężczyźni wyjeżdżają za pracą do Stanów Zjednoczonych, skąd przysyłają do domu z trudem zdobyte dolary. Od wybuchu kryzysu ekonomicznego, pocztą przychodzi coraz mniej pieniędzy. Mieszkańców nie stać na opłacanie wody. Przez lata, w miasteczku wybuchały z tego powodu kłótnie, dochodziło do rękoczynów. Niezadowolonym grożono śmiercią i nie były to słowa rzucane na wiatr – jednego z głośniejszych krytyków zastrzelono za kościołem. José Ramón i Pascual chcieli zakończyć konflikt po swojemu. W 2008 r. zdobyli ze środków federalnych pieniądze, z których opłacili zbudowanie nowego zbiornika. Rok później, jeden z popleczników wściekłego Hernández Cruza, próbował rozjechać obu działaczy samochodem. Nie udało mu się, zbiegł, a miesiąc później oskarżył niedoszłe ofiary o kradzież auta. Oprócz nich, do więzienia trafił też policjant, który był świadkiem całego zdarzenia i zeznawał na niekorzyść frakcji rządzącej wsią.

Kinomanom, ta historia może się wydawać znajoma. W 2010 r. na ekrany wszedł film „También la lluvia” (pol. „Nawet deszcz”), hiszpański kandydat do Oscara. Reżyser Sebastián (w tej roli Gael García Bernal) marzy o nakręceniu fabuły, której głównymi bohaterami byliby Krzysztof Kolumb i dominikanin Bartolomé de las Casas, odpowiednio: pierwszy prześladowca Indian i pierwszy ich obrońca. Karaiby okazują się jednak za drogie, więc producent Costa (Luis Tosar) ściąga ekipę do Boliwii, najbiedniejszego kraju Ameryki Południowej, gdzie statystowanie za dwa dolary dziennie wydaje się świetnym zarobkiem, a nie wyzyskiem. Hispaniolę mają udawać zielone wzgórza Cochabamby.

Filmowcy mają wyjątkowy niefart. Jest rok 2000, miasto prywatyzuje wodę. Nowi właściciele – międzynarodowe konsorcjum – trzykrotnie podnosi wysokość i tak już sporych opłat. Wybuchają zamieszki. Granica między fikcją, a rzeczywistością, zaczyna się hiszpańskiej ekipie zacierać:

Wydarzenia w Cochabambie – które miały miejsce naprawdę – nazwano „wojną o wodę”. Problem w tym, że z jej powodu najprawdopodobniej wybuchną prawdziwe konflikty. I to szybciej, niż się wydaje.

Według raportu Banku Światowego z 2009 r., już za dwie dekady ludzkość będzie potrzebowała prawie o połowę więcej wody, niż obecnie. Wciąż nas przybywa, nic więc dziwnego, że przemysł żywieniowy, który musi nas wykarmić, chłonie dosłownie każdą kroplę. Rolnictwo i hodowla zwierząt są odpowiedzialne aż za 70 proc. światowego zużycia słodkiej wody. Miasta gonią wieś – coraz więcej domów ma zmywarki, klimatyzację, albo inne wodożerne urządzenia. Pobór jest dziś aż sześciokrotnie większy niż na początku XX w.

Woda, to życie, jak mówi jeden z bohaterów „También la lluvia”. Rządy poszczególnych krajów będą się więc starały robić co możliwe, żeby dostarczyć ją swoim obywatelom. Problem w tym, że działania jednych wpłyną na drugich. Mekong jest potencjalnym źródłem konfliktu pomiędzy Chinami, Wietnamem, Kambodżą i Laosem. Jeżeli RPA będzie chciała nawadniać pola dzięki Zambezi, to tego samego nie będą już mogły robić Botswana, Zambia, Zimbabwe i Mozambik. Manipulowanie rzekami w Indiach uderzy przede wszystkim w Bangladesz.

Jedną z najbardziej znanych dysput, jest spór o Nil. Takie państwa jak Uganda, czy Etiopia, chciałyby budować na nim tamy, na co oczywiście nie godzą się Sudan i Egipt. Obecne porozumienie opiera się na dokumentach podpisanych jeszcze w 1929 r., kiedy dominującą siłą w regionie była Wielka Brytania, która według krajów górnego biegu, faworyzowała Kair i Chartum, dając im prawo weta. Politycy z południa od dawna przekonują więc, że umowy to spadek po kolonializmie, który należy zweryfikować. Tym bardziej, że nie odpowiada rzeczywistości: Brytyjczycy nie przewidzieli np. separacji Sudanu Południowego. Najdalej w swoich działaniach idzie Etiopia. W kwietniu, rozpoczęła budowę tamy, która po zakończeniu prac ok. 2018 r., ma być jedną z największych konstrukcji tego typu na świecie. Egipt alarmuje, że do tego czasu, duża część jego ludności zostanie pozbawiona dostępu do wody. Oba państwa mają od niedawna nowych przywódców – Egipt po wyborach będących następstwem Arabskiej Wiosny, a Etiopia z powodu śmierci swojego wieloletniego premiera – a zagospodarowanie Nilu może się dla nich okazać najpoważniejszym wyzwaniem dekady.

W marcu, amerykański wywiad opublikował raport, w którym ostrzega, że pierwsza duża wojna o wodę wybuchnie najprawdopodobniej w ciągu najbliższych 10 lat. Być może, José Ramón i Pascual zdążą do tego czasu wyjść na wolność.

No. Ale polskiego czytelnika to nie interesuje.

14 odpowiedzi

  1. Mam niejasne wrażenie, że fabuła „Quantum of Solace” była w jakimś stopniu oparta na boliwijskiej historii z wodą. Możliwe to?

  2. Raczej inspirowana. Z tego co pamiętam, to w bondowskiej fabule opcja z wodą jest tylko pretekstem, akcję do przodu posuwają inne rzeczy. Trzeba by spytać producentów, czy wybrali Boliwię właśnie ze względu na Cochabambę, czy najpierw stwierdzili, że chcą robić film z wątkiem zasobów naturalnych i dopiero później wpadli na pomysł z krajem.

  3. Taka mała dygresja, to dobrze, że gospodarstwa domowe mają zmywarki, ponieważ zużywają jej (wody) znacznie mniej niż jeżeli człowiek chciałby umyć pełne załadowanie naczyń w zwykłym zmywaku. A tak to artykuł świetny.

  4. Witam, zmniejszenie zapotrzebowania na wodę można osiągnąć przez suplementowanie rolnictwa CO2.
    http://co2au.blogspot.com/2011/12/v-behaviorurldefaultvmlo_1587.html
    70 % słodkiej wody idzie na rolnictwo.
    „Podlewanie wodą zmineralizowaną na dłuższą metę na pustyni powoduje wskutek intensywnego parowania zasolenie gleby i suszę osmotyczną. Dlatego lepszym rozwiązaniem tego problemu byłoby podlewanie wodą destylowaną. Jak ją uzyskać? Przez destylację wody morskiej. Jeśli do jednej butelki, którą wystawimy na działanie słońca nalejemy słonej wody i połączymy ją rurką skraplającą z drugą butelką o niższej temperaturze( np. zakopaną w ziemi, zanurzoną w chłodniejszej wodzie, zacienioną folią aluminiową) to w tej drugiej butelce będzie się zbierać woda destylowana. Aby zwiększyć efektywność tego procesu można zogniskować światło na butelce np. folią aluminiową. Wpadł mi do głowy pomysł, aby z wody morskiej zrobić “ciało doskonale czarne” przez dodanie np. węgla drzewnego, wyciągu z ciemnej herbaty itp. W ten sposób można zintensyfikować parowanie, skraplanie i rozwiązać problem odsalania wody w tani i prosty sposób dostępny dla każdego( np. teraz w Etiopii, rozbitkowie na statkach)”
    http://permakultura.net/2010/02/20/zazielenic-pustynie/#comments
    Na pustyniach szczególnie brakuje CO2!!!
    Właśnie trwa dyskusja u Maczety
    http://maczetaockhama.blogspot.com/2012/09/zmiany-klimatu.html
    Kto ma mozliwość niech przekazuje informacje dalej.

  5. kzr:
    Naprawdę? Nigdy się nad tym nie zastanawiałem, są jakieś badania na temat zużycia wody przez zmywarki?
    Cedric:
    Sposób z filtorwaniem z butelki do butelki, wydaje się spoko, jeżeli uprawiasz warzywa we własnym ogródku, ale w raporcie Banku Światowego chodziło jednak głównie o rolnictwo i hodowlę zwierząt na wielką skalę. Np. plantatorzy truskawek z Huelvy mają tak rozbudowany system nawadniania, że filtracja taką metodą raczej by ich nijak nie zaspokoiła. A z tego co czytałem, to odsalanie wody morskiej na dużą skalę jest wciąż ekonomicznie nieopłacalne?

  6. @kzr:
    no coz, zmywanie reczne, jesli sie to robi inaczej niz puscic wode z kranu (i niech sobie niezatrzymana ten caly czas leci, poki nie skonczysz…) do umycia calego bajzlu po obiedzie – zuzywa znacznie mniej wody niz zmywarka.
    Wystarczy miec licznik wody w mieszkaniu….

  7. A jak zrobic to inaczej – myc naczynia w brudnej wodzie, zamiast w biezacej?
    Nowoczesne eko-zmywarki zuzywaja do kilka razy mniej wody niz czlowiek. Co innego aspekt eko – do ich wyprodukowania i transportu zuzywana jest duza energia i jeszcze wiecej wody. A sluza maksimum kilka lat, nim sie zepsuja („spisek zarowkowy”).

  8. @inz:
    eh, widac ze nigdy nie myles naczyn w warunkach, w ktorych wode trzeba niesc ze studni na dlugim dystansie… (albo jesli sie ma jej ograniczony zasob np. na jachcie, camperze etc.)

    Otoz, robi sie to tak: przygotowujesz dwie komory zlewu (albo dwie miednice :). Do jednej wlewasz plyn i wode. starannie wyrzucasz resztki jedzenia i obskrobujesz naczynia/garnki. Myjesz je wsyzstkie w tej pierwszej komorze. Do drugiej nalewasz czystej wody i tam je plukasz.
    Voila.

  9. Mianowicie 10 maja 1935 r. zwrócił się do Londynu z prośbą o przysłanie do Addis Abeby przedstawicieli Sudanu, Wielkiej Brytanii i Egiptu w celu omówienia szczegółów koncesji dotyczącej jeziora Tsana. Jakoż Haile Selassie nie bacząc na groźbę powikłań, jakie mogły zachwiać jego stanowiskiem w kraju, zaproponował Anglii kontrolę źródeł Nilu. Anglia pozornie zachowywała się powściągliwie, lecz 22 maja 1935 r. egipska rada ministrów uchwaliła plan pięcioletni, wyasygnowała miliard złotych na budowę grobel i w wykazie tych nowych inwestycji umieściła zaporę wodną nad jeziorem Tsana. Ze zbrojeń i nadzwyczajnego wysiłku Włoch, z ich niedostatku i odwagi Anglia zamierzała wyciągnąć dla siebie korzyści nie narażając ani jednego żołnierza, nie ponosząc żadnych kosztów i nie tracąc nic ze swego prestiżu w koloniach. Pragnęła zdobyć całkowitą władzę nad Egiptem i Sudanem po opanowaniu jeziora Tsana, zaopatrującego te kraje w wodę.
    Tsana-Bahr, czyli „głębokie jezioro”, jest siedem razy większe od Jeziora Bodeńskiego; leży na wysokości 1.800 m nad powierzchnią morza i dlatego jego wodę można odprowadzać rurociągami w dowolnym kierunku. Na brzegach jeziora rosną miliony lilii, a klimat w jego okolicy mimo bliskości równika przypomina klimat Capri. Powstało ono w czasach zamierzchłych, kiedy potok lawy zamknął wyloty doliny i w ten sposób utworzył się olbrzymi zbiornik wody, zasilany przez trzydzieści rzek. Wzburzone fale tego jeziora zajmującego powierzchnię 3.500 km kw. zdołały wyżłobić sobie tylko jeden odpływ, znany pod nazwą Abaj, czyli Nilu Niebieskiego. W porze deszczowej zwierciadło wody w jeziorze Tsana podnosi się o półtora metra, następuje powódź, która co roku zalewa 600 km kw. wybrzeża, użyźnia rozległe obszary i zamienia Amharę oraz prowincję Godżam położoną nad Nilem Niebieskim w jeden olbrzymi spichlerz Etiopii. Opisane przez Ptolemeusza, odkryte ponownie pod koniec XVII stulecia przez Portugalczyków Paeza i Loba i uznane w r. 1770 przez Bruce’a za właściwe źródło Nilu Niebieskiego, jezioro Tsana od tysiącleci odgrywało ważną rolę w dziejach ludzkości i wywarło przemożny wpływ na rozwój cywilizacji. Od niepamiętnych czasów wytworzyło ono warunki, które umożliwiły człowiekowi zakładanie osiedli na potężnej depresji południowej części Sahary i przyczyniły się do powstania Egiptu, największej na świecie oazy długości dwóch tysięcy kilometrów. Jezioro Tsana zawiera 16 miliardów metrów sześciennych wody, od których zależy urodzajność Sudanu i Egiptu lub zagłada doliny Nilu. Włosi często nazywają je „fiasco”, co oznacza bądź „pękatą butelkę”, bądź „niepowodzenie”; używając przeto wyrazu „fiasco” w tym drugim znaczeniu Włosi mają na myśli niepowodzenie Anglików w ich zabiegach o zagarnięcie owego wielkiego zbiornika wody.
    Ze znaczenia jeziora Tsana dla Egiptu zdawano sobie sprawę już w XII stuleciu. Wówczas Abisynia była od ośmiuset lat krajem chrześcijańskim, w Egipcie zaś rządzili Saraceni, tępiący mieczem niewiernych. U źródeł Nilu panował w tym czasie Lalibala, najgorliwszy chrześcijanin spośród wszystkich następców Menelika, syna Salomona i królowej Saby. Słysząc od zbiegów o zbrodniach mahometan postanowił ogłodzić Egipt.
    Jakoż na jego rozkaz wzniesiono potężne mury z kamienia u źródeł Atbary w odległości około 16 km od jeziora Tsana i wykopano olbrzymie kanały, ażeby zmienić bieg Nilu Niebieskiego. Pełen żarliwości religijnej Lalibala rozporządzał najważniejszą bronią na Wschodzie: czasem i materiałem ludzkim. Po długich obserwacjach prądu rzek w swojej górzystej prowincji Szoa zdołał on wreszcie zmienić kierunek dwóch wielkich rzek z północnego – do jeziora Tsana na południowy – – do jeziora Zuai. Woda w Nilu opadła, co wywołało nieurodzaj w Egipcie.
    Jakże zmieniłoby się oblicze świata i jakim przeobrażeniom uległaby historia ostatnich siedmiu stuleci, gdyby Lalibala doprowadził do końca rozpoczętą budowę kamiennych grobel, które w r. 1522 oglądał pierwszy biały, Don Rodrigo de Lima, poseł króla portugalskiego, a których szczątki są widoczne jeszcze dzisiaj! Ale stało się inaczej, gdyż doradcy króla odwiedli go od jego planów i skłonili do zaniechania dalszych robót. W następnych jednak stuleciach niejednokrotnie próbowano wznowić dzieło Lalibali. Tak np. mianowany w r. 1525 abuną, czyli głową Kościoła Koptyjskiego, Portugalczyk Bermudez, patriarcha aleksandryjski, opisuje, że od cesarza Abisynii otrzymał polecenie, ażeby zwrócił się do rządu portugalskiego o pomoc przy odbudowie zapór wodnych, mających sprowadzić zagładę na Egipt. Portugalski wicekról Indii, Alfonso Albuquerque, trzykrotnie przedstawiał w Lizbonie dokładne projekty odbudowy grobel Lalibali, z historycznych zaś źródeł abisyńskich dowiadujemy się, że kalifowie Kairu nieraz wysyłali do Szoi poselstwa z darami, ażeby zjednać sobie władców jeziora Tsana.

  10. Marcin:

    Niechciana przerwa wynika z tego, że musiałem przez trzy dni pchać autobus w Pirenejach.

    Wszystko już było:

    Z czego to cytat?

Możliwość komentowania została wyłączona.